
Sylas
<
Wskazówki zegara stanęły w miejscu, gdy wzrok Sylasa przelotnie przebiegł po nagłówku natarczywego artykułu w rogu ekranu telefonu. Oddech urwał mu się w przełyku, ciało zamarło w bezruchu, a świat dookoła zdawał się robić fikołka, kiedy raz po raz czytał te same trzy słowa, jakby oczekiwał, że za którymś razem zmienią znaczenie. The Rose Noire. Po ostatnich wydarzeniach w sercu Luizjany informacje o atakach, wypadkach i strzelaninach nie zaskakiwały już nikogo. Przytłaczający ciężar tragicznych wydarzeń i kumulującej się, negatywnej energii niemalże fizycznie wyczuwalnej w atmosferze miasta, dało się przetrwać, czasem nawet odetchnąć i zignorować, zwłaszcza, że taka po prostu była kolej rzeczy. Vernet, o ile nieszczególnie zadowolony z rosnącej agresji i terroru tuż za progiem swojego domu, widział to jak zmianę pogody, kolejny naturalny fenomen wywołany rosnącym napięciem i napędzający sam siebie. Było mu to w dużej mierze obojętne. Aż do teraz.
Zmuszając się do wzięcia oddechu zerwał się z miejsca, pozwalając staremu tomowi zielarskiemu opaść ze swoich kolan na dywan z głuchym stuknięciem, przeszedł nerwowym krokiem w stronę ściany salonu, odwrócił się na pięcie i ruszył w drugą stronę, nie mając żadnego celu ani planu. Panikował. Nie prowadziła go żadna nieludzka siła, nie wpadł w trans, a pierwszy raz od kiedy pamiętał zwyczajnie nie wiedział co ze sobą zrobić, by nie dać się pochłonąć fali zalewających go emocji. Strachu. Nerwów. Zanim w pełni zarejestrował co robi, przyciskał telefon do ucha, wsłuchując się niecierpliwie w monotonne buczenie nawiązywanego połączenia. Podparł się dłonią o szorstki pled zakrywający oparcie kanapy, powtarzając w głowie mantrę odbierz, odbierz, odbierz.
- Gdzie jesteś? - rzucił od razu, w odpowiedzi na trzask sygnalizujący rozpoczęcie rozmowy. Chciał spytać o wiele, powiedzieć jeszcze więcej, ale w tej chwili musiał mieć pewność, że Amo znajdował się poza tym przeklętym klubem.
Zmuszając się do wzięcia oddechu zerwał się z miejsca, pozwalając staremu tomowi zielarskiemu opaść ze swoich kolan na dywan z głuchym stuknięciem, przeszedł nerwowym krokiem w stronę ściany salonu, odwrócił się na pięcie i ruszył w drugą stronę, nie mając żadnego celu ani planu. Panikował. Nie prowadziła go żadna nieludzka siła, nie wpadł w trans, a pierwszy raz od kiedy pamiętał zwyczajnie nie wiedział co ze sobą zrobić, by nie dać się pochłonąć fali zalewających go emocji. Strachu. Nerwów. Zanim w pełni zarejestrował co robi, przyciskał telefon do ucha, wsłuchując się niecierpliwie w monotonne buczenie nawiązywanego połączenia. Podparł się dłonią o szorstki pled zakrywający oparcie kanapy, powtarzając w głowie mantrę odbierz, odbierz, odbierz.
- Gdzie jesteś? - rzucił od razu, w odpowiedzi na trzask sygnalizujący rozpoczęcie rozmowy. Chciał spytać o wiele, powiedzieć jeszcze więcej, ale w tej chwili musiał mieć pewność, że Amo znajdował się poza tym przeklętym klubem.