#01
przypadkowy świadek swojego upadku,
banita własnej skóry i cudzego serca,
„wielkieś mi uczyniła pustki”
banita własnej skóry i cudzego serca,
„wielkieś mi uczyniła pustki”
U p a d e k
w jego oczach był łamiącym duszę zdarzeniem. Nieuniknionym w swym tragizmie wkradającym się cierpieniem pod skórę. Odziany w maskę neutralnej niechęci żegnał własnego ojca w drzwiach, przyglądając się w bezruchu, jak jego samochód powoli znika z pola jego widzenia. Ten jednakże pozostawił po sobie rozrywające uczucie, gdy słowami ugodził prosto w serce pierworodnego syna.
Ostrymi jak brzytwa sylabami przebił się przez skamieniałą skorupę; któż jak nie on wiedziałby, jak pchnąć go nad krawędź? Obnażyć nic niewartą duszę przed światem i pozostawić w rozpaczy samotnie ku nadchodzącej klęsce. A w obliczu własnego ojca skroni Persesa nigdy nie zdobił laurowy wieniec; poddawał się pod spojrzeniem starszego Macaulay'ego. Krew z jego krwi — gorzkie błogosławieństwo zaciskało się niczym pętlą na jego szyi.
Twoja matka...
Szumiało mu w uszach ojcowskim głosem na długo po zakończonej rozmowie nad uginającym się od wykwintnych potraw stole. Wspomnienie zmarłej kobiety zawsze uderzało w niego w sposób, przed którym nie potrafił się uchronić. Dlatego w drodze powrotnej do Audrene, spętany słodko-gorzkimi wspomnieniami matczynej obecności zdążył prawie opróżnić porwaną ze stołu butelkę whisky, która ogniem naznaczała jego gardło.
— Odjechał — Oznajmił narzeczonej głosem obdartym z emocji; skrupulatnie ćwiczonym przez lata przez Macaulay'ego. I tylko ledwie dostrzegalnie — wyłącznie dla czujnego oka znającego go od lat — widoczna była drżąca lekko dolna warga. Ręce zaciśnięte w złości przyciskał do boków, jakby to mogło uchronić go przed całkowitym rozpadnięciem.
Na miliony
Nie r o z p a d n i j się, głupcze.
audrie beresford