ODPOWIEDZ
kurator/kolekcjoner sztuki Le Mieux Gallery
Jean Lafitte
28 lat/a 189 cm
Awatar użytkownika
WHISPERS OF LIFE
He who binds to himself a joy
Dot the winged life destroy;
But he who kisses the joy as it flies
Lives in Eternity's sunrise.
When I first saw you, the end was soon
To Bethlehem it slouched and then, it must've caught a good look at you


Szmer rozochoconych konwersacji z jazzową muzyką w tle, graną na żywo ku uciesze gawiedzi, ku krzewieniu lokalnej kultury i tradycji. Idealnie dopasowany garnitur, zamawiany na wymiar, podkreśla smukłe, acz szerokie ramiona i delikatne wcięcie w talii. Czarny, matowy krawat trzyma się na swoim miejscu dzięki złotej szpilce, a Larousse sprawia wrażenie, jakby się w tej kreacji urodził. Wie, że wygląda dobrze. Prawi komplementy i sam ich oczekuje, bynajmniej nie musi się o nie prosić. Uprzejme uśmiechy, skinienie głowy do znajomych twarzy i zapewnienia, że jeszcze się złapiemy, skoczę tylko przywitać się ze znajomymi i wrócę do Twojego stolika. Lista osób, którym to obiecał, jak zadania do wypełnienia. Kiwanie głową ze zrozumieniem, choć myślami czasem odpływał gdzieś indziej, machając dłonią na kelnerów z tacami pełnymi szampana, którzy z gracją baletnicy lawirowali między gośćmi, jakby niewidzialni, a jednak pojawiali się dokładnie wtedy, kiedy trzeba.

Nigdy nie był oficjalnym członkiem White Magnolia Club, choć regularnie pojawiał się na charytatywnych bankietach. Jego matka nigdy nie zaprzątała sobie głowy tak przyziemno-materialnymi sprawami, zbyt zajęta swoim malarstwem. Jak sama mówiła - nie miała na to czasu, a myśl o ilości udawanych, fałszywych rozmów o wszystkim i niczym przyprawiała ją o dreszcze. Zawsze była introwertyczką, zaszyta w pracowni, ze swoimi płótnami i niezliczoną ilością metalowych tubek farb olejnych w każdym możliwym odcieniu. Zawsze z plamką koloru - czy to na sukience (jakimś cudem jednej z tych, które nigdy nie pojawiły się w pracowni), na dłoni czy za uchem. Pachniała jak lawenda i terpentyna, wolała bluesa i pędzle od ludzi, za wyjątkiem swojego męża i kilku najbliższych osób. Marcel był jej zupełnym przeciwieństwem, lgnął do ludzi, do hałasu, do tłumu, nudząc się przy tym zaskakująco szybko. Niektóre z konwersacji utrzymywał do minimum, zgrabnie oddalając się w odpowiednim momencie. Inne ciągnął z przyjemnością, dopijając kolejny kieliszek i samemu proponując następną kolejkę. Mijała godzina, dwie. Trzy. Bankietowi goście już nie zaprzątali sobie głów wysokością datków na szczytne cele, przemowy i oklaski dobiegły końca. Pozostały tylko przekąski, otwarty bar i wymówka, by bawić się w tym obrzydliwie bogatym towarzystwie do białego rana, zapominając o tych, którzy potrzebowali ich pieniędzy jako gestu dobrej woli. Szczodrości, którą mogli odpisać od podatku, poczuć się lepiej z samym sobą i odhaczyć dobry uczynek na ten kwartał.

Prześlizga się między grupą nieznajomych, szampan z kieliszka trzymanego w dłoni chlapie na mankiet, zapięty złotą spinką z motywem art déco. Zatrzymuje się, wypuszcza ciche merde spomiędzy warg, odstawia kieliszek na pobliski stolik. Wtedy podnosi wzrok i dostrzega . Serce zatrzymuje się na chwilę i Marcel sam nie zauważa, że tym razem zapomniał wypuścić powietrze z płuc. Przez krótką chwilę, ułamek sekundy, zastyga gdzieś w połowie oceniania szkody na śnieżnobiałym mankiecie. Przygląda jej się, zmrożony własną reakcją, niczym jeleń wyskakujący tuż pod koła samochodu. Dostrzega jej bursztynowe włosy, które w ciepłym, przyciemnionym świetle sali mienią się złotem. Dostrzega błękit jej oczu i ma wrażenie, że mógłby w nim utonąć, kiedy ich spojrzenia przelotnie się krzyżują. Zapamiętuje jej pełne, zaróżowione usta. Nigdy jej nie widział, choć dziewczyna stoi w towarzystwie kobiety z działu charytatywnego. Zauważa podobieństwo, choć nie skupia się na starszej kobiecie. Nawet mokry mankiet już mu nie przeszkadza, jakby nic się już nie liczyło na tym ziemskim padole.

Dziewczyna wygląda i d e a l n i e, niczym anielskie objawienie lub inna siła, która chwyta go za serce, za żołądek i wykręca na drugą stronę. Marcel czeka, odwraca wzrok, choć nie na tyle, by zagubić ją wśród zgromadzonych w ozdobnej sali bankietowiczów. Upija dwa łyki i zostawia kieliszek na stoliku. Po chwili jest już przy jednym z krzeseł, ustawionych wokół okrągłego, sześcioosobowego stołu. Łapie za oparcie, ale jeszcze się nie dosiada.
Można? – odsuwa krzesło. Zerka na nią już z bliska, tonie w smutnym bezkresie jej tęczówek. Dostrzega w niej melancholię, zarysowane obojczyki i smukłe dłonie. Nieznajoma przypomina mu dziewczęta z obrazów prerafaelitów, gdzie ciepłe barwy przeplatają się z tęsknymi spojrzeniami. Ofelia dryfuje wśród kwiatów, smukłe palce zahaczają o struny harfy, rycerze kradną tęskne pocałunki swoich dam. Jest trochę pijany, co daje mu świetny powód własnej reakcji. Nie myślał przecież w pełni racjonalnie, to tylko mózg zamroczony alkoholem skłaniał się do tak niepojętych impulsów. Sam nie wiedział, dlaczego na widok dziewczyny zamroczyło go jakby dostał obuchem, a jednak stało się. Nie było odwrotu, na pewno nie teraz.

Sallie Blanque
Przyjezdny
po mieście błąka się tylko jedna dusza
zawiodła to ona matkę że przestała tańczyć jak jej grała
clown 🪼
24 lat/a 175 cm
Awatar użytkownika
WHISPERS OF LIFE
You can be a king or a street sweeper, but everyone dances with the Grim Reaper.
Trigger Warning
wspomnienie o SA, myśli samobójcze.
trigger warning
To był jeden z rzadszych momentów, kiedy Sallie czuła, że miała siłę na to by wyjść z łóżka, umyć się, uczesać i funkcjonować w społeczeństwie. Pomagały jej w tym leki, które odpowiadały za regulację nastroju młodej kobiety i pozwalały jej balansować w życiu codziennym. Nadal też uciekała do świata, w którym łatwiej było funkcjonować, który wyglądał ładniej niż ten, w którym przyszło jej żyć i sprawiał, że coś czuła.
Nudne bankiety i gale w White Magnolias Club nie były w jej stylu. Nie lubiła tutaj przychodzić i właściwie za każdym razem była zmuszana przez rodziców. Bo musiała się przecież pokazać, uśmiechać, udawać, że wszystko było dobrze. Że wcale nie myślała o tym, by zakończyć swój marny żywot, a jej ostatnie zniknięcie nie miało nic wspólnego z jej załamaniem psychicznym na oczach całej Ameryki jak nie świata. Według opowieści Delphine, jej córka podróżowała.

Ojciec opuścił żonę oraz córkę, na rzecz rozmowy o polityce wraz ze swoimi znajomy z WMC. Sallie jeszcze przez chwilę przypatrywała się rodzicowi, do którego miała żal równie wielki co do matki. Richard nigdy, ale to nigdy, nie zainteresował się tym co wyprawiała żona. Nie słuchał jej, kiedy nastolatka skarżyła mu się, że mama pozwoliła dotknąć ją tam udając, że tego nie widzi, a później wmawiała jej, że to przecież nic takiego. Że była kobieta, a jej ciało było jej kartą przetargową.
Nie jedz tyle — szepnęła jej do ucha Delphine, tym samym wyrywając ją z rozmyślań. Podczas dzisiejszej gali zjadła jeden koreczek serowy i wypiła kieliszek francuskiego szampana. Na jej talerzu znajdowała się wciąż sałatka, której nie dotknęła i zapewne nie zje już nic do końca wieczoru; mama zabroniła, nie lubiła, kiedy Sallie jadła wysokokaloryczne dania i wielokrotnie rzucała w nią zdegustowanym spojrzeniem. W jej oczach, nawet oliwka sprawiała, że była miss była zwyczajnie tłusta, jak mówiła matka. — I się uśmiechnij, jesteś przecież szczęśliwa — kontynuowała, mówiąc jeszcze cieszej i zabrała ją nieco na bok. Przyjrzała się córce oceniająco i pokręciła niezadowolona głową. —Kiedy w końcu przestaniesz udawać, że masz tak źle w życiu. Wiesz, ile ludzi by się z tobą zamieniło? U ś m i e c h n i j się. — Ostatnie polecenie wycedziła przez zęby, po czym zgarnęła z twarzy córki niesforny kosmyk włosów i wróciła z nią na miejsce. Pani Blanque bawiła się świetnie, a na takich przyjęciach czuła się jak ryba w wodzie. Sallianne? Chciała stąd wyjść.

Czuje na sobie wzrok nieznajomego, kiedy usiadła przy stole, dłubiąc w swojej porcji. Udawała, że jadła, a tak naprawdę nie spróbowała nawet kęsa, bo widziała krótkie acz oceniające spojrzenie matki. Teraz nawet nie miała ochoty na tego szampana, zdając sobie sprawę, że alkohol to kalorie, których tak się obawiała.
Wpatrując się w kieliszek, nie od razu przeniosła wzrok na mężczyznę. Zanim mu odpowiedziała, zmierzyła go wzrokiem, a następnie skinęła głową na znak, że się zgadza. Natychmiast wygładziła materiał sukienki i wyprostowała plecy. Nieco się spięła, ale po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru, na jej ustach zagościł szczery uśmiech. Delikatny, ale wygrał na loterii, bo kilkukrotnie wygrała nagrodę najładniejszego uśmiechu.
Sallianne Blanque — przedstawiła się i ponownie zmierzyła go wzrokiem. Mogła przysiąść, że już go gdzieś widziała, ale może wydawało jej się, że tak było. — Przyszedłeś uratować damę w opałach? — A jednak sięgnęła po kieliszek, ale tylko zamoczyła usta, ciężko było powiedzieć, że faktycznie się napiła.
Jej wzrok ponownie uciekł w stronę jej matki, która zdawała się ją obserwować niczym drapieżnik czający się na swoją ofiarę. Wydawało jej się, że Delphine rozmawiała ze swoimi koleżankami o jej nowym towarzyszu, zwłaszcza kiedy Wilhelmina — starsza kobieta, która zdawała się wiedzieć wszystko na temat każdego członka klubu — odwróciła się by spojrzeć na tę dwójkę i kiedy przekazała jej matce [prawdopodobnie] informację na temat mężczyzny siedzącego w jej towarzystwie, ta uśmiechnęła się i nie spuszczała z niego wzroku.
Marcel Larousse
kurator/kolekcjoner sztuki Le Mieux Gallery
Jean Lafitte
28 lat/a 189 cm
Awatar użytkownika
WHISPERS OF LIFE
He who binds to himself a joy
Dot the winged life destroy;
But he who kisses the joy as it flies
Lives in Eternity's sunrise.
Marcel nie słyszy tej konwersacji, obserwując dziewczynę z dystansu, kiedy jeszcze sam nie podejmuje decyzji czy powinien do niej podejść. Trochę zajęty własnym, wilgotnym mankietem, trochę kieliszkiem szampana. Nie zauważa, że matka tak naprawdę cedzi polecenia przez zęby, kryjąc się za nieszczerym, choć ładnym usmiechem. Jeszcze nie zauważa, jak bardzo Sallie nie chce tutaj być, jak bardzo wolałaby zapaść się pod ziemię, niż wytrzymywać tu kolejne parę godzin. Larousse wyciąga ze swoich obserwacji dwa wnioski. Ten pierwszy, najważniejszy: chce poznać dziewczynę. Ten drugi, już mniej istotny, aż rodzący pytanie, dlaczego zauważa ją dopiero teraz: nieznajoma jest powiązana z zarządem White Magnolias Club. Łączy kropki, jednak wciąż brakuje mu powodu, dla którego zwraca na nią uwagę dopiero teraz.

Ma wrażenie, że gdzieś ją już widział. Być może na jednym z tych bankietów, przemknęła się w tłumie niezauważona, może po prostu był zajęty kimś innym. Może widział ją gdzieś indziej, może zobaczył jej twarz na miniaturce jednego z internetowych tabloidów osiem lat temu, nie mając pojęcia, że w przyszłości będzie zabiegał o samo miejsce przy stole obok niej. Nie, żeby czytywał portale plotkarskie, ten szokujący news zapewne pojawił się na jednym z kafelków pełnych mniej lub bardziej wartościowych artykułów, które wyskakiwały przy otworzeniu przeglądarki. Dawka wiedzy bezużytecznej, skutecznie ignorowana za każdym razem. Może po prostu była do kogoś podobna, jednak teraz nie miał pojęcia, że rozmawia z byłą miss i laureatką wielu nagród za najpiękniejszy uśmiech. Zasłużonych zresztą, sam przyznałby jej w tym momencie nagrodę z wyróżnieniem, nie tylko za sam uśmiech, ale całokształt. Nie przeszkadza mu to oceniające spojrzenie, jakby w tych kilku chwilach kalkulowała wagę swojej decyzji, a tym samym jego całe być albo nie być. Czeka, z tchem zapartym w piersi, bo przecież nie lubi, kiedy ktoś mu odmawia. Nadchodzi skinienie głowy, niema zgoda, trochę jakby od niechcenia, ale jemu to zupełnie nie przeszkadza. Nie musi odchodzić, nie musi godzić się z raną na wybujałym ego. Chociaż oczekiwał tej zgody, tak pierwszy raz w życiu nie był jej pewien, pierwszy raz miał wrażenie, że zrobiłby wszystko, co tylko by sobie zażyczyła. Jeszcze nigdy tak się nie czuł. Rozpina marynarkę, spod której ukazuje się kamizelka, uszyta z ozdobnego materiału i siada obok dziewczyny, zauważa niedojedzoną sałatkę i prawie pełny kieliszek szampana.
Zawsze się tak oficjalnie przedstawiasz? – uśmiecha się szerzej, porzucając całą bankietową formalność, ale przystaje na formę zapoznania. – Marcel Larousse. – wyciąga dłoń, jednak nie po to, by uraczyć ją uściskiem. Sięga po te formalne maniery, by ucałować jej dłoń. Dżentelmen, którego tak uwielbiały te wszystkie panie w średnim wieku, racząc go bukietem komplementów i chichotem, a zarazem kilkoma żartami o swoich nudnych mężach. W tym przypadku jednak wykorzystywał okazję, wyciągał ten gest niczym as z rękawa, by do Sallie się zbliżyć, acz nadal niewinnie, grając w tonie tej formalności.

Dziewczyna zerka w stronę matki, a on mimowolnie podąża za jej spojrzeniem. Słyszy jej pytanie, wraca znów do jej błękitnych oczu i powstrzymuje głupawy uśmiech.
Już chciałem Cię zapytać, czy potrzebujesz ratunku, ale przyznam, że sam czuję się obserwowany. – śmieje się i jeszcze zerka na kobiety, oddalone od nich o kilka stolików. Mógł się domyślać o czym rozmawiały i nie przeszkadzałoby mu to zupełnie - przecież żadną tajemnicą nie było, że bogate rodziny wolały odpowiednich wybranków dla swoich córek - gdyby nie fakt, że Sallie wyraźnie nie czuła się z tym komfortowo. Nachyla się do niej, jakby miał jej do powiedzenia jakąś tajemnicę, której nikt nie miał prawa usłyszeć.
Kojarzysz ten balkon na drugim piętrze? – pyta, zakładając, że skoro dziewczyna obracała się w tak ważnym klubowym towarzystwie, to przecież musiała znać zakamarki budynku. – Myślisz, że znów zapomnieli zamknąć tej bocznej klatki schodowej? – zerka wymownie w stronę białych drzwi w kącie sali. Z dala od obserwujących ich przyzwoitek. Wąskie schody, którymi zawsze wymykał się ze znajomymi na owy mały balkon w potrzebie zapalenia papierosa lub w tych momentach, kiedy nudne konwersacje ze starszyzną klubu zwyczajnie przytłaczały. Sallie wyglądała, jakby potrzebowała oddechu.

Sallie Blanque
Przyjezdny
po mieście błąka się tylko jedna dusza
ODPOWIEDZ

Wróć do „Czasoprzestrzeń”