017.
Nie wierzyła w magię. Tak przynajmniej zwykła myśleć od wielu lat, choć ostatnie wydarzenia w jej życiu w jakimś stopniu – wciąż jednak niewystarczającym, by miało to większe znaczenie dla niej – zaczęły burzyć to przekonanie, pielęgnowane w sobie od dawna. Nie, co ona w ogóle sobie myślała. Oczywiście, że wciąż
A jednak parkowała właśnie gdzieś na uboczu, przez sekundę lub dwie zastanawiając się, czy postępuje właściwie. Nie było ani jednego powodu, dla którego Kyra Darwood miałaby czego szukać w Gauche Crescent. Nawet jako dziecko czy nastolatka nie zapuszczała się w tę część miasta, skutecznie odstraszana przez miejskie legendy. Jako dorosła wiedziała, że większość krążących plotek było… cóż, właśnie tylko plotkami, choć podejrzewała, że dużo z nich może mieć w związek z kręcącymi się po okolicy nieciekawymi typami. Och, była pewna, że wiele z opuszczonych budynków stało się czyimś schronieniem. Samo to powinno sprawić, żeby odpaliła samochód i ruszyła w drogę powrotną.
Zerknęła w lusterko. Spoglądała we własną twarz, dziś wyglądającą naprawdę niezdrowo, z wyraźnymi sińcami pod oczami.
Wszystko przez te pieprzone sny. A właściwie jeden, który niczym mantra powtarzał się od kilku dni. Nigdy dotąd jej się to nie zdarzyło i nie wiedziała, co o tym myśleć. Być może zrzuciłaby to na karb zmęczenia, podświadomość, która z jakiegoś powodu postanowiła akurat teraz się zapętlić, ale po czwartej nocy, podczas której budziła się z uczuciem głębokiego niepokoju, nie mając nadziei na sen, postanowiła, że musi zaufać intuicji i to sprawdzić. Sięgnęła ręką do schowka i wyciągnęła z niego gaz pieprzowy, a potem wysiadła samochodu. Zaparkowała kawałek od miejsca, które było uznawane za początek Gauche Crescent. Ruszyła teraz w tamtym kierunku, mając nadzieję, że kiedy wróci, samochód będzie stał w tym samym miejscu.
Kręciła się po dzielnicy z godzinę, może ciut dłużej. Nie natrafiła na nic, co mogłoby wzbudzić jej podejrzenia. Oczywiście cały czas czuła lekki niepokój, raz czy dwa miała wrażenie, jakby była obserwowana, ale to musiała być tylko jej wyobraźnia. Kiedy doszła do opuszczonego magazynu, stojącego na skraju niewielkiego lasku, stwierdziła, że to już nie ma sensu. Czas wracać. Ale wtedy cichutki głosik w jej głowie szepnął (świetnie Kyra, teraz jeszcze słyszysz głosy…), by weszła między drzewa. Kiedy przekroczyła granice wszystkie odgłosy zdawało się, że nagle ucichły. Starając się uspokoić mocno bijące serce, stawiała ostrożnie kroki, by nie potknąć się o wystające gałęzie. W pewnym momencie kilka ptaków wzbiło się do lotu, pewnie przestraszonych jej pojawieniem się i Kyra nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby nie szalik, który leżał na ściółce, nieopodal miejsca, w którym stała. Podeszła bliżej i przyklęknęła, jednak jej wzrok powędrował do dziwnego kształtu, który częściowo przykryty był liśćmi. Odruchowo, nie myśląc jeszcze o tym, co robi, przysunęła się bliżej i próbowała dłońmi rozgarnąć liście. Jej palce niemal zatopiły się w miękkim jak masło fragmencie czyjegoś ciała. To – z jakiegoś powodu nie sprawiło, że przestała grzebać w liściach. Kawałek po kawałku z pomiędzy mokrych liści wyłaniał się obraz, którego nigdy nie chciałaby zobaczyć. Aż Kyra, kiedy to wszystko wreszcie dotarło do jej mózgu, zaczęła krzyczeć. Straciła równowagę, lądując na ściółce, w popłochu jednak poderwała się z ziemi i na oślep rzuciła w kierunku, z którego przyszła. Zatrzymała się dopiero, kiedy wypadła spomiędzy drzew. Z wolna zaczynało do niej dochodzić, co się wydarzyło. Oparła się o ścianę magazynu, próbując złapać oddech. Drżącymi dłońmi wyciągnęła z kieszeni telefon, modląc się, by był tu jakikolwiek zasięg. Po dwóch nieudanych połączeniach, w końcu z irracjonalną złością wystukała wiadomość.
Dopiero potem pomyślała, że może należało zadzwonić na policję, nie do niego.
Winston Palmer
Voodoo Queen