Dawkowanie prawdy stanowiło pewien rodzaj zaufania, ot wyznaczanie kolejnych poziomów, a jakby nie patrzeć na ten moment powiedział jej wystarczająco dużo o sobie począwszy od tego czym się zajmuje z nawiązaniem do talentów, jak i zdradził, co poszło nie tak w realizacji powierzonego zadania – uważał to za przejaw dobrej woli i pewnego porozumienia, lecz Peony zdawała się, być co najmniej nieusatysfakcjonowana jego odpowiedziami, dalej ciągnąć swoją rolę w tym teatrze.
Odnosił nieodparte wrażenie, że słowa, jakimi ją uraczył, stanowił dla kobiety wyłącznie zbiór danych, które ta selektywnie segregowała, a całą tę głębszą otoczkę wyrzucała na śmietnik lub z góry ignorowała. Nie irytował się przesadnie fala frustracji przyszła i odeszła równie szybko, co się pojawiła. Potrafił panować nad swoimi emocjami, a lata praktyki w dość specyficznych warunkach kształtowały charakter, tym samym miał bardzo długi lont, nim zarzewie irytacji rozpali prawdziwy ogień. Rozluźnił dłonie i przyjął wygodniejszą pozycję w fotelu zerkając w lusterko obserwował jej twarz.
– Fakt jesteśmy dla siebie obcy, masz absolutną rację, nic kompletnie nas nie łączy i gdy się pożegnamy pod hotelem, to w ciągu kilku dni zapomnimy osobie – westchnął lekko znudzony tą narracją. Tym umniejszaniem emocjonalnej karuzeli, jakiej razem doświadczyli. Odnosił nieodparte wrażenie, że Peony dopowiadała sobie swoje trzy grosze do jego osoby zamiast wprost zapytać i rozwiać ewentualną mgłę domysłów na jego temat.
– Dlatego zupełnie obcej kobiecie powiedziałem, czym się naprawdę zajmuje, co sprawiło, że wykonuje to akurat zadanie oraz dlaczego ktoś do mojej klientki otworzył ogień. Wybacz, że nie przedstawię ci swojego pełnego życiorysu i nie odpowiem na pytania, na które sam chciałbym znać odpowiedź – mówił spokojnie, bez ekscytacji, czy niepotrzebnej zjadliwości przedstawiając fakty, w których się podobno specjalizowała. – Nie wkurwiasz mnie. Nie dopowiadaj sobie. Irytuje mnie całokształt tej sytuacji, to że sam wielu rzeczy nie wiem i martwię się, choć w słuchawce telefonu słyszałem zapewnienia o bezpieczeństwie – mówi zgodnie z prawdą i tym, co podpowiadało mu sumienie. – Prawdziwy paradoks sytuacji, polega na tym, że polubiłem twoje towarzystwo – odkręcił sobie wodę jedną ręką i zwilżył gardło. Peony jeśli chciała, a widocznie na tym jej zależało potrafiła, być bardzo niedomyślna w odgadywaniu jego intencji, a błędne założeni, mogły niewątpliwie negatywnie wpływać na całokształt jego postaci.
– I w dalszym ciągu będę dbał – dodał, znacznie delikatniej, niż wcześniej, chociaż przecież oczywistym było, że gdy dojadą do hotelu pani prawnik zostanie sama i wówczas ich drogi się rozejdą, kto wie może na zawsze? Dlatego upartość Flowera tak silnie buntowała się na taki scenariusz, oczywiście nie zamierzał się narzucać, ale chciał dać kobiecie jasny sygnał, że w sposób nieoczywisty podłożyli nieświadomie podwaliny pod coś więcej i nawet z tą namiastką zaufania, mogą o wiele swobodniej rozmawiać. Na dobrą sprawę wiedzieli o sobie porównywalnie wiele same suche fakty z domieszką goryczki, która wszak musiała się znaleźć w obu tych historiach.
Peony Sinclair
-
ABOUT MEI’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
-
ABOUT MEI never got the part where you gave me your heart and told me rip it apart
Oh what a funny feeling
I only miss you cause I know that you’re leaving
Pewnie łatwiej byłoby mu zrozumieć Peony, gdyby wiedział o czterech latach jakie spędziła korespondując z pewnym osadzonym stanowego więzienia. Listy, telefony, całkowite odsłonięcie, aż wreszcie gorzki finał, kilka złamanych serc i bardzo wiele żalu. Ostatni rok odchorowywała tę relację, jednocześnie z impetem uderzając w temat rozwodu, a teraz...
Teraz nie było w niej już ani grama energii na podejmowanie ryzyka w relacji. Łatwiej było się odciąć, i udać, że wszystko jest obojętne. Łatwiej powtarzać tysiąc razy że to tylko praca, i że za chwilę o sobie zapomną. Łatwiej pozbawiać się możliwości na coś, bo nie będzie potem czegoś, co skrzywdzi, za czym się tęskni i czego się żałuje.
Ale Henry nie mógł o tym wszystkim wiedzieć, nic więc dziwnego, że postrzegał jej zachowanie w ten sposób i nie mógł zrozumieć jej motywów. Gdyby życie było pięknym filmem, już we łzach na poboczu rzucałaby mu się w ramiona, i zapewnialiby siebie wzajemnie, że wszystko będzie dobrze. Ale niestety, w prawdziwym życiu niezrozumienie, niedopowiedzenie, emocjonalne ucieczki stanowiły codzienność. Zwłaszcza, że sytuacja była skomplikowana, a oni oboje fizycznie i emocjonalnie wyczerpani. Nawet Peony, która nigdy przecież nie okazywała, była w środku wrakiem i kłębkiem nerwów.
I milczała dość długo, ale odgłosy z tylnego siedzenia - najpierw torebki, potem papieru - dowodziły, że jeszcze nie padła trupem. Z jednodolarowego banknotu złożyła czterolistną koniczynkę, którą podała kierowcy blisko dziesięć minut później. To jeden z najpilniej strzeżonych sekretów - pasja miniaturowego origami. Zwierzątka, roślinki, zabytki, infrastruktura, samochody, nie było rzeczy, której by nie wyczarowała z kartki papieru czy banknotu.
— Może jednak coś nas łączy — powiedziała cicho, wracając na moment do jego historii o zatrudnieniu. — Tak podejrzewałam, że dłonie są istotnym narzędziem w twojej pracy — dodała, pozwalając sobie na krótki uśmiech. Co prawda z kartami nie potrafiła robić żadnych sztuczek, więc mógłby ją paru nauczyć. W innym, lepszym świecie, gdzie na takie luźne pogaduszki byłby czas i miejsce.
— O siebie też dbaj. Koniczynka nie wystarczy, jak będziesz robił głupoty — ponownie oparła się, zwiększając dystans. Im więcej o tym wszystkim wiedziała, tym bardziej jej nie pasowało, że Henry - całkiem dobry chłopak jak się w minioną dobę okazało - pakował się w kłopoty w takiej branży. Niemalże wymagała od niego obietnicy, że będzie ostrożny, zwłaszcza że jej dyskusje z Rollinsem mogły prowadzić w bardzo wiele bezprecedensowych miejsc, a Henry chcąc nie chcąc już był w to wszystko uwikłany z każdej strony.
Nie mogła mu przecież powiedzieć, że zmieniła plany, by nie musieć spędzić nocy w samotności. Że zje późną kolację z senatorem, a potem wsiądzie w samolot, by przymknąć oczy w towarzystwie współpasażerów. A potem z zatłoczonego lotniska pojedzie zatłoczonymi ulicami do pełnego biura, gdzie podwładni i partnerzy zasypią ją pytaniami, aktualizacjami i dokumentami. A potem... A potem, gdy przyjdzie czas powrotu do pustego mieszkania, gdy już ledwo będzie stawać jedną nogę przed drugą, będzie się martwić koszmarami. Kiedy wreszcie nastanie cisza, wtedy zaczną się wspomnienia wystrzałów, zakrwawionej bluzki, jazdy przez las.
Nie mogła, nie ona, nie teraz i nie nigdy, nie jemu i nie nikomu. N i e.
— I nie powiedziałam, że to było nic.
Gwoli ścisłości, ostatnie 24 godziny były dalekie od niczego.
Henry Flower
Teraz nie było w niej już ani grama energii na podejmowanie ryzyka w relacji. Łatwiej było się odciąć, i udać, że wszystko jest obojętne. Łatwiej powtarzać tysiąc razy że to tylko praca, i że za chwilę o sobie zapomną. Łatwiej pozbawiać się możliwości na coś, bo nie będzie potem czegoś, co skrzywdzi, za czym się tęskni i czego się żałuje.
Ale Henry nie mógł o tym wszystkim wiedzieć, nic więc dziwnego, że postrzegał jej zachowanie w ten sposób i nie mógł zrozumieć jej motywów. Gdyby życie było pięknym filmem, już we łzach na poboczu rzucałaby mu się w ramiona, i zapewnialiby siebie wzajemnie, że wszystko będzie dobrze. Ale niestety, w prawdziwym życiu niezrozumienie, niedopowiedzenie, emocjonalne ucieczki stanowiły codzienność. Zwłaszcza, że sytuacja była skomplikowana, a oni oboje fizycznie i emocjonalnie wyczerpani. Nawet Peony, która nigdy przecież nie okazywała, była w środku wrakiem i kłębkiem nerwów.
I milczała dość długo, ale odgłosy z tylnego siedzenia - najpierw torebki, potem papieru - dowodziły, że jeszcze nie padła trupem. Z jednodolarowego banknotu złożyła czterolistną koniczynkę, którą podała kierowcy blisko dziesięć minut później. To jeden z najpilniej strzeżonych sekretów - pasja miniaturowego origami. Zwierzątka, roślinki, zabytki, infrastruktura, samochody, nie było rzeczy, której by nie wyczarowała z kartki papieru czy banknotu.
— Może jednak coś nas łączy — powiedziała cicho, wracając na moment do jego historii o zatrudnieniu. — Tak podejrzewałam, że dłonie są istotnym narzędziem w twojej pracy — dodała, pozwalając sobie na krótki uśmiech. Co prawda z kartami nie potrafiła robić żadnych sztuczek, więc mógłby ją paru nauczyć. W innym, lepszym świecie, gdzie na takie luźne pogaduszki byłby czas i miejsce.
— O siebie też dbaj. Koniczynka nie wystarczy, jak będziesz robił głupoty — ponownie oparła się, zwiększając dystans. Im więcej o tym wszystkim wiedziała, tym bardziej jej nie pasowało, że Henry - całkiem dobry chłopak jak się w minioną dobę okazało - pakował się w kłopoty w takiej branży. Niemalże wymagała od niego obietnicy, że będzie ostrożny, zwłaszcza że jej dyskusje z Rollinsem mogły prowadzić w bardzo wiele bezprecedensowych miejsc, a Henry chcąc nie chcąc już był w to wszystko uwikłany z każdej strony.
Nie mogła mu przecież powiedzieć, że zmieniła plany, by nie musieć spędzić nocy w samotności. Że zje późną kolację z senatorem, a potem wsiądzie w samolot, by przymknąć oczy w towarzystwie współpasażerów. A potem z zatłoczonego lotniska pojedzie zatłoczonymi ulicami do pełnego biura, gdzie podwładni i partnerzy zasypią ją pytaniami, aktualizacjami i dokumentami. A potem... A potem, gdy przyjdzie czas powrotu do pustego mieszkania, gdy już ledwo będzie stawać jedną nogę przed drugą, będzie się martwić koszmarami. Kiedy wreszcie nastanie cisza, wtedy zaczną się wspomnienia wystrzałów, zakrwawionej bluzki, jazdy przez las.
Nie mogła, nie ona, nie teraz i nie nigdy, nie jemu i nie nikomu. N i e.
— I nie powiedziałam, że to było nic.
Gwoli ścisłości, ostatnie 24 godziny były dalekie od niczego.
Henry Flower
-
ABOUT MEI’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
Zawziętość Flowera była zakorzeniona w nim bardzo głęboko, czasem wydawało się, że tłumiła głos rozsądku, który ostrzegał przed pochopnymi decyzjami, zwłaszcza w chwilach, gdy rozkołatane w piersi serce na moment zabiło mocniej, niosąc echo niemej sugestii przez mostek, tak jakby istniały sytuacje, kiedy ta wewnętrzna wrażliwość odnajdywała się lepiej we mgle zawiłości, niżeli rozum, co chłodną kalkulacją poparty logiką stara się rozwikłać węzeł gordyjski. Czasem odpuścić, było najłatwiej, bez ryzyka i strachu z pełną świadomością, że to, o co się walczyło stanowiło wyłącznie iluzję pragnienia. Od bardzo dawna jego serce wybijało stanowczo, zbyt spokojny rytm pozbawione śmielszej nuty kostniało z każdym rokiem na podobieństwo świata, który go otaczał. To, co uległo zmianie, a co tak mocno zaważyło o deklaracjach Henry’ego stanowił moment przełamania kurtyny względnej obojętności, tej anonimowości na wyciągnięcie ręki nie potrafił jasno określić momentu w jakim to się stało, tak po prostu było i nie potrafił na ten moment tego zmienić. Świadomy beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znajdowali, wręcz patowej i bez wyjścia nie mógł naciskać, nie mógł stawiać jakichkolwiek propozycji, mógł tylko liczyć w cichości ducha na ostatni życzliwy uśmiech.
Milczał, kiedy zabrała głos, a później czekał. Nie podglądał, zatem ominął go pokaz zręczności palców, jakim niewątpliwie dysponowała, lecz było warto, gdy sztuka sama z siebie wychyliła się między nimi, ukazując swój skromny majestat. Westchnął, uśmiechnięty – zaskoczyła go: – dziękuję... – miała absolutną rację, musiał ostrożniej dobierać karty w tej ryzykownej grze w przeciwnym razie jego koniec, może być szybki i bardzo bolesny. Troska, którą ponownie okazała udowadniała mu, że Peony Sinclair – potrafiła, jeśli chciała i miała, ku temu chęć okazać, coś więcej; coś, o co w innym świecie, bardziej im sprzyjającym, warto byłoby walczyć.
– Postaram się nie zginąć – słowa miały moc, a obietnice składane na koniczynkę wykonaną własnoręcznie sztuką origami, tym bardziej zapadały w pamięci, dlatego patrząc w tylne lusterko, odnajdywał jej oczy, niemal za każdym razem, gdyby nie ta bariera ich losy mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej – wiedział o tym.
Tajemniczy uśmiech rozpromienił jego oblicze, teraz nastała jego pora milczenia, ta jednak trwała znacznie dłużej. Niemal przeciągnęła się, aż do końca trasy, gdy niespiesznie sięgnął wolną ręką do schowka i wyciągnął z niego pudełko z talią kart. Wybrał jedną i zapisał na wewnętrznej części wiadomość, bez słowa podał kobiecie i gdy dostrzegł w lusterku, jak spogląda na zawartość wyjaśnił: – Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała rozmowy, wsparcia, czegokolwiek, to po prostu zadzwoń – podawał jej prywatny numer ten, którego praktycznie, nikomu nie podawał, bo i nie miał komu. Większość jego kontaktów pochodziła z pracy, a od tego miał służbowy numer, ten był czysty tak jak jego kartoteka. – Jeśli zaś, chciałabyś, kiedyś jeszcze zagrać z losem znajdziesz mnie w Harrah’s Casino, w Nowym Orleanie – uśmiechnął się słabo, wręcz smutno, tak jakby wiedział, że przy pierwszej lepszej okazji; bezpieczna, wśród hotelowych murów, bez wahania wrzuci kartę z numerem do kosza.
– I proszę, uważaj na siebie – nie tylko ona mogła tego wymagać; on również, dlatego poświęcił jedną z „kart szczęścia” by zapisać numer, który stanowi głuche przypomnienie nocy w urokliwym motelu, wśród lasów.
Otworzył jej drzwi pod hotelem i pożegnał lekkim ukłonem, była w końcu „księżniczką”.
Peony Sinclair
Milczał, kiedy zabrała głos, a później czekał. Nie podglądał, zatem ominął go pokaz zręczności palców, jakim niewątpliwie dysponowała, lecz było warto, gdy sztuka sama z siebie wychyliła się między nimi, ukazując swój skromny majestat. Westchnął, uśmiechnięty – zaskoczyła go: – dziękuję... – miała absolutną rację, musiał ostrożniej dobierać karty w tej ryzykownej grze w przeciwnym razie jego koniec, może być szybki i bardzo bolesny. Troska, którą ponownie okazała udowadniała mu, że Peony Sinclair – potrafiła, jeśli chciała i miała, ku temu chęć okazać, coś więcej; coś, o co w innym świecie, bardziej im sprzyjającym, warto byłoby walczyć.
– Postaram się nie zginąć – słowa miały moc, a obietnice składane na koniczynkę wykonaną własnoręcznie sztuką origami, tym bardziej zapadały w pamięci, dlatego patrząc w tylne lusterko, odnajdywał jej oczy, niemal za każdym razem, gdyby nie ta bariera ich losy mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej – wiedział o tym.
Tajemniczy uśmiech rozpromienił jego oblicze, teraz nastała jego pora milczenia, ta jednak trwała znacznie dłużej. Niemal przeciągnęła się, aż do końca trasy, gdy niespiesznie sięgnął wolną ręką do schowka i wyciągnął z niego pudełko z talią kart. Wybrał jedną i zapisał na wewnętrznej części wiadomość, bez słowa podał kobiecie i gdy dostrzegł w lusterku, jak spogląda na zawartość wyjaśnił: – Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała rozmowy, wsparcia, czegokolwiek, to po prostu zadzwoń – podawał jej prywatny numer ten, którego praktycznie, nikomu nie podawał, bo i nie miał komu. Większość jego kontaktów pochodziła z pracy, a od tego miał służbowy numer, ten był czysty tak jak jego kartoteka. – Jeśli zaś, chciałabyś, kiedyś jeszcze zagrać z losem znajdziesz mnie w Harrah’s Casino, w Nowym Orleanie – uśmiechnął się słabo, wręcz smutno, tak jakby wiedział, że przy pierwszej lepszej okazji; bezpieczna, wśród hotelowych murów, bez wahania wrzuci kartę z numerem do kosza.
– I proszę, uważaj na siebie – nie tylko ona mogła tego wymagać; on również, dlatego poświęcił jedną z „kart szczęścia” by zapisać numer, który stanowi głuche przypomnienie nocy w urokliwym motelu, wśród lasów.
Otworzył jej drzwi pod hotelem i pożegnał lekkim ukłonem, była w końcu „księżniczką”.
Peony Sinclair
Koniec.
Dziękuję za grę!