ODPOWIEDZ
35 lat/a 184 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
See the world is pretty big, man, but don't feel small in it.
Miejscowy
Behind every tree there's a new monster.
   Zaśmiał się chrapliwie na rzucony przez znajomego żart o blondynkach i sam nie wiedział co było zabawniejsze - sam żart czy mina jego stojącej obok złotowłosej laski. Riccardo poklepał go po ramieniu, ni to gratulując, ni to współczując, po czym zatoczył się lekko i ruszył przed siebie środkiem chodnika, unosząc dłoń w geście pożegnania. Trudno było stwierdzić czy ma zamiar udać się na chatę, czy może do kolejnego baru, bo rzucił tylko krótkie “trzymajcie się” i tyle po nim było.
   Mężczyzna był najebany w trzy dupy i pobudzony kreską wciągniętą kilka chwil wcześniej w męskim kiblu. Coraz częściej pozwalał sobie na odrobinę magicznego pyłu, uważając, że to nic złego. Po prostu korzystał z życia, póki nadal je posiadał. W końcu doskonale się już nauczył, że życie bywało kruche i naprawdę niewiele było potrzeba, aby je stracić. Myślał o zmarłym przyjacielu prawie tak samo często, jak tuż po jego śmierci. Wielu rzeczy żałował, z wieloma nie mógł się pogodzić, a poczucie winy wbrew oczekiwaniom wcale jakoś bardzo nie zmalało. Używki pomagały mu na chwilę zapomnieć, odciąć się od nieprzyjemnych wspomnień i emocji i odetchnąć.
   Potrzebował, żeby coś, cokolwiek, odciągnęło go od tego całego chaosu, który ciągnął się za nim od ostatnich chwil na służbie. Czasami wręcz namacalnie pamiętał dotyk lodowatej wody, która wciągnęła go pod niszczyciela i wdarła się do jego płuc brutalnie i bez litości. Pamiętał pustkę, którą poczuł po tym, jak dotarło do niego, że Theo nie żyje. To nie była jednak pustka paraliżująca emocjonalnie. Była obrzydliwie bolesna, wbijająca szpony głęboko, aż do kości.
   Kiedy spacerował jednak uliczkami Nowego Orleanu lekko, przez chwilę w akompaniamencie utworu Lady Gagi, dobiegającego z pobliskiego klubu, a w głowie przyjemnie mu szumiało, świat wydawał się całkiem znośny. Lepszy, niż w chwilach, kiedy trzeźwość pukała do drzwi - nie! Waliła w nie! - a głowa pękała, jak porcelanowa miska strącana z blatu, kiedy uderzała z impetem o ziemię.
   Tuż za klubem znajdował się niewielki plac otoczony zielenią. Kilkanaście niskich drzew, trochę krzewów i w środku niewielka fontanna, a wszystko przeplatane ławkami dla strudzonych spacerowiczów. Dick prawdopodobnie nie zwróciłby na to miejsce uwagi, gdyby nagle nie usłyszał szelestu liści, a w krzakach coś się nie poruszyło. Wystawił dłoń, zatrzymując chłopaka, który właśnie przechodził obok niego.
   一 Młody, widziałeś to? Wyglądało jak ten pojebany Rougarou… 一 mruknął wyraźnie poruszony, nie spuszczając uważnego wzroku z miejsca, w którym przed chwilą widział wspomnianą postać. Trudno powiedzieć czy to tylko jakiś bezdomny, zbłąkany pies, wytwór jego chorej wyobraźni, czy faktycznie widział wspomnianego stwora.
   Przekręcił głowę i dopiero teraz spojrzał na chłopaka, by przyjrzeć mu się uważniej. Zmarszczył brwi, a potem jedną z nich uniósł. Wyglądał jak ktoś, kto coś jakby kojarzył, ale ostatecznie nie był pewien co właściwie. Miał wrażenie, że gdzieś już widział rozmówcę. Tylko gdzie?
   一 Te, znamy się? 一 zapytał zdecydowanie wybity z rytmu, czy może rozproszony, mrużąc lekko oczy. Sprawa była o tyle trudna, że w przypadku Dicka, można było go znać na różny sposób. Pytanie czy Riccardo miał poklepać go po plecach i zapytać “jak leci?”, bo to jakiś dobry znajomy, czy może przywalić mu w mordę i opróżnić mu kieszenie, bo ten miał u Salvaggio jakieś długi.


Dallas Hendrix
24 lat/a 180 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
I’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
Przyjezdny
    Można powiedzieć, że wziął sobie do serca to, co powiedział mu Pravi. Czy też raczej to, przed czym próbował go ostrzec. W sumie cała ta rozmowa z mężczyzną wydała mu się dziwna. Normalnie nikt nie porusza takich tematów podczas degustowania babeczek, które miało się zamiar rozdawać na przyjęciu weselnym. Coś leżało u jej podstaw, coś, czego Dallas nie był w stanie jeszcze określić, ale co niezbyt mu się podobało. Przeprowadzając się do Nowego Orleanu, wiedział, że nie było to najbezpieczniejsze miasto w Stanach. No ale przecież sam pochodził z Nowego Jorku, miasta, które można byłoby nazwać jedną z kolebek zbrodni i wszystkiego, co złe i nieprzyjemne. Rodzina chciała odwieść go od pomysłu, żeby przenieść się na drugi koniec kraju, jednak on pozostawał nieugięty. Kusiła go wizja odseparowania się od rodziny. Kochał ich, to prawda i lubił spędzać z nimi czas, jednak zawsze obecne były kamery, a to właśnie od nich chciał odpocząć. Już nie miał ochoty występować w rodzinnym programie. Wychował się w nim i występował, odkąd miał dwa lata, więc nie znał świata, w którym nie było kamer.
    A jednak, mimo że Pravi pewnie miał rację i Dallas powinien się pilnować, to chłopak wychodził właśnie z jednego z okolicznych klubów. Był sam środek nocy, a on z pewnością nie był trzeźwy. Nie był oczywiście pijany w sztok, żeby zataczał się z jednej na drugą stronę, ale czuł, jak jego policzki stają się ciepłe, a głowa lekka. Miał wrażenie, jakby zaraz jego stopy miały się oderwać od ziemi, a on odfrunąć, wygrywając z grawitacją. Uśmiechnął się na samą myśl o tym, że mógłby tak odlecieć.
    Szedł przed siebie, starając się wyłowić telefon, w torbie, którą miał ze sobą. Jego stan nie pozwalał mu jednak na szybkie znalezienie urządzenia, więc jedynie klął pod nosem. Nie był zbyt uważny w tym, co robił, więc nawet nie widział mężczyzny stojącego na chodniku, który to nagłym ruchem dłoni zatrzymał go. W pierwszej chwili mógłby przysiąc, że był pewny, iż nieznajomy wbija mu nóż prosto w brzuch, jednak przecież niczego nie poczuł. Zerknął w dół, widząc, że nieznajomy nie miał żadnego narzędzia zbrodni i nie planował mordowania. A przynajmniej nie w tej chwili. Chyba ta rozmowa z Pravim za mocno weszła mu do głowy.
    – Co? Nie znam się na pokemonach – wzruszył ramionami i w sumie miał już odejść, kiedy krzaki, znajdujące się naprzeciwko nich się poruszyły. Dallas nie miał doświadczenia i nie przepadał za dzikimi zwierzętami. Jedyne, jakie przyszło mu oglądać to te, które widział w zoo albo podczas swoich wielu zagranicznych podróży. Niczego jednak nie widział.
    – Może widziałeś mnie w swoich snach? – zaśmiał się, bo jednocześnie nie mógł się powstrzymać, oraz próbował rozładować napięcie, które go wypełniało. Niestety nie pomogło, szybko się więc poprawił. – Niestety nie przypominam sobie, byśmy mieli przyjemność – mruknął, mając zamiar ruszyć przed siebie, kiedy zza krzaków zaczął dochodzić wyjątkowo dziwny i nieprzyjemny odgłos. Cofnął się, mając tylko nadzieję, że nie było to jakieś chore i agresywne zwierzę.

Riccardo Salvaggio
35 lat/a 184 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
See the world is pretty big, man, but don't feel small in it.
Miejscowy
   Riccardo nigdy nie zaznał sławy, nie takiej typowej krajowej czy nawet międzynarodowej, polegającej na zabawianiu w jakiś sposób tłumów, byciu rozpoznawalnym i oglądaniu się przez ramię w obawie, lub nadziei, że błysk flesza oślepi lub ktoś poprosi o autograf. Gdyby ktoś zapytał go o zdanie, to śmiało odpowiedziałby, że takie życie jest przejebane. Dick mógł udać się nad jezioro i rozłożyć na plaży wygodnie na leżaku, z drinkami otulonymi kostkami lodu w przenośnej lodówce i resztkami pudru na wąsach, mając wyjebane na świat, a świat mógł mieć wyjebane na niego. Ten drugi scenariusz był według Salvaggio dużo bardziej atrakcyjny, chociaż trudno powiedzieć czy on ze swoimi nałogami i demonami był aby dobrym krytykiem sposobu na życie.
   Wzdrygnął się, kiedy nieznajomy (chłopak tak twierdził, bo Dick nadal nie był przekonany) wspomniał o pokemonach. Przez chwilę myślał nad tym określeniem intensywnie, a w końcu doszedł do wniosku, że chyba nie ma pokemona o nazwie Rougarou, lub jakiejś specjalnie podobnej, ale nie miał zamiaru wypominać rozmówcy braków w wiedzy zarówno związanej z tutejszymi legendami, jak i pokemonami, a przynajmniej nie w tej chwili.
   Zaśmiał się cicho, na moment zapominając o potencjalnym zagrożeniu, kiedy usłyszał jeden z banalnych tekstów na podryw, który w tej sytuacji brzmiał jakby jeszcze bardziej komicznie. Oderwany na moment od rzeczywistości, postanowił odpowiedzieć na podobnym poziomie:
   一 Szczerze wątpię. Zapamiętałbym taki piękny sen wśród samych koszmarów, które miewam 一 odparł więc, siląc się nawet na ładnie dobrane słowa, żeby nie zepsuć wszystkiego przekleństwami, których dosyć często używał. Poruszył nawet zawadiacko brwiami, ale z trybu podrywu (zaprzeczyłby, że to podryw, gdyby ktoś zapytał) wyrwał go szelest w krzakach i powarkiwanie połączone z nieprzyjemnym odgłosem drapania czymś ostrym o gładką powierzchnię.
   一 Oh, kurwa 一 mruknął, psując wszystko, co teraz nie miało jednak dla niego znaczenia. Odsunął się w pierwszym odruchu, ale w drugim poczuł napływ adrenaliny, wyobrażając już sobie, że czeka go walka z wilkołakiem. Pijany umysł naturalnie podpowiadał mu, że dałby radę go pokonać, a zwycięstwo byłoby jego osobistą dumą aż do końca życia. 一 Schowaj się za mną. Może być paskudnie 一 dodał, wypowiadając te słowa niskim tonem z miną wyrażającą pewność siebie i determinację do walki o życie swoje i tego młodego podrywacza.
   Ich oczom ukazał się duży cień, a potem rosła, ciemna sylwetka, częściowo tylko oświetlona blaskiem ulicznych latarni. Postać wydawała z siebie coraz paskudniejsze dźwięki i w pewnym momencie można było zauważyć, że trzyma coś dużego w dłoni. Może nóż rzeźnicki? Może jakiś gruby kij? Wyglądało na to, że nadchodząca walka miała być nierówna, bo Riccardo niefortunnie (i wyjątkowo) nie miał ze sobą żadnej broni.

Dallas Hendrix
24 lat/a 180 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
I’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
Przyjezdny
    Sława była jednocześnie nagrodą, jak również klątwą. Wszystko zależało od dnia. Dallas uwielbiał być sławnym, bo ułatwiało my to życie. Bycie sławnym było dość łatwe i przyjemne i czasami uśmiechał się pobłażliwie pod nosem, gdy ktoś w jego towarzystwie mówił, że przecież pieniądze szczęścia nie dają. Och tak, dawały wiele szczęścia. Oczywiście w życiu było wiele innych ważniejszych rzeczy takich jak rodzina czy miłość… zdrowie. Pieniądze jednak były tym, czym przyprawy były dla potrawy – nie były konieczne, ale dodawały smaku. A ludzie uwielbiali się rozsmakowywać we wszystkim. Życie w sławie było więc skomplikowane, a podejście Dallasa do tego blichtru dodawało komplikacji.
    – Mogłem zamówić taksówkę wcześniej – westchnął, przeklinając się w myślach za to, że nie posłuchał swojego instynktu i nie zdecydował się na to, by odjechać samochodem spod klubu. No cóż… kolejny raz już uległ magii i atmosferze tego miasta, które chciał poznać jeszcze lepiej. Czasami miał ochotę po prostu spacerować ulicami Nowego Orleanu, by cieszyć się kolorami i wszystkim, co go spotykało. No, prawie wszystkim, bo momenty takie jak ten teraz przypominały mu, że nie wszystko było piękne i przyjemne.
    – Myślę, że po prostu przejdźmy na drugą stronę ulicy – zaproponował, bo wydawało mu się, że będzie to zdecydowanie lepszym pomysłem, niż walka z czymś… bo przecież nie wiedzieli, z czym mieli do czynienia w tej chwili. No i nie musiał przecież czekać, aż jego nieznajomy towarzysz podąży za jego radą. Nie znali się, Dallas nie powinien też czuć się za niego odpowiedzialnym. Nagły przypływ zdrowego rozsądku podpowiedział mu, że znacznie lepiej będzie jeśli posłucha sam siebie i w końcu ruszy się z miejsca. Stał jednak dalej, zafascynowany tym, co może się wydarzyć. Złapał się na tym dość szybko, ale było za późno na jakąś reakcję, bo zza krzaków zaczęła wychodzić jakaś postać, której początkowo nie był w stanie zidentyfikować.
    – O kurwa, ma nóż – zdążył krzyknąć, bo zobaczył, jak coś błysnęło. Tyle mu wystarczyło, by zareagować i zacząć cofać się, żeby uniknąć spotkania z nieznaną figurą, wychodzącą zza krzaków. Pospiesznie zaczął szukać w swojej torbie telefonu. Po ostatniej przygodzie z paparazzi powinien się nauczyć tego, by trzymać swój telefon w kieszeni, z której można byłoby go łatwo wydostać. Docenił i szybko skorzystał z propozycji nieznajomego i schował się za nim.

Riccardo Salvaggio
35 lat/a 184 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
See the world is pretty big, man, but don't feel small in it.
Miejscowy
   Był strasznie wkurwiony, że nie ma przy sobie nawet noża sprężynowego. Wilkołak z bronią miał teraz naprawdę dużą przewagę. Nie miał zielonego pojęcia skąd wziął się tutaj taki potwór i czemu akurat wtedy, kiedy on tędy przechodził, ale z przeznaczeniem chyba nie było co dyskutować. Co prawda kłócił się z nim bardzo długo, nie mogąc się pogodzić ze stratą najlepszego przyjaciela i miłości swojego życia w jednym. Był święcie przekonany, że już nigdy nikogo takiego nie spotka i nikt nie będzie w stanie mu go zastąpić. Nie chciał żeby ktokolwiek zastępował mu Theo. Również dlatego nie mógł się pogodzić z jego śmiercią, szukając zemsty i przeklinając każdy dzień, w którym otworzył oczy po ciężkiej nocy, i uzmysłowił sobie, że Theo już nie ma i nie będzie. Świat był dla niego piekłem i może dlatego nie bał się umrzeć. W końcu codziennie na nowo umierał w środku. Czy mogło być gorzej?
   Mógł za to obronić chłopaka, który znalazł się z nim w tym położeniu. On był prawdopodobnie niewinny, chociaż czy są na ziemi ludzie naprawdę niewinni? Dick, dosyć pesymistycznie, uważał że każdy ma coś za uszami. Ludzie błądzili, popełniali błędy i dokonywali złych wyborów bez przerwy. Niektórzy byli po prostu trochę lepsi od innych, pod względem grzechów na swoim koncie rzecz jasna. Riccardo był na pewno na czarnej liście w drodze do potępienia, ale ten wystraszony pisklak za jego plecami może miał przed sobą jeszcze całkiem spokojną przyszłość i czekało go wybaczenie.
   Często bywał agresywny i nieobliczalny, ale nigdy nie bez powodu. Nie atakował osób, którym się to nie należało, a często też wstawiał się za tymi, którzy potrzebowali pomocy. Może czasami po prostu starał się w pewien sposób odkupić swoje złe uczynki i nawet czuł się z tym lepiej, chociaż dobre samopoczucie nie utrzymywało się wcale tak długo.
   一 Za późno, młody 一 mruknął, oglądając się za siebie, aby upewnić się, że ten schował się za jego plecami, tak jak mu polecił. Właściwie ucieczka na drugą stronę ulicy nie była głupim pomysłem, ale Riccardo nie był typem, który ucieka, kiedy robi się gorąco. Zawsze zostawał i walczył, tak było przed wstąpieniem do wojska, w trakcie służby i teraz, kiedy z niej wrócił. To kwestia honoru.
   Do ich uszu mógł dobiec kolejny, gardłowy pomruk, a postać prawie stanęła w świetle latarni ulicznej. Dick jednak nie miał zamiaru czekać, mając nadzieję, że odrobinę zaskoczy przeciwnika, więc uznał, że zaatakuje pierwszy, zamiast czekać na jego pierwszy ruch. Skoczył naprzód, zamachnął się i silnym ciosem zaciśniętej pięści powalił wielką istotę na plecy, robiąc unik na wszelki wypadek, gdyby ta chciała unicestwić go swoją bronią, która okazała się… butelką taniego sikacza z pobliskiego marketu.
   一 Co… do kurwy! 一 usłyszał zachrypnięty głos, a potem kaszel, kiedy podstarzały mężczyzna próbował wygrzebać się spod obszernej peleryny, w którą był ubrany. Butelka z winem stłukła się, kiedy upadł na ziemię, co chyba bardziej go rozwścieczyło, niż rozbity nos, z którego pociekła strużka krwi.
   Dick zrobił krok do tyłu i wyprostował się, patrząc na pijaczka z uniesioną brwią. Cóż… To nie był żaden mityczny stwór, tylko jakiś żałosny pijak, ale niezależnie od wszystkiego można było uznać, że zagrożenie minęło i sytuacja na pewno została opanowana. Może nawet za jakiś czas wyda mu się to całkiem zabawne, chociaż raczej nie będzie nikomu o tym opowiadał. Lepiej brzmiałaby historia o pokonaniu wilkołaka, niż pijanego dziada. Dick poczuł się rozczarowany.


Dallas Hendrix
24 lat/a 180 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
I’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
Przyjezdny
    Dallas musiał szczerze przyznać, że początkowo myślał, że nieznajomy facet bawi się w jakąś dziwną, pijacką wersję Pokemon Go i że w krzakach widzi wirtualnego pokemona, a nie, że czai się w nich coś faktycznie namacalnego. Ku swojemu przerażeniu się pomylił. Teraz przyglądał się, jak z roślinności wyłania się dziwna postać, której nie potrafił zidentyfikować i przypasować do żadnej znanej sobie figury. No ale był też pod wpływem alkoholu i chociaż brakowało mu do porządnego stanu upojenia, to jednak jego wzrok mógł płatać mu figle. Nie widział więc zbyt wyraźnie tego, co się pojawiało. Jego umysł dał mu jednak jasno do zrozumienia, że znalazł się w niebezpieczeństwie i że dziwna postać była zagrożeniem.
    Coś błysnęło, co jego oczom ujawniło się jako nóż. Był już w trybie paniki, więc wszystko, co widział, mogło okazać się niebezpieczne, nawet jeśli takim w rzeczywistości nie było. Teraz, gdy adrenalina zaczęła płynąć w jego żyłach, nie było czasu na zastanawianie się i analizowanie sytuacji. Jedyne co mógł zrobić w tej chwili to walka lub ucieczka. Bo właśnie w tym trybie się znalazł. Chciał uciec, bo jego siła fizyczna nie była na tyle duża, by pchać się do walki z jakimś potworem z krzaków, ale nieznajomy facet powiedział mu, żeby stanął za nim i się schował. To również wydało mu się logiczne, bo jeśli nieznajomy będzie atakowany przez potwora, to Hendrix będzie mógł sobie po prostu uciec.
    A potem wszystko potoczyło się tak szybko, że Dallas nawet nie był w stanie tego zarejestrować i dopiero pomruki leżącego na ziemi potwora sprowadziły chłopaka na ziemię, tak że zaczął w końcu rejestrować, co tak właściwie się działo. Adrenalina otrzeźwiła go na tyle, że mógł w końcu dostrzec to, co się działo. I to, co widział, nie podobało mu się, bo właśnie był świadkiem, jak nieznajomy atakuje innego nieznajomego, którym pewnie był jakiś bezdomny. Rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy cała akcja nie przyciągnęła uwagi innych ludzi. Na szczęście było już późno, więc niewiele osób spacerowało po ulicach Nowego Orleanu, a pozostali, którzy to robili, nie chcieli być zamieszani w jakieś pijackie bójki, żeby samemu nie dostać. I całe szczęście. Ulżyło mu.
    – Och… najmocniej przepraszamy – powiedział, szybko grzebiąc w kieszeniach. Nie był dumny z tego, co teraz miał zamiar zrobić, jednak udało mu się szybko wygrzebać z kieszeni płaszcza kilkadziesiąt dolarów, które podrzucił leżącemu na ziemi mężczyźnie. Nie wiedział, co miałby w ten sposób zdziałać, ale być może dzięki temu nieznajomy skupi uwagę na czymś innym.
    – Pójdziemy już – powiedział, próbując odciągnąć poznanego nieznajomego od zaatakowanego pijaczyny. Nie chciał problemów, ale wiedział, że jeśli w grę wchodził alkohol, to problemy często pojawiały się niesprowokowane.

Riccardo Salvaggio
35 lat/a 184 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
See the world is pretty big, man, but don't feel small in it.
Miejscowy
   Riccardo nie był zły, ale za to na pewno zaskoczony i wręcz niepocieszony. Stał i wpatrywał się w menela, jakby jeszcze miał resztki jakiejś niewytłumaczalnej nadziei, że pijak jeszcze zamieni się w mitycznego stwora prosto z kart tutejszych legend. Mógłby być czymkolwiek - wilkołakiem, smokiem, wielką stopą czy złą wróżką zębuszką. Mógłby być kimkolwiek, z kim godnie byłoby walczyć po pijaku, a potem opowiadać to znajomym i krewnym. Niestety leżał przed nim tylko rasowy dziad, który się nadawał jedynie do towarzyskiego picia jabola, a Dick nie tykał takiego gówna.
   Nic nie robił sobie z wulgaryzmów, które uciekały w popłochu przez usta starszego mężczyzny, razem z jego nieświeżym oddechem. Nawet zdążył podrapać się po policzku, a potem rozłożyć bezradnie dłonie, prosząc o radę kogokolwiek, kto rządził obłokami niebiańskimi, aby zesłał mu mądrość, którą mógłby się teraz pokierować.
   Zamiast tego zesłano mu podpitego chłopaka, który właśnie rzucił w przewróconego mężczyznę pieniędzmi. Co tu się właściwie działo? I czemu do diaska brał w tym wszystkim udział? Zastanawiał się nad tym przez krótką chwilę, przyglądając się, jak pijak również próbuje się w tym wszystkim jakoś odnaleźć.
   一 Nie dawaj mu drobnych. Jeszcze się na śmierć zapije, a poza tym co, za dużo kasy masz, że tak rozdajesz? 一 powiedział, pochylając się, żeby zebrać banknoty pospiesznie, zanim złapie je pijaczek w swoje alkoholowe palce. Odwrócił się, nie robiąc sobie nic z tego, że menel potrzebował chyba pomocy, aby wstać. Niech sam sobie radzi, następnym razem może się zastanowi dwa razy, zanim pójdzie do parku ludzi straszyć.
   Dick podszedł bliżej chłopaka i wcisnął mu w ręce kasę, którą ten dopiero co chciał oddać. Zazwyczaj nie miał takich wielkodusznych odruchów, chuj go przecież obchodziło co, kto robi ze swoim życiem, zdrowiem i kasą. Co to jednak alkohol z człowiekiem robi, to naprawdę niesamowite. Informacja o oddaleniu się trafiła do niego jednak od razu i przyznał rację, że powinni się już zmyć, zanim do pijaczyny dotrze co się właśnie stało i zechce gonić swoje ciężko niezarobione pieniądze. Tego by nie chcieli chyba, bo bardzo prawdopodobne, że Dick musiałby go znowu walnąć, tym razem może nawet mocniej.
   一 To gdzie idziemy? 一 zapytał, kiedy już odeszli na w miarę bezpieczną odległość. 一 Niedaleko jest tylko jakiś gejowski bar. A może karaoke? Nie jestem pewien, bo chyba nie bardzo wiem, gdzie jesteśmy 一 parsknął krótkim śmiechem i przesunął palcami po wąsach, z błyskiem w oczach, przyglądając sie pobliskim ulicom. Trudno powiedzieć czemu założył, że chłopak miałby w ogóle ochotę gdziekolwiek z nim iść. Po prostu humor nie zepsuł mu się aż tak bardzo, żeby chciał zrezygnować z dalszej części nocy na coś tak banalnego, jak na przykład sen.

Dallas Hendrix
ODPOWIEDZ

Wróć do „Coliseum Square Park”