006
Ulica na Pines Village jest jak wstydliwy cień, który przemyka między paskudnymi blokami, zataczając się w ciemnościach niczym pijany nocny wędrowiec. Wąska przestrzeń pomiędzy masywnymi budynkami wydaje się zapomnianym zakątkiem, gdzie nawet światło księżyca ma problem dotrzeć, by oświetlić to miejsce. Chłodny powiew wiatru wieje między murami, przynosząc ze sobą zapach spalonego drewna z pobliskiego garażu oraz nutkę wilgoci unoszącej się z kałuż na brukowanych uliczkach. Stare, niedbale pomalowane ściany budynków wydają się zbierać w sobie zimno, które wypełnia przestrzeń jak duch przeszłości, co wzbudza dreszcze na plecach przechodzących tędy przechodniów.Widok jest trochę przytłaczający. Kocie oczy świateł latarni ulicznych rozświetlają jedynie niewielki fragment brukowanej nawierzchni, pozostawiając resztę w mrocznym ukryciu. Afryty, które sięgają połowy wysokości budynków, wydają się snuć dziwne historie o tym, co kryje się w głębi uliczki. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się ciche i spokojne, ale dla wprawnego obserwatora nie jest trudno zauważyć, że to miejsce jest opanowane przez gangi. W oddali słychać szept i ciche stukoty, które przypominają o obecności tajemniczych postaci ukrywających się w cieniu. Ulica ta, choć nie tak daleko od centrum, sprawia wrażenie opuszczonej i zapomnianej, jakby czas tu stanął w miejscu, pozostawiając to miejsce jako kawałek przeszłości wypełniony tajemnicą i niepewnością.
Gwałtowne szarpnięcie, jakby odłamujący się grzmot, przerwało monotonny szum nocnego miasta. Gdy Than skręcił w kolejną uliczkę, zastał scenę godną starego westernu - dwóch mężczyzn stało naprzeciwko siebie, gotowi do walki. W błyskawicznym rytmie akcji jego oczy uchwyciły każdy detal: jednego mężczyznę otaczała aura gniewu, jego pięść zaciskała się na kiju baseballowym, który miał uśmiercić; drugi, bardziej opanowany, zwinniejszy pozornie przez swoje niewielkie rozmiary, gotowy na błyskawiczny atak, z jedną ręką uniesioną w obronie, a drugą schowaną za plecami, skrywającą tajemnicę, czekającą na swoją szansę. Wokół nich, jak ruchomy mural, kręcili się ciekawscy świadkowie, skąpani w bladym świetle latarni, które wydawały się pulsować w rytm ich adrenaliny. Atmosfera niosła się gęsto, niemal jakby zegar zatrzymał się na chwilę, a Than oglądał figury na szachownicy. W powietrzu czuć było napięcie, które zbierało się jak burza gotująca się na niespokojnym niebie. Słyszalne były tylko odgłosy ich oddechów i skrzypiący dźwięk stóp na chropowatym bruku. W tle, jak ścieżka dźwiękowa, grały uliczne hałasy - szczekanie psów, trzask otwieranych okien, odgłosy oddalających się samochodów. Ale teraz to wszystko było tłem dla nadchodzącej masakry, która miała się rozpętać na tym kawałku zapomnianej uliczki.
Przybył tutaj by spotkać się z mężczyzną, który miał dla niego ważne informacje. Nie spodziewał się wprosić się na imprezę, na której zderzy się z porachunkami gangów. Nie chciał wrócić dzisiaj do domu ze złamanym nosem lub wybitym barkiem. To też stał z boku, przyglądając się z zainteresowaniem, gdy przeciwnicy ruszyli w swoim kierunku. Prawdopodobnie krwawe przedstawienie nie potrwa długo. Dostrzegł kątem oka, co drugi mężczyzna skrywał wcześniej za plecami - niewielkich rozmiarów nóż, który jednak może wyrządzić sporo szkód, gdy tylko celnie wymierzony. Jeśli tylko kij nie trafi go za pierwszym razem, ma szansę wykrwawić przeciwnika już w drugim ataku. Spodziewał się, że zgodnie z zasadami, oponenci mieli dysponować tylko bronią obuchową, ale w takich starciach ulicznych, trudno było liczyć na uczciwość stron.
Oderwał wzrok tylko na chwilę, poszukując swojego ochroniarza, który miał zjawić się na miejscu tuż przed nim. Choć chciał załatwić tę rozmowę bez jego udziału, to niestety ten nalegał. W pierwszym momencie postanowił mu się przeciwstawić, lecz Kiyoki zagroził, że poinformuje jego ojca. Nie mógł mu na to pozwolić. To, co właśnie robił, nie należało do jego obowiązków. Rozdawał karty za plecami ojca chrzestnego. Naraziłby się na gniew jego staruszka, który mógłby nawet zadecydować, by sprowadzić go z powrotem do Tajlandii. Musiał więc przełknąć gorzką pigułkę i przyjąć pomoc swojego przyjaciela.
Kiyoka Tsukuyomi