Syfilis Addams
Nikolaj Coster-Waldau

Nowy Orlean, 23 stycznia 1979
Mossy Alligator
asystent menagera/przewodnik
Cafe Lafitte in Exile/Bloody Mary's Tours, Haunted Museum & Voodoo Shop
męskoosobowe
męskolubna
kawaler
wodnik
Od kiedy czujesz, że Nowy Orlean to twoje miejsce na ziemi?
Nowy Orlean mnie wychował, ale jak każdy wolny duch chciałem opuścić jego granice i posmakować wielkiego świata. Wiele lat spędziłem na podróżach po świecie, poznając różne kultury i zwyczaje. Aż wróciłem do Nowego Orleanu, chcąc w nim zostać na zawsze.
Jakie jest twoje podejście do voodoo i magii?
Świat jest pełen magii! Wystarczy chcieć ją zrozumieć i nie bać się jej używać.
Co sądzisz o „New Orleans Vampire Association”?
Banda dzikich ekscentryków. Bardzo nie lubię.
Jakie jest twoje zdanie na temat “The Shadow Enclave”?
Kolejna banda dzikich ekscentryków. Bardzo ich lubię.
Jaki wpływ miał na ciebie huragan Katrina?
Żaden wpływ. W tym czasie nie było mnie nawet w Stanach, a nie miałem już żadnych bliskich w Nowym Orleanie.
Czy czujesz się bezpiecznie żyjąc w Nowym Orleanie?
Straszne są mi tylko duchu moich przodków.
Jakie jest twoje ulubione danie kreolskie bądź cajun?
Klasyczny soul food. Smak mojego dzieciństwa.
Jakie jest twoje podejście do jazzu? Masz jakąś ulubioną piosenkę lub klub?
W moich słuchawkach leci dobry jazz Przesuwasz dalej nutę ale nastrój nie zmienia się
Marzec 1995, Kolorado
Uciekłem z domu, wskoczyłem do samochodu mojej koleżanki i pojechaliśmy czarnym asfaltem prosto do Kolorado. W Nowym Orleanie prześladowały nas złe sny, potrzebowaliśmy oderwać się od tej znanej dziury i spróbować czegoś nowego. Wybraliśmy Kolorado. Podczas całej podróży śpiewaliśmy folkowe piosenki opowiadające o złotej autostradzie, podróżnikach i skarbach, które miały czekać na odważnych przybyszów.
Droga zajęła nam więcej czasu, niż się spodziewaliśmy. Z planowanych brakowało nam siedmiu postojów, a na każdym zaczęło nam brakować drobnych na paliwo. Co z powrotną drogą? Postanowiliśmy zająć się tym dopiero w drodze powrotnej.
Zatrzymaliśmy się na poboczu. Wysiedliśmy, pozostawiając buty w aucie. Usiedliśmy na rozgrzanej masce jej stalowego pojazdu w chłodną noc, która powoli ustępowała świtowi. Słońce leniwie wznosiło się znad horyzontu, a my podzieliliśmy się ostatnim czekoladowym batonem na pół. Może to była nasza ostatnia kolacja, a może pierwsze śniadanie tamtego tygodnia. Nie chcieliśmy o tym myśleć. Ważne było tylko to, że jesteśmy razem na tej popękanej drodze do Kanionu w Glenwood.
Samochód zostawiliśmy na pierwszym parkingu przed miastem i przeszliśmy kilka kilometrów do pierwszego przystanku autobusowego. Miałem wrażenie, że dotarcie do centrum zajęło nam tydzień, choć czas mijał nieubłaganie wolniej.
Przez chwilę bawiliśmy się w cyganerię. Ja zagadywałem ludzi, żeby wróżyć im z dłoni i zwinąć im jeden z pierścionków. Ona często wchodziła w czyjeś terytorium, a w ramach przeprosin zabierała cudzy portfel. Po dniu w kuglarstwie jasno widzieliśmy nasz cel - Hanging Lake.
Z garścią cudzych dolarów trafiliśmy na to wyjątkowe miejsce i po raz pierwszy od kilku dni mogliśmy prawdziwie odpocząć.
Czerwiec 1999, Paryż Najpiękniejszym momentem w studiowaniu jest chwila, gdy opuszczasz ostatni egzamin i poluzowujesz krawat.
Tamtego dnia wyszedłem z sali egzaminacyjnej jako ostatni. Walczyłem do ostatniego słowa, próbując odczytać łacińskie manuskrypty. Dalej nie jestem pewien, co wtedy bardziej mnie przytłoczyło - czy to upał za oknem, czy też francuskie instrukcje, których do połowy nie zrozumiałem. A może świadomość, że jeśli dostanę ocenę poniżej 4,5, stracę stypendium i cała moja nauka w Europie przepadnie niczym czarownice na stosie kilka wieków temu.
Zdjąłem marynarkę i skierowałem się w stronę najdzikszej części Sekwany, którą udało mi się odkryć w samym centrum Paryża. Spacer zawsze dobrze na mnie działał. Pamiętam, jak kurczowo trzymałem zapalniczkę w lewej dłoni, a drugą wesoło machałem do znajomych: miejskiego artysty, który utrzymywał się ze sprzedaży swoich portretów, albo kobiety, która sprzedawała kwiaty zakochanym. Za uśmiech zawsze pozwalała mi wziąć jeden kwiat.
Tego dnia było podobnie. Doszedłem do brzegu rzeki, która zawsze dodawała mi energii. Położyłem na wodzie kwiat, który podpaliłem, prosząc duchy przodków o siłę.
Obiecałem sobie, że włamię się do katakumb pod Paryżem, aby sprawdzić, czy tam znajdują się pozostałości po Zakonie Złotego Brzasku. Myśl o zejściu tak nisko pod miasto przyprawiała mnie o strach. Z zewnątrz Paryż wygląda pięknie, a każda kolumna starej kamienicy oddaje aromat dawnych romansów, siłę wielu rewolucji i nawet ślady ulicznych sprzeczek. Ale pod powierzchnią miasta, czy w jego głębi - w zależności od tego, czego szukamy - krył się zupełnie inny świat, o którym śmiertelnicy nie chcą nawet myśleć.
To właśnie badam od dwóch lat: wszystkie stare muzea, budynki niezagospodarowane przez miasto, czy teraz nawet podziemne korytarze niedostępne dla turystów.
Jednak tamtego dnia, wciągnięty w swoje eksploracje, postanowiłem odwiedzić katakumby pod Paryżem. Po zejściu w dół, po schodach o niepokojącej atmosferze i wąskich, wilgotnych korytarzach, które wydawały się niekończące, trafiłem na miejsce, które od razu wzbudziło moją niepokojącą ciekawość.
Były to pomieszczenia nieznane turystom, zapomniane, pominięte w opisach, a jednak pełne śladów dawnych rytuałów i tajemniczych znaków. Świeczki położone na kamiennych ołtarzach rzucały mroczne cienie na ściany, ukazując inskrypcje i symbole, których znaczenia nie byłem w stanie zrozumieć.
Gdzieś w oddali słyszałem szept, ale nie było nikogo dookoła. Kiedy odkryłem starożytną księgę, zawierającą zakazane rytuały i zapiski, serce zaczęło mi walić tak głośno, że aż wydawało się, że wszyscy mogą je usłyszeć.
Nagle, w słabym świetle palących się świec, dostrzegłem coś strasznego - szereg skomplikowanych rycin na ścianie, przedstawiających coś, co przypominało złączenie starożytnych symboli z nowoczesnymi znakami. To była mapa... mapa ukazująca coś, co wydawało się być podziemnym labiryntem.
To, co dopiero co wzbudziło moją ciekawość, teraz budziło we mnie strach. Było w tym coś złowieszczego, coś, co sugerowało, że pod Paryżem kryje się coś więcej, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić… Bądź właśnie coś na tyle strasznego, że spodziewał się tego każdy wtajemniczony.
Lipiec 2007, Norilsk Gdy przybyłem do Norilska, chciałem odkryć jego historię zaklętą w ziemi. Byłem archeologiem-amatorem, a moja pasja do śladów minionych cywilizacji prowadziła mnie w najbardziej nieoczekiwane miejsca. Norilska nie było wyjątkiem.
Podczas moich poszukiwań natrafiłem na opowieści o grupie utożsamiające się jako New Age. Fascynacja pradawnymi praktykami, połączona z moją troską o przyszłość środowiska, sprawiła, że zacząłem się interesować tą tajemniczą grupą.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ich obrzęd, było to jak wkraczanie do innej rzeczywistości. Ukryci w cieniu, przyglądałem się, jak odprawiali swoje rytuały. Paląc kadzidła, śpiewając starożytne pieśni, oddawali cześć ziemi. Byłem zdumiony ich oddaniem dla ochrony natury.
Decydując się podejść bliżej, okazałem szacunek ich praktykom. Dzieliłem się swoją wiedzą na temat dawnych cywilizacji, które żyły w symbiozie z naturą. Opowiadałem o ich strategiach, o tym, jak zrozumienie świata naturalnego było kluczem do ich przetrwania.
W miarę mojej interakcji z członkam, zaczęliśmy wymieniać się pomysłami. Oferowałem wskazówki, jak można połączyć ich praktyki z nowoczesnymi metodami ochrony środowiska.
Współpraca z nimi na rzecz ochrony środowiska stała się dla mnie niezwykłą lekcją. To, co zacząłem jako poszukiwanie archeologicznych śladów, stało się podróżą ku zrozumieniu, jak przeszłość może wpłynąć na teraźniejszość, gdy historia i natura splatają się w jedno.
Sierpień 2005, Rishikesh Miałem w życiu moment, którym musiałem przystopować ze wszystkim, co robiłem i odkryć się na nowo. Ogoliłem głowę na łyso w ramach solidarności z Britney Sprears i trafiłem do klasztoru z mnichami, który uczyli pokory. Minęły trzy dni i poczułem się lepiej, a później dowiedziałem się o Katrinie, która niemal doszczętnie zniszczyła Nowy Olrean. Niby to na mnie nie wpłynęło, ale załamałem się. Miałem wrażenie, że cała moja duchowa droga w tym jednym momencie została zaprzepaszczona wraz z ruinami mojego rodzimego miasta. Przez dwa dni płakałem, po nich dopiero wrócił mi apetyt. Chciałem tam od razu lecieć, jednak mnisi ostrzegli mnie, że to zły pomysł. Żeby pomóc innym powinienem najpierw się wyleczyć z bólu, który tak rychło wypłynął ze mnie przy pierwszych złych wieściach o domu rodzinnym, a do którego nie zaglądałem od ponad dekady.
Zrozumienie siebie zajęło mi kilka lat, a pobyt w Himalajach otworzył mnie na duchowy i mistyczny świat w nowy sposób. Nauczyłem się pokory, której nawet nie zasmakował bym w brutalnym, rozwijającym się świecie technologii.
Grudzień 2014, Nowy Orlean Wróciłem do domu i po raz pierwszy od dwudziestu lat się z tego cieszę.
Droga zajęła nam więcej czasu, niż się spodziewaliśmy. Z planowanych brakowało nam siedmiu postojów, a na każdym zaczęło nam brakować drobnych na paliwo. Co z powrotną drogą? Postanowiliśmy zająć się tym dopiero w drodze powrotnej.
Zatrzymaliśmy się na poboczu. Wysiedliśmy, pozostawiając buty w aucie. Usiedliśmy na rozgrzanej masce jej stalowego pojazdu w chłodną noc, która powoli ustępowała świtowi. Słońce leniwie wznosiło się znad horyzontu, a my podzieliliśmy się ostatnim czekoladowym batonem na pół. Może to była nasza ostatnia kolacja, a może pierwsze śniadanie tamtego tygodnia. Nie chcieliśmy o tym myśleć. Ważne było tylko to, że jesteśmy razem na tej popękanej drodze do Kanionu w Glenwood.
Samochód zostawiliśmy na pierwszym parkingu przed miastem i przeszliśmy kilka kilometrów do pierwszego przystanku autobusowego. Miałem wrażenie, że dotarcie do centrum zajęło nam tydzień, choć czas mijał nieubłaganie wolniej.
Przez chwilę bawiliśmy się w cyganerię. Ja zagadywałem ludzi, żeby wróżyć im z dłoni i zwinąć im jeden z pierścionków. Ona często wchodziła w czyjeś terytorium, a w ramach przeprosin zabierała cudzy portfel. Po dniu w kuglarstwie jasno widzieliśmy nasz cel - Hanging Lake.
Z garścią cudzych dolarów trafiliśmy na to wyjątkowe miejsce i po raz pierwszy od kilku dni mogliśmy prawdziwie odpocząć.
Czerwiec 1999, Paryż Najpiękniejszym momentem w studiowaniu jest chwila, gdy opuszczasz ostatni egzamin i poluzowujesz krawat.
Tamtego dnia wyszedłem z sali egzaminacyjnej jako ostatni. Walczyłem do ostatniego słowa, próbując odczytać łacińskie manuskrypty. Dalej nie jestem pewien, co wtedy bardziej mnie przytłoczyło - czy to upał za oknem, czy też francuskie instrukcje, których do połowy nie zrozumiałem. A może świadomość, że jeśli dostanę ocenę poniżej 4,5, stracę stypendium i cała moja nauka w Europie przepadnie niczym czarownice na stosie kilka wieków temu.
Zdjąłem marynarkę i skierowałem się w stronę najdzikszej części Sekwany, którą udało mi się odkryć w samym centrum Paryża. Spacer zawsze dobrze na mnie działał. Pamiętam, jak kurczowo trzymałem zapalniczkę w lewej dłoni, a drugą wesoło machałem do znajomych: miejskiego artysty, który utrzymywał się ze sprzedaży swoich portretów, albo kobiety, która sprzedawała kwiaty zakochanym. Za uśmiech zawsze pozwalała mi wziąć jeden kwiat.
Tego dnia było podobnie. Doszedłem do brzegu rzeki, która zawsze dodawała mi energii. Położyłem na wodzie kwiat, który podpaliłem, prosząc duchy przodków o siłę.
Obiecałem sobie, że włamię się do katakumb pod Paryżem, aby sprawdzić, czy tam znajdują się pozostałości po Zakonie Złotego Brzasku. Myśl o zejściu tak nisko pod miasto przyprawiała mnie o strach. Z zewnątrz Paryż wygląda pięknie, a każda kolumna starej kamienicy oddaje aromat dawnych romansów, siłę wielu rewolucji i nawet ślady ulicznych sprzeczek. Ale pod powierzchnią miasta, czy w jego głębi - w zależności od tego, czego szukamy - krył się zupełnie inny świat, o którym śmiertelnicy nie chcą nawet myśleć.
To właśnie badam od dwóch lat: wszystkie stare muzea, budynki niezagospodarowane przez miasto, czy teraz nawet podziemne korytarze niedostępne dla turystów.
Jednak tamtego dnia, wciągnięty w swoje eksploracje, postanowiłem odwiedzić katakumby pod Paryżem. Po zejściu w dół, po schodach o niepokojącej atmosferze i wąskich, wilgotnych korytarzach, które wydawały się niekończące, trafiłem na miejsce, które od razu wzbudziło moją niepokojącą ciekawość.
Były to pomieszczenia nieznane turystom, zapomniane, pominięte w opisach, a jednak pełne śladów dawnych rytuałów i tajemniczych znaków. Świeczki położone na kamiennych ołtarzach rzucały mroczne cienie na ściany, ukazując inskrypcje i symbole, których znaczenia nie byłem w stanie zrozumieć.
Gdzieś w oddali słyszałem szept, ale nie było nikogo dookoła. Kiedy odkryłem starożytną księgę, zawierającą zakazane rytuały i zapiski, serce zaczęło mi walić tak głośno, że aż wydawało się, że wszyscy mogą je usłyszeć.
Nagle, w słabym świetle palących się świec, dostrzegłem coś strasznego - szereg skomplikowanych rycin na ścianie, przedstawiających coś, co przypominało złączenie starożytnych symboli z nowoczesnymi znakami. To była mapa... mapa ukazująca coś, co wydawało się być podziemnym labiryntem.
To, co dopiero co wzbudziło moją ciekawość, teraz budziło we mnie strach. Było w tym coś złowieszczego, coś, co sugerowało, że pod Paryżem kryje się coś więcej, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić… Bądź właśnie coś na tyle strasznego, że spodziewał się tego każdy wtajemniczony.
Lipiec 2007, Norilsk Gdy przybyłem do Norilska, chciałem odkryć jego historię zaklętą w ziemi. Byłem archeologiem-amatorem, a moja pasja do śladów minionych cywilizacji prowadziła mnie w najbardziej nieoczekiwane miejsca. Norilska nie było wyjątkiem.
Podczas moich poszukiwań natrafiłem na opowieści o grupie utożsamiające się jako New Age. Fascynacja pradawnymi praktykami, połączona z moją troską o przyszłość środowiska, sprawiła, że zacząłem się interesować tą tajemniczą grupą.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ich obrzęd, było to jak wkraczanie do innej rzeczywistości. Ukryci w cieniu, przyglądałem się, jak odprawiali swoje rytuały. Paląc kadzidła, śpiewając starożytne pieśni, oddawali cześć ziemi. Byłem zdumiony ich oddaniem dla ochrony natury.
Decydując się podejść bliżej, okazałem szacunek ich praktykom. Dzieliłem się swoją wiedzą na temat dawnych cywilizacji, które żyły w symbiozie z naturą. Opowiadałem o ich strategiach, o tym, jak zrozumienie świata naturalnego było kluczem do ich przetrwania.
W miarę mojej interakcji z członkam, zaczęliśmy wymieniać się pomysłami. Oferowałem wskazówki, jak można połączyć ich praktyki z nowoczesnymi metodami ochrony środowiska.
Współpraca z nimi na rzecz ochrony środowiska stała się dla mnie niezwykłą lekcją. To, co zacząłem jako poszukiwanie archeologicznych śladów, stało się podróżą ku zrozumieniu, jak przeszłość może wpłynąć na teraźniejszość, gdy historia i natura splatają się w jedno.
Sierpień 2005, Rishikesh Miałem w życiu moment, którym musiałem przystopować ze wszystkim, co robiłem i odkryć się na nowo. Ogoliłem głowę na łyso w ramach solidarności z Britney Sprears i trafiłem do klasztoru z mnichami, który uczyli pokory. Minęły trzy dni i poczułem się lepiej, a później dowiedziałem się o Katrinie, która niemal doszczętnie zniszczyła Nowy Olrean. Niby to na mnie nie wpłynęło, ale załamałem się. Miałem wrażenie, że cała moja duchowa droga w tym jednym momencie została zaprzepaszczona wraz z ruinami mojego rodzimego miasta. Przez dwa dni płakałem, po nich dopiero wrócił mi apetyt. Chciałem tam od razu lecieć, jednak mnisi ostrzegli mnie, że to zły pomysł. Żeby pomóc innym powinienem najpierw się wyleczyć z bólu, który tak rychło wypłynął ze mnie przy pierwszych złych wieściach o domu rodzinnym, a do którego nie zaglądałem od ponad dekady.
Zrozumienie siebie zajęło mi kilka lat, a pobyt w Himalajach otworzył mnie na duchowy i mistyczny świat w nowy sposób. Nauczyłem się pokory, której nawet nie zasmakował bym w brutalnym, rozwijającym się świecie technologii.
Grudzień 2014, Nowy Orlean Wróciłem do domu i po raz pierwszy od dwudziestu lat się z tego cieszę.
ciekawostki
Wychowany w Nowym Orleanie, nauczył się tańczyć street jazz, jest w stanie wpleść go w swoje podróżnicze doświadczenia, tańcząc na ulicach miast, które odwiedza.
Posiada kolekcję unikalnych rękopisów i nut muzyki bluesowej, które zdobył podczas podróży po południowych stanach USA.
Znając smaki i tajemnice kuchni karaibskiej, może przyrządzić wykwintne potrawy inspirowane miejscami, które odwiedził.
Ma tatuaż z każdego kraju, w którym przebywał przez dłuższy czas, tworząc niezwykłą mapę swoich podróży na ciele. Wszystkie są skrupulatnie ukryte pod ubraniami i widać je jedynie na plaży. Z każdego odwiedzonego miejsca posiada również kamyczek na pamiątkę.
Nauka trików cyrkowych i sztuczek ulicznych pomaga mu zarówno w rozrywce, jak i w nieformalnych sytuacjach, gdzie zaskoczenie może być kluczem do przetrwania.
Posiada zdolność szybkiego przyswajania nowych języków, dzięki czemu potrafi porozumieć się w wielu różnych miejscach na świecie. Głównie rozmawia po: angielsku, francusku, hiszpańsku, mandaryńsku, polsku i słoweńsku. Umie też w starocerkiewny.
Zainspirowany kulturami, którymi się otacza, stworzył niejedną nielegalną (ale cenioną) pracę artystyczną na murach wielu miast.
Świetny barman. Kiedy nie ma kogo obstawić na zmianie w Cafe Lafitte in Exile to on zajmuje się zadowalaniem klientów przez kilka godzin.
Bardzo lubi zwiedzać i przebywać na cmentarzach.
Zawsze dba o środowisko naturalne, którego często jest świadkiem w swoich podróżach, angażując się w akcje ekologiczne w miejscach, które odwiedza.
Zawsze znajduje czas, by pomagać miejscowym schroniskom dla zwierząt, co sprawia, że posiada zdolność nawiązywania niemal natychmiastowego kontaktu z dzikimi zwierzętami.
Posiada imponującą kolekcję artefaktów, które zdobył podczas eksploracji ruin i starożytnych miast. Głównie są to fragmenty połamanych waz czy kielichy rytualne. Kończył archeologię na Sorbonie.
Jego duchowym zwierzęciem jest żółw.
twój nick
Dorek
twoje zaimki
męskoosobowe
narracja
3. os. w przeszłym
kontakt
pw/dc: dorekchlorek
nie lubię gdy
chcesz się hajdować
moje posty mogą zawierać
zgadzasz się na powielanie imienia i pseudonimu postaci?
tak