fit
Syfilis Addams spacerował powoli po bagnach na obrzeżach Nowego Orleanu, gdzie świat zdawał się oddychać własnym rytmem, odległym od zgiełku miasta. Cichy szelest trzciny i trzask gałęzi pod stopami był jak muzyka, która kołysała jego myśli. Promienie słońca prześlizgiwały się przez liście drzew, tworząc tańczące cienie na podmokłej ziemi. Bagno pachniało wilgocią i życiem, a Syfilis czuł, jak każde z tych miejsc nasyca jego zmysły.
Uwielbiał to miejsce – było jak żywy, oddychający organizm, pełen tajemnic i niespodzianek. Bagna były dzikie i nieskażone, pełne roślinności, która wnikała głęboko w duszę, oczyszczając ją z miejskiego zgiełku. Każdy krok, który stawiał, był świadomym zanurzeniem się w tej pierwotnej energii, w tej naturalnej symbiozie, która łączyła ziemię, wodę i niebo.
Jego oczy śledziły delikatne fale na powierzchni wody, gdzie lilie wodne kołysały się leniwie, a małe żaby przemykały między ich liśćmi. Nieopodal, w cieniu wielkiego cyprysa, dostrzegł aligatora, który spoglądał na niego z zaciekawieniem. Syfilis uśmiechnął się lekko, uznając to spotkanie za znak harmonii, jaka panowała między nim a tym dzikim światem.
Przystanął na chwilę, by przyjrzeć się bliżej roślinom, które rosły wzdłuż ścieżki. Mchy i porosty, zielone i miękkie, pokrywały kamienie i korzenie, tworząc niemal magiczny dywan. Addams wyciągnął dłoń, delikatnie dotykając jednej z paproci, której listki były delikatne jak najsubtelniejsze koronki. Czuł pod palcami pulsowanie życia, odwieczny rytm natury, który przypominał mu o niezmienności tego miejsca.
Słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, a niebo nad bagnem przybierało odcienie pomarańczy i różu, jakby samo malowało swoje pożegnanie z dniem. Syfilis westchnął z zadowoleniem, wiedząc, że te chwile, te obrazy, są bezcenne. Tu, na bagnach, odnajdywał spokój, jakiego nie potrafił znaleźć nigdzie indziej. To miejsce było jego azylem, przestrzenią, gdzie mógł nawiązać kontakt z samym sobą, z duchami przodków, które czuwały nad nim z oddali, i z naturą, która dawała mu siłę. I nagle zobaczył jakiegoś typa, którego nigdy wcześniej nie widział, a było to giga dziwne. Albo w to miejsce zagłębiali się sąsiedzi z domków niedaleko albo mordercy, którzy chcieli się pozbyć ciał w bagnie. A chłopczyk naprzeciwko Syfilisa nie miał obok żadnych zwłok. Chyba, że jest dawno ich nie miał, też to była możliwość.
Addams przedarł się przez chaszcze podchodząc do małoletniego i zamiast powitania czy czegoś zwyczajnie ludzkiego, sztachnął się nosem w jego stronę i mina od razu mu się skwasiła. Chłopiec pachniał źle. Trochę jak mieszanka martwego kota, z nutą desperacji i niewyrzucanych przez trzy tygodnie śmieci (a wiedział, co mówił, bo takie często stoją na ganku i jego sąsiada). Najgorsze - albo najlepsze - że ten cały swąd od kilku dni już fermentował w jakimś słabym spirytusie. Może wódka, może jakiś menelski browar. Jedno było pewne: ktoś tu obecny miał problem i ktoś drugi tu obecny w ogóle nie chciał się tym interesować.