ODPOWIEDZ
39 lat/a 186 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
did you hear about the criminal who stole a lamp? he got a very light sentence!
Miejscowy
bunkrów nie ma
jeszcze dalej, jeszcze dużo, dużo; niech się pali, niech się mury burzą.

Chaos.
Burza trwająca w jego życiu zaczęła się kilka miesięcy wstecz, siejąc zniszczenie i depcząc budowane przez pięć lat fundamenty, które myślał, że nie mają p r a w a ulec katastrofie. Uważał je za cholernie wytrzymałe, wysokie i jako podstawa, odpowiadały za całą życiową konstrukcję, nad którą tak długo pracował.
Jak w cholernym błędzie był.
Ostatnie spotkanie — już nie pamiętał, wydarzyło się za dużo, j a k i ś c z a s t e m u — z Amy sprawiło, że potrzebował konsultacji z adwokatem dwa razy. Przy pierwszym telefonie poprosił go o przyspieszenie pracy nad wnioskiem, gotów zapłacić każdą cenę za wejście na drogę sądowej batalii, z kolei przy drugim poprosił, aby dał mu ponowny wgląd do dokumentów, zanim wyśle wniosek do sądu. Musiał być pewien. Mętlik w głowie, który był spowodowany pocałunkiem i kolejnymi wyznaniami nie dawał mu spać, a dodatkowe zamartwianie się o bezpieczeństwo byłej narzeczonej nie było na liście rzeczy, które zamierzał robić.
Był za stary, aby dawać się poddać silnym emocjom, choć to zawsze była ona; tylko przy niej odczuwał tak dużo i tylko ona potrafiła doprowadzić go do takiego stanu. Do szaleńczej miłości, do ogromnych poświęceń, a także do paskudnej wściekłości, która towarzyszyła mu, odkąd tylko pierwszy raz pojawiła się pod płotem. Była cholernie uparta, zawzięta i walczyła o Stacy, choć przeszło mu przez myśl, że także i o n i e g o.
Kenneth jednak czuł za wiele żalu, miał zbyt złamane serce i za bardzo martwił się o Stacy, aby pozwolić jej na zbliżenie się do córki. Minęło za mało czasu, aby miał pewność, że Brownlee nie ucieknie. Wynajęcie mieszkania i praca, o czym się dowiedział z dokumentów, nic nie gwarantowała. Nie wiedział, czy istniało cokolwiek, co by dało mu wystarczającą gwarancję, ale bez przerwy wmawiał sobie, że to jeszcze nie czas.
W szczególności nie wtedy, kiedy przez miasto przeszedł huragan. Ostatnie miesiące na posterunku nie były dla policji łaskawe, ale to nie było personalne. Nocą, kiedy miasto nawiedziła ogromna wichura, niszczycielska siła, która nie miała litości, Lafayette nie odczuł tego tylko jako policjant. Dom, który budował s a m, w który włożył całe swoje serce, marzenia i cele, został zniszczony. Całą ciężka praca ugięła się pod wpływem siły atmosferycznej, a jedyne, co w tamtym momencie mógł zrobić Lafayette, to spróbować wszystkiego, aby ratować małą. Wspinaczka na dach z płaczącą pięciolatką w rękach była nielada wyzwaniem, skutkującym stłuczeniami rąk i siniakami, a także złamaną kością w nadgarstku. Spędził całą noc w bólu, przytulając do siebie Stacy, a kiedy tylko pogoda odrobinę się uspokoiła, podrzucił małą do matki i sam zaopiekował się ręką, która skończyła w gipsie.
Był załamany, kiedy wyceniał samotnie straty. Zniszczone sprzęty AGD mógł wymienić, ale pęknięte ściany, zniszczony ogród, instalacja elektryczna? Jak miał to zrobić, kiedy był w połowie, chwilowo, niepełnosprawny? Nie pozwalał sobie na chwile załamania, bo mama także potrzebowała pomocy, a on, kiedy tylko wszystko odrobinę się uspokoiło i doszedł do wniosku, że dom nie stanowi zagrożenia, opiekował się małą. Zbudowany domek, który wcześniej był dla niej świetną zabawą na dworze, był zupełnie połamany i zniszczony.
Mała była jednak dzielna. Podawała mu rzeczy, kiedy jedną ręką zajmował się naprawami, a także pytała, czy nie zrobić czegoś za niego z uwagi na gips (na którym się podpisała, narysowała serduszka i inne malunki). Złamany nadgarstek pozwolił mu na wzięcie urlopu chorobowego, choć przy zniszczeniach i panice, a także przewinieniach, które ogarnęło miasto, nie było to najlepszym wyjściem. Innego jednak nie miał.
Huragan się uspokoił, ale miasto było w rozpaczy. Podobnie jak Kenneth, kiedy dzisiejszego popołudnia Stacy zajmowała się kolorowankami w swoim pokoju, a on starał się dojść do źródła zawilgocenia, aby pozbyć się go z wnętrza domu. Oderwał go od zadania dopiero dzwonek do drzwi i nie myśląc zbyt wiele, drzwi otworzył od razu, tylko wzdychając na widok blondynki.
Przynajmniej była cała.
Co tu robisz? — rzucił na przywitanie, choć w obliczu tragedii, zapewne powinien spuścić z tonu. Nie miał na to jednak siły. Był zbyt zmęczony.

Amy Brownlee
34 lat/a 171 cm
piecze torty na zamówienie w chce otworzyć cukiernie
Awatar użytkownika
ABOUT ME
This ain't for the best, my reputation's never been worse, so....
Przyjezdny
ÓSMA

Świat znowu stanął na głowie.
Najgłębiej zakopany strach powoli wygrzebywał się na powierzchnię światła dziennego. Z każdym podmuchem wiatru, z każdym odgłosem kroków zbliżających się do niej na ulicy, z każdą wiadomością od taniego prawnika, z każdą kolejną tabletką jej leków, których ubywało z plastikowej fiolki.
Strach ją paraliżował.
Pięć odwołanych wizyt u psychiatry z powodu huraganu. Tych, których tak desperacko potrzebowała nie rozumiejąc wszystkiego, co działo się w jej głowie. Echem odbijający się pocałunek, nagła bliskość, wywracająca wszystko do góry nogami, to przyćmiło słowa o drugim świadku strzelaniny i czyhającym na blondynkę gdzieś w pobliżu niebezpieczeństwem. Nie martwiła się o swoje zdrowie, czy życie… Nawet, gdy jej telefon wibrował przez wyskakujące alerty. Nawet, gdy mijała przerażonych ludzi na ulicach, a obce kobiety zanosiły się w jej towarzystwie strachem. Nawet, gdy huragan miał uderzyć w jej dzielnice, a ona zasypiając na małym łóżku w pokoju przygotowanym dla Stacy miała ochotę wybiec z budynku i biec prosto na Mirabeau Ave….
Próbowała dzwonić.
Zanim straciła zasięg, a prąd wysiadł w całym budynku pozbawiając ją możliwości podładowania telefonu. Próbowała się z nim skontaktować. Chciała pisać, przyjść… Przez myśl jej nawet przyszło, czy gdyby c o ś stało się Stacy, albo samemu Kenneth’owi, to czy ktokolwiek by ją poinformował? Czy miałaby prawo wykłócać się o podanie informacji w szpitalu? Czy w tym chaosie odnalazłaby ich łóżka? Czy może stojąc pod budynkiem umierałaby w środku kolejny raz.
Mijały dni, a może nawet i tygodnie.
Nie odwiedziła ich wcześniej. Resztkami zdrowego rozsądku powstrzymywała się przed tym, by nachodzić go w domu, gdy sama nie była s t a b i l n a. Musiała poczekać. Uzupełnić leki, poradzić sobie z terapią. Czyż nie taki był sens jej pięcioletniej absencji? By nie zrzucała na nich swoich problemów psychiatrycznych? By poradziła sobie sama. Byłaby wielką hipokrytką, gdyby nagle postanowiła to zmienić. Nie zapomniała o nich zupełnie, podchodziła pod ich dom kilkukrotnie i raz zapłaciła dostawcy pizzy, by jak najwięcej zapamiętał i wszystko jej przekazał.
Byli bezpieczni. Żywi.
Tylko to się liczyło.
Pomimo tego, że zbliżała się do tej dzielnicy codziennie, nie odwiedziła ich wcześniej. Pomimo krwawiącego serca matki, nie walczyła jak lwica waląc drzwiami i oknami domagając się kontaktu. Darowała sobie robienie przedstawień. Chciała dać Kenneth’owi czas, zwłaszcza na uporanie się z jego własnymi emocjami, czego przecież była pewna, że jeszcze nie zrobił. Podchodzenie pod ich dom wydawało jej się jednak dobrą terapią dla samej siebie. Często starała się być niezauważona, jednak dzisiaj… Cholera, gdy mijała równoległą ulicę wydawało jej się, że ktoś za nią szedł… Może to tylko wyobraźnia? Może szukała najgłupszego pretekstu? Czy faktycznie ktoś śledził jej kroki? Przecież nie dbała o własny byt, nie powinno być to w a ż n e, ale powód. Dostała swój powód i wylądowała pod drzwiami odgrywając oczywiście – wielce roztrzęsioną.
– Ktoś za mną szedł… Spanikowałam, nie wiedziałam co robić… Chyba go zgubiłam, ale nie wiem – czy kiedykolwiek wrócą do innych powitań? Czy była jeszcze szansa na to, że na jej widok oczy zaczną mu błyszczeć, a ciała pokonując dzielący je dystans przylegną do siebie w najprostszej pieszczocie jaką było przytulanie? Czy cokolwiek z tego było jeszcze możliwe? W ich przypadku?
– Przepraszam, przepraszam, naprawdę, nie powinnam, mówiłeś jasno, ale naprawdę nie wiedziałam co robić, byłam tu w pobliżu, bo jestem codziennie… I przestraszyłam się – dodała tłumacząc się, chociaż obiecywała sobie, że nie uraczy go ani jednym kłamstwem więcej, bo była przecież tak zdeterminowana do odzyskania i c h , a jednak po raz kolejny słowa dalekie od prawdy wyszły spomiędzy jej warg. Idiotyzm. Dalej nie potrafiła zachować się jak osoba dorosła, dojrzała. Nie potrafiła p o c z e k a ć, na salę sądową, na rozprawę, która obdzierać ją będzie z każdej, najmniejszej słabości. Nie potrafiła, a codziennie powtarzała sobie, że chciała… Łatwość jaką jeden bodziec zmieniał jej całe zachowanie była dobijająca. Tak samo jak to, że już spoglądając nad jego ramieniem wypatrywała swojej córki.
– Wpuścisz mnie? Stacy jest w domu? – zapytała ciszej próbując złapać swoim spojrzeniem jego wzrok. Cokolwiek co jej pomoże.


kenneth lafayette
39 lat/a 186 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
did you hear about the criminal who stole a lamp? he got a very light sentence!
Miejscowy
Było wiele powodów dla których Amy pojawiła się przed drzwiami ich domu. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to zmartwienie się o Stacy i upewnienie się, że huragan nie uszkodził nie tylko ciężko zbudowanego domu — a uszkodził, posiadłość z zewnątrz wyglądała okropnie — ale również nie zrobił krzywdy ich córce. Byłby w stanie to zrozumieć i nawet egzekwować, ponieważ swoim zawziętym działaniem Brownlee dawała mu myśleć, że n a p r a w d ę zależy jej na pięciolatce i nie jest to chwilowe widzimisię.
Myślał także, że chodziło o sprawę sądową, która nadal nie została poruszona, a teraz nie było wiadome, czy w najbliższym czasie w ogóle zostanie. Kenneth nadal czekał na odpowiedni pozew od prawnika, który musiał zaakceptować, aby został do sądu wysłany, co w obliczu huraganu jeszcze bardziej się przeciągnie; zupełnie tak, jakby świat dawał mu znaki, że nie powinien tego robić. Nie tędy droga, szeptał głos w głowie, jednak Lafayette pozostawał przy swoim, nie chcąc się poddawać ani uginać. Musiał wyjść na przekór losowi.
Z drugiej strony chciał ją zobaczyć. Nie miał odwagi po ostatnich kłótniach i ich zbliżeniu na wykonanie pierwszego kroku, ale wiedział, że niszczycielska siła przeszła przez całe miasto. Wiedział, że klęska żywiołowa nie oszczędzała, więc musiała przejść także przez Uptown. Biorąc pod uwagę margines, który najczęściej tam żył, Ken się martwił. Spanikowani tragedią ludzie kradli, procent przestępczy z każdą chwilą rósł, a świadomość, że w policji brakowało im rąk do pracy — teraz dosłownie, sam miał swoją złamaną — pozwalała na kradzieże, napaście i gangsterskie porachunki. Huragan już raz zabrał mu mieszkanie, wtedy nosząc nazwę Katrina, teraz Patty także zabierała mu sporo, nie mając żadnej litości. Luizjana była zbyt niebezpieczna i choć był to dom Kena, przechodziło mu przez myśl, że jego córka powinna się wychowywać w bezpieczniejszym miejscu; zarówno pod względem przestępczości, jak i pogody.
Nie wiesz? Jeśli go nie zgubiłaś, to teraz wie, gdzie mieszkam ja i Stacy. Chryste, Amy, mogłaś zadzwonić, przyjechałbym w neutralne miejsce — przeklął pod nosem, momentalnie rozglądając się za plecami blondynki, aby się upewnić, że nie ma tu nikogo podejrzanego, ale nawet jeśli ktoś związany ze strzelaniną śledził Brownlee, zdążyłby się ukryć. To było ostatnie, czego Kenneth teraz potrzebował, a sprawa wcale nie zamierzała odejść w zapomnienie, skoro przez huragan było tak łatwo kogoś dopaść. Złapał kobietę za nadgarstek, delikatnym, jednak zdecydowanym ruchem wciągając ją do środka i zamknął za nią drzwi. Może nie powinien tego robić, może nie powinien też proponować podwózki, gdy miał sprawną tylko jedną rękę, ale to nie było ważne. Tuż obok tragedii pogodowej, była jeszcze konieczność zapewnienia kobiecie należytego bezpieczeństwa. Westchnął.
Jak to jesteś codziennie? Nie przestałaś z tym obserwowaniem? Amy, czy ja naprawdę muszę ci powtarzać kolejny raz, nawet teraz? Widzisz, w jakim stanie jestem? — nawet nie miał siły na kolejne podniesienie głosu. Spojrzał na kobietę zmarnowanym wzrokiem, wskazując ruchem głowy na swoją ogipsowaną rękę i ciężko westchnął. Bała się, a jeśli facet, który ją śledził, nadal był w pobliżu, puszczanie jej teraz samej do domu było nieodpowiedzialne. Lafayette zdawał sobie z tego sprawę, był cholernym gliną. Musieli chociaż chwilę poczekać bądź sprawdzić okolicę, ale na to nie było ani czasu, ani wsparcia od jego znajomych z policji, mieli pełne ręce roboty.
Nie czekając, ruszył do środka domu. Amy mogła widzieć zniszczone sprzęty elektroniczne, pęknięte ściany i wilgoć, wystające kable od zniszczonej instalacji elektrycznej czy ogród w rozsypce. Na samym czele tragedii policjant ze złamaną ręką i poszarzałą od zmęczenia twarzą. Nie mówiąc nic, wstawił czajnik, wyciągając z szafki dwa kubki i nawet nie dopytywał, czy ma ochotę na kawę; zwyczajnie do dzbanka z zaparzaczem wsypał odpowiednią ilość zmielonych ziaren, odwracając się zaraz przodem do kobiety.
Stacy jest na górze. Nie widzę innej opcji, jak to, że musisz tu poczekać, ale co Ci przyszło do głowy? Jestem cholernym gliną z dzieckiem. Wystawiłaś zarówno siebie, jak i nas — nie potrafił być spokojny. Nie, kiedy chodziło o bezpieczeństwo małej, które teraz było zagrożone. Nie potrafił być wyrozumiały dla niej i przyjąć tego, że s p a n i k o w a ł a; nie brał pod uwagę tego, że to przy nim czuła się bezpiecznie, jeśli tutaj przyszła, bo oczami wyobraźni widział już czerwone punkty laserowe, które teraz świeciły mu po zniszczonych oknach.
Ja pierdole.

Amy Brownlee
34 lat/a 171 cm
piecze torty na zamówienie w chce otworzyć cukiernie
Awatar użytkownika
ABOUT ME
This ain't for the best, my reputation's never been worse, so....
Przyjezdny
Trach.
Rzeczywistość wdarła się nieproszona.
Pomimo stresu i strachu, który przeżywała, przełamaniu własnych barier, gdy drżącą dłonią naciskała dzwonek do drzwi, rzeczywistość i jego słowa – brutalnie sprowadzające ją na ziemię, wypełniające całą przestrzeń, zabierające cenne powietrze.
Co do jasnej cholery przyszło do jej głowy?
Jego słowa odsłaniały obrazy w głowie, których Amy wcześniej nie widziała. Znowu zaślepiona własnym egoizmem, własnymi potrzebami, strachem o własne życie, znowu wpychała się do jego życia, domu. Nawet, jeśli oboje mogli posiadać tą świadomość, że ze względu na Stacy do końca swoich dni, nie uwolnią się od wzajemnego kontaktu, to teraz? Po tym wszystkim co się wydarzyło… Brownlee powinna poczekać, odpuścić. Czy naprawdę ktoś za nią szedł? Czy to był wytwór jej wyobraźni, bo tak bardzo tęskniła za swoją małą córeczką? Co było prawdą, a co znowu sobie wmawiała, chcąc wybielać kolejne czyny szyte egoistycznymi pobudkami.
Od jej powrotu minęły miesiące…
Starała się być cierpliwa, czekała na rozprawę w sądzie, trzymała się nadziei, że aż tak źle nie będzie, ale liczyła – te kilka miesięcy temu, gdy pierwszy raz zamieniła kilka słów z własną córką w ogrodzie, naprawdę liczyła, że po takim czasie uda im się cokolwiek wypracować. Kenneth był nieugięty. Była wściekła, choć jednocześnie wiedziała, że nie powinna mieć ku temu powodów. Nie znała jednak słów, którymi mogłaby go przekonać, a cholera kiedyś była w stanie przekonać go do wszystkiego. Niejednokrotnie wykorzystywała płomień ich uczucia w błahych sprawach, bo zawsze go przecież szanowała. Gdzie ten szacunek podział się teraz? Gdzie docenienie jego samotnego ojcostwa? Żądała. Ciągle tylko czegoś od niego żądała. A teraz stała szczerze przerażona, ogarnięta bezsilnością, bo czekała, bo otworzyła się. Wszystko co chciał mu powiedziała i nadal, nie pozwolił jej się zbliżyć do dziecka… Nie mogła przez to myśleć racjonalnie. Ta potrzeba zagłuszała wszystko i wszystkich innych.
– Jestem tu codziennie, ale nigdy mnie nie zauważyłeś. Nie miej do mnie pretensji, po tym wszystkim co się działo musiałam mieć pewność, że z Tobą i Stacy wszystko jest w porządku – odpowiedziała mu dopiero, gdy znaleźli się w kuchni. Była zrezygnowana. Nie wiedziała, co jeszcze powinna zrobić. Paść na kolana i błagać? Nie, nie mogłaby się tak poniżyć, poza tym wiedziała, że na mężczyznę nie zrobiłoby to żadnego wrażenia. Nie, nic nie mogła robić.
– Nie myślałam… Słuchaj, nie, nie zostanę tu wyjdę i jeśli ktoś mnie śledzi to nawet zapomni, że tu byłam. Pójdzie dalej za mną. Nie wiem, pójdę w jakieś zatłoczone miejsce, pewnie wśród ludzi będę bezpieczniejsza.. Nie wiem co myślałam… - zaczęła zdenerwowana i potrząsnęła mocno głową po czym wykonała dwa kroki do tyłu, zupełnie jakby faktycznie planowała odwrót, ucieczkę, kolejną. Jakby narażanie własnego życia było prostsze niż rozmowa z nim. Gdyby miała pewność, że jej błyskotliwy niebywale pomysł zadziała, już teraz przekraczałaby próg jego domu wychodząc i udając się jak najdalej. Problemem było tylko to, że Amy a) nie miała pewności, czy faktycznie ktoś za nią szedł, b) była zrezygnowana ciągłym czekaniem i potrzebowała z n o w u usłyszeć od mężczyzny cokolwiek.
– Ile jeszcze będziesz mnie dręczyć Kenneth? Kiedy to się skończy? Zniszczysz mnie w sądzie, udowodnisz jak beznadziejna byłam. Zabierzesz prawa? I co potem? Po tym wszystkim? Co powiesz własnej córce, gdy zapyta się o mamę? – w lawirze wszystkich wydarzeń, huraganu, strzelaniny, być może krążących gdzieś za nią gangsterów, tego, że on codziennie ryzykował własnym życiem dla innych osób, dodając jej leki, stresy, a kończąc na przepięknej, blond pięciolatce, która musiała być teraz gdzieś nad nimi, Amy najwidoczniej straciła całą nadzieję.
Teraz.
Siedząc w zniszczonym przez żywioł domu. W kuchni, którą sama tak skrupulatnie planowała. W miejscu wypełnionymi dziesiątkami miłych wspomnień. Patrząc w oczy mężczyzny, którego w ostatnim czasie potrafiła kochać i nienawidzić jednocześnie, który wyciągnął ją z ciemności, a teraz uparcie próbował z powrotem tam wtrącić – traciła nadzieję. Ciemność pożerała rzeczywistość wokół niej. Połykała zepsute okna, meble, czy zagipsowaną rękę. Przysłaniała światło słoneczne, czy możliwość uspokojenia się. Klatka piersiowa blondynki szalała, ręce jej się trzęsły, a na twarzy wymalowana była wściekłość w najczystszej postaci. Chwilę temu – przerażona, teraz zrozumiała, że prawdziwe zagrożenie nie czaiło się za rogiem w postaci obcego mężczyzny – nie, prawdziwe zagrożenie było naprzeciw niej, to Kenneth popychał ją w kierunku mroku, mimo, że cholernie się starała.
– Co jej powiesz? Co powiesz Stacy, gdy zapyta kolejny raz o swoją mamę? Co powiesz jej, gdy będzie starsza, gdy będzie więcej rozumiała. Co jej powiesz? – nie podnosiła głosu, jednak ton wyrażał więcej niż tylko samą irytację. Naciskała na niego. Czekała. Tonący chwyta się wszystkiego, a Amy już od pięciu lat walczyła o każdy kolejny oddech.


kenneth lafayette
39 lat/a 186 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
did you hear about the criminal who stole a lamp? he got a very light sentence!
Miejscowy
Był prawdziwie zmęczony.
Wykończony, wycieńczony, kompletnie bezsilny i już najwyraźniej pusty. Każda komórka jego ciała błagała o wytchnienie, a psychika powoli zaczynała odpuszczać, nie mając siły na walkę. Kenneth miał silny charakter i potrafił być uparty, nieugięty i zawzięty, ale teraz, gdy od długiego czasu Amy ciągle go nachodziła, prawnik nadal nie skończył pozwu i rozpoczął się huragan, miał prawdziwie dosyć.
Tęsknił za spokojnym życiem rok temu. Wtedy, jak Stacy nie pytała za dużo matkę ani o żadną panią Amy, wtedy, jak jego jedynym zmartwieniem była praca i kolejne gangsterskie porachunki, a także wtedy, gdy z utęsknieniem czekał, aż jego brat wyjdzie z odwyku i wszystko będzie dobrze.
Patrząc na blondynkę, która stała teraz naprzeciwko niego i kolejny raz rzucała tymi niepoważnymi słowami, pokręcił zrezygnowany głową. Zerknął na gotującą się wodę w czajniku i oparł o blat, musząc wyglądać cholernie głupio z jedną ręką w gipsie.
Mogłaś napisać esemesa — zauważył, posyłając jej nieprzychylne spojrzenie. Nie było konieczności, aby bawiła się ponownie w stalkerkę i obserwowała ich dom z oddali, codziennie wyczekując, czy akurat dzisiaj wyściubią nos poza cztery ściany. To było chore.
Zwariowałaś? Pójdzie za tobą i co? Pchasz się na śmierć? To są niebezpieczni ludzie, Amy. On ci nie powie, że masz siedzieć cicho, bo cię znajdzie, tylko strzeli ci w głowę z dużej odległości. Możesz zacząć myśleć racjonalnie? Nigdzie nie idziesz — Brownlee miała bardzo małe wyobrażenie o świecie i była tak cholernie niestabilna emocjonalnie, że Ken naprawdę się bał, co mogłoby jej jeszcze kiedyś wpaść do głowy. Była nieprzewidywalna i nawet nieobliczalna, co było kolejnym powodem, dla którego nie chciał jej powierzyć Stacy.
Czajnik wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, więc Lafayette się odwrócił i wlał do dzbanka ze zmielonymi ziarnami wrzątek, aby kawa mogła się zaparzyć. Blondynka miała szczęście, że stał do niej tyłem, bo słysząc jej słowa ciśnienie momentalnie mu skoczyło i zacisnął zdrową rękę w pięść, dochodząc do wniosku, że tego już za wiele.
To były sekundy.
Ja cię dręczę? JA CIĘ DRĘCZĘ? A kto co chwilę tutaj przychodzi i obserwuje nas z oddali?! Od miesięcy pieprzysz mi ciągle coś innego! Jesteś niestabilna i rozchwiana, gadasz o miłości, a potem zachowujesz się, jakbyś straciła rozum! — ryknął, odwracając się do kobiety przodem. Jego oczy płonęły żywym, ognistym gniewem, gdy wbijął cierpkie spojrzenie w Amy, mając przyspieszony ze złości oddech. — Nawet teraz, w obliczu huraganu, gdy widzisz, jak rozwalony jest dom, ty dalej brniesz w swoje! Poczekaj na proces, na litość boską! — kontynuował, podnosząc głos i zupełnie zapominając, że na górze jest Stacy.
Kenneth po prostu pękł. Nie było już czego zbierać, wszystkie nerwy ostatnich miesięcy postanowiły się skumulować i znaleźć jakieś ujście. Miał tego dość. Miał zwyczajnie, serdecznie dość i gdyby mógł, zabrałby dziecko, spakował i wyjechał stąd w cholerę, zapominając, że ktoś taki jak panna Brownlee istnieje.
ŻE JEJ MATKA ZWARIOWAŁA! — warknął wściekle, przykładając zdrową dłoń do czoła i otarł je, zaczesując włosy do tyłu, jakby to miało mu pomóc w złości i stresie. — Powiem jej prawdę! Że uważam, że to była dla niej najlepsza decyzja, a jak będzie pełnoletnia i zechce się z tobą spotykać, to będzie jej decyzja. Teraz ma pięć lat i nie pozwolę, żebyś jej robiła sieczkę z mózgu tak samo, jak mnie! — sprostował, chociaż jego ton nie brzmiał ani trochę milej. W najmniejszym stopniu. Nadal na nią grzmiał, a gdyby mógł, najpewniej roztaczałby także iskry. Widać było, że jego ciśnienie jest już na granicy i nie czuje się dobrze, ale Amy doprowadzała go do najgorszych poziomów stresu.
I myślał, że nie będzie tak źle. Że lada moment mu przejdzie, jak nabierze powietrza, a blondynka wyjdzie trzaskając drzwiami. Tyle, że jego serce gwałtownie się zatrzymało, a potem przyspieszyło bicie, gdy na schodach zobaczył zaszklone oczy pięciolatki, która patrzyła prosto na niego z uchylonymi oczami.
Potwornie zjebałeś, Kenneth.
Amy to… mama? — cienki, dziecięcy głos przebił się przez niekomfortową ciszę, a Ken uchylił wargi, aby coś powiedzieć, ale nic nie wyszło spomiędzy jego ust. Po prostu nie miał pojęcia, co zrobić.
Słoneczko… — zaczął, robiąc krok w przód, ale Stacy wtedy weszła dwa schodki w górę. Tak, jakby się go bała, a to złamało mu serce.
Nie! Bo ty krzyczysz! Nienawidze cie! — i jeśli coś mogło doszczętnie złamać ojcowskie serce, były to właśnie te słowa. Stacy nawet nie znała ich wagi, mając zaledwie pięć lat, ale Ken poczuł się tak, jakby ktoś właśnie wyrwał mu serce. Mała pobiegła na górę, a Ken zrezygnowanym, smutnym spojrzeniem owiał Brownlee, wzruszając bezsilnie ramionami.
Masz co chciałaś. Idź do niej — rzucił, samemu kierując się na taras.
Rzucił palenie i był czysty, ale teraz desperacko potrzebował papierosa. Tego schowanego na czarną godzinę.

Amy Brownlee
34 lat/a 171 cm
piecze torty na zamówienie w chce otworzyć cukiernie
Awatar użytkownika
ABOUT ME
This ain't for the best, my reputation's never been worse, so....
Przyjezdny
Dwa wyrywające się ku sobie niegdyś serca. Dni, tygodnie, miesiące, lata wspólnie spędzone. Tysiące nocy splecionych nagich ciał. I jego wielkie rozczarowanie. Urwana historia na pięć długich lat.
Nie umniejszała swojej winie. Absolutnie nie! Miała jednak dość posypywania głowy popiołem, rozdrapywania swoich problemów, zapewniania o chęci zmiany, o planach na naprawienie niemalże wszystkiego. Nie kłamała, gdy stojąc w progu po raz pierwszy informowała go o swoim powrocie i chęciach odzyskania Stacy. Sytuacja jednak znacznie się skomplikowała, bo skrywane głęboko, w najciemniejszych czeluściach jej serca uczucia, co chwilę dawały o sobie znać. Można było przysiąc, że wstrzymywała oddech ilekroć jego zapach trafiał do jej nozdrzy, a jego sylwetkę i wszelkie zmiany, które w niej zaszły - odgrywała w pamięci każdego wieczoru od nowa. Smak jego ust towarzyszył jej o poranku, wracając jak bumerang z odtworzeniem tej jednej chwili, sytuacji, gdy jej serce znowu zabiło mocniej. Było jej trudniej. Znacznie trudniej niż początkowo zakładała. Była przygotowana na niemalże najgorsze, ale nie na mieszającą się nadzieję z rozczarowaniem, milczeniem i wiecznymi pretensjami z jego strony. Cokolwiek by nie zrobiła. Miała dość.
Nabierając powietrza pozwalała mu wykrzyczeć wszystkie słowa, jakby rozumiała zasady tej gry – to nie była jej kolej, zaraz przyjdzie, ale jeszcze moment. Szukając w głowie odpowiednich słów do obrony nie przewidziała jednego – pięciolatki dokładnie w zasięgu ich wzroku, niemalże w samym centrum sprzeczki dorosłych, miejscu, w którym nigdy nie powinna się znaleźć. Nazywając Amy złą matką nie uciekłoby się do kłamstwa, jednak nie była na tyle okrutna, by przekazać dziewczynce wieści za wszelką cenę…
Sparaliżowana stała, czując jak całe jej ciało zaczęło się trząść.
Bała się ruszyć, bała się wyszeptać choćby jedno słowo, bała się zaczerpnąć oddech, by przypadkiem nie uczynić tego zbyt głośno. Z jednej strony wszystkie jej komórki wyrywały się w kierunku pięciolatki, by pochwycić ją w ramiona, zapewnić o tym, że TAK, była jej MAMĄ, kochała ją nade wszystko i już nigdy jej nie opuści. Z drugiej strony nie potrafiła rozgryźć tego, jak zareagowała dziewczynka. Bolesna świadomość tego, że w dalszym ciągu absolutnie jej nie znała nie odpuszczała nawet na krok i nie pozwalał blondynce na cieszenie się, tak długo wyczekiwanym momentem. Stąpała po minach. Widziała wzrok mężczyzny, słyszała krzyk pięciolatki, jako bierny uczestnik chwilowej sytuacji, niczym posąg. Namieszała. Wiedziała, że wszystko, co się wydarzyło było jej winą. Nie powinna była go zdenerwować. Nie powinna naciskać. Nie powinna kłócić się, wiedząc, że ich córka znajdowała się tuż nad nimi. Tak wielu rzeczy nie powinna, że powinna zmienić swoje nazwisko na ”Nie powinna”, może z kolejną, nową tożsamością byłoby jej łatwiej…
Nienawidzę Cię.
Idź do niej.
Słowa do niej nie trafiały. Przelatywały obok. Miała ochotę się rozpłakać, jednocześnie wiedząc, że to ostatnie co powinna zrobić. Powinna dostać siarczysty policzek, byleby tylko wyrwać się z żałosnego impasu i w końcu zrobić to, o co przecież przez te wszystkie miesiące walczyła.
Nic mu nie odpowiedziała.
Nie zaszczyciła ani jednym słowem, gdy jej kroki pośpiesznie udały się na górę. Wszystko później, było pozbawione rachuby czasu, trudne, aczkolwiek wypełniające jej serce szczęściem i nadzieją, z którą w żaden sposób nie mogła już sobie poradzić.
Naprawdę jesteś moją mamą? Dlaczego Ciebie nie było? Gdzie byłaś? Czy znowu mnie zostawisz? Czy mnie kochasz, bo inne mamy nie zostawiają swoich córek? Dlaczego tato na Ciebie krzyczał? .
Lawina pytań wydobywała się z ust dziewczynki pomiędzy kolejnymi podciągnięciami nosa i cichym szlochaniem, które nie ustępowało, nawet, gdy Stacy wtuliła się w Brownlee, a ta gładziła ją uspokajająco po plecach. Nie potrafiła odpowiedzieć na większość pytań. Zapewniając o miłości, tłumacząc się chorobą, obiecując, że już zawsze będzie obok. Nie miała serca powiedzieć jej nic innego. Nie mogła wspomnieć o pozwie, o niedługo rozpoczynającej się rozprawie i o tym, że ojciec pięciolatki być może nie pozwoli im utrzymywać kontaktu. Żałowała jednak mocno, że nie miała go teraz po swojej stronie. Stacy była taka ciekawska, taka energiczna, spostrzegawcza, to rozkładało Amy na łopatki. Potrzebowała Kenneth’a.
Mogę mówić mamo? Zabierzesz mnie teraz do siebie?
Kolejne pytania, a blondynka dostrzegła poruszony cień koło drzwi wejściowych do pokoju dziewczynki. Nie wiedziała, ile już tu siedziała. Czas stanął w miejscu i liczyło się tylko dobro Stacy, ale… Była coraz bardziej przytłoczona, zestresowana, coraz większy miała mętlik w głowie i r o z u m i a ł a, że na większość pytań nie powinna odpowiadać. Nawet, jeśli nosiła małą przez dziewięć miesięcy pod swoim sercem, to obecnie… Praktycznie się nie znały. I chciała to naprawić, chciała być M A M Ą, tylko, czy naprawdę musiało to wyglądać aż tak szalenie? Dławiąca gula utknęła jej w gardle, gdy nagle Stacy postanowiła, że MUSI zrobić dla niej najpiękniejszy rysunek na świecie, bo nigdy nie narysowała swojej mamy, a Amy jest przecież taka piękna.
Nie mogła wysiedzieć w pokoiku. Obiecała, że zaraz wróci, że znajdzie tylko tatę i korzystając z pochłonięcia kredkami pięciolatki powoli wyszła z pokoju odnajdując mężczyznę na dole.
– Nie wiem… Nie wiem, co mam Ci powiedzieć… Nie chciałam by tak to wyglądało. Nie planowałam tego… Nie wiem, co mam jej odpowiadać. Próbuję to wszystko wytłumaczyć, próbuję przeprosić… Nie wiem, co mam teraz robić… - mówiła chaotycznie. Upust emocji, na które nie mogła sobie pozwolić przy dziecku, a najwyraźniej nie miała problemów by uczynić to przy nim.
– Nie dam rady bez Ciebie – dodała ciszej odnajdując swoim spojrzeniem jego oczy. Amy Brownlee najwyraźniej nie miała litości, ani hamulców, ale teraz, najważniejsze było dobro Stacy i nie mieli już wyjścia, musieli razem się dogadać.


kenneth lafayette
39 lat/a 186 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
did you hear about the criminal who stole a lamp? he got a very light sentence!
Miejscowy
Znajome, choć przez ostatnie lata zupełnie zapomniane drapanie w gardle wywołało krótki atak kaszlu. Zacisnął powieki, czując się niemal znowu jak nastolatek, który próbował pierwszego w swoim życiu papierosa. Musiał oprzeć się o ścianę zniszczonego huraganem domu, wziąć głęboki oddech w płuca i strzepać niewielką ilość popiołu na trawnik, nim przy kolejnym zaciągnięciu się nikotyną, było już lepiej.
Gniewną miną wpatrywał się w powoli wypalanego papierosa, po którego obiecał sobie, że nie sięgnie nigdy więcej, nie chcąc dawać złego przykładu Stacy; teraz to wszystko nie miało sensu. Obietnica została zakopana głęboko pod warstwą bólu i złości, gdy z każdym kolejnym przemyśleniem i wściekaniem się na samego siebie, sięgnął także po drugiego z honorowej paczki.
Nie tak miało to wyglądać.
Planował inaczej — nie było dobrego momentu, ani dobrej sytuacji, ani dobrych okoliczności, aby przekazać pięciolatce tę wiedzę. Zdawał sobie doskonale sprawę z faktu, że wiadomość o matce małej nie powinna być przekazana na sali sądowej, jednak to było już znacznie lepsze, niż podczas kłótni. Uniesiony wielkimi emocjami, z pulsującymi żyłami od szalenie wysokiego ciśnienia i stresu, ciskał słowami, kompletnie się nad nimi nie zastanawiając. Zapomniał, że na górze jest mała, która może usłyszeć wszystko i końcowo właśnie to się stało, a Lafayette był zagubiony.
Rodzicielstwo było cholernie trudne. Każdego dnia stawał na wysokości zadania i stykał czoło z nowymi zadaniami, ale nic, ani nikt, nie mógł go przygotować właśnie na to. Nikt nigdy nie wspomniał o tym, że dzieci często nie przykładają wagi do wypowiedzianych słów i, że któregoś dnia może usłyszeć, jak jego własne, ukochane dziecko obwieszcza, że go n i e n a w i d z i.
Serce Kena złamało się na milion malutkich kawałków. Powinien być do tego przyzwyczajony, ostatnie miesiące ciągłej walki z Amy przyzwyczaiły go już do ciągłych rozczarowań, smutnych chwil, kompletnego zaskoczenia i sinusoidy, w której przyszło mu żyć. Mimo to, nie był ani trochę przygotowany.
Dwa niedopałki ze wstydem schował pod wielką doniczką nieopodal domu, kręcąc sam do siebie głową z niedowierzaniem. Nie chciał wracać do nałogu, ale wiedział, że teraz już będzie zbyt p r o s t o; zirytowany wrócił do domu, byleby zamknąć się w łazience na najbliższe kilka minut. Wściekle szorował dłonie i zęby, chcąc pozbyć się paskudnego zapachu dymu, a gdy to w końcu mu się udało, nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić.
Powinien być na górze i słuchać, co Amy opowiada ich córce. Jego miejsce było obok, musiał k o n t r o l o w a ć i wiedzieć, tymczasem zostawić je zupełnie same sobie, zbyt zajęty własnymi emocjami. Nawalił po raz kolejny i zanim zdążył się zorientować, jego kroki zaprowadziły go pod pokój dziecka, czując się jak intruz. Nasłuchiwał; głosy były jednak zbyt ciche, aby usłyszał coś więcej niż szum zza zamkniętych drzwi i postanowił, że m o ż e, jeśli mleko już się rozlało, powinien dać im trochę czasu samotnie.
Problem polegał tylko na tym, że błąkał się po parterze domu zupełnie zagubiony. Nie miał już ochoty na wracanie do poprzedniego obowiązku naprawiania szkód, a kawa, którą zaparzył, smakowała gorzko i nieprzyjemnie. Siedział zatem przy stole, wpatrując się jak zawieszony w kubek z chłodnym już napojem i obracał go w rękach, zastanawiając się nad tym, co dalej?
Ja też nie chciałem, żeby to tak wyglądało — podniósł głowę, nawiązując kontakt wzrokowy z Brownlee. Broń została opuszczona; w tym momencie obydwoje byli już na absolutnie przegranej pozycji i należało kierować się dobrem dziecka, a nie wzajemnymi bolączkami. Nie mogli tego robić, więc ciężko westchnął, podnosząc się z krzesła i nerwowo podrapał się po karku, kiwając krótko głową.
Od początku powinni zrobić to razem.
Chodź. I tak lepiej się na to nie przygotujemy — mruknął, ruszając schodami na górę i doskonale słyszał, że Amy idzie za nim. Nie zamierzał nic wcześniej ustalać. Teraz chciał być tylko szczery z dzieckiem, które i tak usłyszało za dużo. Na początku zapukał w drzwi pokoju, odnajdując smutny wzrok Stacy, która pochylona nad swoim biurkiem zatrzymała ruch kredki, patrząc na Kena zupełnie niezadowolonym spojrzeniem. — Stacy, musimy porozmawiać, wiesz? — zaczął spokojnie, doskonale wiedząc, że mała będzie sie stawiać.
Nie! Wolę z mamą. Ty krzyczysz i mi nie powiedziałeś, że to mama… — odpowiedziała smutno, a Kenneth westchnął, siadając na brzegu niewielkiego łóżka pięciolatki. Krzywo się uśmiechnął, choć jego mina nadal była pełna bolączki.
Nie powiedziałem ci, kochanie, bo musimy z mamą kilka rzeczy jeszcze omówić. Czekają nas dorosłe rozmowy, wiesz? Nie chciałem dla ciebie źle. Wiem, że chciałabyś wiedzieć wcześniej i że zawsze pytałaś o mamę, ale jesteś jeszcze mała i starałem się, aby było dla ciebie najlepiej. Przykro mi, że się wystraszyłaś moim krzykiem i za to przepraszam. Nie złość się na mnie, dobrze? — kontynuował, patrząc cały czas tylko na Stacy i obserwując każdą zmianę jej mimiki, czy zachowania. Widział, że powoli chłonęła jego słowa i musiała się nad nimi zastanowić, ale była mądrą dziewczynką, która zaraz lekko kiwnęła głową.
Nie lubię, jak krzyczysz… mama mnie teraz zabierze?
Nie. Nie zabierze. Zostaniesz ze mną, ale…
A będzie nas odwiedzać? Mama wróciła, ty się nie cieszysz? Zamieszka z nami?
Tym razem spojrzał w kierunku Amy, oczekując wsparcia, bo choć doskonale wiedział, co chce na to wszystko odpowiedzieć, to miała być ich wspólna rozmowa. Nie chciał się zgodzić na żadne odwiedziny i kontakt, ale teraz Stacy zdecydowanie by go za to znienawidziła.
Nie miał już wyjścia.
Będzie nas odwiedzać — odpowiedział tylko na to pytanie, tym samym dając Amy zgodę.
Musieli porozmawiać wspólnie.
Jego prawnik go zabije.

Amy Brownlee
ODPOWIEDZ

Wróć do „217”