ODPOWIEDZ
Mruczka
Przyjezdn*
39 lat/a, 178 cm
Ekonomistka; doradczyni finansowa w Mitchell & Wallis
Awatar użytkownika
Whispers of life
We worked hard, darling, we don't have no control, we're under control
Bankiety, bale i imprezy charytatywne były nieodłączną częścią życia Colette. Uczestniczyła w nich już od dziecka, powolnie wprawiając się, aby w przyszłości być w stanie odnaleźć się na każdym mniej czy bardziej wystawnym przyjęciu. I przyniosło to swój skutek, bo choć jako nastolatka nie znosiła podobnych wydarzeń, aktualnie traktowała je jako nieodłączny element swojego życia. Może nie ulubiony, ale z całą pewnością istotny. Najczęściej była to część jej pracy, rzadziej towarzyskie zobowiązanie i prawie nigdy przyjemność. A jednak tym razem było inaczej, ponieważ Colette po części pojawiła się na charytatywnym balu maskowym ze wszystkich tych trzech powodów.

Przede wszystkim miała towarzyszyć swojemu partnerowi, Frankowi, który nie przepuszczał żadnej imprezy charytatywnej. Był powszechnie znanym donatorem, który hojnie obdarowywał wszystkie nie tylko miejskie inicjatywy, a ostatnimi czasy zasłynął jako fundator nowego skrzydła nowoorleańskiego szpitala, którego otwarcie planowano za niespełna dwa tygodnie. To właśnie Franka musiał poszukiwać Tristan Voss, do którego Colette skierowała się na samym początku, aby usprawiedliwić spóźnienie Wheelera. Przedłużone spotkanie podczas delegacji spowodowało opóźnienie lotu, choć Peerage nie przestawała wierzyć, że Frankowi uda się jeszcze dotrzeć na bal. Nie miała nic przeciwko, aby towarzyszyć mu, na pierwszy rzut oka stanowiąc niewiele więcej, niż ozdobę uzupełniającą jego wizerunek człowieka idealnego, choć jej plany były zgoła odmienne. Dlatego też nie zamierzała podczas jego nieobecności zostać wyłącznie jego reprezentantką. Przyszła na bal, ponieważ było to dobre miejsce do pokazania się i zapoznania kilku potencjalnych klientów, na czym skupiała się od momentu przybycia do Nowego Orleanu. Wydarzenie poświęcone Le Petit Salon było do tego wręcz idealną okazją, która jednocześnie pozostawała bliska sercu Colette. Owszem, wychowywana w ponadprzeciętnym dobrobycie nigdy nie musiała mierzyć się z ograniczającym niedostatkiem, a jednak wzrastając w do bólu partyjarchalnej i mizoginistycznej wręcz rodzinie, przekonała się dobrze z jakimi nierównościami muszą mierzyć się kobiety, niezależnie od tego w jakim środowisku wzrastały. Niezależnie więc od swojego partnera, czekała na licytację, w której planowała brać czynny udział, tym razem nie bawiąc się w dobroczynność z powodu cynicznej kalkulacji, a autentycznej chęci zaangażowania się, choć wiedziała dobrze, że na nic się to nie zda. Niezależnie od wysiłków, nierówności pozostaną, a podobne imprezy zamiast potrzebującym będą służyć wyłącznie takim jak Frank Wheeler.

To właśnie z tą myślą ruszyła w stronę jednego z balkonów. Planowała zaczerpnąć świeżego powietrza, a może tak naprawdę pod przykrywką telefonu do Franka ukryć się przed Tristanem Vossem i jego pytającym spojrzeniem.

W pierwszej chwili, kiedy tylko zorientowała się, że balkon nie jest pusty, chciała odwrócić się i wycofać, znaleźć inne, odosobnione miejsce, ale nim zdążyła to zrobić, usta Colette wykrzywiły się w autentycznym, szczerym i szerokim uśmiechu.

No proszę, podejrzewałam, że jak kiedyś przez przypadek spotkalibyśmy się nie będąc w lycrze to moglibyśmy mieć problem z tym żeby się rozpoznać, ale nie sądziłam, że będziemy wtedy w maskach, piórach i cekinach. — Uniosła nieznacznie brwi, nie kryjąc rozbawienia, a później ruszyła w stronę Winstona i balkonowej barierki. Prawda była taka, że gdyby mężczyzna miał na sobie maskę najpewniej w ogóle by go nie rozpoznała; spodziewała się spotkać tu co poniektórych współpracowników, przyjaciół Franka i część klientów, ale nie współtowarzysza porannych przebieżek. — Jeśli na chwilę cię tu zatrzymam, to zaraz wszyscy będą cię szukać i wywiąże się z tego wielkie zamieszanie, czy będziemy mogli przez chwilę w spokoju pośmiać się z wampirów i tego całego zamieszania?

Winston Palmer
m.
Przyjezdn*
38 lat/a, 189 cm
Prokurator Generalny w Criminal Justice Square
Awatar użytkownika
Whispers of life
Win a no-win situation by rewriting the rules.
024.

Winston Palmer lubił bywać na podobnym temu wydarzeniach, aczkolwiek na te konkretne zdecydował się niemalże w ostatniej chwili. Nie chodziło nawet - a przynajmniej nie w głównym stopniu - o to, kto bal organizował, choć na większość działań NOVA patrzył dość sceptycznie, zastanawiając się, co chcą przykryć pod warstwą działań charytatywnych (te oczywiście doceniał, ale wątpił w bezinteresowność). Z niekrytym grymasem na twarzy słuchał o praktykach związanych z piciem krwi i ostentacyjnie wywracał oczami po przeczytaniu - jak już z ciekawości postanowił się zagłębić - na temat innych zainteresowań i wierzeń tejże organizacji. Podczas przemowy Tristana zatrzymał się z tyłu, z charakterystycznie podejrzliwie zmrużonymi oczami przysłuchując się temu, co miał do powiedzenia mężczyzna. I w zasadzie prokurator Palmer nie miał do czego się przyczepić, jednakże pod koniec jego wzrok zatrzymał się na unoszonym kieliszku ze szkarłatną zawartością. Ciekawe. Zdecydowanie musiał uważać na to, po co do picia sięga.
Poprawił lekko przekrzywioną muchę (czarną, w zależności od padającego światła można było dostrzec na niej delikatnie połyskujące, złote elementy, spójne z maską, która też była czarna ze złotymi refleksami), po wysłuchaniu całego monologu, wolnym krokiem kierując się na balkon, z którego do wnętrza wielkiej, elegancko ozdobionej sali, wpadało przyjemnie orzeźwiające powietrze. Powodem, dla którego wahał się nad przyjściem, był, cóż, również strój. Palmer nie przepadał za przebierankami, a tym, w czym z reguły można było go zobaczyć, był jeden z drogich, stonowanych garniturów, albo dla odmiany: nieco bardziej wygodny strój sportowy. Dlatego nawet teraz jego wygląd nie był szczególnie krzykliwy i przyciągający spojrzenia; postawił bowiem na czarno-białą klasykę, a chcąc wpasować się odrobinę bardziej, z pomocą znajomej, dobrał te złote, ozdobne detale.
Z pomocą znajomej, z którą miał tu się spotkać, a w ostatniej chwili dała znać, że nie da rady; komplikacje raz jeszcze postanowiły zmienić ich plany i pokrzyżować szyki. Może powinien z czasem do tego przywyknąć?
Oczywiście, że był w pewnym stopniu rozczarowany i przez trzy sekundy podważył sens pójścia samemu, a z drugiej strony prędko powrócił do tego, że przecież nie miał z tym najmniejszego problemu. Nie było to pierwszym i na pewno nie ostatnim wyjściem, gdzie nie posiadał osoby towarzyszącej. Od rozwodu minęło już pół roku, zatem co najmniej kilka takich okazji miało miejsce.
I to właśnie ona - była żona, członkini White Magnolias Club - sprawiała, że (z własnej i nieprzymuszonej woli) musiał przeanalizować, czy aby na pewno chce świadomie narazić się na kolejną konfrontację.
Nim zdecydował się powrócić na bal, wykonał krótki telefon, ignorując to, że sprawy służbowe miał zostawić za swoimi plecami. Były rzeczy ważne i ważniejsze, a praca - dla Winstona Palmera - była niezwykle istotnym elementem życia, szczególnie że wciąż nie rozwikłano sprawy morderstw i zaginięć, w tym tego związanego z niedoszłą współorganizatorką wydarzenia.
Jasne. Postaram się – rzucił do smartfona, a tego po konwersacji schował do wewnętrznej kieszeni marynarki i chwycił po maskę, by ubrać ją ponownie. Nie zdążył, ponieważ spojrzeniem spotkał się z jasnowłosą, co wywołało na twarzy mężczyzny automatyczny lekki i krótki uśmiech.
Myślę, że do czasu licytacji nie będą przejmować się tym, że towarzystwo się bardziej rozproszyło – stwierdził, dodając do tego krótkie zaśmianie się. Kątem oka spojrzał na odebraną przy wejściu broszurę, aby później sprawdzić co i o której ma mieć miejsce. – Gorzej, jeśli do tych wampirów należę i wcale nie będzie mi do śmiechu – powiedział po chwili dodatkowo poważniejąc, ale nim Colette zdążyła się odezwać, ciemnowłosy uniósł dłonie w geście kapitulacji, niemo sugerując jej, że tylko żartował i wcale tak nie było.
Dobrze wyglądasz – pochwalił, wcześniej pozwalając sobie na otaksowanie znajomej wzrokiem.

Colette Peerage
Ostatnio zmieniony czw 13 cze 2024, 14:34 przez Winston Palmer, łącznie zmieniany 2 razy.
Mruczka
Przyjezdn*
39 lat/a, 178 cm
Ekonomistka; doradczyni finansowa w Mitchell & Wallis
Awatar użytkownika
Whispers of life
We worked hard, darling, we don't have no control, we're under control
Co Colette wiedziała o Winstonie? Na pierwszy rzut oka niewiele. Przede wszystkim wiedziała, że dobrze biegał; robił długie kroki, co niewątpliwie ułatwiał mu wzrost wraz z proporcjonalnie długimi nogami, oddychał przez nos, kontrolując na zegarku swoje tętno i w połowie zaplanowanego dystansu zaczynał stopniowo przyspieszać. Biegał więc kalkulując, a to oznaczało, że bardziej ufał rozumowi, niż sercu, przekładając rozsądek i racjonalny osąd ponad wrażenia podyktowane chwilowymi emocjami. Był skrupulatny, systematyczny i zdyscyplinowany, bo były to cechy każdego, regularnie trenującego biegacza. Mieszkał najpewniej w Mid-City, bo to tam spotykali się podczas porannych przebieżek, a zważając na garnitur, który miał na sobie tego wieczoru, podejrzewała, że podobnie jak ona jest mieszkańcem Four Winds, Był uparty, bo kiedy się z nią ścigał na jego twarzy rysowała się zawziętość, która i jej nie opuszczała, a także miał złośliwe poczucie humoru, które zdążyła już nieco poznać, kiedy zdarzało im się wspólnie wymienić ironicznymi komentarzami podczas wspólnego biegu. Wiedziała tylko tyle i aż tyle, wnioskując na podstawie tego specyficznego czasu, który wspólnie spędzili. I równie dobrze mogła się też mylić, były to bowiem wyłącznie przypuszczenia, luźne wnioski wysnute z pobieżnych obserwacji.

Z całą pewnością Winston nie był jednak ekscentryczny, jak na członków NOVA przystało, dlatego Colette uniosła nieznacznie kąciki ust w uśmiechu, który zahaczał o ironię, nie dając się nabrać. Byłaby bardziej niż zdziwiona, gdyby pomyliła się właśnie w tej, jednej kwestii. Choć nawet gdyby tak się stało, najpewniej i tak nie poczułaby się zmieszana. Nie należała do żadnej z organizacji, choć już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że to do White Magnolias Club było jej znacznie bliżej; to zresztą w siedzibie klubu zdarzało jej się grywać w tenisa na zaproszenie co poniektórych jego członków i to właśnie od nich dowiedziała się o istnieniu wampirzej społeczności, która w Colette budziła rozbawienie przemieszane ze sceptycyzmem. — Odczucia na tyle ambiwalentne, że bez najmniejszego problemu mogłaby się nimi podzielić z obecnymi na balu wampirami, robiąc to jednocześnie w taki sposób, aby żaden z nich nie poczuł się urażony. A nawet gdyby jednak się uraził, to Colette najpewniej ani trochę by się tym nie przejęła.

Cholera, to byłoby zaskoczenie jeszcze większe, niż fakt, że ta impreza w ogóle się odbywa. — Zaśmiała się, może minimalnie gorzko, bo fakt, że bal nie został przełożony, mimo zaginięcia jego organizatorki budził pewnego rodzaju niesmak nawet w Colette, która na co dzień nie śledziła fali morderstw i zaginięć, które od jakiegoś już czasu miały miejsce w Nowym Orleanie. Zaraz jednak jej twarz rozpromieniła się na zasłyszany komplement, tym razem już uśmiechem szczerym i ładnym, takim jaki należał się w tej chwili Winstonowi.

Dziękuję. — Odparła. Lubiła ubrania, z przyjemnością uczestniczyła też w imprezach tematycznych, wymagających odpowiedniego stroju, a jednak lata dwudzieste nie wpisywały się w jej upodobania. Na co dzień Colette (choć niewątpliwie miała słabość do ekscentrycznych butów) wybierała ubrania w stosowanych kolorach, o klasycznych krojach. Pióra i cekiny zdecydowanie nie były jej bliskie, a jednak dostosowała się do narzuconej tematyki, uważając, że nie należy sięgać po półśrodki, a wpisać się w obowiązujący dresscode i skorzystać z niego jako pretekstu do zabawy. Bo tym właśnie była dla Colette moda wraz z ubraniami, przede wszystkimi zabawą, a następnie sposobem na wyrażenie siebie. Podobnie rzecz się miała z maskami, których nie była zwolenniczką, wychodząc z założenia, że zwykle kryli się za nimi najchętniej ci, którzy mieli najwięcej do ukrycia. W myśl tego przekonania maska Colette nie zasłaniała niczego, sprawiając, że bez trudu można było ją rozpoznać. A może było wprost przeciwnie? To ci na pierwszy rzut oka najbardziej transparentni chowali najwięcej trupów w swoich szafach? — Ty też naprawdę dobrze wyglądasz, chociaż uważam, że ukrycie tych nóg nawet w takim garniturze jest stratą dla wszystkich gości. — Ot niewinny żart, który nie miałby prawa zaistnieć, gdyby wypowiedział go mężczyzna w stronę kobiety. — Ukrywasz się tutaj przed kimś i udajesz, że wszyscy wydzwaniają do ciebie w pilnych sprawach, czy rzeczywiście nigdy nie wychodzisz z pracy? — Zagadnęła i na jej wargi znów wkradł się ten charakterystyczny dla niej cień ironii, który ukrył się w jej uniesionych kącikach ust.

Winston Palmer
m.
Przyjezdn*
38 lat/a, 189 cm
Prokurator Generalny w Criminal Justice Square
Awatar użytkownika
Whispers of life
Win a no-win situation by rewriting the rules.
Gdyby ciemnowłosy znał myśli znajomej, mógłby z aprobatą kiwnąć głową i uraczyć ją uśmiechem, zupełnie nie ukrywając zdumienia faktem, jak trafnie udało jej się - na podstawie kilku spotkań - go ocenić. Pomyliła się tylko w jednym; Four Winds nie było miejscem, w którym Palmer miał swój apartament, choć niewątpliwie na przestrzeni lat ów myśl odnośnie przeprowadzki pojawiła się w głowie mężczyzny. The Julia Apartments było jednak wygodnym, całkiem bezpiecznym rozwiązaniem; mieszkanie zakupione na początku nowoorleańskiej kariery jako prokuratora, stanowiło swojego rodzaju zwieńczenie długiej, nie zawsze prostej drogi ku temu, by wyjść na swoje. I z jednej strony długo był z tego powodu dumny, z drugiej zaś, cóż, mieszkanie było dla niego tylko nim. Miejscem, do którego wracał po pracy i mógł czuć się komfortowo w tych czterech ścianach, które lubił i między którymi czuł się spokojnie, bo należały do niego i nie musiał mieć z tyłu głowy tego, że nagle może ich zabraknąć. A nawet jeśli: jeszcze większy komfort odczuwał wiedząc, że na koncie posiadał odłożone środki, które pozwalały mu zacząć w zupełnie innym miejscu, gdyby taką miał zachciankę, albo - oby nie - był z jakiegoś powodu zmuszony do tego, by wyjechać. Tu przeszłość prokuratora i ekonomistki były bardzo różne; domy, z jakich pochodzili, warunki, w których mieszkali, choć na obecnym etapie znajomości żadne z nich nie mogło tego o sobie wiedzieć. I Palmer też często wolałby zapomnieć o awariach prądu zdarzających się za często, wyłączonym w zimie ogrzewaniu, starannie liczonych cenach produktów, podczas przechodzenia alejkami sklepowymi. Wydawało mu się, że niekiedy wolałby o tym zapomnieć - bo tak naprawdę musiał pamiętać, skoro najmłodsze i nastoletnie lata naprawdę dobrze przygotowały go na różne trudy życia dorosłego.
Też mnie to zaskoczyło – przyznał szczerze, po chwili kiwając głową i sięgając spojrzeniem gdzieś ponad kobiecym ramieniem, daleko za nią, by wzrokiem zahaczyć o przechodzących po sali ludzi. Część twarzy kojarzył, może bardziej ze słyszenia, aniżeli poznania się i rozmów, części zupełnie nie kojarzył. I choć pewnie niektóre kontakty byłyby pomocne i cenne, tak tego wieczora (i chyba ogólnie też) nie miał ochoty na tracenie czasu podczas rozmów o tym, jakie pozytywne działanie na człowieka ma picie krwi, bądź skupianie się na równie dziwnych, absurdalnych czynnościach.
Nie dość, że zaginęła współorganizatorka, to jeszcze jest nią córka burmistrzyni – rzucił cicho, wracając spojrzeniem do jasnowłosej. Wydawało mu się, że mają podobne zdanie w tym temacie. – Przedstawicieli NOVA raczej mniej to interesuje, więc skupili się na organizacji, idąc zgodnie z hucznymi zapowiedziami, ale i tak jest trochę... niezręcznie – dokończył, skrobiąc się przy tym po kilkudniowym zaroście. Chciał wierzyć, że Elizabeth powróci cała i zdrowa, albo chociaż żywa, ale wraz z tym, ile czasu mijało od zaginięcia kobiety, szanse na to były coraz mniejsze. Z drugiej strony: wbrew pozorom i zdrowemu rozsądkowi, którym się kierował, zgromadzone informacje poddane długim analizom, podpowiadały cicho, że kulisy odnalezienia córki Teresy mogą być... interesujące, jeśli wszystko ujrzy światło dzienne. Na razie tak nie było, więc i on trzymał język za zębami.
To akurat bez znaczenia. – Wywrócił oczami i zaśmiał się, dodatkowo nonszalancko machając ręką w powietrzu. – Widać twoje, to zdecydowanie lepszy widok – powiedział, przygryzając dolną wargę od środka, by się nie zaśmiać, choć oczywiście komplement był w pełni szczery i zasłużony.
Praca – odpowiedział, poprawiając maskę. – Skoro moja partnerka nieszczęśliwie nie dotarła na bal, bez zaskoczenia drugą połówką została praca, ale chwilowo postanowiłem ją ignorować. – Bo to też nie tak, że tylko nią chciał się zajmować podczas wydarzenia, skupiając się na wszystkich, ewentualnie niepokojących i podejrzanych zachowaniach ludzi (ale oczywiście na nich też).
Możemy wrócić na salę, o ile ty się przed nikim nie ukrywasz – zaproponował, posyłając kobiecie dłuższe, pytające spojrzenie. – Nie zastanawiało cię to, co pił Tristan? – zerknął na Colette, zastanawiając się, czy i ona pomyślała o tym samym, co przeszło jemu przez myśl.

Colette Peerage
Mruczka
Przyjezdn*
39 lat/a, 178 cm
Ekonomistka; doradczyni finansowa w Mitchell & Wallis
Awatar użytkownika
Whispers of life
We worked hard, darling, we don't have no control, we're under control
Praca Colette — choć wielu było przekonanych, że polegała na liczeniu — w rzeczywistości opierała się przede wszystkim na obserwacji oraz umiejętności wyciągania wniosków. Rynek przypominał bowiem miękką piankę, na której odciskało się wszystko co działo się w świecie; czy to na arenie politycznej, zakresie geopolitycznym, świecie sportu, czy na kulturalnych salonach. Colette więc śledziła to wszystko, każdego dnia karmiąc swój mózg setkami informacji, które czerpała z dokładnie wyselekcjonowanych podcastów, których słuchała na dwukrotnym przyspieszeniu podczas porannych przebieżek. Śledziła kanały informacyjne i z przyjemnością urządzała sobie przeglądy prasowe, najbardziej lubiąc przedruki z dzienników europejskich. Była to jedna z ulubionych części jej pracy, która zapewniała jej również niewątpliwą rozrywkę, sprawiając jednocześnie, że mózg Colette ani na chwilę nie zwalniał, nieustannie przetwarzając kolejne informacje. To był odruch bezwarunkowy, niczym przysłowiowy pies Pawłowa analizowała każdą pozyskaną informację i tak było też w przypadku ludzi. Obserwowała ich, przekonana, że to właśnie na podstawie ich zachowań i na pierwszy rzut oka nic nieznaczących upodobań można się o nich najwięcej dowiedzieć. Z tą różnicą, że o Winstonie nie potrzebowała wiedzieć więcej, niż wiedziała. Znała jego czasy, ulubioną trasę, technikę, a także poczucie humoru. Tyle jej wystarczyło; byli znajomymi od biegania, nie potrzebowała ani wiedzieć czym zajmował się na co dzień, ani też znać jego największych sukcesów, czy porażek.

Żyli w Stanach Zjednoczonych, zaginięcia, czy morderstwa zdarzały się każdego dnia w każdym z miast. Colette nie miała wątpliwości co do tego, jak kruche jest bezpieczeństwo, choć w jej przekonaniu dotyczyło to innych. Tacy jak ona pozostawali bezpieczni w swoich apartamentach umieszczonych wysoko nad ziemią, w domach przy Washington Ave pilnie strzeżonych przez ochronę, w szklanych biurach, z których nie było widać zwykłego, małego życia. Niebezpieczeństwo dotykało biednych i nieuprzywilejowanych, dlatego zaginięcie Elizabeth poruszyło nieznacznie fundamenty przekonań Colette, choć nie na tyle, aby wprowadzić do jej życia lęk, bo ten był przeciwnikiem racjonalizmu, który wyznawała Peerage.

A jednak obydwoje tu jesteśmy. My i cała reszta, która uważa to za równie niestosowne. — Śmieszyła ją ta hipokryzja, którą sama z taką łatwością uprawiała. Miała wpisaną ją w DNA, płynęła w jej krwi od urodzenia i to ją wyssała wraz z mlekiem matki, co jednocześnie nie przeszkadzało Colette jej zauważać. — Ale wiadomo, los nieuprzywilejowanych dziewcząt jest wystarczająco szczytnym celem, aby zaprezentować się w specjalnie na tę okazję uszytym garniturze czy sukience. — Dodała, tym razem nie kryjąc już ironii, która nie tylko odrysowała się w jej uśmiechu, ale tym razem można ją było również usłyszeć w jej głosie. I ironia ta bynajmniej nie była wymierzona w stronę Winstona i jej samej, choć niewątpliwie, uważała, że stojący obok niej mężczyzna znajdował się tutaj z tych samych pobudek, dla których ona tu trafiła. Bo organizacja wydarzenia w obecnej sytuacji to jedno, a samo uczestniczenie w nim było osobną kwestią. Miasto huczało od plotek, teorie spiskowe rozprzestrzeniały się z prędkością błyskawicy, a jednak sala pozostawała pełna.

W tym temacie zawsze można na mnie liczyć. — Zaśmiała się w odpowiedzi na jego komplement, mówiąc całkowicie szczerze, bo tak, Colette Peerage sama lubiła swoje długie nogi, uważając je za jeden z największych atutów swojego wyglądu, którego wcale nie zamierzała chować przed światem. A później posłała Winstonowi szeroki uśmiech, nie umiejąc nie dopatrzeć się korzyści w fakcie, że jego partnerce również nie udało się dotrzeć na dzisiejsze wydarzenie.

Pozwól w takim razie, że pomogę ci dzisiaj ignorować pracę, ale w zamian za to będziesz mnie porywał na parkiet za każdym razem, kiedy będzie się do mnie zbliżał ktoś kto będzie chciał płaszczyć się przede mną w nadziei, że w ten sposób naciągnie na interes mojego partnera, któremu póki co nie udało się dotrzeć. — Nie kryła rozbawienia, które widoczne było nawet w jej oczach, które nieznacznie się zaświeciły na tę idealną okazję. A później odwróciła się w kierunku sali, aby przesunąć wzrokiem po dwóch widocznie oddzielonych od siebie grupach. — Wolę się nad tym nie zastanawiać, ponieważ podejrzewam, że nie chcę wcale wiedzieć co znajduje się w jego kieliszku. — Odparła, krzywiąc się nieznacznie na samą myśl. Pić krew, po co i na co? — Wiem natomiast, że nie tknę tu dziś niczego co będzie miało czerwony kolor.

Winston Palmer
m.
Przyjezdn*
38 lat/a, 189 cm
Prokurator Generalny w Criminal Justice Square
Awatar użytkownika
Whispers of life
Win a no-win situation by rewriting the rules.
Wychodził z założenia, że myślenie o pracy najzdrowiej było zostawiać w niej, chowając za zamkniętymi za sobą drzwiami wyjściowymi. Rzecz jasna nie zawsze to się udawało; założenia zostawały tylko nimi, a praca niczym cień wędrowała przy nas aż do dotarcia do domu, również w nim zaprzątając myśli. A skoro skupiał się na niej i w pracy i - często - w domu, jogging miał być tym czasem, podczas którego wszelkie troski i rozważania zostawiał daleko w tyle. Obecność Colette okazywała się wtedy bardzo pomocna, wszak i jasnowłosa sprowadzała tematy na tory inne, aniżeli służbowe rozterki i problematyka dnia minionego, więc i on tym bardziej nie zamierzał zakłócać tej komfortowej przestrzeni tematyką morderstw, porwań, ciężkich, sądowych rozpraw.
Dobrze, że raczej nie będą nas zatrzymywać siłą, jeśli miejsce będzie miało coś, co uznamy za niestosowne do tego stopnia, że nie będziemy chcieli uczestniczyć w balu.Raczej, bo nie od dziś było wiadomym (nawet jeśli podobnie jak Palmer nie śledziło się tego z uwagą i intensywnością), że przedstawiciele NOVA, nie wszyscy oczywiście, ale spora ich część, bywali specyficzni. W swoim otoczeniu, tak mu się wydawało, nie miał nikogo, kto głośno rozgłaszałby swoje uczestnictwo w tejże organizacji.
Wypadało na tę okazję specjalnie uszyć garnitur? – zapytał z rozbawieniem, choć bardzo dobrze odczytał i zinterpretował to, co powiedziała, i to nie wcale w rozmachu tkwiącym w ubiorze tkwiło sedno, choć prezencja bez wątpienia grała bardzo dużą rolę, jeśli mowa o balu i tym, jak będą na podstawie stroju ocenieni.
Chyba aż tak próżny nie jestem – dodał po chwili z kącikowym uśmiechem. Równie dobrze można było zastanowić się nad tym, czy kwota przeznaczona na kupno biletu na bal, kiedy połączy się ją ze środkami wydanymi na strój, nie przewyższy sumy rzuconej podczas licytacji charytatywnej. U niektórych - tak sądził - było to bardzo prawdopodobne. Z drugiej strony: wciąż Colette miała rację, bowiem większość osób pojawiło się na wydarzeniu po to, by się pokazać, a wsparcie było szczytnym celem, choć raczej drugorzędnym.
Bardzo śmiało założyłaś, że jestem dobrym tancerzem i już po jednym porwaniu na parkiet nie będziesz miała dość – powiedział, odruchowo spoglądając na kobiece stopy, to one bowiem mogłyby ucierpieć najbardziej. Na szczęście obojga - jej, bo będzie cała, jego, wszak uniknie kompromitacji - prawdopodobnie przez zamiłowanie do muzyki, dobre jej wyczucie, posiadał poczucie rytmu i nie ruszał się najgorzej. Wolał jednak nie chwalić się z tym zanadto, bo będzie mógł sprawdzić odwagę Colette, kiedy pozwoli mu się porwać do tańca. Lepiej zresztą pozytywnie zaskoczyć, niż gorzko rozczarować, bo zbyt mocno obstawało się przy tym, że jest się w czymś dobrym.
Chyba coś się stało – rzucił nagle, dostrzegając kelnerów, którzy szeptali coś poszczególnym osobom. Odległość była jednak spora, a Palmer kontrolnie sięgnął po rozpiskę, by sprawdzić, czy rozmowa nie zaabsorbowała ich aż tak, że przegapili istotną część wieczoru. Nie o to natomiast chodziło, bo serwowanie posiłków dopiero się zaczęło, a zaczepione osoby zdawały się kierować w zupełnie innym kierunku.
Ciekawe.

Colette Peerage
Mruczka
Przyjezdn*
39 lat/a, 178 cm
Ekonomistka; doradczyni finansowa w Mitchell & Wallis
Awatar użytkownika
Whispers of life
We worked hard, darling, we don't have no control, we're under control
Colette żyła pracą. Praca stanowiła lwią część jej życia, będąc jego najbardziej stałą częścią. To z myślą o pracy słuchała podcastów podczas biegania, to z uwagi na pracę grywała w tenisa z zapatrzonymi w siebie facetami, których była w stanie powalić na łopatki przy ciągu niespełna pół godziny i z powodu pracy bywała na wystawnych przyjęciach, które nudziły ją jak mało co. Nigdy nie zostawiała pracy w biurze, bo ta rozpierzchnięta była po całości jej życia i to właśnie między innymi z jej powodu zdecydowała się przyjść na dzisiejsze wydarzenie. A jednak jak przystało na pedantyczną naturę Colette, ani myślała mieszać porządków. To dlatego nigdy nie poruszała z Winstonem tematu pracy, nie zamierzając również robić tego dzisiaj.

Rzuciła mu spojrzenie, wciąż z tym samym uśmiechem, który był równie ironiczny, co rozbawiony. Nie widziała powodu, dla którego miałaby się kryć ze swoimi myślami. Zdążyła już nieco poznać poczucie humoru Winstona, wiedząc, że ma do siebie dystans, z kolei sama Colette nigdy nie kryła się z komentowaniem życia bogaczy, choć oznaczało to, że komentarze te dotyczyły również jej samej. Wszyscy byli tutaj hipokrytami i ona również. I tak samo czuła podskórnie, że nawet jeśli dzisiejsze wydarzenie zmieniłoby swój przebieg na bardziej niepokojący, czy niestosowny, Colette nie wątpiła, że przedstawiciele NOVA wcale nie musieliby nikogo namawiać do pozostania.

Nikogo nie musieliby zmuszać, spójrz tylko, wszyscy byliby zachwyceni gdyby wydarzyło się cokolwiek niepokojącego, wiesz jak długo by o tym można było plotkować? — Zapytała oczywiście retorycznie. Być może była aż nazbyt krytyczna, a jednak znając od podszewki snobistyczne grono, podejrzewała, że mimo niesmaku wypisanego na ustach, nikt by nie wyszedł, aby jak najdłużej pozostać przy samym centrum wydarzeń. Właśnie w ten sposób postrzegała uczestników balu; jako plotkarskich hipokrytów, którzy z dobroczynnością nie mają nic wspólnego. I jej partnera, Franka również to dotyczyło. Był hojnym donatorem, który bynajmniej nie wydawał fortuny z powodu złotego serca. Liczyło się to co mógł zyskać i jak widać rozpoznawalność, uznanie i usankcjonowanie swojego statusu było warte tych niebotycznych pieniędzy, które przeznaczał na działania charytatywne. Jak było z Winstonem? Czy on również uciekał się do podobnych sztuczek? Nie wiedziała, ale podejrzewała, że być może uda jej się o tym przekonać jeszcze dzisiaj.

O nie, nie, to nie wynika z mojej wiary w ciebie jako tancerza, a raczej wiary we mnie, bo nie masz pojęcia co udało mi się już przeżyć na parkiecie i zapewniam cię: gorzej już nie będzie. — Odparła ze śmiechem, całkowicie zresztą szczerze. Jako osoba przymuszana od piątego roku życia do fortepianowych lekcji oraz zajęć tańca nie miała innego wyboru, jak nauczyć się poczucia rytmu, nawet jeśli nie miałaby go wrodzonego. Jej matka wzięła sobie za punkt honoru, aby Colette nigdy w tym zakresie nie przyniosła jej wstydu, nigdy jednak nie szykując jej na to z jak wieloma beztalenciami miała w swoim życiu tańczyć. Od siedemnastego roku życia Colette uczyła się więc nowej umiejętności, jaką było chronienie stóp przed najgorszej klasy tancerzami, co i tak nie przygotowało jej na najgorszego w tej dziedzinie: jej byłego męża. — Rozmawiasz ze specjalistką od chronienia stóp przed zdeptaniem. — Posłała mu błyszczący uśmiech, a później rozejrzała się po pomieszczeniu, do którego dopiero co powrócili.

Panował w nim dziwny chaos, który zdawał się być wynikiem pracy kelnerskiej. Obserwując z boku ten zamęt Colette miała wrażenie, że nagle z uroczystego balu przeniosła się na dziwną imprezę, gdzie wszyscy są już wstawieni. Sęk w tym, że na balu nie podawano alkoholu, a jedynie bezalkoholowe drinki o podejrzanym czerwonym kolorze. Już otwierała usta, aby odezwać się do Winstona, ale nie zdążyła tego zrobić. Przechodząca obok niej kelnerka najzwyczajniej na świecie na nią wpadła, popychając ją w stronę Palmera.

— Toż to jakieś stado słoni w chińskiej porcelanie! — Zawołała starsza kobieta, która przypatrywała się im ze swoim towarzyszem w taki sam sposób w jaki przed chwilą robiła to Colette z Winstonem. Kelnerki jednak już nie było. Zniknęła równie szybko jak się pojawiła.

I ja już wiem co. — Odparła dopiero teraz, znów już wracając do swojej wyprostowanej dumnie sylwetki, tak jakby to co wydarzyło się przed chwilą nie miało miejsca, choć zaraz pochyliła się w stronę Winstona, tym razem jednak z własnej woli. — Dostałam hasło do miejsca gdzie można znaleźć alkohol. — Spojrzała na niego znacząco. — Możesz jednak podziękować staruszce krzyczącej o słoniach, ponieważ nie mam pojęcia gdzie się znajduje. — Dodała z rozbawionym uśmiechem, powoli rozglądając się po sali. — To jak, chcesz zabawić się w detektywa?

Winston Palmer
m.
Przyjezdn*
38 lat/a, 189 cm
Prokurator Generalny w Criminal Justice Square
Awatar użytkownika
Whispers of life
Win a no-win situation by rewriting the rules.
Wydawało mu się, że całkiem nieźle znał się na ludziach, toteż już od pierwszej rozmowy na pierwszym, wspólnym joggingu, czuł, że nadają na podobnych falach. Nie musieli mówić o sobie więcej, niepotrzebne były szczegóły odnośnie pracy, dokładnej dzielnicy zamieszkania, statusu społecznego albo tego, czy byli w związkach, czy nie. Były to zapewne ważne informacje, jakie podczas kontynuowania relacji miały sens, ale wszystko wychodziło na tyle naturalnie, że Palmer najzwyczajniej w świecie poddawał się chwili, rozmowie, odpowiadając w swoim typowym dla siebie tonie. Tonie, który nie każdemu odpowiadał; wielu łatwo podpadał swoimi złośliwymi (szczerymi!) komentarzami, sceptycznym uniesieniem brwi, ironicznym humorem i tym, że dystans i poczucie humoru pozwalało mu na to, by nie przejąć się żadną szpilką w odwecie. Odwecie, który z reguły i tak nie trafiał w jego czuły punkt i prędko mógł o nim zapomnieć.
Najpierw byłyby plotki, dużo rozgłosu, a potem spora sumka wpadłaby na cele charytatywne, by czekiem zmyć swoje winy i grzechy. Norma – odpowiedział, racząc jasnowłosą zarówno skinieniem głowy jak i przelotnym uśmiechem. Było w tym trochę hipokryzji, oczywiście, że tak, ale przynajmniej oboje wiedzieli, że są nią naznaczeni; nie dali się wciągnąć w swoją własną farsę aż tak, by sobie samemu wmawiać, że robią to wyłącznie z dobrego serca, bezinteresownie.
Swoją drogą – należało się zastanowić, czy bezinteresowność wciąż istniała. Taka szczera, prawdziwa, która nie byłaby splamiona niczym innym, aniżeli jedynie intencją niesienia dobra.
Chcesz mi o tym opowiedzieć? – zagaił, zawieszając na dłużej spojrzenie na kobiecych tęczówkach. Nie było to wścibskim wypytywaniem, a kolejnym, dość zgrabnym nawiązaniem do tematu, który i ona wcześniej przejęła od niego. – Często bywasz na takich wydarzeniach? – dopytał chwilę później, odrobinę zdziwiony tym, że nie mieli wcześniej okazji się spotkać. A z drugiej strony wielkie znaczenie miało to, że pojawiało się tu sporo ludzi, działo także dużo, nie było aż tyle czasu na swobodne, przedłużające się interakcje mające na celu poznania jak największej ilości osób. Próbowało za to dotrzeć się do tych, które albo się znało i lubiło, albo widziało w rozmowie inne zalety. Dodatkowo też, z tego, co zdążył wywnioskować: Peerage miała partnera, a on był rozwodnikiem dopiero od kilku miesięcy. Zdecydowanie ich skupienie oscylowało wokół innych osób.
Nie odezwał się, zamiast tego instynktownie stając pewniej, przy tym dłońmi odszukując kobiecej talii i ramienia. Cała kolizja nie była dla nikogo w żaden sposób bolesna, udało im się również uniknąć nieeleganckiego upadku, aczkolwiek potrzebował trzech dodatkowych sekund na to, by zrozumieć, co się wydarzyło.
Zawsze mogło być gorzej – rzucił ze śmiechem i rozejrzał się uważnie. – Mogliśmy zostać oblani czerwoną breją, która okazałaby się krwią – skwitował, a potem przekierował wzrok na osoby przebrane za stróżów prawa. Bal ewidentnie się rozkręcał. – I są dwa wyjścia: gdyby to był film kryminalny, moglibyśmy zostać aresztowani za to, że odnaleźliby na nas dowody zbrodni – kontynuował powoli, mimo iż być może nie powinien z racji pełnionej funkcji, ale też nie powinien robić wielu innych rzeczy - a jednak. Zaginięcia zaginięciami, należało się mimo wszystko trochę rozluźnić.
Gdyby to była słaba komedia romantyczna, szukalibyśmy teraz... – Wc, by się przebrać (rozebrać, w końcu to słaba komedia romantyczna; po oblaniu się czymś od razu postaci powinny się rozebrać, prawda? nuda). Palmer nie dokończył, z chwilową konsternacją patrząc na Colette. Chwilową - niedługo później zaśmiał się.
Jasne – potwierdził – film detektywistyczny pasuje mi najbardziej – oświadczył, posyłając jej szeroki uśmiech i bacznym spojrzeniem mierząc rozpraszające się w różnych kierunkach osoby.

Colette Peerage
Mruczka
Przyjezdn*
39 lat/a, 178 cm
Ekonomistka; doradczyni finansowa w Mitchell & Wallis
Awatar użytkownika
Whispers of life
We worked hard, darling, we don't have no control, we're under control
Niewiele miała znajomych, czy przyjaciół, z którymi rzeczywiście lubiła spędzać czas. Zdecydowana większość kontaktów Colette związana była z pracą, czy powinnościami. Grywała więc z odpowiednimi osobami w tenisa, jadała lunche z osobami, które należało znać, gościła w swoim mieszkaniu wpływowych gości i zapraszała swoich klientów do luksusowych restauracji. Bywała na wszystkich sąsiedzkich kolacjach, nie przepuszczała branżowych bankietów i bali charytatywnych, i wszędzie tam uśmiechała się miło, wdając się w nużące ją rozmowy, które w charakterystyczny dla siebie sposób próbowała jakkolwiek urozmaicić. W wyuczony sposób brylowała wiedzą, ocierała się o niezobowiązujący flirt i nie unikała przymilnych pytań, zadając je nawet wtedy gdy nie miała ochoty znać na nie odpowiedzi. Robiła to wszystko bezrefleksyjnie, niczym na przysłowiowym autopilocie, ani jednak myśląc użalać się przy tym nad sobą. Kiedy jednak miała ku temu sposobność lubiła być sama; lubiła wsłuchiwać się w ciszę, podczas długich, gorących kąpieli, lubiła milczeć podczas cotygodniowych masaży, lubiła czas, który spędzała sama ze sobą w łaźni parowej i lubiła też biegać w pojedynkę, dzięki słuchawkom w uszach całkowicie odgradzając się świata zewnętrznego. Była indywidualistką, o czym najlepiej świadczył fakt jak beznadziejna była w sportach zespołowych i właśnie z tego samego powodu nigdy nie miała pomysłu, aby biegać w parze, czy grupie. Treningi z Winstonem wyniknęły wyłącznie z przypadku. Ot, nieprzyjemna sytuacja, po której Colette ruszyła dalej, szybko orientując się jednak, że już nie biegnie sama. Winston dotrzymywał jej kroku, chcąc upewnić się, że nic się nie stało. Nie potrzebowała jego pomocy, nie chciała towarzystwa, a jednak szybko zdążył rozśmieszyć ją na tyle, aby powiedziała: ścigajmy się. Biegali więc od tego czasu wspólnie raz w tygodniu, nigdy się na to nie umawiając, a jednak odnajdując się zawsze w piątki w pobliskim parku. Colette lubiła te poranki i sama nie była pewna, czy większe wrażenie robił na niej fakt ich synchronizacji podczas biegu, czy może jednak dopasowania pod względem poczucia humoru, kiedy nie szczędzili sobie złośliwych uwag, które czasem dotyczyły ich samych, a innymi razy wiązały się z ich obserwacjami.

Tego typu wydarzenia to całe moje życie. — Odparła z rozbawieniem na jego pytanie, odwracając spojrzenie w stronę Winstona. Jej usta wygięte były w roześmianym uśmiechu, jakby żartowała, ale oczy Colette mówiły jednoznacznie, że wcale nie kłamała. — Jako nastolatka miałam nawet pewną teorię. — Pochyliła się w jego stronę nieznacznie, jakby chciała zdradzić mu tajemnicę. Nie był to wielki sekret, ale rzeczywiście nie pamiętała już, kiedy powiedziała to na głos ostatnim razem. — Jestem bardziej niż pewna, że właśnie na tego typu wydarzeniu zostałam poczęta i to aż naprawdę zaskakujące, że moja matka zdołała urodzić mnie w szpitalu, a nie na sali balowej wśród kryształowych żyrandoli i tych wszystkich plotkar obwieszonych brylantami. — A teraz sama była jedną z nich i mogła się z tego śmiać, zdając sobie sprawę ze swojej hipokryzji, ale nigdy temu nie zaprzeczała. Została urodzona do tego, aby się pokazywać, jej ojciec nigdy nie wstydził się jej o tym głośno przypominać, nawet wtedy gdy byli w większym gronie. — Mogę więc śmiało stwierdzić, że uczestnictwo w tego typu wydarzeniach jest misją mojego życia. — Miała ochotę wykrzywić brzydko twarz w taki sposób, w jaki z pewnością nie wypadało, ale zamiast to zrobić uśmiechnęła się gładko i enigmatycznie tak, że ciężko było stwierdzić, czy tym razem żartowała, czy mówiła całkowicie poważnie. Ona sama nie wiedziała. — A ty Win? Jak jest z tobą? Przychodzisz tutaj, żeby podtrzymać swój status czy raczej urządzasz sobie wieczór szyderstw? — Jedno nie wykluczało drugiego. Ba! Jedno i drugie idealnie się uzupełniało.

Nie zdążyła jednak tego dodać, ponieważ salę pochłonął chaos. Nie była pewna, co wydarzyło się w jakiej kolejności, ale nawet Colette utkwiła wzrok w policyjnym wozie, z którego wyskoczyła grupa policjantów. Trzeba było przyznać, że organizatorzy balu mieli fantazję. Tym większą, kiedy w codziennych lokalnych gazetach można było przeczytać przynajmniej kilka artykułów poświęconych aktualnym działaniom — a raczej ich braku — policji. Nie powstrzymała się i zaśmiała się krótko pod nosem, złośliwie, tak samo jak uważała, że całe to widowisko jest równie złośliwym podsumowaniem obecnej sytuacji w mieście. Przeniosła rozbawione spojrzenie na Winstona, parskając cicho.

Byle się to tylko nie zmieniło w slapstickową komedię, bo z całą pewnością jest na to potencjał. — Odparła, unosząc nieznacznie brwi, a później sama rozejrzała się dookoła, ale jak na złość nie dostrzegła nikogo kto swoim zachowaniem wskazywałby na to, że poznał nie tylko hasło, ale i lokalizację pomieszczenia, w którym dostępny jest alkohol. Zdecydowana większość gości gromadziła się teraz wokół parkietu, a Colette zachodziła w głowę kogo w pierwszej kolejności wykończy szybkie tempo Charlestona, na którego zdecydowanej większości brakowało nie poczucia rytmu, a kondycji.

Winston Palmer
m.
Przyjezdn*
38 lat/a, 189 cm
Prokurator Generalny w Criminal Justice Square
Awatar użytkownika
Whispers of life
Win a no-win situation by rewriting the rules.
Palmer znał ludzi z całkiem różnych grup i klas społecznych i, pomimo że teraz sam nie narzekał na swój stan konta i cieszył się dobrobytem, nie zapomniał nigdy, jak to było wtedy, kiedy w rodzinnym domu mieli naprawdę niewiele. Wobec tego nie potrzebował wiele namysłu, by sprawnie przeprowadzić rozmowę z drobnym, nastoletnim złodziejaszkiem, tak samo komfortowo czuł się na eleganckim balu. Winston całkiem nieźle dostosowywał się do otoczenia, a kiedy te mu nie odpowiadało - nie miał trudności w jego zmianie. Od lat nastoletnich dążył, by wydostać się z niewielkiego, niezbyt reprezentacyjnego domku w jednej z gorszych dzielnic Chicago i był z siebie niesamowicie dumny, że mu się to udało. Na początku kariery zawodowej niekiedy odczuwał w sobie nieuzasadnione obawy dotyczące tego, że być może nie taki los był mu pisany, że może powinien zostać w rodzinnym mieście, zająć się fachem podobnym, co koledzy, ale prędko to odrzucił - czując, że przecież zna się na tym, co robi i czuje się z tym pewnie. Dzięki temu nie musiał zmagać się z syndromem oszusta, a wręcz przeciwnie - niektórzy zapewne mieli go za egocentryka, który uważa, że we wszystkim jest najlepszy.
Skłamałby, gdyby powiedział, że ani razu nie pomyślał o sobie w podobny do tego sposób. Czy to wiązało się z tym, że nie patrzył na wiele rzeczy z przymrużeniem oka, czy brakiem dystansu? Skądże.
Czyli można się od ciebie wiele nauczyć – powiedział, posyłając jej krótki, kącikowy uśmiech. Gdzieś w międzyczasie sięgnął po dwa kieliszki... czegoś. Płyn był jasny, kolorem (i unoszącymi się bąbelkami) przypominający prosecco, toteż nie było ryzyka, że niechcący trafią na coś zawierającego krew. Możliwe, że i było to faktycznie prosecco, ale w wersji bezalkoholowej, ewentualnie to był ten moment, kiedy antyprohibicyjni agenci podmieniali kieliszki, serwując prawdziwy alkohol.
Zacząłem uczęszczać na bale dwa, może trzy lata temu. – Czyli stosunkowo dość późno. – Za to, by twoje stopy nie ucierpiały dziś za bardzo? – zaproponował z uśmiechem i w geście toastu uniósł kieliszek, niedługo później upijając łyk. Możliwości było kilka; Coleen mogła mieć zarówno bezalkoholowego drinka, mogła kosztować prosecco, albo uznać, że woli nie ryzykować, wszak w kieliszku (co już wcześniej ustalili) mogło znajdować się wszystko. Wciąż: na szczęście krwi to nie przypominało.
I jedno i drugie – potwierdził, dodając skinienie głową – czasami uda mi się zrobić dodatkowo dla odmiany coś dobrego i wpłacić większą sumę na cele dobroczynne – dopowiedział, bo przecież kupno biletu swoją drogą, a inne datki jeszcze inną. Palmer jednak prędko na takich imprezach się... nudził. Wydawały mu się ona albo zbyt nudne i patetyczne, albo na siłę próbowano urozmaicić imprezę i panował zbytni przepych planowanych wydarzeń. Wobec tego mógł policzyć na palcach jednej ręki te bale, gdzie dotrwał do końca.
Nie podobają ci się panowie przebrani za policjantów czy tancerki? – zapytał ze śmiechem, prowadząc Peerage jeszcze przez moment w określonym kierunku, do czasu... no właśnie, do czasu, kiedy akcja nie nabrała tempa, pióropusze tancerek sprawnie nie rozmyły obrazu śledztwa, a te wobec tego musiało ustąpić chwilowemu postojowi.
Chyba musimy...Zaczekać. Nie dokończył, bowiem gestem uniesionej ręki zatrzymał go znajomy. Prawdziwy sierżant tutejszej policji najwyraźniej zapragnął porozmawiać na tematy służbowe.
Dobry wieczór, Palmer – rzucił, posyłając skinienie głową najpierw jemu, najwyraźniej nie dostrzegając, że prokurator nie stał sam. – Co słychać w pr... – Win uniósł dłoń, dając mu znać, by się tu zatrzymał. Mężczyzna dopiero teraz zreflektował się, spoglądając na Colette i odchrząknął. – Darcy Maloney – przedstawił się, podając jasnowłosej dłoń.
Nie mówmy o pracy. Chyba że chcesz wspomnieć o tym, że twoi koledzy po godzinach ćwiczą układy taneczne, to wtedy zrozumiem, dlaczego w Nowym Orleanie jest coraz niebezpieczniej – powiedział, dając znajomemu lekkiego pstryczka w nos, ale żeby nie było - zrobił to żartobliwie, mając pełną świadomość, że to przebierańcy. Darcy najwyraźniej speszył się na tyle, że wymamrotał tylko to, że chyba szuka go żona i oddalił się w stronę, z której przyszedł.
Przez pół godziny opowiadałby o tym, że przed miesiącem dostał nagrodę, a potem kolejne pół o tym, że ma za niską pensję. Wolałem nam tego oszczędzić – szepnął znajomej, a w następstwie zacisnął wargi, by się nie zaśmiać.

Colette Peerage
Mruczka
Przyjezdn*
39 lat/a, 178 cm
Ekonomistka; doradczyni finansowa w Mitchell & Wallis
Awatar użytkownika
Whispers of life
We worked hard, darling, we don't have no control, we're under control
Colette żyła w swojej bańce, obracając się wyłącznie wśród ludzi o określonym statusie. Owszem, zdawała sobie aż zbyt dobrze sprawę z tego, że był to drobny odsetek, niewielka grupa, która nie wyróżniła się ani intelektem, ani mądrością, a to czemu najczęściej zapewniała swój status to szczęście. Większość tych osób — zupełnie tak samo jak Colette — miała ten przywilej, aby urodzić się w rodzinie, która zapewniała to, czego nie sposób było osiągnąć uczciwą, ciężka pracą. Wyjątki się zdarzały, owszem. jednak w przekonaniu Peerage wyłącznie potwierdzały regułę. Frazesy o ciężkiej pracy, które z taką łatwością i cynicznym przekonaniem rzucał jej dziadek były opium dla mas. To wiara w społeczny awans ułatwiała pracę wszystkim tym, którzy pracowali na sukces bogaczy. Bo choć Colette obracała się wyłącznie wśród towarzyskiej śmietanki, to zwykłych szarych ludzi spotykała najczęściej; szoferów i portierów, sprzątaczki i kelnerki, obsługę w sklepach oraz lokalach usługowych, asystentki i całe chmary stażystów, pracowników i pracowniczki średniego szczebla, i wielu innych, których istnienia na co dzień nie zauważała. Oni wszyscy bowiem byli niewidzialni, sprawiając jednak, że mechanizm, który od zawsze rządził światem mógł dalej pracować bez zarzutu, niczym dobrze naoliwiona maszyna.

Raczej za twoje bale. — Odparła, unosząc nieznacznie do góry otrzymany od Winstona kieliszek. — Obyś się ode mnie zbyt wiele jednak nie nauczył, bo skończysz jako zgorzkniały cynik, który na dobre rozsmakuje się w hipokryzji. — Do uniesionych kącików ust powróciła złośliwość, choć tym razem była ona wymierzona w samą Colette. Zbliżyła kieliszek do ust. Nie pijała innego alkoholu, niż czerwone wino i nie pijała gazowanych napojów, niezależnie od tego, czy zawierały alkohol, czy nie. A jednak zwilżyła usta, bardziej z ciekawości, niż potrzeby. Bezalkoholowe — całkowicie bezsensu.

I jak wszyscy tutaj w ten sposób zagłuszasz swoje sumienie? — Być może nie powinna o to pytać. Być może powinna zachować dla siebie to pytanie, ale padło z jej ust ot tak, jakby pytała go o ulubione miejsce wakacyjnych wyjazdów. I być może Winston mógłby nawet potraktować je wyłącznie jako żart, jako następną kpinę, przed którą się nie powstrzymała, ale niebieskie, błyszczące i ożywione teraz oczy, które zwróciła w stronę mężczyzny zdradzały, że nie była to tylko niefrasobliwie rzucona uwaga. Ludzie wspierali dobroczynność nie z powodu bezinteresownej dobroci serc, a z powodu różnej maści interesów. Niektórzy robili to dla poprawy wizerunku, inni aby wygłuszyć swoje sumienie, a jeszcze inni dlatego, że na co dzień oglądali zbyt wiele okrucieństwa. Do której grupy zaliczała się Colette? Prawdopodobnie do wszystkich trzech na raz.

Nie podoba mi się, że jeszcze nie zabrałeś mnie na parkiet. — Odparła wymijająco, bo w rzeczywistości najbardziej nie podobał jej się chaos i poczucie choćby chwilowej utraty kontroli, do której Colette była tak przyzwyczajona. Znała skrypty przyjęć takich jak to, była w stanie odtworzyć je o każdej porze dnia i nocy z dokładnością snajperki, a tymczasem dzisiejsze wydarzenie wymykało się ze sztywnych ram, nieustannie zaskakując kolejnymi niespodziankami. I taką niespodzianką był też mężczyzna, który przed nimi wyrósł. — Colette Peerage — Przedstawiła się, wyciągając dłoń, uśmiechając się nieznacznie, ale nim zdążyłaby się na dobre przyjrzeć mężczyźnie, jej uwaga powróciła do Winstona. Doceniła jego uwagę, na którą kąciki jej ust zadrżały w kierunku góry, jednak to nie ona stała się powodem jej rozmyślań. Znajomość z policjantem, który w pierwszym odruchu pytał o pracę wzbudziła jej ciekawość. Winston jednak nie mógł pracować dla policji; nie z pensją, która wystarczyłaby mu na ten garnitur i nie ze swoim słownictwem, w którym brakowało przekleństw, z których korzystałby, kiedy Colette wcześniej niż zakładali niespodziewanie przechodziła w sprint. Był prawnikiem. Musiał być prawnikiem i chociaż wcześniej w żaden sposób nie była zainteresowana tym, czym Palmer zajmował się na co dzień, do jej myśli wkradła się odrobina ciekawości, o której miała jednak szybko zapomnieć.

To kwintesencja każdego balu. Jak ktoś nie chwali się swoim sukcesem, to narzeka na pracę. Dla odmiany są jeszcze obściskujące się małżeństwa, które w rzeczywistości są o krok od rozwodu lub te już rozwiedzione, które rywalizują w tym kto pierwszy publicznie pokaże się z kimś nowym. — Odparła z rozbawieniem, a następnie szturchnęła lekko Winstona, aby podbródkiem wskazać na znajdującą się na przeciw nich parę w średnim wieku; on nie krępował się w wodzeniu wzrokiem za młodymi kelnerkami, ona uśmiechała się sztucznie, opróżniając w kilka sekund kieliszek za kieliszkiem, jakby liczyła na to, że uda jej się znieczulić nawet czymś bezalkoholowym. — To małżeństwo Whitmore, podobno są w kryzysie już od przynajmniej siedmiu lat, ale nie mogą się rozwieźć z uwagi na pieniądze. Każdą rozmowę zaczynają od opowiedzenia o tym jak ostatnio świetnie razem się bawili na wakacjach. A tam jest Andrew Kirsch, który zawsze na takich imprezach opowiada o jakimś rewelacyjnym pomyśle na startup, który nie ma szansy się udać. — Dyskretnie wskazała chudego mężczyznę, który nerwowo rozglądał się po sali. — Jest też Diana Bloom, która bardzo otwarcie szuka romansu, ale tylko intratnego finansowo. — Nachyliła się nieco bardziej w stronę Winstona, tym razem nie ukrywając się z tą prześmiewczą konspiracją. — Podobno długo czaiła się na mojego partnera, może dlatego nie pała do mnie sympatią. — Wzruszyła ramionami, jednocześnie mrugając, a później odwróciła się nieznacznie, aby wskazać dwie starsze kobiety. — Są też dwie wdowy, które się ze sobą nie rozstają i rozpuszczają najwięcej plotek, dlatego najlepiej z nimi nie rozmawiać. Być może to nawet one rozpuściły plotkę o nich samych, która głosi, że obydwie wykończyły swoich mężów. Jest kilka motywów dla których mogłyby to zrobić; ja najbardziej lubię wersję z romansem, który je połączył. — Upiła niewielką ilość prosecco. — Sam widzisz, opowieści o nagrodzie i zbyt niskiej pensji idealnie się wpisują w klimat balowych rozmów.

Winston Palmer
m.
Przyjezdn*
38 lat/a, 189 cm
Prokurator Generalny w Criminal Justice Square
Awatar użytkownika
Whispers of life
Win a no-win situation by rewriting the rules.
Sam nie wiedział, które z ich środowisk bardziej przygotowywało do życia i jego realiów. Te, w którym dorastała Colette; gdzie mogło wydawać się, że nigdy niczego jej nie brakowało i przepych towarzyszył kobiecie od jej najmłodszych lat, czy te Palmera, w którym trzeba było oszczędzać każdy grosz. Nie znał za bardzo swojego ojca, gdyż jego szemrane interesy nie były tym, na co rodzinę chciała narażać matka Wina i jego siostry, więc głowa rodziny uznała, że wybór jest jeden: zostawi trójkę bliskich sobie osób, by wybrać to, co jest jemu jeszcze bliższe. Mimo tego Claire Palmer (bo po matce nazwisko przyjął) radziła sobie dzielnie, polegając jedynie niekiedy na starszej siostrze, która nie posłuchała się rodziców i nie odcięła od niej, kiedy Claire bardzo wcześnie zaszła w ciążę. Wobec tego: nie znał swoich dziadków, nie wiedział, jakimi byli ludźmi i jakie wartości mogli mu przekazać. Nigdy nie odczuł pełnego ciepła rodzinnego ogniska, aczkolwiek stale uważał, że mama robiła wszystko (i jeszcze więcej), by stawić czoła przeciwnościom i pomóc, by żyli godnie i wyszli na ludzi. Sądził, że jej się to udało, choć z drugiej strony cichym szeptem podświadomość przypominała mu o tym, że wiele z matczynych wartości świadomie odrzucił, bo dobro i empatia nie zawsze były korzystne, kiedy ludzie znakomicie to wykorzystywali i sprawiali, że zamiast powrotu dobrej karmy, czekał nas tylko kolejny zawód.
Nie wiem, czy na te ostrzeżenia nie jest już za późno – odpowiedział, dodając po swoich słowach krótki śmiech. Znał swoje gorsze cechy, miał ich świadomość i zdarzało się, że ludzie lubili mu to wytykać (tak jakby miał się tym przejąć, głupota, nigdy tego nie robił). Palmer chyba już pogodził się z tym, że nie da się być lubianym przez wszystkich, toteż ani do tego nie aspirował, ani szczególnie mu nie zależało, bo mając wybór między respektem i szacunkiem a sympatią, zdecydowanie wybierał te pierwsze cechy.
Chyba... nie? – powiedział, choć brakowało w tych słowach jakiegoś wielkiego przekonania. Upił łyk napoju, który - dosłownie - okazał się napojem, wszak charakterystyczne bąbelki miały zamaskować brak alkoholu, jednak ten był wyczuwalny, prawdopodobnie przez większą kwasowość. – Nie wydaje mi się, bym miał na sumieniu coś takiego, co wymagałoby zagłuszenia – dodał po chwili, nawet nie dlatego, że czuł z jej strony jakiś nacisk albo presję wobec tego, że czekała na dodatkowy komentarz, a po prostu chciał podzielić się tym, co przyszło mu do głowy.
Staram się myśleć o tym tak, że jeśli zrobię coś dobrego a dodatkową korzyścią będzie to, że ktoś to zauważy i być może będzie pamiętał kiedyś, jak akurat coś od tej osoby będę potrzebował, to jest co całkiem dobrym interesem. – W sumie trochę pachniało łapówką, ale nie taką, którą daje się pod stołem komuś bezpośrednio, a taką malowaną dobrym wrażeniem, jakie dana osoba mogła na innych sprawdzić. Czy było to interesowne? Być może, ale przede wszystkim wciąż robił coś dobrego dla celu, na który aktualnie zbierane były fundusze. Win-win. Dosłownie.
Z uwagą i pół-uśmiechem słuchał tego, co mówiła mu znajoma, wskazując raz za razem kolejne osoby. Nie patrzył na nie od razu, zrobił to bardzo dyskretnie, tylko w przypadku jednej kobiety zahaczył spojrzeniem w tym samym czasie, w którym ona oparła na nim swój wzrok.
Diana chyba teraz pomyślała, że ma większe szanse, skoro jesteś na balu z kimś innym – rzucił cicho, przygryzając policzek od środka po to, by się nie zaśmiać. Upił jeszcze jeden, niewielki łyk bezalkoholowego prosecco (a kieliszek z 1/3 zawartości odstawił przechodzącemu kelnerowi na tacę), i nim ogłosili, że przyszedł czas na licytację...
Chodź, nadrobimy zaległości. – Posłał Peerage szarmancki uśmiech i sięgnął po jej dłoń, aby niedługo później mogli znaleźć się na parkiecie. Nie planował być gołosłowny, choć naprawdę liczył, że jego poczucie rytmu nie popsuło się na przestrzeni ostatnich miesięcy i jej stopy nie ucierpią. W końcu wspólne joggingi były - do tej pory - bardzo przyjemne.

Colette Peerage
Mruczka
Przyjezdn*
39 lat/a, 178 cm
Ekonomistka; doradczyni finansowa w Mitchell & Wallis
Awatar użytkownika
Whispers of life
We worked hard, darling, we don't have no control, we're under control
Co wyniosła Colette ze swojego domu? Pomijając ubezpieczenie finansowe, wysokie wymagania i nieograniczoną ambicję, otrzymała skrzywiony kodeks moralny, solidny pakiet wiedzy o tym w jaki sposób unikać podatków oraz przekonanie o tym, że życie zgodnie z literą prawa przynosiło wyłącznie ekonomiczne straty. Mogła różnić się od swoich rodziców, gardzić ich światopoglądem, buntować się na wyznawane przez nich wartości i kpić z życia jakie prowadzili. Całą sobą nie znosiła swojej matki i figury, do której została sprowadzona, czując obrzydzenie na myśl, że nie tylko dalej tkwiła w tym chorym układzie, ale co więcej tego samego chciała dla swojej jedynej córki, nawet w jej imieniu nie potrafiąc przeciwstawić się mężczyznom, od których wyłącznie pozornie była zależna. Nie trawiła również swojego ojca, otwarcie gardząc faktem, że nigdy nie wyszedł z cienia własnego ojca w imię chorej rywalizacji gotowy popełniać błąd za błędem, zamiast skupić się na tym w czym naprawdę był dobry. Wiedziała jednak, że to właśnie Lydia z Richardem i czuwającym nad wszystkim dziadkiem Benjaminem ukształtowali ją, nieświadomie obdarowując ją cechami, które Colette tak w sobie lubiła. I jakby na to nie patrzeć, to również oni podarowali jej całą skrzynkę narzędzi, które w połączeniu z jej ciężką pracą sprawiły, że znajdowała się teraz w miejscu, w którym była. Na próżno było szukać w niej wdzięczności, a jednak ta refleksja znajdowała się gdzieś tam z tyłu jej głowy, ilekroć przypominała sobie, że niczym nie różni się od innych członków rodziny Peerage.

Uśmiechnęła się, kiwając głową. Był to jeden z tych jej pięknych i całkowicie szczerych uśmiechów, choć nie był on nagrodą dla Winstona za jego czyste sumienie, a wynikiem braku zaufania. Nie wierzyła mu. Nie wierzyła w ludzi, którzy mieli w pełni czyste sumienia, bo świat nie dzielił się na dobrych i złych, a składał się wyłącznie z takich, którzy okłamywali siebie i innych oraz tych, którzy nie mieli złudzeń.

Nie wierzę w to, że jesteś złotym graalem. Wszyscy mamy coś na sumieniu. — Odparła, ani myśląc ukrywać błysk w swoich oczach, jednoznaczny z prznaniem się do winy. Tak, Colette Peerage miała na swoim sumieniu więcej przewinień, niż przeciętny mieszkaniec Nowego Orleanu, a to czy miała na myśli partnerskie zdrady, unikanie podatków, czy znacznie mroczniejsze występki, miało pozostać wyłącznie jej tajemnicą.

Czyli uprawiasz wykalkulowaną dobroczynność. — Podsumowała kiwając głową, jakby w ten sposób chciała wyrazić swoją aprobatę. Nie była złośliwa. Ba! Na próżno było w jej tonie szukać choćby grama uszczypliwości, jeśli już to pobrzmiewała w nim wyłącznie nuta sympatii, bo to ją niewątpliwie żywiła w stosunku do Winstona.

Zaśmiała się cicho i już miała mu odpowiedzieć, kiedy niespodziewanie mężczyzna pociągnął ją w stronę parkietu. Mimochodem odstawiła kieliszek na jeden z opustoszałych stolików, a następnie wolną dłoń przeniosła na jego bark wraz z pierwszymi tanecznymi krokami.

Okropnie kłamałeś, jesteś naprawdę dobrym tancerzem! — Stwierdziła z udawanym oburzeniem, dając mu się prowadzić, z przyjemnością w myślach dochodząc do wniosku, że ich taniec rysował się jako prawdziwa rozrywka, a nie przykry obowiązek, jak to zwykle bywało w przypadku tego typu okoliczności.

Moje stopy mają się świetnie. Dziękuję za dotrzymanie towarzystwa, to był bardzo miły wieczór. — Stwierdziła w pierwszych słowach, kiedy zeszli z parkietu. Uśmiechnęła się do niego promiennie, a następnie dygnęła teatralnie. — Tymczasem jednak pozwól, że oddalę się na licytację, aby zagłuszyć nieco swoje sumienie. — Dodała na tyle zaczepnie, że ciężko było stwierdzić na ile mówiła poważnie, a na ile wyłącznie żartowała. Zadarła głowę, aby musnąć jego policzek. — Widzimy się na treningu, zobaczymy czy mnie dogonisz.

KONIEC
Winston Palmer
ODPOWIEDZ

Wróć do „Midnight Soiree”