i see the dark crawling in
i see your wars, it's the end
Ale jego dzieciństwo nie było etapem w życiu, do którego chciałby wrócić. Nawykł do unikania przeszłości, nawet jeśli złe wspomnienia były upychane na dno umysłu kosztem tych dobrych.
W niemal identycznym odruchu sięgnął po zapalniczkę, wydobywając ją z kieszeni spodni. Przytaknął, gdy stanęli przed jego autem - zaciągając się świeżym, tytoniowym powietrzem, natychmiast poczuł odrobinę ulgi. Ale nie wynikała ona z braku cholernie śmierdzących kadzidełek, ale z przestrzeni, którą oferowało wielkie niebo i puste o tej porze ulice.
Ściany komisariatu dławiły, oblepiały jego płuca gęstym oparem problemu, który musiał rozwiązać - sytuacji, z której musiał wybrnąć. Ale choć iskierka paniki rozpaliła się gdzieś w jego podświadomości, gdy wsiadał za kierownicę swojego lekko zdezelowanego, wysłużonego camaro, czuł znajome, chłodne opanowanie, które przyniosło wyjście z tamtego miejsca.
Przebłyski charakteru, które pokazywała mu Rosemary, były niewystarczające by poddał w wątpliwość jej chęć udania się z nim w inne miejsce.
Słyszał plotki o jej trudności we współpracy, ale dotychczas wydawały mu się tylko nierównościami na drodze - może nie czyniły tej drogi przyjemną, ale żadna nie miała potencjału na zniszczenie mu podwozia.
Madden przywykł do poczucia kontroli. Nie była to rzecz, której oczekiwał na srebrnej tacy od drugiej osoby - było to coś, co zawsze wyszarpywał dla siebie nie zbaczając na konsekwencje. Towarzyszyło mu przy biurku komisariatu, na miejscu zbrodni wśród cuchnącego zapachu krwi, z bronią w ręku pośród niewiadomych. Wiele rzeczy potrafiło w łatwy sposób wyprowadzić go z równowagi, wzbudzić wściekłość, z którą konfrontował się z całym światem - ale nawet ta wściekłość była jedynie powierzchowną emocją. Pierwszą, po którą sięgał, najprostszą, z której korzystał. W głębi ducha zawsze czuł, że panuje nad sytuacją, na swój własny, pokrętny sposób.
I teraz, wkraczając do wnętrza ponurego, opustoszałego o wciąż wczesnej porze baru, w pełni wierzył, że załatwi kwestię Romy i ich śledztwa równie łatwo, jak zaciągnął ją do Kingpina i przydzielił do nudnego przesłuchiwania świadków zdarzenia.
Przechodząc obok baru, spostrzegł dwójkę stałych bywalców zalegających przy ladzie. Napotykając spojrzenie barmana, machnięciem głowy zgodził się na to samo co zwykle, dwoma palcami wskazując mu, by przyniósł nie jedną, a dwie szklanki średnio-podłego whisky. Usatysfakcjonowany wizją zwilżenia ust gorzkim płynem, ruszył do stolików w loży na samym końcu - tam, gdzie praktycznie nie było klientów.
- Od razu lepiej - westchnął teatralnie, zasiadając na obitej zdartą skórą kanapie. Jakby był tego rodzaju policjantem, który w środku dnia pracy musi wyrwać się z komisariatu, napić, odnaleźć ulgę. Nic nie robił sobie z wyobrażenia o nim, jakie musiała posiadać o nim detektyw. Nie dbał o jej opinię równie mocno, jak o czyjąkolwiek inną. - Nie uważasz? - uśmiechnął się pod nosem, wyciągając paczkę papierosów i rzucając na blat gdy znudzona życiem kelnerka podeszła do ich stolika, stawiając przed nimi dwie, wypełnione bursztynowym płynem szklanki.
Romy Ledet