Zablokowany
26 lat/a 177 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
No need for a farewell
No need to tell you've wailed
I'm counting in my head
Run away and never return
Przyjezdn*
006
Ulica na Pines Village jest jak wstydliwy cień, który przemyka między paskudnymi blokami, zataczając się w ciemnościach niczym pijany nocny wędrowiec. Wąska przestrzeń pomiędzy masywnymi budynkami wydaje się zapomnianym zakątkiem, gdzie nawet światło księżyca ma problem dotrzeć, by oświetlić to miejsce. Chłodny powiew wiatru wieje między murami, przynosząc ze sobą zapach spalonego drewna z pobliskiego garażu oraz nutkę wilgoci unoszącej się z kałuż na brukowanych uliczkach. Stare, niedbale pomalowane ściany budynków wydają się zbierać w sobie zimno, które wypełnia przestrzeń jak duch przeszłości, co wzbudza dreszcze na plecach przechodzących tędy przechodniów.
Widok jest trochę przytłaczający. Kocie oczy świateł latarni ulicznych rozświetlają jedynie niewielki fragment brukowanej nawierzchni, pozostawiając resztę w mrocznym ukryciu. Afryty, które sięgają połowy wysokości budynków, wydają się snuć dziwne historie o tym, co kryje się w głębi uliczki. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się ciche i spokojne, ale dla wprawnego obserwatora nie jest trudno zauważyć, że to miejsce jest opanowane przez gangi. W oddali słychać szept i ciche stukoty, które przypominają o obecności tajemniczych postaci ukrywających się w cieniu. Ulica ta, choć nie tak daleko od centrum, sprawia wrażenie opuszczonej i zapomnianej, jakby czas tu stanął w miejscu, pozostawiając to miejsce jako kawałek przeszłości wypełniony tajemnicą i niepewnością.
Gwałtowne szarpnięcie, jakby odłamujący się grzmot, przerwało monotonny szum nocnego miasta. Gdy Than skręcił w kolejną uliczkę, zastał scenę godną starego westernu - dwóch mężczyzn stało naprzeciwko siebie, gotowi do walki. W błyskawicznym rytmie akcji jego oczy uchwyciły każdy detal: jednego mężczyznę otaczała aura gniewu, jego pięść zaciskała się na kiju baseballowym, który miał uśmiercić; drugi, bardziej opanowany, zwinniejszy pozornie przez swoje niewielkie rozmiary, gotowy na błyskawiczny atak, z jedną ręką uniesioną w obronie, a drugą schowaną za plecami, skrywającą tajemnicę, czekającą na swoją szansę. Wokół nich, jak ruchomy mural, kręcili się ciekawscy świadkowie, skąpani w bladym świetle latarni, które wydawały się pulsować w rytm ich adrenaliny. Atmosfera niosła się gęsto, niemal jakby zegar zatrzymał się na chwilę, a Than oglądał figury na szachownicy. W powietrzu czuć było napięcie, które zbierało się jak burza gotująca się na niespokojnym niebie. Słyszalne były tylko odgłosy ich oddechów i skrzypiący dźwięk stóp na chropowatym bruku. W tle, jak ścieżka dźwiękowa, grały uliczne hałasy - szczekanie psów, trzask otwieranych okien, odgłosy oddalających się samochodów. Ale teraz to wszystko było tłem dla nadchodzącej masakry, która miała się rozpętać na tym kawałku zapomnianej uliczki.
Przybył tutaj by spotkać się z mężczyzną, który miał dla niego ważne informacje. Nie spodziewał się wprosić się na imprezę, na której zderzy się z porachunkami gangów. Nie chciał wrócić dzisiaj do domu ze złamanym nosem lub wybitym barkiem. To też stał z boku, przyglądając się z zainteresowaniem, gdy przeciwnicy ruszyli w swoim kierunku. Prawdopodobnie krwawe przedstawienie nie potrwa długo. Dostrzegł kątem oka, co drugi mężczyzna skrywał wcześniej za plecami - niewielkich rozmiarów nóż, który jednak może wyrządzić sporo szkód, gdy tylko celnie wymierzony. Jeśli tylko kij nie trafi go za pierwszym razem, ma szansę wykrwawić przeciwnika już w drugim ataku. Spodziewał się, że zgodnie z zasadami, oponenci mieli dysponować tylko bronią obuchową, ale w takich starciach ulicznych, trudno było liczyć na uczciwość stron.
Oderwał wzrok tylko na chwilę, poszukując swojego ochroniarza, który miał zjawić się na miejscu tuż przed nim. Choć chciał załatwić tę rozmowę bez jego udziału, to niestety ten nalegał. W pierwszym momencie postanowił mu się przeciwstawić, lecz Kiyoki zagroził, że poinformuje jego ojca. Nie mógł mu na to pozwolić. To, co właśnie robił, nie należało do jego obowiązków. Rozdawał karty za plecami ojca chrzestnego. Naraziłby się na gniew jego staruszka, który mógłby nawet zadecydować, by sprowadzić go z powrotem do Tajlandii. Musiał więc przełknąć gorzką pigułkę i przyjąć pomoc swojego przyjaciela.

Kiyoka Tsukuyomi
lat/a cm
w
Kiyoka Tsukuyomi
ABOUT ME
001. I don't need bodyguards.
Głęboki purpurowy zmierzch opadł na ulice Nowego Orleanu, malując miasto w kolorach tajemniczego podziemia. To był czas, gdy zgiełk dnia ustępował miejsca ukrytym działaniom i niebezpieczeństwom, które czekały w cieniu nocnych zaułków. W tej chwili przechadzałem się po ulicach, czując na sobie ciężar nadchodzących wydarzeń. Moje kroki były pewne, a spojrzenie wyostrzone, gotowe na każdy możliwy scenariusz. Przestępczość w Nowym Orleanie właśnie zaczęła się budzić ze swojego "nocnego" snu, gotowa zacząć swoje nielegalne interesy. Mimo że miasto tonęło w ciemności, czułem się tu jak w domu. Był to czas, gdy mroczne ulice Nowego Orleanu ożywały swoim własnym życiem, a nielegalne działania przestępców stawały się coraz bardziej widoczne. To był czas, gdy musiałem być w najwyższej gotowości, gotowy na każde wyzwanie i niebezpieczeństwo, które mogło czyhać na mnie bądź mojego pana.
Czy Thanatat był moim panem? Częściowo tak, a na pewno zajmował on szczególne miejsce w moim sercu. Był nie tylko przyjacielem, ale także swoistym mentorem, a nawet opiekunem. Mimo że między nami panowała atmosfera zaufania i lojalności, to czasami miałem mieszane uczucia wobec młodego Chena. Przypominał on swojego ojca, który to oferując mi dach nad głową, wprowadził mnie do mafijnego świata. Nie zawsze zgadzałem się z rolą, którą przypisał mi los, lecz byłem świadomy, że jako ochroniarz Thanatata, spełniałem ważną rolę, zarówno dla swojego przyjaciela, jak i dla swojej własnej egzystencji. Bez względu na to, czy Thanatat lubił to czy nie, musiałem być jego ochroniarzem, aby nie narazić się panu Chenowi. Czasami czułem się jak zakładnik własnych umiejętności bojowych i pozycji, jaką zajmowałem w hierarchii przestępczego podziemia. Wiedziałem, że nie mogę sobie pozwolić na ignorowanie poleceń. Moja lojalność wobec Thanatata i jego ojca była kluczowa dla mojego przetrwania i bezpieczeństwa.
Ochrona młodego Chena nie była łatwym zadaniem, ponieważ mój przyjaciel często mieszał się w problemy, które potencjalnie mogły narazić go na niebezpieczeństwo. Wyzwania te zazwyczaj wynikały z jego lekkomyślnych i impulsywnych decyzji. Był on jak żywiołowa siła przyrody - nieprzewidywalny, pełen energii i gotowy na każde wyzwanie. Jego skłonność do wchodzenia w kłopoty sprawiała, że ochrona była jeszcze bardziej wymagająca. Musiałem być stale czujny i gotowy na szybkie reakcje, aby zapewnić mu bezpieczeństwo w każdej sytuacji. Czasami czułem się jak pies na smyczy, próbujący powstrzymać nieokiełznaną burzę. Pomimo tych trudności, nie zrażałem się i nie przestawałem być lojalnym i oddanym ochroniarzem swojego przyjaciela.
Tego wieczoru Thanatat miał do przeprowadzenia ważną rozmowę, dlatego też świadomy potencjalnych zagrożeń, postanowiłem udać się na miejsce pierwszy, aby sprawdzić, czy wszystko jest bezpieczne. Opatulony cieniem wieczoru, wślizgnąłem się przez zaułki miasta, nie wzbudzając podejrzeń. Moje zmysły były wyostrzone, a ciało napięte, gotowe na każdą ewentualność. Był to czas, gdy musiałem działać szybko i sprawnie, aby upewnić się, że miejsce spotkania jest wolne od zagrożeń. Po dotarciu na miejsce przemierzyłem teren, skrupulatnie sprawdzając każdy zakamarek. Światła uliczne tańczyły w mroku, rzucając złowieszcze cienie na murach budynków. W oddali słychać było dźwięk tłumionych rozmów, jak echo przyszłych niebezpieczeństw. Stałem w ukryciu, obserwując z dystansu ruchy gangów, analizując każdy gest i spojrzenie. Moje zmysły były na wskroś wyostrzone, gotowe do reakcji na nawet najmniejsze zagrożenie.
Nie zważając na czyhające zagrożenie czułem się jak ryba w wodzie. Byłem gotowy na wszystko. Gotowy na każdą możliwość, która mogła pojawić się na mojej drodze. Uwielbiałem to uczucie przypływu adrenaliny, które wcześniej towarzyszyło mi podczas walk w klatach. Teraz po cichu też liczyłem, że nadarzy się jakaś okazja do spuszczenia komuś łomotu, mimo iż wskazane byłoby załatwienie własnych spraw bez rozgłosu. Przyglądając się trwającej bójce, starałem się dostrzec, czy aby mój pan nie narobił sobie kłopotów tuż przed samym spotkaniem.

Thanatat Saeheng Chen
po mieście błąka się tylko jedna dusza
26 lat/a 177 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
No need for a farewell
No need to tell you've wailed
I'm counting in my head
Run away and never return
Przyjezdn*
Trigger Warning
gore
Than powinien zacząć grać na loterii, gdyby tylko potrzebował więcej pieniędzy.
Tak jak przewidział, gangus z nożem wyłożył drugiego już w drugim podejściu. Pierwszy cios prawdopodobnie uszkodził coś ważnego, gdyż typek zalał się krwią. Drugi, już łatwiejszy do wyprowadzenia, zostawił głębokie rozcięcie na szyi mężczyzny, który po chwili upadł martwy w kałużę własnej posoki. Choć starcie było nierówne, można powiedzieć, że nawet oszukane, to nikt się tym nie przejmował. Zasady panujące w takich starciach były tylko na słowo honoru. Jeśli ktoś go nie miał, to ich nie przestrzegał. Towarzystwo powoli zaczęło się rozchodzić, plotkując o tym, co się wydarzyło. Than wyłapał z pojedynczych rozmów, że pokonany facet nie był niczyim ulubieńcem. Była więc to zaplanowana egzekucja, a nie rzeczywiste starcie pomiędzy dwoma oponentami. Dali mu szansę, której i tak nie miał możliwości wykorzystać. Pewnie stąd pomysł na broń obuchową. Łatwa do uniknięcia, nieskuteczna w starciu z ostrzem noża.
Z rozpierzchniętej grupy wyłonił się jego kontakt. Przywitał go skinięciem głowy. Był od niego wyższy, lepiej zbudowany, a jego twarz była pokryta licznymi bliznami. Nie chciał go niepotrzebnie denerwować, więc w zamian skupił wzrok na jego kolegach. Byli zabezpieczeniem, jeśli coś poszłoby nie tak. Przy okazji miał przewagę liczebną, więc negocjacje powinny pójść po jego myśli. Than jednak nigdy nie przejmował się sytuacjami beznadziejnymi. Tym razem nie było inaczej.
- Znowu się widzimy, Cain. - nie było to prawdziwe imię mężczyzny, ale tylko takie znał. Nie dbał o to. Nie zamierzał dodawać gangusa do swojej listy znajomych na Facebooku. Mieli biznes do omówienia i tylko to się dla niego liczyło. - Mam nadzieję, że wszystko zostało przygotowane zgodnie z wymaganiami. - jak zwykle przygotowanymi przez jego ojca, a nie przez Thana. Papa wciąż nie ufał swojemu synowi, nawet jeśli był zamieszany we wszystko od lat. - Szef nie toleruje niesubordynacji. - kulka między oczy to był akt łaski. Prawdopodobnie gangster mógł liczyć na długie i bolesne tortury, a śmierć byłaby tylko skutkiem ubocznym.
- Możesz powiedzieć swojemu tatusiowi, że nie zamierzamy więcej tańczyć, jak nam zagra. - niski głos mężczyzny niemal mroził krew w żyłach. Azjata nie wydawał się poruszony, ale wiedział już, że zebrane towarzystwo nie było dla ochrony jego kontaktu, lecz by go dopaść. Negocjacje nie wchodziły w grę. Ich cel był prosty. - ...jak już z tobą skończymy. - dodał i miał zamiar złapać Thana, który jednak czmychnął kilka kroków do tyłu.
- Popełniasz ogromny błąd, Cain. Mój ojciec nie wybacza zdrady. - na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech, który zwiastował to, co najgorsze. Niestety nie teraz i nie w tym momencie, bo nie miał najmniejszych szans z tak liczną grupą. - Jeszcze się zobaczymy, ale wtedy będzie już za późno na rozmowy. - po tych słowach ruszył w kierunku budynków, znikając gdzieś pomiędzy nimi. Biegł najszybciej, jak potrafił, słysząc za sobą krzyki zaskoczonej gromadki, która z lekkim opóźnieniem, ruszyła w pościg za nim. Nie zatrzymywał się, aż nie trafił na mały zaułek, który mógł mu teraz posłużyć za kryjówkę. Upewnił się, że nikt go nie zauważył i wpakował się w wąskie przejście. Próbował uspokoić swój oddech, który grał w chórku z jego przyspieszonym biciem serca. Dawno się tyle nie nabiegał. Zazwyczaj nie unikał potyczek, ale byłby nierozsądny, pakując się w starcie, z którego nie mógł wyjść cało. Był dobry, ale nie był bogiem. Zresztą walka wręcz nie była jego najmocniejszą stroną. Na pewno nie przeciwko grupie przeciwników.
Zagryzł wargę, gdy usłyszał czyjeś kroki. Nie był to żaden z typków, którzy go ścigali, gdyż wszyscy rozbiegli się w losowych kierunkach, zupełnie ignorując jakieś pojedyncze zakamarki, w których Azjata mógł znaleźć tymczasowe schronienie. Nie chciał ryzykować, wyskakując na nieznajomego bez przygotowania, więc sięgnął po nóż, który znajdował się przy jego pasku, złapał zgrabnie za jego rękojeść i zaczekał. Ktokolwiek wyjdzie mu naprzeciw, jeśli tylko okaże się wrogo nastawiony, zarobi celny cios, który pozbawi go życia.

Kiyoka Tsukuyomi
Ostatnio zmieniony pn 01 kwie 2024, 00:38 przez Thanatat Saeheng Chen, łącznie zmieniany 1 raz.
lat/a cm
w
Kiyoka Tsukuyomi
ABOUT ME
Gangster uzbrojony w nóż zdołał pokonać swojego przeciwnika już przy drugiej próbie. Pierwszy cios prawdopodobnie trafił w ważny organ, ponieważ mężczyzna momentalnie zaczął krwawić. Drugi atak, który był łatwiejszy do wykonania, zadał głębokie cięcie na szyi ofiary, która wkrótce potem upadła martwa, zatapiając się w kałuży krwi. Członkowie grupy zaczęli powoli się rozchodzić, plotkując o wydarzeniach. Z ich rozmów można było usłyszeć, że pokonany mężczyzna nie był zbyt lubiany. W związku z tym można wnioskować, że było to zaplanowane zabójstwo, a nie rzeczywiste starcie między dwoma przeciwnikami.
W Bangkoku często byłem świadkiem podobnych sytuacji. W mieście, gdzie życie toczyło się szybko i brutalnie, przemoc uliczna była niestety powszechnym zjawiskiem. Każdego dnia ulice były świadkami starć, potyczek i konfrontacji, które zdarzały się zarówno na oczach przechodniów, jak i w ukryciu za zamkniętymi drzwiami. Dla mnie, czyli osoby która od lat przemierzała ulice Bangkoku, takie sceny nie były już niczym nowym ani zaskakującym. Przywykłem do brutalnej rzeczywistości życia na ulicach, gdzie konflikty rozstrzygane były często siłą i przemocą. Choć starcia te często były nierówne i nieuczciwe, nikt nie wyrażał sprzeciwu, a zasady honoru często traciły na znaczeniu wobec brutalnej rzeczywistości ulicznego życia. Często stawałem się świadkiem brutalnych aktów przemocy, więc zdolność do zachowania opanowania i dystansu była kluczowa do przetrwania w takim środowisku.
Z ukrycia obserwowałem, jak Thanatat prowadził rozmowę z gangsterem. Ukryty w cieniu pobliskiego budynku, moje ciało było napięte, a zmysły wyostrzone, gotowe na każdy nieoczekiwany ruch. Odległość oddzielająca mnie od nich była bezpieczna, ale mogłem skoncentrować swoją uwagę na każdym słowie, każdym geście i każdym wyrazie twarzy. Moja postawa była jak u lwicy, gotowej zaatakować w odpowiednim momencie, ale jednocześnie emanowała spokojem i kontrolą.
Patrząc na Thanatata, dostrzegałem w nim pewność siebie i zdecydowanie, które często towarzyszyły jego działaniom. To był mężczyzna, który wiedział, jak manipulować sytuacją i wywierać wpływ na innych, bez względu na okoliczności. Chociaż niekiedy zdarzało mu się popełniać głupie błędy. Podobnie było teraz gdy udał się do gniazda żmii zupełnie sam.
Gdy mój przyjaciel nagle zaczął uciekać przed grupą gangsterów, natychmiast ruszyłem za nimi. Zręcznie wycofałem się w cień, aby nikt mnie nie zauważył. Moje kroki były lekkie i płynne, przez co mogłem uniknąć zbędnego hałasu, który mógłby zdradzić moją obecność. Z każdym kolejnym krokiem czułem, jak adrenalina pulsuje w moich żyłach, gotowa na każdy ewentualny zwrot akcji. Towarzysząca ciemność była moim sprzymierzeńcem. Wiedziałem, że nie mogę odpuścić ani na chwilę, póki mój pan nie będzie bezpieczny.
Gdy Thanatatowi udało się uciec, natychmiast postanowiłem podążyć za swoim przyjacielem. Utrzymując dystans, aby nie zdradzić swojej obecności, cicho zmierzałem w jego kierunku. Kiedy Chen był zajęty obserwacją otoczenia, zgrabnie zbliżyłem się do niego od tyłu. Zdecydowanym ruchem wytrąciłem nóż z jego dłoni, pozbawiając go broni. Następnie, zręcznie zwijając mu rękę za plecy, odwróciłem go w swoją stronę. – I dlatego nadal potrzebujesz ochroniarza mój drogi! – powiedziałem spokojnym, ale stanowczym głosem, patrząc mu prosto w oczy – Jak mniemam negocjacje nie przebiegły po twojej myśli? – uśmiechnąłem się do chłopaka – Masz jakiś plan awaryjny?

Thanatat Saeheng Chen
po mieście błąka się tylko jedna dusza
26 lat/a 177 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
No need for a farewell
No need to tell you've wailed
I'm counting in my head
Run away and never return
Przyjezdn*
Od dłuższego czasu zastanawiał się, gdzie podziewał się jego przyjaciel, ale gdy tylko został złapany w silny uścisk, wiedział już, że trafił w jego sprawne ręce. Uśmiechnął się zadziornie, gdy ten odwrócił go w swoją stronę. - Wiesz, że gdyby to był przeciwnik, to nie dałbym się tak łatwo podejść. - oznajmił, robiąc najsłodszą minę na świecie. - Co innego tobie... - skrócił do niego dystans. Czuł oddech Kiyoka na swojej twarzy. - Możemy wykorzystać ten czas lepiej, niż uciekając od tych idiotów. - zagryzł dolną wargę i spojrzał w oczy przyjacielowi. Uwielbiał się z nim droczyć. Znali się na tyle długo, że ich relacja dla postronnych wyglądała jak rozpalający zmysły romans, ale dla Thana jego ochroniarz zawsze był bardziej jak rodzina, niż ktoś z kim mógłby się przespać.
Odsunął się od niego, uwalniając przy okazji swoje ręce. Jego skwaszona mina odpowiadała na pytanie za niego. - Nawet ich nie było. Obrośli w piórka i myślą, że mogą tak po prostu olać mojego ojca. Trzeba im dać nauczkę. - choć nie brzydził się rozlewu krwi i kochał walczyć, to preferował załatwianie takich spraw w dyplomatyczny sposób. Mniej sprzątania i użerania się z konsekwencjami. Niestety nie zawsze była to dostępna opcja. - Oczywiście nie jesteśmy w stanie zaatakować ich, gdy są w takiej grupie. Musimy pozbyć się jednego po drugim. Przy tym starając się ich nie zabić. - ostatnie słowa przeszły mu z trudem przez gardło, bo jednak chciał dać im popalić. Jego ojciec zawsze go uczył, że kara musi wywołać strach i niechęć do popełniania podobnych błędów w przyszłości. - To jest mój plan awaryjny. - dodał po chwili. - Wiem, że go nie popierasz i zaraz spróbujesz zmienić moją decyzję, ale niestety obaj wiemy, że to jedyny sposób. - żeby sytuacja nie wymknęła się im spod kontroli, muszą pogadać z szefem szajki jeszcze dzisiejszej nocy. - Jeśli to spierdolimy, to wracamy do Tajlandii. Nie-ma-kurwa-takiej-opcji. - wysyczał przez zaciśnięte zęby na samą myśl. Wolałby już być ścigany przez ojca niż wrócić teraz, na stałe, do ojczyzny. Jego życie nigdy nie było lepsze. Kochał, to co robił i nie chciał z tego jeszcze rezygnować. Nie przeżyłby tego.
Wychylił się z bezpiecznego zaułku i nie widząc żadnego zagrożenia, wyszedł z cienia. Ostre światło latarni padało na jego zmęczoną twarz. Ostatnie dni były niezwykle intensywne, a kolejne zapowiadały się jeszcze gorzej. Ta noc nie była wyjątkiem. Chciał załatwić to jak najszybciej i wrócić do domu. - Powinniśmy się rozdzielić. Pójdę w prawo, ty weźmiesz lewą odnogę. Jeśli kogoś spotkasz, to zapewnij mu słodki sen. Ich szef na pewno wrócił do garażu. Dopadniemy go tam razem. - nie czekając nawet na odpowiedź przyjaciela, skierował się we wcześniej ustalonym kierunku. Szybko wpadł na pierwszego typka, który zrobił sobie przerwę na papierosa i potrzebie. Starając się go nie zaalarmować, przemieścił się wzdłuż metalowej siatki za jego plecy, a następnie złapał go szybko za głowę i uderzył nią w ceglany murek. Gangster osunął się na ziemię. Żył, ale na ból głowy nie wystarczy mu paracetamol.
Reszta drogi przebiegła mu spokojnie. Większość zbirów rozeszła się do domów, a ci nieliczni, co krzątali się w okolicy, nie zajmowali się już pościgiem. Prawdopodobnie ich boss odwołał akcję, bo uznał, że wystraszył Chena i wszystko poszło po jego myśli. Popełnił tym samym największy błąd w swoim życiu. On nigdy nie odpuszczał. Zawsze załatwiał sprawy do końca. Dla niego nie było niedokończonych porachunków. Nie zamierzał też darować zniewagi ani spierdolonego biznesu. To jego pieniądze leżały na stole, a bardzo nie lubił ich tracić. Na pewno nie na poczet wybujałego ego jakiegoś zbuntowanego poplecznika jego ojca. Poświęcał ostatnio zdecydowanie za mało czasu na rodzinny interes, więc gangi zaczęły mieć go za słabego. Dzisiejsza akcja, jeśli się powiedzie, szybko wybije im te głupoty z głowy.
Oparł się o słup i zaczął bawić się zapalniczką. Prawdopodobnie Kiyoka się nie spieszył albo dawno już skończył i znudzony czekaniem, po prostu zajął się czymś kreatywniejszym. Choć byli nierozłączni od wielu lat, przyjaciel wciąż stanowił dla niego niemałą zagadkę.

Kiyoka Tsukuyomi
lat/a cm
w
Kiyoka Tsukuyomi
ABOUT ME
- Tak, tak. Wiem mój bohaterze. – zaśmiałem się w odpowiedzi – Nie napinaj się tak, bo ci żyłka pęknie. – zachichotałem – Zdecydowanie możemy, ale z pewnością nie tutaj. – nadusiłem palcem na czubek nosa przyjaciela. Spojrzenie Thanatata było jak głęboki ocean, którego wody kryły niezliczone tajemnice. Gdy nasz wzrok się spotkał, poczułem, jakby moja dusza została przecięta na pół. Z trudem udało mi się powstrzymać od zaczerwienienia.
- Pan Chen raczej nie będzie zadowolony. Miejmy nadzieję, że dostaniemy trochę czasu, zanim się do nas odezwie. – doskonale zdawałem sobie sprawę, jak wyjątkowo wymagający potrafi być pan Chen w swoich wyznaczonych zadaniach. Każda misja, którą otrzymywaliśmy była jak próba ognia, która miała sprawdzić naszą lojalność, spryt oraz zdolność do radzenia sobie w trudnych sytuacjach. – Poobserwujmy ich trochę z ukrycia. Na pewno za jakiś czas każdy rozejdzie się w swoją stronę. – zgadzałem się z tym, że nie możemy posunąć się do bezpośredniego starcia z tak liczną grupą gangsterów. Najłatwiej będzie wyłapać ich pojedynczo. Oboje byliśmy świadomi, że atakowanie dużych grup przestępczych nie tylko byłoby niebezpieczne, ale także lekkomyślne. Liczebność przeciwnika była zbyt duża, a ryzyko utraty życia lub wplątania się w niepotrzebny konflikt zbyt wysokie. – Zabijać nie mam ochoty, to prawda. Tym bardziej, że to ja zawsze musiałem po tobie sprzątać. – spojrzałem na przyjaciela z przymrużonymi oczami – Ale możemy, a nawet musimy skopać im zadki. – co jak co, ale tym razem byliśmy w kropce. Nie ważne, czy doszłoby do morderstwa, czy nie, zadanie musieliśmy wykonać, chcąc uniknąć przymusowego powrotu do Bangkoku – Też nie mam zamiaru wracać, więc zrobimy wszystko co możliwe, żeby wykonać misję. Oczywiście starając się nie wkopać w żadne poważne kłopoty. – perspektywa powrotu do Bangkoku nie wchodziła w grę. Miasto to wzbudzało we mnie niepokój, a myśl o powrocie tam wywoływała niechęć. Nie zamierzałem ani na krok zbliżać się w rodzinne strony. Im dalej znajdowałem się od biologicznych rodziców, tym czułem większą ulgę. W związku z tym wiedziałem, że musimy stanąć w obliczu tego wyzwania i wykonać je za wszelką cenę, jeśli chcemy spełnić oczekiwania pana Chena. Powrót do Bangkoku oznaczałby powrót do przeszłości, do miejsc i wspomnień, które starałem się zostawić za sobą. Byłem wiec gotowy zrobić wszystko, aby uniknąć tej opcji.
Poczułem frustrację, kiedy Thanatat zaczął działać sam, w momencie, gdy byliśmy najbardziej narażeni na ryzyko. Wiem, że chciał on działać szybko i zaskoczyć przeciwnika. Niemniej jednak, decyzja ta wydawała się nieprzemyślana i niebezpieczna, a ja nie mogłem go już mieć na oku. Ruszyłem więc w swoja stronę. – Zawsze tak kurwa jest, że działasz sam, a później muszę wyciągać cię z kłopotów. – powiedziałem sam do siebie
Na swojej drodze niespodziewanie napotkałem dwóch zbirów, którzy stanęli mi na przeszkodzie. Bez wahania podjąłem działanie, by ich unieszkodliwić i zapewnić swoje bezpieczeństwo oraz realizację zadania. Pierwszego przeciwnika zaatakowałem zwinnością i precyzją, korzystając z nunczako, dzięki którym opanowałem sytuację, zadając zbirowi skuteczne ciosy, które go obezwładniły. Drugiego zaś zaskoczyłem chwytem, który pozwolił mi na szybkie obezwładnienie. Zacisnąłem mu łańcuch od nunczako na szyi i puściłem dopiero, gdy przeciwnik stracił przytomność. Po obezwładnieniu obu gangsterów, upewniłem się, że obaj żyją, a następnie przywiązałem ich do pobliskiej bramy. Jeden z nich próbował wzywać posiłki, wiec sprzedałem mu ostrego kopa w brzuch… – Zamknij kurwa mordę, bo to powtórzę. – a następnie zakneblowałem mu usta.
Po nieoczekiwanym starciu z dwójką zbirów, postanowiłem zmienić taktykę i wykorzystać wysokość budynku, aby dotrzeć do wyznaczonego punktu spotkania. Wspiąłem się na dach jednego z pobliskich budynków, skąd miałem lepszy widok i kontrolę nad sytuacją. Tam czekałem cierpliwie, przygotowany na przybycie swojego przyjaciela. Gdy Thanatat wreszcie pojawił się na horyzoncie opuściłem dach i zeskoczyłem sprawnie w dół, by dołączyć do niego. – Jeszcze trochę i zapuściłbym tu korzenie. – podszedłem do przyjaciela i dokładnie obejrzałem jego twarz – Jak widzę obyło się bez większych urazów. – poklepałem go po policzku – W środku na pewno są jeszcze jacyś jego sługusi. Obmyślamy plan, czy idziemy na żywioł? – to było pytanie retoryczne. Zresztą kogo ja pytałem? Dobrze wiedziałem, że Thanatat nie będzie się zastanawiał, tylko od razu wskoczy w sam środek pożaru. – Pozwól chociaż, że ja wejdę jako pierwszy.

Thanatat Saeheng Chen
po mieście błąka się tylko jedna dusza
26 lat/a 177 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
No need for a farewell
No need to tell you've wailed
I'm counting in my head
Run away and never return
Przyjezdn*
Trigger Warning
brutalne opisy
Nie przejmował się tym, co pomyśli jego ojciec, gdy załatwia interesy w tak brawurowy sposób. W końcu sam go nauczył radzić sobie z problemami z użyciem siły. Oczywiście nie chciał skończyć jak swój brat, ale po pierwsze nie był tak naiwny, a po drugie miał swojego ochroniarza. Ten nie pozwoliłby mu głupio zginąć na akcji. Prawdopodobnie sam by szybciej oddał za niego życie. Nie rozumiał takiego poświęcenia i lojalności. Szanował je, naprawdę cenił sobie bliskość Kiyoka, ale takie bezgraniczne zaufanie było dla niego po prostu czymś, czego sam by nie potrafił nikomu ofiarować.
Kochał zastrzyk adrenaliny, który towarzyszył mu zawsze w takich sytuacjach. Uwielbiał rozwiązywać problemy własnymi rękoma. Nóż i pistolet były przedłużeniem jego ramienia. Czuł się niemal goły, gdy nie miał przy sobie żadnego uzbrojenia. To nie tak, że nie potrafił się bić. Radził sobie z rozbrajaniem przeciwników, łamaniem kończyn czy wyprowadzaniem zaawansowanych uderzeń i kopnięć. Po prostu preferował bojową przewagę, szczególnie gdy miał do czynienia z większą grupą. Honor nie był jego mocną stroną. Życie nauczyło go, że istnieją ważniejsze cnoty.
- Nigdzie się nie spieszę. Noc jeszcze młoda. - poklepał swojego przyjaciela po ramieniu, gdy ten próbował znaleźć jakieś uszkodzenia na jego ciele. - Większość z nich ominąłem, a jeden miał bliskie spotkanie ze ścianą. Prawdopodobnie się przy tym obsikał. - był wyjątkowo delikatny jak na siebie. Brak permanentnych uszczerbków na zdrowiu, nie był w jego stylu. - Liczę, że większość towarzystwa siedzi w środku i piją za swoje fałszywe zwycięstwo. - zacisnął pięści na samą myśl, że ktoś miał czelność uznać jego chwilowy odwrót za poddanie się. - Plan? Sprowadzić ich do poziomu. Jeśli któryś przy okazji zginie, to nie nasz problem. Musimy im pokazać, że nie żartujemy. - Tsukuyomi nie mylił się. Than był gotowy ruszyć do środka i spuścić komuś porządny łomot. - Możemy się ścigać. Wygrywa ten, który położy ich więcej. - rzucił, kierując się w stronę garażu połączonego z małym barem. Nie zamierzał pakować się w największe bagno już od wejścia, więc wybrał drzwi do lokalu. Już na wejściu zainteresował siedzących w środku mężczyzn, gotowych rozerwać go na strzępy. - Wróciłem do was, chłopaki. Tym razem to wy będziecie uciekać. - wypowiadając te słowa, był już tuż obok. Pierwszy z nich próbował go złapać za ramię, ale był szybszy i wyłamał mu rękę. Przeraźliwy krzyk wydobył się z gardła napastnika, a jego koledzy ruszyli mu z odsieczą.

Obrazek

Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Jednym sprawnym przeskokiem znalazł się za barem. Złapał szybko za grubą butelkę od whisky, która spotkała się z głową drugiego przeciwnika. Twarz typka zalała się krwią. Łuk brwiowy przeorany. Osunął się nieprzytomnie, złapany przez innego. Następny wyskoczył zza rogu, trzymając solidnych rozmiarów nóż w prawej dłoni. Zaczął nim wymachiwać, mając nadzieję, że któryś cios w końcu trafi. Zarobił kopniaka od Azjaty, który wyprowadzał z równowagi, więc Than złapał go za głowę i uderzył nią o blat. Rozwścieczył tym tylko kolejnych zbirów, którzy nie bawiąc się już w półśrodki, złapali za broń palną. Kucnął i schował głowę w zagłębieniu. Kule trafiały w butelki, z których szkło latało po całym pomieszczeniu. Ten schowany za barem, czekał tylko na okazję, gdy będą musieli zmienić magazynek. Jego moment w końcu nastąpił, wyskoczył z kryjówki, przeskoczył nad ladą, wyprowadził cios w twarz pierwszego, zdobywając przy okazji jego pistolet i nowy magazynek. Szybko przeładował i oddał strzał w drugiego. Padł martwy. Po chwili stanął nad tym, który trzymał się za rozkrwawiony i prawdopodobnie złamany nos. - Czy dalej uważasz, że jestem tchórzem? - wymierzył i zabił go kulą wycelowaną między oczy.
Bar był teraz prawdziwym pobojowiskiem. Wszędzie walały się ciała martwych lub nieprzytomnych gangsterów, rozbite szło, potłuczone butelki, łuski z naboi i poprzewracane krzesła. Remont tego miejsca będzie kosztował właściciela naprawdę dużo pieniędzy. Już tylko jedno pomieszczenie dzieliło ich od garażu. Tam niestety zamiast siły, będą musieli użyć rozumu. Negocjacje muszą zakończyć się sukcesem, bo od tego zależy ich dalszy pobyt w Stanach. Być albo nie być. Sytuacja bez wyjścia.
- Dawno się tak świetnie nie bawiłem. - rzucił w końcu do niezadowolonego przyjaciela, który zdecydowanie nie taki plan miał w głowie, gdy pytał go wcześniej o ich następny krok. - Może poza licznymi skaleczeniami od szkła i nadwyrężonym barkiem. - próbując podnieść lewę ramię do góry, zasyczał z bólu, ale z powodzeniem wykonał pełny ruch. Choć dał niezły pokaz, to był tylko człowiekiem, który też czasem obrywał.

Kiyoka Tsukuyomi
lat/a cm
w
Kiyoka Tsukuyomi
ABOUT ME
W biały wieczór na arenie, gdzie światła reflektorów migotały jak gwiazdy na niebie, przygotowywałem się do kolejnej walki w klatkach. Wśród tłumu hucznie dopingującej publiczności, dało się wyczuwać zapach adrenaliny, pobudzający zmysły do szczytu ich możliwości. W trakcie pojedynku, atmosfera była nasycona elektryzującym napięciem, a każdy ruch był krokiem w kierunku triumfu lub porażki. Ubrany w swoje charakterystyczne spodenki i bandaż na dłoniach, wkroczyłem na arenę z determinacją w oczach i pewnością siebie w postawie. Mój przeciwnik, solidnie zbudowany i gotowy do walki, nie pozostawał mi dłużny. Rywalizacja była zacięta a energia między nami pulsowała niczym żywa istota. Gdy dzwonek rozpoczynał pojedynek, obaj ruszyliśmy do walki, gotowi na wszystko. Szybkie ciosy, kopnięcia i zaczepki wypełniały klatkę, w której panował hałas bijących serc i skandującej publiczności. Poruszałem się z gracją i precyzją, wykorzystując swoją technikę walki wręcz, aby trafić w słabe punkty przeciwnika. Walka była pełna zwrotów akcji. Z obu stron wymieniano ciosy i uniki, a napięcie rosło wraz z każdą sekundą. Nie ustępowałem, trzymając się zaciekle swojego planu walki i nie dając przeciwnikowi ani chwili wytchnienia. W końcu, po wymianie serii ciosów, zdołałem znaleźć słaby punkt przeciwnika i zadać mu decydujący cios. Rywal upadł na ziemię, a dzwonek ogłosił moje zwycięstwo, przynosząc tym samym gromkie brawa od publiczności. Po zakończonej walce, opuściłem arenę z podniesioną głową, pełen dumy ze swojego osiągnięcia. To była kolejna wygrana na mojej drodze.
Lubiłem wracać do wspomnień z walk. Te chwile na arenie były wyjątkowe, pełne adrenaliny i emocji, które sprawiały, że czułem się całkowicie obecny i w pełni skoncentrowany. Wspomnienia z walki przypominały o trudach i wyzwaniach, jakie musiałem pokonać, aby osiągnąć sukces. Były one również źródłem motywacji i inspiracji do dalszego rozwoju swoich umiejętności oraz dążenia do doskonałości w każdym aspekcie życia. Wyruszając na każdą misję zawsze miałem z tyłu głowy, to co udało mi się osiągnąć. Dzięki temu nigdy nie dałem się zaskoczyć i zawsze byłem gotowy do ewentualnej potyczki.
Przewróciłem tylko oczami na słowa Thana, że noc jest jeszcze młoda. Nie lubiłem tracić czasu na bezproduktywne czynności. Życie było zbyt krótkie, aby marnować go na nieistotne sprawy. Zamiast tego, preferowałem podejmowanie szybkich i skutecznych działań, aby natychmiast rozwiązywać problemy i osiągać cele. Nie miałem cierpliwości dla bierności czy zbytniego zwlekania. Zamiast tego, działałem zdecydowanie i stanowczo, podejmując się zadań bez zbędnej zwłoki. – Poczekajmy tak jeszcze trochę, to ten ich cały przywódca zaśnie jak bobas. – odpowiedziałem lekko poirytowany – Szkoda, że nie miałem możliwości zobaczenia na własne oczy jak rozpłaszczasz jego mordę. – uśmiechnąłem się na znak uznania a następnie wzdrygnąłem na wspomnienie o szczynach – Czyli przyjmujemy taktykę z Władcy Pierścieni jeśli dobrze rozumiem. - jeśli miałbym przyrównać się do jakieś postaci z trylogii Tolkiena, to zdecydowanie byłaby to postać Legolasa. Podobnie jak elf, emanowałem pewnością siebie, zręcznością i szybkością w działaniu. Byłem mistrzem w posługiwaniu się bronią oraz doskonale radziłem sobie w sytuacjach wymagających szybkiego refleksu i umiejętności walki. Podobieństwo do Legolasa wynikało również ze zdolności do zachowania spokoju i opanowania w trudnych sytuacjach (czego z całą pewnością nie mógł powiedzieć mój działający impulsywnie przyjaciel) oraz z oddania z jakim wykonywałem swoje obowiązki.
Bez zbędnego pierdolenia wszedłem do środka pomieszczenia, gdzie czekało już na mnie sześciu groźnych gangsterów gotowych do walki. Nie zastanawiając się ani chwili, natychmiast przystąpiłem do akcji. Z pewnym kunsztem i szybkością, które cechowały mnie w każdej sytuacji, zacząłem rozprawiać się z przeciwnikami. Moim pierwszym ruchem było wykorzystanie otoczenia do swojej korzyści. Zgrabnie unikając uderzeń i strzałów, skorzystałem z bliskości stojących wokół mebli, aby zyskać przewagę taktyczną. Wykorzystując swoje umiejętności walki wręcz i zwinność, przemieszczałem się po pomieszczeniu, unikając ataków i zadając ciosy tam, gdzie było to najbardziej skuteczne. Niezwykła szybkość i zręczność pozwoliły mi manewrować wśród przeciwników, unikając jednocześnie ich uderzeń i kontratakując w krótkich, celnych serii ciosów. Strategia opierała się na szybkich, precyzyjnych atakach, które miały za zadanie wyeliminować każdego przeciwnika możliwie szybko i skutecznie. Gdy jednemu z gangsterów udało się zbliżyć z zamiarem zaatakowania mnie z zaskoczenia, sprytnie się odwróciłem. Zauważywszy krzesło stojące obok, chwyciłem je w mgnieniu oka i z impetem zamachnąłem się nim w stronę przeciwnika. Z hukiem uderzyło ono w głowę napastnika, powalając go na ziemię z łoskotem. Momentalnie upadł, ogłuszony potężnym ciosem. Zauważywszy dwóch agresywnych gangsterów, którzy zaczęli się zbliżać, postanowiłem zastosować sprytną zagrywkę. Pozwoliłem im zbliżyć się na dostateczną odległość, po czym spróbowałem sprowokować ich do ataku w tym samym czasie. W momencie, gdy obaj przeciwnicy ruszyli do przodu z zamiarem uderzenia z zaskakującą zwrotnością unikałem ich ciosów. Sprawiałem wrażenie, jakbym był wszędzie naraz, unikając uderzeń i manewrując w sposób, który sprawił, że przeciwnicy, nieświadomi swojego pecha, sami ze sobą kolidowali. W wyniku tej zręcznej taktyki obaj gangsterzy sami siebie uderzali, co poważnie osłabiło ich potencjał bojowy. Ostatecznie złapałem obu za głowy i wykonałem zamach w stronę blatu stołu sprawiając, że przy zderzeniu oboje stracili przytomność a z ich głów zaczęła tryskać krew.
Kiedy jeden z gangsterów wymierzył pistoletem w stronę Thanatata, zacząłem działać instynktownie i zdecydowanie. Zauważywszy zagrożenie, szybko sięgnąłem po butelkę znajdującą się w zasięgu ręki i z pełnym impetem rzuciłem nią w stronę napastnika. Butelka precyzyjnie trafiła w rękę, która trzymała broń, wytrącając mu ją z zaskoczenia. To nagłe odwrócenie sytuacji pozwoliło Thanatatowi uniknąć potencjalnie niebezpiecznego ataku, a także dało mi okazję do szybkiego działania i skutecznego wyeliminowania zagrożenia. Podniosłem wytrąconą broń i strzeliłem dwóch typków prosto w serce. – No i pozamiatane. – zwróciłem się do przyjaciela, gdy było już po wszystkim – Nie pamiętam kiedy mieliśmy ostatnio tylu przeciwników na swojej drodze. – uśmiechnąłem się do niego – Najważniejsze, że nic poważnego ci się nie stało.

Thanatat Saeheng Chen
po mieście błąka się tylko jedna dusza
26 lat/a 177 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
No need for a farewell
No need to tell you've wailed
I'm counting in my head
Run away and never return
Przyjezdn*
Trigger Warning
brutalne opisy
Musiał przez chwilę odsapnąć po całym zdarzeniu. Jego przyjaciel miał rację - dawno nie musieli mierzyć się z tyloma przeciwnikami jednocześnie. Całe szczęście, że wyszli z tego prawie bez szwanku. Prawdopodobnie szef tego gangu rzucił wszystko, co miał pod ręką, byleby tylko nie dotarli do niego. Niestety się przeliczył.
- Niegłupi ten nasz koleżka. Zdjął wszystkich z patroli, by siedzieli i go pilnowali. Z jednej strony trochę to tchórzliwe, z drugiej, gdyby nie twoja pomoc, nie przebiłbym się. - zaczął zbierać z podłogi magazynki, noże i inne gadżety, które rozsypały się po pomieszczeniu, jakby właśnie rozbili meksykańską piniatę. - Wątpię, że po drugiej stronie czeka nas coś więcej niż jeden lub dwóch personalnych goryli, ale lepiej się przygotować.
Azjata nigdy nie traktował walki jako formy wyzwolenia. Został do niej zmuszony przez ojca, kiedy był jeszcze dzieckiem, i nigdy nie chciał nauczyć się bić, szczególnie nie w ten sposób. Dzisiaj jednak, mimo wcześniejszych oporów, zaczął doceniać presję, jaką ojciec na niego wywierał. Rozumiał teraz, że umiejętność walki była nieodłączną częścią jego życia, niezależnie od tego, czy mu się to podobało, czy nie. Dzięki surowym treningom i determinacji rodzica Than potrafił teraz obronić się nawet bez swojego ochroniarza. To, co kiedyś wydawało mu się zbędnym obciążeniem, teraz stało się nieocenioną umiejętnością, która mogła mu pomóc przetrwać w niebezpiecznym świecie, w którym się znalazł.
- Nic mi się nie stało. Trochę zadrapań, rozcięć i lekko nadwyrężone ramię. Kilka dni bez walki o życie i powinienem być jak nowy. - jak na ich standardy, to dzisiejsze obrażenia były niczym. Ile razy musieli sobie z Kiyoką nastawiać barki albo prowizorycznie tamować krwawienie po ostrzu noża, albo kuli w udzie. Powoli przestał myśleć o jakichś tatuażach, bo blizny zaczynały licznie zdobić jego ciało. Czasem był przerażony tym, ile razy ryzykowali już swoje życie dla brudnych interesów, ale nie wyobrażał sobie dzisiaj innej egzystencji. Jasne, był za dnia gwiazdą i pewnie mógłby się przyzwyczaić do tak luksusowego życia, ale będąc od małego wychowanym w brutalnym świecie, nie był w stanie się od tego uwolnić. Było to jak syndrom sztokholmski, który choć wiesz, że jest zły i powinno się go leczyć, to przyciąga się jak magnes. Zresztą w jego przypadku ucieczka byłaby tylko na kilka najbliższych lat. To jak udać się na odwyk, ale mieć świadomość, że na pewno raz jeszcze sięgnie się po alkohol lub narkotyki.
- Jestem gotowy. Wchodzimy? - zapytał przyjaciela, stojąc już pod ścianą, tuż obok drzwi do pomieszczenia z garażem. - Jeśli mam rację i tylko dwóch typków pilnuje naszego sympatycznego partnera biznesowego, to biorę tego, co znajduje się bliżej. Jesteś szybszy, więc doskoczysz do drugiego dryblasa, zanim nas zajdzie od tyłu. - po tych słowach niemal staranował drzwi i wpadł do środka. Nie pomylił się co do ilości przeciwników. Szef i jego dwóch osiłków. Naprawdę sporych rozmiarów ochroniarzy. Przełknął głośno ślinę, jakby nieco stresując się tym, co zaraz ma się wydarzyć, ale nie zamierzał stchórzyć. - Hej, nie dokończyliśmy naszej ostatniej rozmowy. Rozprawimy się z twoimi przydupasami i mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia. - krzyknął w stronę mężczyzny, który przerażony, spoglądał w ich kierunku. Nie bardzo miał gdzie uciekać. Nikt mu nie pozostał na miejscu. Jeśli jego ochroniarze spierdolą robotę, a prawdopodobnie tak się stanie, to pozostanie na ich łasce.
Nie miał szans z typem na pięści. Zgniótłby go jak arbuza. Mogli powymieniać się serią z pistoletu, ale nie widział w tym żadnego sensu. Za dużo osłon, które uniemożliwią trafienie. Przy okazji kilkadziesiąt łatwopalnych przedmiotów i substancji, więc pożar niemal pewny. Musiał więc zdać się na swój spryt i wykończyć sympatycznego byczka w jakiś brutalny, acz skuteczny sposób.
Dryblas szybko rzucił się na niego z łapami, ale Azjata czmychnął mu za regały, pełnych olejów i innych smarowideł. W tym samym czasie szukał rozwiązania jego problemu, którym w końcu był mężczyzna. Jedyne co wpadło mu do głowy, a co widział często w filmach, to łańcuch, który służył do ręcznego podniesienia rampy pod samochodem. Jeśli jegomość dostanie tym po twarzy, a później zawinie mu to na szyję, to jego rozmiary mu tu nie pomogą.
Pobiegł w stronę wybranego narzędzia zbrodni i zatrzymał się, czekając na okazję. Gdy ochroniarz wyskoczył mu zza osłony, Than zamachnął się w jego twarz. Typ zarobił po zębach i lekko go zamroczyło. Chen wykorzystał okazję i zarzucił mu łańcuch na szyję. Pociągnął za drugi koniec, wieszając się na nim całym ciałem, by podnieść przeciwnika w górę. Ten zaczął wierzgać, dusząc się i po kilku chwilach takiej szarpaniny, która zdała się na nic, usłyszał trzask, a ciało mężczyzny zaczęło zwisać swobodnie. Kręgi szyjne nie wytrzymały tej góry mięcha. Paskudna śmierć, ale nie taka najgorsza.
Puścił łańcuch, goryl upadł na podłogę, a ten rozejrzał się za swoim przyjacielem. Nie martwił się o to, że sobie nie poradzi. Po prostu chciał sprawdzić, czy drugi problem także został rozwiązany.

Kiyoka Tsukuyomi
lat/a cm
w
Kiyoka Tsukuyomi
ABOUT ME
Nie byłem zaskoczony faktem, że nasz gangster otoczony był przez taką liczbę ludzi. W świecie przestępczym taka ochrona była powszechna i zrozumiała. Znałem zasady panujące w tego typu środowiskach. Siła liczyła się równie mocno, co inteligencja, a lojalność była tutaj kluczową wartością. To, że nasz przeciwnik miał licznych ludzi stojących za sobą, nie budziło żadnego zdziwienia. Wręcz przeciwnie. W takiej sytuacji musiał działać ostrożnie i rozważnie, gdyż stawał się celem swoich wrogów, którzy nie wahali się użyć przemocy dla osiągnięcia swoich celów. – Przezorny zawsze ubezpieczony. – stwierdziłem – Chociaż na przyszłość mógłby się on postarać o bardziej wykwalifikowaną kadrę. – spojrzałem z pogardą na leżące w całym pomieszczeniu truchła naszych rywali – Mimo wszystko miej broń w pogotowiu.
Byłem głęboko przekonany, że bez mojej pomocy Thanatat nie poradziłby sobie sam w konfrontacji z tak dużą ilością gangsterów. Choć młody Chen jest bystrym i zręcznym mężczyzną, to zbyt wielu przeciwników mogło go przytłoczyć. Doskonale zdawałem sobie sprawę z siły, jaką reprezentował zbiorowy wysiłek przeciwników. – I tak obejrzę cię dokładnie jak wrócimy do domu. – twardo zapowiedziałem. Zdecydowałem, że po powrocie do domu dokładnie prześwietlę każdą część ciała (no może nie do końca każdą) swojego przyjaciela, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Już wiele razy stawialiśmy czoła niebezpieczeństwom i ranom, które wynikły z naszych niezwykle ryzykownych zajęć. Niejednokrotnie zdarzało nam się opatrywać nawzajem rany, nastawiać sobie wybite palce czy też zszywać rozcięcia. Można wręcz stwierdzić, że opatrywanie się nawzajem było częścią naszej codzienności. W obliczu niebezpieczeństwa musieliśmy polegać na sobie nawzajem, wspierając się w trudnych chwilach. Nawet najdrobniejsze urazy traktowałem z powagą, wiedząc, że w naszym świecie nawet najmniejsza rana mogła się szybko pogorszyć.
- Czekaj moment. – podniosłem jedną z butelek z alkoholem z baru i spojrzałem na nią przez chwilę zamyślenia. Nie było to zwykłe piwo czy drink. Był to trunek dodający odwagi, który zażyłem zdecydowanie, wiedząc, co czeka nas dalej. Wziąłem kilka łyków, czując jak gorący płyn przepływa przez gardło, dając mi krótką chwilę ulgi. – Ruszajmy. Nie zamierzam spędzić tu całej nocy.
Wkroczyliśmy do kolejnego pomieszczenia, a naszą uwagę przykuły dwie muskularne postacie stojące w ciemnym kącie Nie zamierzałem nic dodawać do słów Thanatata. Z nas dwóch to on był tym, który wygłaszał promieniste przemowy do swoich przeciwników. Ja dbałem tylko o to, by nie stała mu się krzywda i bez zbędnego pierdolenia zajmowałem się naszymi przeciwnikami. Bez wahania podzieliliśmy się, aby stawić czoła tym dwóm mężczyzną. Jednym z nich zajął się Thanatat, pozostawiając mi drugiego napastnika. Stanąłem naprzeciw swojego rywala, obserwując każdy jego ruch z koncentracją godną mistrza walki. Gdy przeciwnik ruszył w moją stronę z impetem szarżującego byka, zachowałem spokój. Zwinąłem się, aby uniknąć ciosu, a następnie z zaskakującą szybkością zwróciłem się ku przeciwnikowi. Wykorzystując techniki, których nauczyłem się przez lata ciężkich treningów, wykonałem szybkie i precyzyjne ruchy. Wyprowadziłem serię celnych uderzeń i kopnięć, starając się trafić w słabe punkty swojego rywala. Po zaciętej walce, która trwała tylko chwilę, zdołałem obezwładnić swojego przeciwnika. Zadałem mu więc decydujący cios, który pozbawił go możliwości dalszego oporu. Mężczyzna upadł na ziemię obezwładniony.
Po zakończonej walce, odwróciłem się, będąc jeszcze pod wpływem adrenaliny pulsującej w moich żyłach. Gdy spojrzałem w stronę Thanatata, poczułem ulgę, widząc że przyjaciel także pokonał swojego strażnika.

Thanatat Saeheng Chen
po mieście błąka się tylko jedna dusza
26 lat/a 177 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
No need for a farewell
No need to tell you've wailed
I'm counting in my head
Run away and never return
Przyjezdn*
Cała sytuacja potoczyła się po ich myśli. Dwójka ochroniarzy padła w starciu i już nic im nie mogło stanąć na ich drodze do szefa grupy. Oczywiście nie mógł tego załatwić w jedyny sposób, który lubił, ale dzisiejszego dnia się już wystarczająco nawalczył. Najważniejsze, że wyszli z tego cało i mieli przewagę, jeśli dojdzie do trudnych negocjacji.
Podszedł do bossa i wyciągając nóż zza paska, uśmiechnął się do niego zawadiacko. Jeśli mężczyzna nie będzie chciał z nim współpracować, pomimo całej wcześniej rzezi na jego ludziach, to zawsze może zastosować nieco bardziej cielesne metody. Oczywiście wolał nie uszkadzać kogoś, z kim ma robić jakieś biznesy, ale musi z tej rozmowy wyjść zwycięsko, nieważne jak trudna by nie była.
- Zatęskniłeś za mną? Co prawda nie widzieliśmy się może z godzinę, ale widzę, że zapomniałeś języka w gębie. - pochylił się nad facetem, ale wciąż zachowując bezpieczny dystans i broń, gotową do poderżnięcia mu gardła w dowolnej chwili. - Wróćmy do interesów.
- Skurwysynu! Zajebałeś mi wszystkich ludzi! - wydarł się na niego niepokorny szefuńcio, dzieląc się z nim odrobiną ślinę w tym procesie. - Zapłacisz mi za to! Twój ojciec się o tym dowie.
- Co zamierzasz mu powiedzieć? Hej, próbowałem pozbyć się twojego syna i robić biznesy bez ciebie? - zgarnął poszetkę z jego garnituru i wytarł sobie nią twarz. - Jeśli to on zdecyduje się załatwić tę sprawę, to nie pożyjesz za długo. Ze mną jeszcze masz szansę. Jasne, musisz sobie poszukać nowych kolegów do współpracy, ale ja wciąż mogę przemyśleć twoją ofertę. - żywy przyda mu się bardziej. Miał kontakty, gotowe kanały dystrybucji i odwalał swoją robotę naprawdę dobrze. Był pyskaty i jak widać cholernie niesubordynowany, ale dało się go ujarzmić. Wprowadzenie nowej osoby do tego świata było naprawdę trudne i czasochłonne. Nie każdy dawał sobie radę, a nawet jeśli uczył się szybko, to na efekty trzeba było czekać miesiącami. Na zyski jeszcze dłużej. Stracił już sporo czasu i nie mógł sobie pozwolić na kolejny przestój. Przynajmniej nie tym razem. - Moja propozycja jest taka, że wracamy do miłego traktowania siebie nawzajem, ale 10% trafia od teraz bezpośrednio do mnie. - zaproponował, z kpiącym uśmieszkiem wiedząc, że szef grupy zostanie prawie z niczym. Nie dbał o to. Musiał mu pokazać, że za takie wyskoki płaci się słono.
Mężczyzna się roześmiał i próbował wstać, ale Azjata mu na to nie pozwolił. - Pojebało cię. Nie ma szansy. Nie dostaniesz ani złamanego centa więcej. - powoli się łamał, bo nie odrzucał już propozycji jako takiej, po prostu nie chciał przyjąć nowych, niekorzystnych dla siebie warunków. Chen nie miał dzisiaj humoru na pogawędki. Był obolały i chciał wrócić do domu, wziąć gorącą kąpiel i wylądować w łóżku. Podrzucił broń, łapiąc ją do góry nogami ostrzem, spojrzał z grobową miną na twarz mężczyzny, by po chwili wbić mu nóż powyżej kolana. Okrzyk bólu rozniósł się po garażu, gdy dryblas zaczął wierzgać na krześle. - Mogę być bardzo miły albo bardzo nieprzyjemny. Nie chcę marnować na ciebie czasu. To ty możesz zdecydować, czy będziesz jeszcze chodził w tym życiu be używania laski. - typek nie wyglądał na bardzo wytrzymałego, bardziej na takiego, który zawsze wysługuje się swoimi ludźmi. Powinien odpuścić już teraz, ale dla pewności, Than kilkukrotnie poruszył ostrzem w lewo i prawo.
- Kurwa mać, przestań! Jesteś pierdolonym psycholem. - darł się jegomość, zdecydowanie źle reagując na otrzymywaną torturę. Chen na pewno nie był z tych, co z satysfakcją zadawali komuś ból. Było mu to obojętne, ale i wiedział, że czasem konieczne. - Dobra. Zgadzam się. Tylko mnie już zostaw!
- Z przyjemnością. - rzucił uradowany i wyjął nóż z jego nogi. Krew zaczęła się sączyć z rany, którą mężczyzna zasłonił dłonią. - Spróbuj zmienić zdanie, a to ostrze skróci twoje męki na dobre. - ostrzegł go, wycierając broń w jego marynarkę i kiwnąwszy do swojego ochroniarza, udał się do wyjścia. Był to naprawdę ciekawy i emocjonujący dzień, ale miał go już dosyć.
Po opuszczeniu garażu westchnął głęboko i spojrzał na Kiyoka. - Wracamy do domu. - obejmując przyjaciela jednym ramieniem, ruszył z nim w stronę zaparkowanego samochodu.

Kiyoka Tsukuyomi
KONIEC
Zablokowany

Wróć do „Rozgrywki”