bunkrów nie ma
jeszcze dalej, jeszcze dużo, dużo; niech się pali, niech się mury burzą.
Chaos.
Burza trwająca w jego życiu zaczęła się kilka miesięcy wstecz, siejąc zniszczenie i depcząc budowane przez pięć lat fundamenty, które myślał, że nie mają p r a w a ulec katastrofie. Uważał je za cholernie wytrzymałe, wysokie i jako podstawa, odpowiadały za całą życiową konstrukcję, nad którą tak długo pracował.
Jak w cholernym błędzie był.
Ostatnie spotkanie — już nie pamiętał, wydarzyło się za dużo, j a k i ś c z a s t e m u — z Amy sprawiło, że potrzebował konsultacji z adwokatem dwa razy. Przy pierwszym telefonie poprosił go o przyspieszenie pracy nad wnioskiem, gotów zapłacić każdą cenę za wejście na drogę sądowej batalii, z kolei przy drugim poprosił, aby dał mu ponowny wgląd do dokumentów, zanim wyśle wniosek do sądu. Musiał być pewien. Mętlik w głowie, który był spowodowany pocałunkiem i kolejnymi wyznaniami nie dawał mu spać, a dodatkowe zamartwianie się o bezpieczeństwo byłej narzeczonej nie było na liście rzeczy, które zamierzał robić.
Był za stary, aby dawać się poddać silnym emocjom, choć to zawsze była ona; tylko przy niej odczuwał tak dużo i tylko ona potrafiła doprowadzić go do takiego stanu. Do szaleńczej miłości, do ogromnych poświęceń, a także do paskudnej wściekłości, która towarzyszyła mu, odkąd tylko pierwszy raz pojawiła się pod płotem. Była cholernie uparta, zawzięta i walczyła o Stacy, choć przeszło mu przez myśl, że także i o n i e g o.
Kenneth jednak czuł za wiele żalu, miał zbyt złamane serce i za bardzo martwił się o Stacy, aby pozwolić jej na zbliżenie się do córki. Minęło za mało czasu, aby miał pewność, że Brownlee nie ucieknie. Wynajęcie mieszkania i praca, o czym się dowiedział z dokumentów, nic nie gwarantowała. Nie wiedział, czy istniało cokolwiek, co by dało mu wystarczającą gwarancję, ale bez przerwy wmawiał sobie, że to jeszcze nie czas.
W szczególności nie wtedy, kiedy przez miasto przeszedł huragan. Ostatnie miesiące na posterunku nie były dla policji łaskawe, ale to nie było personalne. Nocą, kiedy miasto nawiedziła ogromna wichura, niszczycielska siła, która nie miała litości, Lafayette nie odczuł tego tylko jako policjant. Dom, który budował s a m, w który włożył całe swoje serce, marzenia i cele, został zniszczony. Całą ciężka praca ugięła się pod wpływem siły atmosferycznej, a jedyne, co w tamtym momencie mógł zrobić Lafayette, to spróbować wszystkiego, aby ratować małą. Wspinaczka na dach z płaczącą pięciolatką w rękach była nielada wyzwaniem, skutkującym stłuczeniami rąk i siniakami, a także złamaną kością w nadgarstku. Spędził całą noc w bólu, przytulając do siebie Stacy, a kiedy tylko pogoda odrobinę się uspokoiła, podrzucił małą do matki i sam zaopiekował się ręką, która skończyła w gipsie.
Był załamany, kiedy wyceniał samotnie straty. Zniszczone sprzęty AGD mógł wymienić, ale pęknięte ściany, zniszczony ogród, instalacja elektryczna? Jak miał to zrobić, kiedy był w połowie, chwilowo, niepełnosprawny? Nie pozwalał sobie na chwile załamania, bo mama także potrzebowała pomocy, a on, kiedy tylko wszystko odrobinę się uspokoiło i doszedł do wniosku, że dom nie stanowi zagrożenia, opiekował się małą. Zbudowany domek, który wcześniej był dla niej świetną zabawą na dworze, był zupełnie połamany i zniszczony.
Mała była jednak dzielna. Podawała mu rzeczy, kiedy jedną ręką zajmował się naprawami, a także pytała, czy nie zrobić czegoś za niego z uwagi na gips (na którym się podpisała, narysowała serduszka i inne malunki). Złamany nadgarstek pozwolił mu na wzięcie urlopu chorobowego, choć przy zniszczeniach i panice, a także przewinieniach, które ogarnęło miasto, nie było to najlepszym wyjściem. Innego jednak nie miał.
Huragan się uspokoił, ale miasto było w rozpaczy. Podobnie jak Kenneth, kiedy dzisiejszego popołudnia Stacy zajmowała się kolorowankami w swoim pokoju, a on starał się dojść do źródła zawilgocenia, aby pozbyć się go z wnętrza domu. Oderwał go od zadania dopiero dzwonek do drzwi i nie myśląc zbyt wiele, drzwi otworzył od razu, tylko wzdychając na widok blondynki.
Przynajmniej była cała.
— Co tu robisz? — rzucił na przywitanie, choć w obliczu tragedii, zapewne powinien spuścić z tonu. Nie miał na to jednak siły. Był zbyt zmęczony.
Amy Brownlee