
Over the devil's hive
I'm still alive
Alkohol jakże beztrosko szumiał w jego głowie, powodując także, że na ustach co rusz zakwitał uśmiech. Uśmiech ukazujący rozbawienie, a także jakiś cień frywolności.
Nie miał problemów z utrzymaniem równowagi, jednakże, gdyby poproszono go o przejście w idealnie prostej linii, to ów test oblałby już na samym wstępnie. Może i się nie zataczał, tak jego kroki nie były odpowiednio zsynchronizowane, co dodatkowo powodowało odgórną wesołość.
W pewnym momencie uwiesił się nawet na ramieniu towarzyszącego mu Luciena, gdy przypadkowo potknął się o krawężnik (kto miał czelność postawić go akurat w tamtym miejscu). Możliwe, że zapomniał o tym, aby wyżej podnieść stopę odzianą w czarnego trampka, ale na szczęście obecność przyjaciela uchroniła go przed widowiskowym upadkiem.
Na miejskim bruku znajdował się już biały puch, będący wyznacznikiem zimy, która zawładnęła Nowym Orleanem praktycznie znienacka. Temperatura spadła nader gwałtownie, nie wspominając już o śnieżnych zamieciach, bo te zdążyły sparaliżować część miasta. I w jego dzielnicy wysiadł przecież prąd, a także ogrzewanie. Walka z usterkami trwała dłuższą chwilę. Na szczęście Sebastian był zimnolubnym osobnikiem, więc takie utrudnienia w postaci niższej temperatury nie zrobiły na nim jakiegoś większego znaczenia. Zimą przecież morsował, co niektórych wręcz przerażało.
Wieczór, a teraz również i część nocy mijała im w jakże pozytywnej wręcz sielankowej atmosferze. Zdążyli już zaliczyć jedną z imprez, lecz gdy ta nie zadowoliła ich wystarczająco — klimat uznali za dość drętwy, co przełożyło się także na gorsze samopoczucie, to zdecydowali, że lepiej zwinąć swoje zabawki i przenieść się w nieco inne rewiry. Po drodze zdążyli minąć kilka pubów, do których w pierwszym odruchu zamierzali zajrzeć; potem uznali jednak, że ową dwuosobową imprezę przenieść mogą do mieszkania Knoxa.
I to był ich aktualny zamysł.
Dotrzeć tam.
W jednym kawałku.
I nie zginąć pod kołami samochodu, bądź w zaspie śnieżnej. Bo i taka opcja istniała.
Ulice zdawały się być nieco opustoszałe. Wokół nie rozbrzmiewały jazzowe melodie. Otaczała ich dziwna cisza; tak niepodobna do nowoorleańskiej kultury. Ludzie skrywali się w swoich domach, jakoby próbowali w ten sposób przetrwać mało urodziwą porę roku.
Zimowy sen.
Jak zwykł to mawiać Bastian.
— Pierdolenie — nagle wyrwało mu się, co najmniej jakby chwilę wcześniej zawzięcie dyskutował sam ze sobą gdzieś w czeluściach własnego zagmatwanego umysły. Zatrzymał się na moment i uniósł głowę ku górze. Mrok roztaczał się wokół nich, będąc rozproszonym dzięki lampom ulicznym. Na niebie mieniły się gwiazdy, a kilka płatków prószącego śniegu osiadło na twarzy Bastiana. Ten zmrużył swoje oczy i starł je wierzchem dłoni.
— Jowisz dzisiaj wyjątkowo mocno świeci — palcem wskazał na żarzący się punkcik, aby Lucien mógł go dostrzec — Wiesz, że prawdopodobnie Jowisz jest pierwszą z planet, które powstały w układzie słonecznym? — zapytał, przenosząc przy tym swe spojrzenie na twarz przyjaciela — Zawiera on wiele takich samych gazów, z których zbudowane jest także Słońce — wyjaśnił i uśmiechnął się delikatnie — W ogóle to coś niesamowitego, że tam w górze wciąż kryje się tyle rzeczy, które w dalszym ciągu pozostają tajemnicą, jakby... — urwał, bo nagle z budynku, który znajdował się po drugiej stronie ulicy, wytoczyły się dwie młode dziewczyny. Rozmawiały ze sobą tak głośno, że chyba były słyszalne w całej dzielnicy. Potem jednak z nich wręcz szczeknęła gromkich śmiechem. Oprzytomniała, kiedy koleżanka wskazał jej mało kulturalnie palcem na Bastiana oraz Luciena.
— Heeeej chłopaaaaki! — wydarła się, znowu wybuchając śmiechem.
Knox tylko kulturalnie odmachał jej ręką, po czym pochylił się w stronę kumpla, aby konspiracyjnym szeptem zakomunikować mu.
— Nie wiem, jak to jest u Ciebie, ale mnie nekrofilia zdecydowanie nie kręci — rzecz jasna nawiązał tu do ewentualnej schadzki z tymi paniami, które były tak nawalone, że ledwo stały na nogach. Na szczęście zainteresowanie Bastiana przetoczyło się na zupełnie coś innego. Zignorował kompletnie dalej wydzierające się dziewuchy, by wskazać na szyld lokalu, z którego wytoczyły się owe niewiasty.
Old Absinthe House.
— Ooo... Podobno można tam dostać absynt. Chodźmy, chodźmy! — i zaczął ciągnąć Luciena za ramię w kierunku wejścia, ciesząc się przy tym niczym małe dziecko, które właśnie rozpakowywało świąteczne prezenty.