ODPOWIEDZ
36 lat/a 192 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
so many invisible strings tie me to the way that you bleed
Miejscowy
it's every man for himself
in between heaven and hell
searching to find a way out
Nieważne jak skrupulatnie wyznaczał w ziemi granice, każda z nich lubiła rozmywać się na jego oczach, plując na wszelkie potrzeby i pragnienia autora.
W pewnym momencie jego życie rozszczepiło się na dwie połówki na dwóch końcach spektrum. Znalazł się gdzieś pomiędzy ratowaniem świata kawałek po kawałku, a czynieniem większego zła niż to, które usiłował odkupić. Choć stanowiło to zagwozdkę dla jego moralności i niejednokrotnie spędzało sen z jego powiek zastanawianie się ku której stronie sięgał bardziej, nie stanowiło to dużego problemu do ukrycia. Nie miał wielu znajomych po fachu - nie takich, którzy jednocześnie zapuszczali się w miejsca, w których bywał. Dla tych spoza policji śledztwo było idealną wymówką, pod którą mógł podpisać wszystko - także przekazywanie informacji w zamian za brudny plik gotówki, który później lądował pod jego kanapą nasączony jadem nowego właściciela.
Do czasu.
Do dziś pamiętał dzień - a raczej noc - w którym poznał Israela. Wysuwając się z zamkniętego, prywatnego pomieszczenia prywatnego pubu znalazł go pochylonego nad małymi, niepozornymi pakunkami, które chowały w sobie cholernie drogie i równie nielegalne wnętrze. Delacroix pośpiesznie wsunął pakunek do swoich spodni, wiedząc, że został dostrzeżony.
Ale nie został przez niego zgarnięty. Madden odwrócił wzrok, udając, że nie zauważył niczego. Udając, że w domu nie czekała na niego odznaka, a nad ranem - obowiązek. Nie był to pierwszy raz w jego życiu, gdy dokonując transakcji po drodze dostrzegał przestępstwa. Nie był w tym miejscu po to, by zgarniać małe rybki - był po to, by zabawiać się w przynętę dla dużych. Ten wieczór miał być taki, jak każdy inny.
Tydzień później, młoda dziewczyna została znaleziona martwa pod numerem 120. Gdy z odznaką na piersi, bronią przytroczoną do uda, napotkał Israela w korytarzu, sprawy natychmiast się skomplikowały.
A granica wytarła na jego oczach.
Gdy wiele dni później zapytał go, dlaczego nie zgarnął go wtedy, w klubie, przyznał, że poluje na grube ryby. Poniekąd miał rację. Israel nie był jednym z tych złych. Nie wiedział, czy to jego usposobienie, durna naszywka pracownika zoo, którą czasem widział na jego piersi, czy odnaleziony przez nich wspólny język sprawiły, że zaczął wyciągać go z tarapatów.
Nigdy jednak nie zapomniał tej nocy.
I właśnie przez nią, oglądając zdjęcia dołączone do toczącej się od dłuższego czasu sprawy, poczuł, jak jego ciałem owłada złość.
Nigdy nie miał długiego lontu. Nie istniała dla niego koncepcja zaczekania do rana. Choć zegarek na jego telefonie pokazywał drugą w nocy, zajął się tym, co w ostatnim czasie weszło mu w krew - usunął niewygodne kadry.
A później wsunął zdjęcia do kieszeni, chwycił za kluczyki do samochodu i piętnaście minut później stanął przed drzwiami do mieszkania Israela, pukając waląc w drzwi.
- Przeszkadzam? - burknął, wciskając się do wejścia gdy tylko drzwi choć odrobinę się uchyliły.

Israel Delacroix
meow
po mieście błąka się tylko jedna dusza
31 lat/a 188 cm
Opiekun zwierzaczków w zoo w Audubon Park
Awatar użytkownika
ABOUT ME
I’d rather be a brainless beast, than a heartless monster.
Miejscowy
Delacroix wyjątkowo w dzisiejszą noc nie planował udać się na miasto. Miał jeszcze pieniądze z ostatniej roboty i sprzedanego towaru. Oczywiście podwędził kilka gramów, nie mówiąc o tym nikomu. Pewnie nie zauważą różnicy, bo hajs, który oddawał wyżej się zgadzał. Kantował klientów, by samemu ugrać coś dla siebie. Tak to jest jak się powierza handel narkotykami osobie uzależnionej od nich. Is postanowił spędzić czas w domu, ogarniając wszystkie zaległe sprawy, a w międzyczasie oczywiście strzelić sobie porządnego lolka, by odreagować na stres. Dawno nie miał nawrotów i problemów ze swoją przeszłością. Cieszył się z tego powodu. Narkotyki robiły swoje, bo żadne leki mu nie pomagały. Ustawił laptopa na stoliku, a następnie odpalił mocny metal w odtwarzaczu, ale nie puszczał go zbyt głośno.
Czas mijał, a Israel zamiast zająć się pożytecznymi rzeczami to leżał na łóżku i palił skręcone zielsko. W pewnym momencie usłyszał obrzydliwe walenie w drzwi swojego mieszkania. Spojrzał na zegarek. Był środek nocy. Nie sądził, że to ktoś z gangu, bo zapowiedziałby się telefonicznie. Poczuł niepokój i stres, który zaczął ogarniać jego ciało. Nalot? Nie. Weszliby bez pytania. Wstał gwałtownie, ściszył muzykę. Wyjął spod poduszki berette, przeładował i odbezpieczył. W ustach nadal miał lolka.
Podszedł do drzwi, będąc gotowym na wszystko, ale po kilku sekundach okazało się, że zbyt szybko się podpalił. Adrenalina natychmiast zmalała. Znajomy głos dochodzący zza drzwi sprawił, że nie było powodu do stresu. Chyba. Otworzył drzwi, trzymając pistolet w dłoni, ale po chwili oberwał drewnem w bark i twarz, bo Madden postanowił wepchać się do niego po chamsku. Przetarł dłonią policzek, a później ramię, na którym jeszcze można było dostrzec tatuaż z numerem pułku i złoty napis "Ranger". Pokryty był bliznami od żyletek.
- Przeszkadzasz... Zajęty jestem. - wymruczał pod nosem, zaciągając się jointem. Gówno prawda. Kłamał, bo nikt nie musiał widzieć go z gliniarzem. Wypuścił leniwie chmurę dymu wprost na Rhys'a. Broń w swojej dłoni zabezpieczył, by czasem nie wypaliła sama. Nie krępował się przy osobie, która nie raz wyciągnęła go z kłopotów za odpowiednią opłatą.
Wspomnienia związane z Maddenem zaczęły powracać, przynosząc ze sobą lawinę emocji, których wolałby teraz uniknąć. Gdy widział skorumpowanego glinę, zawsze przypominał sobie tamtą noc, kiedy po raz pierwszy wpadli na siebie w jednym z tych ciemnych zakątków miasta. Israel miał pakunek, który mógłby go zaprowadzić prosto do więzienia. Nie było łatwo zapomnieć tamtej chwili, kiedy ich spojrzenia się spotkały, a Madden po prostu odwrócił wzrok, udając, że nie widzi młodego gangstera chowającego kontrabandę. Oboje wiedzieli, co tam się działo, ale żaden z nich nie zrobił wtedy nic.
- Fajnie, że wpadłeś. Środek nocy to najlepsza pora. Coś ważnego? - powiedział spokojnie, zapraszając go niechętnie głębiej, by mogli gdzieś usiąść i pogadać. Na stole akurat leżał świeży czteropak Dixie, który kupił w drodze powrotnej z zoo. Israel nie spodziewał się takiej wizyty, ale domyślał się, że musi coś znaczyć. Bez powodu Rhys nie dobijałby się do niego o tej godzinie.
- Bucha? - zapytał, wyciągając w jego stronę skręta. Spojrzał na niego, próbując ukryć swoje zmęczenie, ale pulsujący ból w skroniach przypominał mu o ostatnich wydarzeniach, o tych przeklętych noce, które mijały na kokainie i brutalnych starciach. Dzisiaj co prawda był wyjątek od reguły, ale bólu nie zwalczy się w jedną wolną noc.

Rhys Madden
36 lat/a 192 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
so many invisible strings tie me to the way that you bleed
Miejscowy
Zapach zielska należał do rodzaju tych, na temat których ciężko było nie mieć żadnego zdania.
Madden, podobnie jak większość znanych mu ludzi niekręcących się wokół lekkiego do umiarkowanego ćpania, z początku uważał, że zielsko niemożebnie waliło smrodem. Krzywił się na jego widok, jakby mocne, tanie fajki, które wypalał jedna po drugiej pachniały skowronkami, podczas gdy ich zielona alternatywa zawierała w sobie esencję spocenia.
Z czasem, zapach ten przestał wydawać mu się tak intensywny. Zelżał do czegoś, co było dla niego charakterystyczne, rozpoznawalne, ale przestało wdzierać się do nozdrzy tak, jak na samym początku. Aż w końcu ten zapach niechybnie zaczął kojarzyć mu się z Israelem - Rhys wszak zwykle nie jarał, a podczas ich spotkań, Delacroix zwykle nie-nie jarał.
- Zawsze tak miło witasz swoich gości? - rzucił, gdy tylko błysk pistoletu zaatakował jego peryferia, usztywniając kark nagłym przypływem adrenaliny. Madden dostrzegłby broń równie skutecznie, co Israel przeźroczystą torebeczkę z drogą zawartością.
Wsunął się do świątyni ostrej, metalowej muzyki i powietrza nasączonego zielskiem. Wielokrotnie widywał Israela w podobnym stanie i na podstawie swojego wąskiego doświadczenia zakładał, że ten stan był dość dobry. Nie był ani naćpany, ani agresywnie pobudzony problemami w robocie.
Co dość dobrze się składało, bo problemy w robocie rozsierdzały Maddena od środka.
- W normalnych warunkach kazałbym ci tu wywietrzyć, ale przy tej pogodzie będę musiał znieść zamknięte okna - mruknął, zamykając za sobą drzwi. Pogoda na zewnątrz nie napawała optymizmem - choć ostrzeżenia o stanie wyjątkowym zawsze traktował na wyrost, wiatr potargał mu włosy gdy pokonywał tę krótką odległość od auta do klatki budynku. - Coś czuję, że jeśli dmuchnie odrobinę mocniej to cała reszta tego budynku rozpierdoli się w mak.
Ignorując bucha, którym się nie uraczył, oraz Dixie leżące na stole, wprosił się do kuchni. Rozmowa, na którą się szykowało, wymagała goryczy na języku - tej, której mu teraz brakowało. Uchylił lodówkę, z jastrzębią spostrzegawczością wynajdując w środku butelkę piwa.
- Siadaj - warknął, wskazując stół kuchenny. Zdjęcia, które trzymał w kieszeni przy piersi, ciążyły mu jak ołowiane pociski.
Okna zaskrzypiały lekko gdy wiatr zadął w drzwi, przedzierając się przez grającą muzykę.

Israel Delacroix
meow
po mieście błąka się tylko jedna dusza
31 lat/a 188 cm
Opiekun zwierzaczków w zoo w Audubon Park
Awatar użytkownika
ABOUT ME
I’d rather be a brainless beast, than a heartless monster.
Miejscowy
Pojawienie się skorumpowanego gliny było nowością. A sam Rhys, facet z przypadku, nigdy nie tracił okazji, by rzucić jakimś ironicznym komentarzem, szczególnie kiedy wpadał o takich dziwnych godzinach. Kij z tym, że robił to pierwszy raz. Ale Isreael powoli czuł, że zielona moc daje mu dobry vibe.
Wiesz, Rhys, tylko ciebie witam tak czule w środku nocy — rzucił z lekkim uśmiechem w kącikach ust. W jego głosie słychać było ironię, ale w taki sposób, który sugerował, że to ich normalna, codzienna wymiana zdań. — Ale jeśli czujesz się niedoceniony, mogę rozsypać róże i kwiaty przed twoimi stopami następnym razem. Świeczki też się znajdą. — jego słowa były pełne żartu, ale jednocześnie lekko zabarwione sarkazmem.
Zaciągnął się ostatni raz, mocno, pozwalając, by dym wypełnił jego płuca, a potem leniwie wypuścił go przez nos. Joint był już prawie wypalony, więc bez większego zastanowienia rzucił go do zlewu. Usłyszał syk, kiedy niedopałek zanurzył się w wodzie, a potem zniknął w niszczarce, która ostatecznie zakończyła jego żywot. Był w lekkim stanie upojenia, ale wciąż ogarniał, co się dzieje wokół niego. Marihuana odprężała, ale nie wyłączała mu mózgu, zwłaszcza teraz, kiedy wyczuwał, że coś nie gra. Koncentracja przede wszystkim!
Pistolet, który wcześniej trzymał w ręce, teraz wylądował w szufladzie kuchennej. Nie był już potrzebny, skoro to tylko Rhys się zjawił. Przesunął dłonią po blacie, jakby próbując zebrać myśli, a potem przeszedł do stołu. Usiadł na krześle, opierając łokcie o jego drewnianą powierzchnię, lekko pochylając się do przodu. Czekał na dalszy rozwój sytuacji, ale jego spojrzenie było czujne, obserwując każdy ruch Maddena.
Czuj się jak u siebie w domu — rzucił, kiedy zobaczył, jak Rhys zaczyna przeszukiwać lodówkę, jakby był u siebie. — Ale nie licz na poranne śniadanie i przelotny seks — dodał z szerokim uśmiechem, rozładowując napięcie żartem, który dla nich obu był czymś normalnym. Jednak nawet w tym luźnym tonie czuć było, że Israel miał na uwadze coś więcej. Ton głosu Maddena był niepokojący, a sytuacja na zewnątrz, zbliżający się huragan, tylko to potęgowała. Cierpliwie czekał, co Rhys ma mu do powiedzenia, wiedząc, że coś poważnego musiało się wydarzyć, skoro policjant zjawił się tutaj w środku nocy.

Rhys Madden
36 lat/a 192 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
so many invisible strings tie me to the way that you bleed
Miejscowy
Jako człowiek krótkiego lontu, utożsamiał się ze stereotypem starego, zgorzkniałego dziada, którego dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa doprowadzało do irytacji w zaskakująco krótkim czasie. Było jednak w jego życiu kilkanaście osób, których podświadomie nie traktował w ten sam sposób - przynajmniej nie z łatwością, która przychodziła mu zwykle. Osób, które, choć mogły robić rzeczy, za które już wściekłby się na innych, z reguły tolerował - wręcz bywał ich czynami rozbawiony, choć przecież mało komu brakowało humoru tak, jak Maddenowi.
Nigdy nie wiedział, dlaczego Israel zaliczał się do tej roli.
Choć każdy inny uliczny chłystek, którego napotykał w swojej pracy bądź mijał wracając do swojego domu potrafił z łatwością go zirytować zwyczajnie odzywając się, Delacroix jakoś różnił się od pozostałych w jego oczach. Może było to coś w jego spojrzeniu, sugerujące wszystkie te elementy przeszłości, którymi nigdy się z nim nie podzielił. Może ten uniform pracownika zoo, pokazujący, że jakaś jego cząstka pozostała niewinna, skora do czegoś poza spadanie spiralą coraz niżej w dół. Może poczucie humoru, które było czasem tak idiotyczne, a zarazem dla niego naturalne.
A może zwyczajnie Madden uważał go za nieszkodliwego - za co z pewnością oberwałby w ryj w ramach zaprzeczenia, gdyby postanowił to zwerbalizować.
- Róże to kwiaty - wytknął, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Israel to wiedział. - Poza tym zapomniałeś o winie.
Gdy drzwi z trzaskiem zamknęły się za jego plecami, obrzucił mieszkanie spojrzeniem nim przeszli do kuchni. Nigdy nie zmieniało się za bardzo - choć na jego gusta, zawsze panował w nim chaos. Nie, żeby jego dom wyglądał inaczej, ale zwyczajnie tych rzeczy miał mniej, więc wydawało się, że było schludniej.
- Chociaż patrząc na to jakie szczyny pijesz, to może ja je przyniosę następnym razem - odrzucił z przekąsem, patrząc na butelkę zwykłego piwa, które wydobył z lodówki. Jego oskarżenia nie miały żadnego pokrycia - wszak ile nocy spędził chlejąc alkohol tak podły, że niewiele różnił się od rozpuszczalnika?
Ale i tak lubił je rzucać.
Wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni spodni, wyjmując z wnętrza zapalniczkę. Otworzył przy jej pomocy butelkę, pozwalając, by kapsel spadł na blat.
- Patrząc na to, co leci do twojego zlewu, nie wiem co byłoby gorsze - prychnął, ignorując fakt niszczarki ukrytej w zlewie. Jego nieustannie się zacinała więc szczerze wątpił, by kilka mieszkań dalej działała bez zarzutu.
Upił łyk piwa, które wydawało mu się zdecydowanie zbyt słabe na tę okazję. Nie zajął miejsca przy stole - zamiast tego sięgnął po kolejną rzecz ukrytą w swojej kieszeni. Plik wydrukowanych zdjęć, które rzucił od niechcenia na blat, jakby nie były właśnie najważniejszą rzeczą w tym pieprzonym mieszkaniu.
- Do twarzy ci w czerni - rzucił niezobowiązująco, choć gdy spoglądał na fotografie, wściekłość znów zaczynała go pochłaniać.
Z pozoru, nie były niczym specjalnym. Israel w czarnej bluzie, dobijający targu z trójką otaczających go jak sępy ludzi w dyskretnym miejscu. Mógłby przysiąc, że widział takich już setki, z różnymi ludźmi, w różnych miejscach. Nie to, co robił, było tu jednak najważniejsze dla - o ironio - policjanta.
A to z kim dobijał tego targu.

Israel Delacroix
meow
po mieście błąka się tylko jedna dusza
31 lat/a 188 cm
Opiekun zwierzaczków w zoo w Audubon Park
Awatar użytkownika
ABOUT ME
I’d rather be a brainless beast, than a heartless monster.
Miejscowy
Młody mężczyzna siedział na swoim miejscu, obserwując Maddena, który bez większego pośpiechu zaczął się rozgaszczać. Rhys zawsze miał ten nieznośny sposób bycia – pewność siebie, która czasem potrafiła doprowadzić do szału, a czasem wzbudzała szacunek. Delacroix nie do końca wiedział, co o tym myśleć, ale teraz to uczucie zdawało się jedynie narastać. Gdy Rhys z ironią wspomniał o piwie, tylko uniósł brew i rzucił spokojnie, choć z wyczuwalnym podtekstem:
Dixie może i jest obrzydliwe, ale nie obrażaj go. Ma swoje zalety.
W myślach powrócił do wspomnień o bracie, który z niewiadomych powodów uwielbiał ten trunek. To była jedna z tych rzeczy, które teraz, po jego śmierci, nabrały zupełnie nowego znaczenia. Mimo że sam nigdy nie przepadał za tym piwem, pił je w hołdzie dla kogoś, kogo już nigdy nie zobaczy.
Skupiając się z powrotem na Rhysie, Israel poczuł lekki niepokój. W zachowaniu Maddena było coś, co wzbudzało jego czujność. Był skorumpowanym gliniarzem, a to oznaczało, że miał swoje powody, by zjawić się tu teraz, w jego mieszkaniu. Gdy Rhys wyciągnął plik zdjęć z kieszeni i rzucił je niedbale na stół, Israel poczuł, jak coś w nim pęka. Zimny gniew zaczął powoli narastać, rozlewając się po jego ciele. Jego pięści zacisnęły się odruchowo, a palce prostowały i wyginały, jakby walczyły z potrzebą uderzenia. Rozumiał co to oznaczało.
Przez moment jego oczy zwęziły się, a na policzkach pojawił się ledwo zauważalny tik, zdradzający wewnętrzną walkę z narastającą agresją. Patrząc na zdjęcia, na których widniał on sam, otoczony przez kilku podejrzanych typów, jego gniew tylko rósł Wiedział, że sytuacja jest poważna. Choć w głowie zaczął układać szybki plan – strzelić Rhysa w ryj, doskoczyć do pokoju po broń, a potem go załatwić – wiedział. Mogłoby się udać, ale wtedy jak wyjaśniłby zwłoki gliniarza w mieszkaniu? Nie, Rhys był spoko. W rzeczywistości musiał się kontrolować, choć z każdą sekundą było to coraz trudniejsze. Próbował otrzeźwieć.
W końcu podniósł wzrok, patrząc na Maddena z gniewem w oczach. Czuł, jak agresja zaczyna go przejmować, jakby marihuana w jego krwi tylko wzmacniała ten efekt. Przemówił twardo, z wyczuwalnym napięciem w głosie:
Co to, kurwa, ma być? – zapytał, wskazując na zdjęcia. – Szantaż? Co ty odpierdalasz? - wkurzył się. W ogóle nie przyjmował do wiadomości, że Rhys może chcieć go ostrzec przed czymś. Przybrał narrację zupełnie inną.

Rhys Madden
36 lat/a 192 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
so many invisible strings tie me to the way that you bleed
Miejscowy
Miał wiele powodów by spróbować przyskrzynić Israela, choćby i dzisiaj.
Zaczynając od broni, z którą mężczyzna przywitał go w wejściu. Przez narkotyki, które z pewnością znalazłby w jego mieszkaniu. Kończąc na zdjęciach, które wyrzucił na blat, uwieczniających kolejne przestępstwo.
Jeśli nie dziś, mógłby zrobić to przy innych okazjach. Miał odznakę w kieszeni, która dawała mu do tego powinność prawo. Delacroix był podobny do niego - miewał krótki lont, szczególnie gdy coś szło nie po jego myśli w trakcie dobijania targu, czy ktoś niepowołany zaczepiał go na ulicy.
Dlatego rozumiał pierwszą reakcję mężczyzny gdy jego podobizna w czarnej bluzie zagościła na zdjęciach rzuconych na kuchenny stół. Rozumiał ten przebłysk niepokoju, odruchowe napięcie się mięśni, gdy poczuł zagrożenie, jakie niosła schowana w kurtce policjanta odznaka. Gdy myślał nad tym, co powinien zrobić następne - układał w głowie plan, poszukując wyjścia z sytuacji, w której został zamknięty.
Ale choć niejednokrotnie miał obowiązek możliwość, Rhys nigdy nie poczuł prawdziwej chęci do zakucia mężczyzny w kajdanki i doprowadzenia go na posterunek. Z początku nie robił tego z obawy o to, że Israel wiedział więcej niż powinien. Później tłumaczył to sobie jego nieszkodliwością - nie był przecież wypuszczonym na wolność seryjnym mordercą, a dilerzy narkotyków nie stali wysoko na jego liście szkodników, które powinny zniknąć z miasta. Ale teraz, choć nie przyznałby tego swobodnie przed nim, nie sięgał po odznakę ponieważ na swój pokrętny sposób uważał, że Israel był jednym z tych dobrych.
Nawet, jeśli broń w jego mieszkaniu, narkotyki pod jego materacem - czy gdziekolwiek je trzymał - obiektywnie zaprzeczały tej idei, moralność Maddena nie widziała w nim prawdziwego złoczyńcy. Pomiędzy jego żartami i wściekłymi wyzwiskami, widział echo czegoś, co zostało złamane, zmienione.
Delacroix był w jego oczach dobrym chłopakiem. A dobre chłopaki nie powinny dobijać targów z ludźmi powiązanymi za tym, który pociągał za przywiązane do ramion Maddena sznurki.
Ponieważ on był prawdziwym, złym skurwielem.
- Co ja odpierdalam? A co ty odpierdalasz? - warknął, przemilczając słowo szantaż, które wymsknęło się Israelowi. Przemył gorycz ze swoich ust słabym piwem, którego prawdziwego znaczenia nie znał. - Czy ty wiesz kim są ci ludzie? W co w ogóle się wpierdalasz?
Odstawił butelkę z piwem na blat obok zdjęć ze stukotem. Czuł pulsujący ból z tyłu głowy zwiastujący nadejście migreny.
- Znajdź innych dostawców - warknął, czując na końcu języka szantaż, o którym wspomniał. - I nie wpierdalaj się w gówno, z którego nikt nie będzie w stanie cię wyciągnąć.

Israel Delacroix
meow
po mieście błąka się tylko jedna dusza
31 lat/a 188 cm
Opiekun zwierzaczków w zoo w Audubon Park
Awatar użytkownika
ABOUT ME
I’d rather be a brainless beast, than a heartless monster.
Miejscowy
Israel przyglądał się zdjęciom rzuconym na stół, jakby próbując w nich znaleźć coś, czego jeszcze nie dostrzegł. Kiedy Rhys wypalił swoje oskarżenia, Delacroix mimowolnie przeklął pod nosem. Krew zaczynała się w nim gotować, jego dłonie zaciskały się w pięści, jakby chciał je zaraz wbić w twarz gliniarza.
Ciągle mierzył Maddena wzrokiem, tym razem bardziej uważnie, jakby próbował przewidzieć jego ruchy, ocenić, co ten gnojek mógł mieć w zanadrzu. Byli na cienkiej linii, gdzie napięcie rosło z każdą chwilą. Israel wiedział, że ten skurwiel miał odznakę w kieszeni i mógłby go teraz zamknąć. Ale równie dobrze mógł popełnić ten błąd, który dałby Delacroixowi powód, by zaatakować pierwszy. Bo prawda była taka, że Rhys nie był tylko gliniarzem – był wkurwiającą przypominajką o tym, że wciąż musiał patrzeć na plecy.
Israel wsparł się na stole, opierając ciężar ciała na dłoniach. Napięte mięśnie ramion i karku mówiły jasno, że jest na granicy, choć jeszcze nie przeszedł tego ostatniego kroku.
- Co cię to obchodzi, z kim robię interesy? Hajs się zgadza, a to, kim są... - prychnął pod nosem. Przecież nie powie mu, że może mieć rację. Pokręcił energicznie głową i zmienił taktykę. Skoro kłócili się jak dorośli mężczyźni to musi paść i to. - Za to ty pewnie jesteś jebanym świetym, co? Stawiam, że robisz gorsze rzeczy. Z gorszymi ludźmi. Nie wpadam ci do mieszkania...- Warknął głośno. Spoglądał na niego z mieną jakby miał mu zaraz strzelić w łeb. Jednakże nie zrobił tego. Westchnął ciężko, zaciągając się powietrzem, jakby próbował się uspokoić, choć emocje kłębiły się w nim niczym burza.
Jeśli tak bardzo cię obchodzi, z kim robię interesy, to może, kurwa, mnie oświecisz, co? Bo na razie mam w dupie, kim oni są, tak długo, jak dostaję to, co mi się należy. A może to ciebie bardziej boli, że nie masz kontroli nad tym, co się dzieje? Nie myśl, że dostaniesz jakikolwiek procent za milczenie. - mówił co mu ślina przynosiła na usta. Jego głos stawał się coraz bardziej napięty, a w miarę jak mówił, rosnąca złość stawała się coraz bardziej widoczna. Każde jego słowo było nasycone gniewem, w jego oczach czaiła się groźba, choć wciąż nie wybuchł. Ale wstał gwałtownie, przesuwając krzesło do tyłu z głośnym zgrzytem, jakby to miało podkreślić jego determinację. Spojrzał na Maddena z góry, oddech przyspieszony, ręce lekko drżące z napięcia, które z trudem kontrolował.
Nie myśl, że będziesz mi mówił, co mam robić. – wymruczał cicho, ale wystarczająco wyraźnie, by mężczyzna mógł to usłyszeć.

Rhys Madden
36 lat/a 192 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
so many invisible strings tie me to the way that you bleed
Miejscowy
Każdą sytuację konfliktową dało się rozwiązać poprzez zwykłą, pozbawioną emocji rozmowę. Madden posiadał wystarczająco samoświadomości by w głębi ducha to wiedzieć - oraz zbyt mało ogłady i cierpliwości by kiedykolwiek wprowadzić tę strategię w życie.
Uniósł butelkę paskudnego piwa w niemal odruchowym geście pociągając sowity łyk z butelki. Alkohol nie miał nawet w połowie tylu procentów, ile mogłyby przynieść mu w tej chwili odrobinę cierpliwości czy ukojenia.
- Szczerze? Gówno mnie to obchodzi, Delacroix. Im mniej wiem o gównach, w które wdeptujesz, tym lepiej dla nas obojga - odrzucił prychnięciem, odpowiadając Israelowi równie pełnym napięcia spojrzeniem.
Dzielił ich stół, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wystarczy jeden, gwałtowny ruch, a ich cywilizowana konwersacja przekształci się w coś znacznie gorszego. Ich znajomość zawsze balansowała na tej wąskiej krawędzi pomiędzy między pistoletem a schowaną w jego kieszeni odznaką.
Być może dlatego, że w normalnych warunkach ich znajomość w ogóle nie miałaby prawa bytu.
Rzucane przez mężczyznę słowa może i były nieprzemyślanymi obelgami, ale niemal każde z nich uderzało w odpowiednią strunę. Nieprzyjemne wrażenie przemknęło po jego trzewiach. Maddenowi daleko było do świętego.
Delacroix nie miał pojęcia jak bardzo.
- W życiu nie słyszałem niczego, kurwa, głupszego. Ludzi takich jak ty nie da się kontrolować - prychnął, mocniej zaciskając dłoń na butelce. - Rozpierdalacie sobie życie bez niczyjej pomocy.
Drgnął, gdy krzesło runęło do tyłu ze zgrzytem i huk, z którym wylądowało na ziemi, odbił się echem w jego głowie. Znajomy zastrzyk adrenaliny uczynił go boleśnie świadomym każdego szczegółu - stołu, który oddzielał go od Israela. Wściekłości na twarzy chłopaka, w której brakowało ochronnej racjonalności. Ciężaru broni przytroczonej do jego pasa, gotowej, czekającej na ostateczność.
- Nie musisz wiedzieć, dla kogo pracują. Mógłbym wytłumaczyć ci, jak niebezpiecznym jest człowiekiem, ale do twojego zakutego łba to na pewno nie dotrze - syknął, powoli, ostrożnie, odkładając butelkę piwa na blat. - Wokół niego toczy się śledztwo. Wielkie. Którego właśnie stałeś się częścią.
Ruchem podbródka wskazał zdjęcia leżące na blacie. Skoro wizja potencjalnej śmierci z rąk osób, z którymi nie powinien robić interesów, nie robiła na Delacroix wrażenia, może potencjał wylądowania w pierdlu na wiele, wiele lat to zrobi.

Israel Delacroix
meow
po mieście błąka się tylko jedna dusza
31 lat/a 188 cm
Opiekun zwierzaczków w zoo w Audubon Park
Awatar użytkownika
ABOUT ME
I’d rather be a brainless beast, than a heartless monster.
Miejscowy
Israel patrzył na Rhysa z rosnącą wściekłością, jego wzrok płonął gniewem, a mięśnie twarzy drgały w rytm coraz mocniej bijącego serca. Słowa gliniarza o braku kontroli i śledztwie były jak cios w twarz, przypominając mu, że każda decyzja, każdy interes, mógł go pogrążyć bardziej, niż się spodziewał. Z każdą sekundą czuł, jak jego ciało przepełnia adrenalina, gotowa wybuchnąć.
Pociągnięty w głąb własnej wściekłości, nie mógł już kontrolować swoich myśli. W jego głowie Rhys Madden stał się symbolem wszystkiego, czego nienawidził – mundurowej obłudy, ludzi, którzy rządzili zza biurek, gardząc takimi jak on, jakby mieli prawo wyznaczać im granice. Każde spojrzenie, każdy gest Maddena podsycały w nim poczucie zdrady i chęć udowodnienia, że nie pozwoli się nikomu kontrolować.
Zakuty łeb? – Israel wycedził przez zaciśnięte zęby, patrząc prosto w oczy Maddena, jakby chciał je przewiercić wzrokiem. Wyrzucił ręką w stronę zdjęć, które jeszcze przed chwilą wydawały się ważne, ale teraz były tylko kolejnym powodem do sarkazmu. – Może ty jesteś ten zakuty, skoro myślisz, że mnie to rusza. Nie wiesz, przez co przeszedłem, Rhys. Wiesz gówno o mnie i o tym, co muszę zrobić, żeby przeżyć w tym pieprzonym mieście. Ale ty? Ty myślisz, że jesteś kurwa lepszy, bo nosisz odznakę. – Israel splunął na podłogę, nie zważając na to, gdzie spadnie ślina. To był jego sposób na pokazanie pogardy, tak samo jak każde słowo, które wypowiadał.
Jego ciało napięło się jeszcze bardziej, gdy krocząc dookoła stołu, przesunął ręką po drewnianej powierzchni. Krzesło, które przed chwilą przewrócił, przeszkadzało mu, więc kopnął je na bok bez zbędnych ceregieli. Z każdą sekundą jego złość rosła. W głowie miał już obraz Maddena z twarzą wgniecioną w ziemię, błagającego o litość.
Ty pieprzony hipokryto. Myślisz, że jesteś taki święty, bo bronisz tego miasta przed takimi jak ja? – Israel rzucił to z jawną pogardą, stojąc teraz naprzeciwko Rhysa. Ręce lekko drżały z powstrzymywanej agresji. Mógł zaatakować, mógł to zrobić teraz. Czuł to pod skórą. Ale coś go powstrzymało, coś w głębi jego umysłu, czego nie chciał się przyznać. To, że Rhys miał odznakę, że miał broń – że mógł go zniszczyć w inny sposób, bez fizycznej przemocy. Wizja więzienia była straszna.
Delacroix zacisnął pięści, jakby jeszcze walczył z myślami. Powoli jednak opuścił ręce, jego oddech stawał się wolniejszy, choć wciąż ciężki. Zamiast ciosu, rzucił kolejne słowa, które miały go zranić równie mocno.
Śledztwo? Może i tak, ale jeśli myślisz, że to mnie zniszczy, to jesteś większym idiotą, niż sądziłem. – Jego głos stał się cichszy, bardziej kontrolowany, choć wciąż słychać było w nim gniew. – Nie ruszysz mnie, Rhys. Wiesz czemu? Bo ty i ja... jesteśmy więcej podobni, niż byś chciał przyznać. Może nie latasz z bronią po ulicach, ale masz swoje brudy. Takie same jak ja. - Zakończył. Oparł się o stół, pochylając się lekko w stronę Maddena, jakby chciał zamknąć między nimi przestrzeń, ale jednocześnie zapanować nad własnymi nerwami.

Rhys Madden
ODPOWIEDZ

Wróć do „123”