LIPIEC
Jeśli czujecie się jak
krewetka w garnku gumbo, to nie jesteście sami.
Temperatura jeszcze o zachodzie słońca utrzymuje się powyżej 32°C, a wilgotność? 92% — czyli
powietrze można nie tylko wdychać, ale i smarować się nim jak balsamem.
W lipcu pogoda przestała udawać letnią beztroskę. Słońce nie tylko praży — ono wypala wszystko, nawet włoski na rękach. Każdy dzień dokłada kolejną cegłę do tej dusznej ściany, w której zaczyna brakować powietrza. Miasto buzuje. Od upału, ale też od burzy, której pioruny uderzają z hukiem przypominającym strzały, a deszcz leje się z nieba jak z przepełnionej rynny. Woda zalewa ulice, a potem odpływa, zostawiając za sobą tylko błoto, parę urwanych gałęzi i jeszcze więcej wilgoci;
Garden District znów pachnie jak mokra ziemia i jaśmin, a Algiers napięciem — bo kiedy Missisipi się podnosi, mieszkańcy tej strony miasta przestają spać spokojnie.
Między 14 a 18 lipca możliwe są lokalne zalania i silne porywy wiatru, zwłaszcza w Uptown i Mid-City. Miasto już zna ten rytm: błysk, zalanie, zamknięte ulice, i znów normalność.
Od 20 lipca dalej będzie gorąco, lepko, duszno. Pogoda nie przynosi ulgi, tylko utrwala stan zawieszenia. Słońce wypala ci skórę, a burze łamią ciszę. Wieczorami niektórzy patrzą w niebo z nadzieją na przełom, inni — z obawą.