ODPOWIEDZ
32 lat/a 189 cm
Wykładowca historii muzyki w The University of New Orleans
Awatar użytkownika
ABOUT ME
Lost in my own nightmare
The devil cast a spell on me
Miejscow*
Obrazek

Over the devil's hive
I'm still alive


Alkohol jakże beztrosko szumiał w jego głowie, powodując także, że na ustach co rusz zakwitał uśmiech. Uśmiech ukazujący rozbawienie, a także jakiś cień frywolności.
Nie miał problemów z utrzymaniem równowagi, jednakże, gdyby poproszono go o przejście w idealnie prostej linii, to ów test oblałby już na samym wstępnie. Może i się nie zataczał, tak jego kroki nie były odpowiednio zsynchronizowane, co dodatkowo powodowało odgórną wesołość.
W pewnym momencie uwiesił się nawet na ramieniu towarzyszącego mu Luciena, gdy przypadkowo potknął się o krawężnik (kto miał czelność postawić go akurat w tamtym miejscu). Możliwe, że zapomniał o tym, aby wyżej podnieść stopę odzianą w czarnego trampka, ale na szczęście obecność przyjaciela uchroniła go przed widowiskowym upadkiem.
Na miejskim bruku znajdował się już biały puch, będący wyznacznikiem zimy, która zawładnęła Nowym Orleanem praktycznie znienacka. Temperatura spadła nader gwałtownie, nie wspominając już o śnieżnych zamieciach, bo te zdążyły sparaliżować część miasta. I w jego dzielnicy wysiadł przecież prąd, a także ogrzewanie. Walka z usterkami trwała dłuższą chwilę. Na szczęście Sebastian był zimnolubnym osobnikiem, więc takie utrudnienia w postaci niższej temperatury nie zrobiły na nim jakiegoś większego znaczenia. Zimą przecież morsował, co niektórych wręcz przerażało.
Wieczór, a teraz również i część nocy mijała im w jakże pozytywnej wręcz sielankowej atmosferze. Zdążyli już zaliczyć jedną z imprez, lecz gdy ta nie zadowoliła ich wystarczająco — klimat uznali za dość drętwy, co przełożyło się także na gorsze samopoczucie, to zdecydowali, że lepiej zwinąć swoje zabawki i przenieść się w nieco inne rewiry. Po drodze zdążyli minąć kilka pubów, do których w pierwszym odruchu zamierzali zajrzeć; potem uznali jednak, że ową dwuosobową imprezę przenieść mogą do mieszkania Knoxa.
I to był ich aktualny zamysł.
Dotrzeć tam.
W jednym kawałku.
I nie zginąć pod kołami samochodu, bądź w zaspie śnieżnej. Bo i taka opcja istniała.
Ulice zdawały się być nieco opustoszałe. Wokół nie rozbrzmiewały jazzowe melodie. Otaczała ich dziwna cisza; tak niepodobna do nowoorleańskiej kultury. Ludzie skrywali się w swoich domach, jakoby próbowali w ten sposób przetrwać mało urodziwą porę roku.
Zimowy sen.
Jak zwykł to mawiać Bastian.
— Pierdolenie — nagle wyrwało mu się, co najmniej jakby chwilę wcześniej zawzięcie dyskutował sam ze sobą gdzieś w czeluściach własnego zagmatwanego umysły. Zatrzymał się na moment i uniósł głowę ku górze. Mrok roztaczał się wokół nich, będąc rozproszonym dzięki lampom ulicznym. Na niebie mieniły się gwiazdy, a kilka płatków prószącego śniegu osiadło na twarzy Bastiana. Ten zmrużył swoje oczy i starł je wierzchem dłoni.
— Jowisz dzisiaj wyjątkowo mocno świeci — palcem wskazał na żarzący się punkcik, aby Lucien mógł go dostrzec — Wiesz, że prawdopodobnie Jowisz jest pierwszą z planet, które powstały w układzie słonecznym? — zapytał, przenosząc przy tym swe spojrzenie na twarz przyjaciela — Zawiera on wiele takich samych gazów, z których zbudowane jest także Słońce — wyjaśnił i uśmiechnął się delikatnie — W ogóle to coś niesamowitego, że tam w górze wciąż kryje się tyle rzeczy, które w dalszym ciągu pozostają tajemnicą, jakby... — urwał, bo nagle z budynku, który znajdował się po drugiej stronie ulicy, wytoczyły się dwie młode dziewczyny. Rozmawiały ze sobą tak głośno, że chyba były słyszalne w całej dzielnicy. Potem jednak z nich wręcz szczeknęła gromkich śmiechem. Oprzytomniała, kiedy koleżanka wskazał jej mało kulturalnie palcem na Bastiana oraz Luciena.
— Heeeej chłopaaaaki! — wydarła się, znowu wybuchając śmiechem.
Knox tylko kulturalnie odmachał jej ręką, po czym pochylił się w stronę kumpla, aby konspiracyjnym szeptem zakomunikować mu.
— Nie wiem, jak to jest u Ciebie, ale mnie nekrofilia zdecydowanie nie kręci — rzecz jasna nawiązał tu do ewentualnej schadzki z tymi paniami, które były tak nawalone, że ledwo stały na nogach. Na szczęście zainteresowanie Bastiana przetoczyło się na zupełnie coś innego. Zignorował kompletnie dalej wydzierające się dziewuchy, by wskazać na szyld lokalu, z którego wytoczyły się owe niewiasty.
Old Absinthe House.
— Ooo... Podobno można tam dostać absynt. Chodźmy, chodźmy! — i zaczął ciągnąć Luciena za ramię w kierunku wejścia, ciesząc się przy tym niczym małe dziecko, które właśnie rozpakowywało świąteczne prezenty.

Lucien Arcenaux
sectusempra
po mieście błąka się tylko jedna dusza
33 lat/a 184 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
In the shadows, I hear their whispers.
My fate is theirs to command.
Miejscow*
quatre
In the shadows where we lost our way

Wychodzi z założenia, że ma całkiem niezłą głowę, jeśli chodzi o alkohol. Rzadko kiedy słania się na nogach, zachowując względną przyzwoitość, nawet jeśli żart staje się coraz płytszy i cringowy, spojrzenie rozmyte, łapiące mniejszą liczbę klatek na sekundę. W kontrze do rzeczywistego tempa świat spowalnia, pozwalając beztrosko cieszyć się dobrym towarzystwem. Czy to zaprawienie w boju i wykształtowana odporność, a może świadomość, że poza wlewanymi w siebie procentami, należy pić także wodę, jak i omijać co czwartą kolejkę? No i oczywiście zjeść coś porządnego, bez tego następnego dnia kac gwarantowany, a zdychanie w redakcji nie należy do najprzyjemniejszych rozrywek.
W towarzystwie Bastiana bywało różnie. Oczywiście, że świetnie się przy nim bawił, zawsze mogąc liczyć na imprezę pełną wrażeń, ciętego humoru i wtórowania w niewybrednych żartach, lecz jego skłonność do błyskawicznego odpalania się potrafiła przysporzyć im kłopotów.
- Tobie tylko jedno w głowie - rzucił ze śmiechem na wyrywające się spomiędzy ust Bastiena słowo. Pewnie coś innego kłębiło się w jego głowie, ale nic nie stało na przeszkodzie, by sięgnąć po szczeniacką odzywkę. Alkohol szumiał już przyjemnie, zachęcając do dalszej wędrówki, kiedy pierwszy z pubów przestał im wystarczać. Kolejne lokale kusiły, ale w kwestii barów, to inaczej, niż wobec kobiet - oczekiwania wcale nie spadają. Zresztą im dłużej szli, tym mniej Lucienowi chciało się gdziekolwiek zatrzymywać, bo pomimo chłodu powietrza, grzejący od środka alkohol pozwalał na zachowanie przyzwoitej temperatury. Poza tym mieszkanie Knoxa roztaczało bardzo przyjemną wizję - tam Bastian nie będzie miał z kim wdawać się w bójki, więc Arcenaux będzie mógł pozwolić sobie na mniej skrępowane sięgnięcie po procenty, a przetestowana już kanapa w salonie jawiła się wizją spokojnego wyspania - do momentu budzika i potrzeby gnania do roboty na złamanie karku, ale o tym nie zamierzał jeszcze myśleć.
Dopiero po dwóch krokach zorientował się, że belfer zatrzymał się w miejscu, więc i sam przystanał, od razu sięgając wzrokiem ku niebu. Słuchając gadania Sebastiana, przez myśl przebiegło kilka kolejnych skojarzeń, jak choćby coś durnego z tymi gazami, co wydało się Lucienowi na tyle głupie, by nie ryzykować dodatkowego wysuszania gardeł. Pierdolenie, chciał mu zawtórować barwnym określeniem, absolutnie bagatelizując tę całą pogadankę o gwiazdach, bo astronomia nigdy nie była dziedziną, w której byłby przesadnie biegły, ale jednocześnie zahaczanie o filozoficzne zagadnienie już chwyciło jego zainteresowanie. Coś by mu na pewno odpowiedział, gdyby nie wyłaniające się zza rogu dziewczęta. Przemknęło mu przez myśl, że tak pijanymi w sztok wypadłoby się zająć - odprowadzić do domu, czy wezwać im taksówkę - ale zgrywanie tego dorosłego i poważnego nie było mu w smak. Zaczął nawet trochę ubolewać, że nie jest dostatecznie pijany, by zwyczajnie przejść obok nich obojętnie, nie pogrążając się w wyrzutach sumienia i czarnowidztwie, że następnego dnia na odprawie redaktorów usłyszy od Betsy, że trzeba opisać sprawę nowych ofiar wojny gangów. Nie odmachał im, za bardzo wybiegłszy myślami do nagłówków gazet i przekopywania folderów w poszukiwaniu fotografii pasujących do artykułu.
- Mnie też nie - odpowiedział wpół świadomie, oglądając się za tymi dwiema, jeszcze przez moment wahając się, czy jednak nie sięgnąć po telefon i nie wybrać numeru na taksówkę, kiedy nagłe szarpnięcie wyrwało go z zamyślenia. Odwróciwszy się ku wskazanemu kierunkowi, już miał odpowiedzieć entuzjastycznie na propozycję drinka, ale zamrugał kilkakrotnie, nie od razu rejestrując nazwę lokalu. - Eeem… - mruknął tylko, ściągając lekko ciemne brwi, a jego głos zniknął gdzieś w entuzjazmie Knoxa. Old Absinthe House należy do miejsc, jakie raczej się omija - to znaczy, o ile wie się, że czasem potrafią zadziać się tu dziwne rzeczy. Są tacy, którzy w zabobony nie wierzą i niczym się nie przejmują, z ignorancją pod pachą przekraczając próg nawiedzonego baru - czy właśnie stają się jednymi z nich? Dzielnica francuska nie leży wyłącznie pod jego pieczą, dzielą się nią wraz z resztą strażników. Był tu jakiś czas temu, nie dostrzegłszy niczego podejrzanego, a jednak słyszał ostatnio od kogoś z Enklawy, że niczego nie można bagatelizować, zwłaszcza w świetle obecnych wydarzeń.
- Niech będzie - usłyszał swój własny głos, jeszcze nim zdążył ugryźć się w język. Tak, oczywiście, że mógłby wycofać się w dowolnym momencie, zmienić zdanie, bo tak, albo zasłonić się plączącym językiem, ale nie zrobił tego. Wsunął tylko głębiej dłonie w kieszenie kurtki i pozwolił pociągnąć ku lokalowi.
Weszli do środka w ten parny, alkoholowy zaduch i Lucien pierwsze co, to rozejrzał się czujnie po lokalu, spinając się nieznacznie. Nieznacznie, bo krążące w żyłach procenty nie pozwoliły na uważność na najwyższych obrotach. O tak później godzinie nie było tu już zbyt wielu osób. Barman wyglądał na średnio zadowolonego z nowych gości, ale skinął im głową. Dwa stoliki były zajęte przez żywo dyskutujących klientów, przy barze siedział już tylko jeden facet, podpierający brodę na dłoni, w drugiej zaś dzierżył niebezpiecznie gibiący się kieliszek.
- Absyntu prosimy! Po jednym - póki co, prawie dodał Lucien, kiedy zsunął z siebie kurtkę, zajmując miejsce na hokerze, a barman odepchnął się niespiesznie od lady i zaczął krzątać przy szkle. Nic nie odpowiedział, ale jego mina wskazywała na to, że uznał ich za turystów przygnanych błyszczącym w latarnianym świetle szyldem. - Dość morowa to impreza - mruknął teatralnym szeptem do swojego towarzysza, nachylając się ku niemu. - Byłeś tu wcześniej? Nie wygląda na bijące rekordy popularności. Sądzisz, że stary pluje do drinów? - zdecydował się nie poruszać jeszcze tematu rzekomych duchów nawiedzających lokal, nawet jeśli obaj dobrze wiedzieli, że lubią się w tych klimatach. Może jeśli o nich nie wspomną, to te się nie pojawią. Nie miał teraz siły grzebać w kieszeniach i szukać kadzideł.

Bastian Knox
space cadet
po mieście błąka się tylko jedna dusza
32 lat/a 189 cm
Wykładowca historii muzyki w The University of New Orleans
Awatar użytkownika
ABOUT ME
Lost in my own nightmare
The devil cast a spell on me
Miejscow*
— Chłopaaaaki!
—Noooo, chłoooopaki, nie dajcie się prosić!

Głośny jazgot rozpraszał dziwną ciszę panującą wśród dzielnicy French Quarter. To te dwie panienki dalej dzielnie prężyły swoje walory, aby zdobyć zainteresowanie względem nieznajomych. Jedna z nich właśnie przytrzymywała się lampy ulicznej, co by lepiej utrzymać równowagę, a jej przykrótka sukienka i futro, które miała na sobie rzecz jasna, zaadresowały ją do tej konkretnej grupy nocnych pracownic. Ale ona sobie nic z tego nie robiła. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, procenty zaś musiało beztrosko szumieć w jej głowie. Podobnie upodliła się jej koleżanka, lecz ona już w akcie desperacji przysiadła na pokrytym śniegiem krawężniku. Między usta wcisnęła papierosa, którego opaliła. Nieco zamroczony wzrok przeniosła na Bastiana oraz Luciena, mając jednak nadzieję, że uda się jej z podrywem. Zaciągnęła się, wydmuchując smużkę dymu. Już zamierzała się odezwać, ale Knox był szybszy. Bez cienia skrępowania chwycił przyjaciela pod rękę, kiedy przecinali ulicę, by dostać się do interesującego ich lokalu i następnie zakomunikował:
— Wybaczcie drogie panie, ale nie potrzebujemy towarzystwa — jeszcze bezczelnie przytulił się do jego boku, co wyglądało zaiste dość jednoznacznie. Panie spojrzały po sobie w akcie zdumienia. Sebastian zaś resztkami sił tłumił uśmiech. Parsknął, dopiero gdy przekroczyli próg Old Absinthe House. Jeszcze zanim zamknęły się za nimi drzwi, to za plecami usłyszał coś o pedałach, ale średnio go to interesowało. Rękę kumpla już puścił i z uwagą rozejrzał się po przybytku.
Trochę śmierdziało, nieprzyjemnie drażniąc nozdrza; albo ktoś długo tu nie sprzątał, więc alergia na roztocza się właśnie Bastiemu udzieliła. Pociągnął zatem kilkakrotnie nosem, aby pozbyć się fatalnego uczucia. Z uznaniem gwizdnął, kiedy przyjrzał się wystrojowi wnętrza.
Lubił takie klimaty. Zresztą, wystarczyło tylko spojrzeć na jego mieszkanie, bo te przypominało lokum jakiegoś wróżbity połączone z antykwariatem.
Lokal świecił pustkami. O dziwo! Ale było im to chyba na rękę. Gospodarz zaś nie wyglądał na przyjaznego. Ot taki vibe nieco nawiedzonego staruszka. Ale finalnie pozwolił im się rozgościć.
Razem z Lucienem zajęli miejsce przy barze, z dala od przysypiającego przy końcu lady jegomościa, któremu aż kieliszek wysuwał się z dłoni. Z głośników sączyła się cicha, rockowa muzyka. Bastianowi wydawało się, że słyszy jakiś utwór Guns 'N' Roses, ale mógł się mylić. Nie był przecież do końca trzeźwy, toteż mogło mu to lecieć gdzieś w głowie. Lucien czyniąc honory, zamówił wymarzony absynt. Knox zasiadł na wolnym stołku, tuż obok kumpla, w międzyczasie z ramion ściągając kurtkę. O tym miejscu słyszał wiele różnych opowieści. Także takich, że dało się tu zakupić nie do końca legalne trunki. Nie wiedział jednak, czy potrzebne były do tego wtyki, czy wystarczyło kokieteryjnie uśmiechnąć się do barmana. Wolał chyba nie praktykować tego drugiego, bo staruszek nie był w jego typie.
— Szczerze? Nie byłem tu nigdy. Znajomi parę razy mi coś o tym przybytku wspomnieli i na tym moja wiedza się kończy — ostentacyjnie rozejrzał się, obkręcając się na stołku niemalże o sto osiemdziesiąt stopni. Potem jednak wyprostował się i przycisnął klatkę piersiową do kontuaru baru. Zauważył świeczkę leżącą nieopodal, więc po nią sięgnął. Pochylił się nieco, aby z kurtki leżącej na stołku obok wydobyć srebrną zapalniczkę. Odpalił ją, chcąc migającym płomieniem potraktować końcówkę knota od świecy. Wtedy właśnie parsknął śmiechem. Głośnym i na swój popierdolony sposób tak charakterystycznym, że aż z grobu by sprowadził umarłego. Barman nieco zdezorientowany zerknął na nich, zastanawiając się, czy ma do czynienia z kolejnymi ćpunami. Dwaj panowie siedzący przy stoliku również się na nich obejrzało.
Na przypale, albo wcale — jak to mawiała niekiedy młodzież.
— Przepraszam — Sebastian dodał pospiesznie, dostrzegłszy minę przyjaciela. Zapaloną już świecę odstawił na ladę, by następnie dłonią przetrzeć swoje załzawione od śmiechu oczy — Ja tu robię nam klimat, a ty do mnie takimi tekstami — miał oczywiście na myśli te o pluciu. W kolejnej chwili pochylił się w stronę Luciena, aby kolejne słowa pozostały tylko pomiędzy nimi — Jak go wkurwimy, to na pewno nam coś tam napluje. Znasz zasadę, że dla ludzi z gastro to trzeba być miłym? — głupi uśmiech nie schodził mu z ust.
Wyprostował się jednak zaraz, gdy barman postawił przed nimi kieliszki z absyntem. Bastian złapał jeden z nich pomiędzy swoje palce, by z uwagą przyjrzeć się cieczy. Potem ją powąchał. Ukradkiem, co by starego nie wkurwić. Skrzywił się momentalnie, nie potrafiąc odpowiednio zinterpretować tej nietypowej nuty zapachowej.
— Dobra, ale jak oślepnę, to obiecaj, że mnie nie zostawisz...

Lucien Arcenaux
sectusempra
po mieście błąka się tylko jedna dusza
33 lat/a 184 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
In the shadows, I hear their whispers.
My fate is theirs to command.
Miejscow*
Arcenaux starał się ignorować kobiece krzyki, tkwiąc w przeświadczeniu, że jeśli czegoś nie ma się w myślach, czy w zasięgu wzroku, to nie istnieje i nie trzeba się tym przejmować - ot, doskonała pijacka (i nie tylko) technika. Starał się, co nie znaczy, że osiągnął w tym sukces, bo jednym okiem uciekł gdzieś ku rozsiadającej się na chodniku pannie, najwidoczniej takiej, co to wilków się nie boi. Bywały momenty, kiedy był szczerze pełen podziwu dla osób, które w taki mróz potrafią wyjść w przykrótkich ubraniach, o nagich elementach ciała nie wspominając - bo on sam, to co najwyżej odsłonić może twarz i dłonie - lecz zaraz przypominał sobie, że w tym konkretnym przypadku miał do czynienia z osobą w stanie, łagodnie mówiąc, wskazującym, a takich krążące w żyłach procenty skutecznie rozgrzewają. Po pustej ulicy poniósł się trzask okręcanego krzemienia i choć Lucien nie zwykł sięgać po tytoń, tak nagle wzięła go ochota na papierosa; typowy objaw alkoholowego upojenia. Poszedłby dalej, za bardzo skupiony na przekroczeniu progu nawiedzonego lokalu, zupełnie nie zwracając już uwagi na dziewczęta, kiedy poczuł znów szarpnięcie i na zimnym powietrzu zawisł głos Knoxa. Nagły dotyk niczym odbicie ping-ponga wybił myśl o absyncie, zmuszając do spojrzenia pierw na przyjaciela, a później imprezowiczki. Bezczelność to łatwy sposób, by wywołać u Luciena rozbawienie, zaś kiedy padł komentarz o pedałach, zdecydował się podjąć ten mały cyrk.
- To miłe, że pamiętasz, że nie lubię się dzielić - sięgnął po teatralnie przesłodzony ton. Tym mocniej przysunął się do Bastiana i pociągnął za rękę w dół - bo przecież nie będzie się gimnastykować i stawać na palcach - by przy tym chwiejnym kroku wycelować ostentacyjnym pocałunkiem w policzek, finalnie i tak lądując gdzieś w kąciku ust.
Rozebrawszy się z kurtki, jeszcze nim odwiesił ją na oparcie, zaczął przegrzebywać kieszenie w poszukiwaniu zachowanego na czarną godzinę papierosa. Poddał się po chwili, może nawet z cieniem ulgi, bo nie dość, że to nieładny nawyk, to znając życie po tych wszystkich dzisiejszych podróżach, cokolwiek delikatnego miałby w kieszeniach, już dawno zostałoby zmiażdżone.
Parsknięcie śmiechem skwitował tylko wybałuszonymi oczami i oczywistym, porozumiewawczym spojrzeniem - koleś nas zaraz wyjebie - ale nie dlatego, że zależało mu na tym, by pozostać w Old Absinthe House i zjednać sobie nowych kolegów. Tutejsza klientela wyglądała na wpół śpiącą, a mało jest takich, co to lubią, kiedy przerywa się im sen. Tego im jeszcze brakowało, by ktoś w lekkim rozdrażnieniu podniósł głos, zwrócił im uwagę, a Bastian zapaliłby się równie szybko, co dzierżona w jego dłoni zapalniczka.
- Ja dlatego wolę barmanki, te znacznie łatwiej zbajerować - zawtórował mu, także próbując utrzymać ściszony ton, ale przelotnie rzucone właścicielowi spojrzenie wychwyciło, że ten, nawet jeśli nie słyszał, tak domyślał się, że jest obgadywany.
- Tego się nie wącha - pouczył Knoxa, biorąc kieliszek w dłoń i pokręcił głową z politowaniem, jakby miał do czynienia ze szczylem, który pierwszy raz w życiu styka się z alkoholem. Mocne trunki mają to do siebie, że ich aromat bywa na tyle specyficzny, by ciało w natychmiastowym odruchu wyraziło żywy sprzeciw na jego temat. - I że cię nie opuszczę aż do śmierci! - powiedział już oficjalnym tonem i nieco podniesionym głosem, by sprawnie wychylić drażniącą przełyk zawartość szkła. - Za co pijemy? - spytał już po czasie, kiedy odsuwał od siebie kieliszek, smakując w ustach echo anyżowego alkoholu. - Tylko nie mów, że za błędy, bo nam butelek nie starczy. - Wskazał brodą na pietrzące się na ścianie rzędy trunków. Barmanowi posłał sugestywne spojrzenie, by polał im od razu po drugim kieliszku, póki organizm jeszcze nie zdążył zaprotestować.
Ponownie powiódł wzrokiem po lokalu, chcąc rozeznać się, czy nad drzwiami znajdzie jakieś ochronne symbole, na ścianach zawieszone lustra, lalki voodoo (idioci znoszą takie w ramach dekoracji, a później dziwią się, że mają nawiedzony dom), a przede wszystkim którędy do toalety. Dobry strateg potrafi szybko poznać nowy teren i obliczyć liczbę kroków na trasie przy potencjalnej awarii żołądka.
- Uważaj, by niczego nie przywołać - mruknął, kiedy wzrokiem uciekł na tańczący na knocie świeczki płomień. - Choć patrząc na stan tego gościa, niewiele brakuje, żebyśmy zaraz mieli świeżego ducha. - Rozbawił go siedzący przy barze facet, któremu kieliszek finalnie wysunął się z dłoni, lecz trzymany na małej wysokości - jako że jego ręka z każdą sekundą bezwiednie opuszczała się coraz bardziej - stuknął tylko o ladę bez rozlewania niczego wokół. Sam Lucien nigdy dotąd nie doprowadził się do podobnego stanu - jesteś tego pewien, Arcenaux? - lecz zawsze na podobnych nieszczęśników spoglądał ze współczuciem; a ten przynajmniej nie siedział na zimnym krawężniku.

Bastian Knox
space cadet
po mieście błąka się tylko jedna dusza
32 lat/a 189 cm
Wykładowca historii muzyki w The University of New Orleans
Awatar użytkownika
ABOUT ME
Lost in my own nightmare
The devil cast a spell on me
Miejscow*
— Amen — zawtórował mu, mając dalej ten sam nieco skwaszony wyraz twarzy. Zdecydowanie woń alkoholu nie przypadła mu do gustu, przywodząc na myśl bimber niegdyś pędzony przez już świętej pamięci dziadka. On też cuchnął i nie smakował najlepiej, ale miał moc. Wystarczyło zaledwie kilka kieliszków, a człowiek lądował gdzieś pod stołem, niezdolny do kontynuowania imprezy. Sebastian wielokrotnie zakończył dzikie melanże w iście podobny sposób. Ileż to razy mu się urywał film; o czym świetnie zdawał sobie sprawę Lucien. On jako jeden z nielicznych nader często widywał go w ów stanie wysokiego upodlenia.
I w jeszcze gorszych sytuacjach...
Ale... Chyba właśnie na tym polegała przyjaźń, czyż nie? Na wzajemnym wyciąganiu się z głębokiego i śmierdzącego szamba, dodawaniu otuchy, bądź waleniu sobie po mordzie, jeśli wymagała tego sytuacja.
Sebastian naprawdę był wdzięczny losowi za to, że ten na jego drodze postawił mu kogoś takiego jak Arcenaux.
Bez niego nie byłby w stanie przetrwać nawet najmniejszej burzy, a teraz i sztorm nie był mu straszny.
Czasami rozumieli się praktycznie bez słów. Tak jakby ich umysły nagle połączyły się w iście telepatycznym splocie. Nie bez powodu mówiło się, że przyjaźń to jedna dusza w dwóch ciałach. Jakieś ziarnko prawdy w tym tkwiło.
Knox spychając gdzieś na odległy plan ówczesne zniesmaczenie związane z wonią absyntu, w końcu przechylił kieliszek i wlał w siebie jego zawartość.
O kurwa, smakował jeszcze gorzej.
Przeszło mu przez myśl.
Skrzywił się widocznie, starając się przełknąć ów cierpkość i nutę czegoś słodkawego.
— Czy ja czuję anyż? Czy znowu mi kubki smakowe wariują? — zapytał kontrolnie i wzdrygnął się. Wierzchem dłoni otarł swoje usta, odchrząkając przy tym, jakby sprawdzał, czy struny głosowe działają, jak należy — Za co pijemy? Może za ulatującą już młodość, skoro nie pozwalasz mi pić kutasie pić za błędy. Wiesz, że mam już siwe włosy? — ożywił się nagle, po czym przysunął się na stołku bardziej w kierunku przyjaciela. Pochylił się w jego stronę i palcem od prawej dłoni wskazał na krótki bok swoich włosów, gdzie faktycznie widniało kilka sterczących srebrnych igiełek — Ja pierdole, ale ten czas leci. Jeszcze pamiętam, jak na osiedlu się obrzucaliśmy cegłami oraz piachem, a teraz... Teraz próbujemy zgrywać dorosłych i w chuj odpowiedzialnych — parsknął, tłumiąc śmiech. Powrócił do swojej pierwotnej pozycji, łokcie opierając przy tym o kontuar baru. Z nostalgią spojrzał na kieliszek, który przysunął mu barman. Chcąc nie chcąc na krótki moment wspomnieniami powrócił do tego bardziej beztroskiego okresu życia, kiedy jedynymi problemami był deszcz za oknem, czy brak ulubionej oranżady w osiedlowym sklepie. Teraz ich życie wyglądało zupełnie inaczej. Często tak strasznie, że aż nie chciało się głowy spod koca wysuwać. A przynajmniej to Sebastian wpadał w takie emocjonalne dołki.
Przesunąwszy koniuszkiem języka po swojej dolnej wardze, ręką jakby po omacku sięgnął do kieszeni od swojej kurtki, z której to następnie wydobył paczkę papierosów.
— Czy możemy? — wzniósł ją ku górze, zapytawszy uprzednio barmana. Wprawdzie nie zauważył nigdzie plakiety z zakazem palenia, ale chyba wolał nie kusić losu. Mężczyzna kiwnął tylko w zgodzie głową. Knox wyciągnął jedną sztukę i wcisnął ją sobie do ust. Potem paczkę czerwonych Marlboro ułożył na blacie baru i przesunął w kierunku przyjaciela.
— Częstuj się — mruknął dość niewyraźnie, przez peta pomiędzy wargami. Srebrną zapalniczką opalił jego końcówkę i zaciągnął się mocno. Przytrzymał dym w płucach, by następnie wypuścić go. Szarawy obłok zatańczył przed jego twarzą, wydostając się także przez nozdrza.
Kiedy Lucien także wsunął filtr papierosowy do ust, to Knox przystawił zapalniczkę pod jego nos i przypalił koniec. W końcu i on dołączył do niego w rytuale dokarmiania raka.
Na coś trzeba było kiedyś umrzeć. Czyż nie?
Sebastian palił, odkąd ukończył czternaście lat i póki co, to nie zapowiadało się, aby przestał. Zbyt mocno zatracił się w nałogu, który w jakiś sposób pomagał mu radzić sobie ze stresem.
— Ale co mam przywołać? — zapytał nieco zbity z tropu i ponownie zaciągnął się. Wtem usłyszał komentarz dotyczący staruszka, któremu właśnie wyślizgnęła się szklanka z ręki. Knox parsknął śmiechem, a mętny obłok w tym samym czasie opuścił jego gardło.
— Halo, panie kolego? — wychylił się zza Luciena i pomachał dłonią do sennego jegomościa — Może kolejeczka absyntu na rozbudzenie? — zapytał, unosząc nieco ton swojego głosu, bo nie wiedział, czy mężczyzna spał, czy może był przygłuchy. Ten spojrzał na nich w końcu, lekko zdziwiony otrzymanym zainteresowaniem. Jednak kiwnął swoją głową w akcie zgody i uśmiechnął się. Bastian ruchem ręki zaś nakazał barmanowi, aby i pana kolegę poczęstował śmierdzącym absyntem.

Lucien Arcenaux
sectusempra
po mieście błąka się tylko jedna dusza
33 lat/a 184 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
In the shadows, I hear their whispers.
My fate is theirs to command.
Miejscow*
Knox i jego błądzenie w myślach - Lucien z jednym przymkniętym okiem (jakoś dziwnie zaczęło drgać po wychyleniu kieliszka) obserwował przyjaciela, który mierzył się ze smakową enigmą. Dał mu moment, by rozszyfrował i nazwał to, co można w absyncie znaleźć.
- Nigdy wcześniej nie piłeś? - Nie było w jego głosu zdumienia, ani wyrzutu, choć musiał przyznać, że Bastian i niedoświadczenie w kwestii alkoholu to zaskakujące połączenie. - Podły, prawda? - Też nie przepadał za anyżem. Nachylił się, mrużąc mocno oczy, doszukując się tych siwych włosów. - Ciesz się, że laski na to lecą.
Zabębnił palcami o blat baru, słuchając tych nostalgicznych wywodów - Ah here we go again… Pokiwał tylko głową z powagą i przysunął swój kieliszek, sięgając wspomnieniami do wczesnych czasów szkolnych, a kącik ust drgnął w uśmiechu.
- Tak, bo teraz jesteś bardzo dorosły i odpowiedzialny - mruknął, kręcąc głową, choć sam nie był od niego lepszy. - Myślałem o czymś bardziej prozaicznym, jak udany wieczór, czy bezproblemowy powrót do domu, ale skoro lecisz w patos, to niech ci będzie. - Dla niego ulatująca młodość nie jest niczym złym. Prawdę mówiąc, woli tą całą dorosłość, możliwość życia na własny rachunek i pod własne dyktando. Fakt, że nie wszystko w życiu ułożyło się tak, jak by sobie tego zamarzył, ale nie jest to powód, by siąść i płakać nad rozlanym mlekiem.
- Wiesz, że nie palę. - Gówno prawda połączona z sięgnięciem po papierosa. Skorzystał z proponowanego ognia i zaciągnął się gryzącym dymem, dochodząc do wniosku, że Bastian musi rzeczywiście być częścią jego duszy w innym ciele, albo jakimś pieprzonym, czytającym mu w myślach medium.
- Czyli jednak chcesz towarzystwo zwłok? - bardziej stwierdził, niż zapytał, zerkając, jak barman nalewa wpół śpiącemu panu kolejkę absyntu i zakołysał własnym kieliszkiem. Tamten na pewno był im teraz bardzo wdzięczny za przedłużanie imprezy, zaś właściciel baru modlił się w myślach, by po tej mieszance alkoholu jegomość się zrzygał się na podłogę.
- Cenię sobie te nasze wyprawy, wiesz? - zagaił nagle Lucien, przysuwając bliżej popielniczkę, jaką podstawił im barman. - Mimo tych wszystkich przypałów, przeciwności losu, obitych mord. - Gestykulował dzierżącą papierosa dłonią, drugą twardo osadzając na ramieniu przyjaciela. - To dla mnie ważne. Ty jesteś dla mnie ważny, obyś o tym nigdy nie zapomniał - wybrzmiało z mocą poważnym tonem, gdy nachylał się do Bastiana, by uraczyć go pochodzącym z głębi serca wyznaniem. Czy kiedykolwiek wcześniej mu o tym mówił? Oczywiście, że tak, nie jest przesiąknięty toksyczną męskością, zabraniającą mówić o uczuciach. Fakt, że takie słowa najczęściej padają, kiedy są pod wpływem i zbliża się fala melancholii, wcale nie umniejsza ich wadze.
Drzwi do lokalu skrzypnęły, obwieszczając przybycie nowego gościa. Nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie fakt późnej pory i tego, że wchodząc do baru, nie widzieli nikogo, kto zmierzałby w kierunku Old Absinthe House. To właśnie dlatego Lucien odwrócił się z zaciekawieniem przez ramię, a ciemne brwi powędrowały ku górze z mieszaniną zdumienia i podziwu. W drzwiach stanęła młoda kobieta w krótkiej sukience i z rozpiętym futrem - ta sama, która przed momentem wspierała się o latarnię, machając do nich zachęcająco. Fotograf zaklął już w duchu, domyślając się, że to karma chce dać mu o sobie znać, dać nauczkę za to, że zignorował dziewczyny w potrzebie i teraz jednej z nich wydarzył się jakiś wypadek. Tyle że na jej twarzy nie malowało się żadne przerażenie, a uśmiech, z którym zignorowała resztę sali, od razu kierując się do nich. Z bliska okazała się być całkiem przyjemna dla oka - wydatne usta, lekko zadarty, oprószony piegami nos. Wcisnęła się między Luciena i Bastiana, wspierając dłońmi o ladę, tak, by mieć na obu nieskrępowany widok. Od razu rozniósł się zapach jej kwiatowych perfum.
- A więc tak się bawicie, chłopaki? - Kiedy nie darła się przez pół ulicy, miała nawet melodyjny głos. Nie bełkotała pod nosem, co wskazywało na to, że była znacznie trzeźwiejsza, niż wydawać się mogło dziesięć minut wcześniej, kiedy przekrzykiwali się na zewnątrz.
- Gdzie zgubiłaś koleżankę? - zapytał Arcenux, unosząc jedną brew przy lustrowaniu kobiety wzrokiem, obawiając się, że zostawiła biedaczkę na pastwę losu i finalnie będzie musiał zgrywać bohatera.
- Dla niej niestety wieczór już się skończył. Wpakowałam ją do taksówki - oznajmiła, odpowiadając przydługim spojrzeniem, w którym było więcej bystrości, niż by to Lucien mógł zakładać. Na wieść, że dziewczyna z chodnika znalazła się w bezpiecznych rękach, odetchnął w duchu z ulgą. - Poczęstujecie mnie papierosem? - Wskazała brodą na leżącą na barze paczkę czerwony Marlboro i przeniosła wzrok na Bastiana, uśmiechając się przy tym przymilnie. W zieleni tęczówek zdawało się błyszczeć coś więcej, niż tylko uprzejma prośba.

Bastian Knox
space cadet
po mieście błąka się tylko jedna dusza
32 lat/a 189 cm
Wykładowca historii muzyki w The University of New Orleans
Awatar użytkownika
ABOUT ME
Lost in my own nightmare
The devil cast a spell on me
Miejscow*
— No, nie piłem absyntu. Bimber już tak, bo mój dziadek pędził, zresztą pamiętasz — rzucił w kierunku Luciena, celowo nawiązując do tak wcale niezamierzchłych wspomnień. Ileż to razy upodleni byli przez wyrób starego Knoxa, który potem zarzekał się, że nic im nie podał, że to właśnie oni częstowali go wódką.
Krzywił się dalej, w myślach przeklinając istnienie anyżu. Może i miał dziwne kubki smakowe, bo na przykład za marcepan i lukrecję dałby się pokroić, tak anyż — nie, to zdecydowanie nie zahaczało o kategorię ulubione. Stało hen daleko, na odległej półce, ale skoro to on zaciągnął tu przyjaciela, to powinien trzymać rezon, przynajmniej jego szczątki.
Posmak nikotyny chwilowo zagłuszał te niedogodności. Sebastian badawczo spoglądał na błyszczący się trunek, spoczywający we wnętrzu kieliszka. Nowa kolejka. Czy był na nią gotowy? Już chyba dość wystarczająco wlał w siebie, by teraz dać się ponieść wątpliwościom.
— Śmiem twierdzić, że ani ja, ani ty, nie jesteśmy odpowiedzialni. Dorośli może tak, ale nie odpowiedzialni — mruknął ze śmiechem i ponownie zaciągnął się. Już po chwili wywrócił swoimi ciemnymi, błyszczącymi od ilości spożytego alkoholu oczami, gdy dostrzegł jawne obruszenie na twarzy przyjaciela — Ty nie palisz? A kto mi kurwa wiecznie pety podkrada? Częstuj się, zanim zmienię zdanie — i jeszcze na zakończenie wywodu, wytknął ze swoich ust język, w którym to znajdowała się srebrna, metalowa kuleczka. Bastian miał coś z masochisty i lubił się ozdabiać dokładnie w ten sposób. Tatuaży jednakże nie posiadał, choć te podobały mu się, lecz wyłącznie na kimś, nie nim samym. Dobrze wiedział, że jakieś mniej lub bardziej barwne obrazki by mu się w końcu znudziły, a on nie chciał kombinować potem z usuwaniem czy coverami. Kolczyki były zatem bezpieczniejszą opcją, bo w każdej chwili można je było wyciągnąć.
I po kłopocie.
— Jakie towarzystwo zwłok? — żachnął się, rozchylając szerzej oczy — Zobacz na niego. Jest taki szczęśliwy. Jeszcze chwila, a zacznie na środku lokalu tańczyć Macarenę — Knox wskazał dłonią na poczciwego staruszka, przed którym barman postawił kieliszek absyntu. Oczy mężczyzny, zamglone przez lata i zmęczenie, nagle rozbłysły jakby odnaleziono w nich iskierkę dawnej radości. Staruszek uniósł kieliszek drżącą dłonią, a jego twarz rozjaśnił szeroki, niemal dziecięcy uśmiech.
— Na zdrowie! — wykrzyknął donośnie, wznosząc toast w kierunku Bastiana, a następnie ku górze, jakby chciał podziękować zarówno darczyńcy, jak i losowi.
Sebastian wygiął usta w lekkim grymasie, który zdradzał mieszankę rozbawienia i ułamka sceptycyzmu. Barman natomiast, wbijając spojrzenie w scenę przed sobą, wyglądał na mało zachwyconego. Wycierał ladę szmatką z większą energią niż zazwyczaj, mamrocząc coś pod nosem. Obserwując radosnego staruszka, wyraźnie przeżywał wewnętrzną rozterkę: czy za chwilę będzie musiał sprzątać upadłe ciało, czy raczej coś znacznie gorszego.
Sebastian siedział obok Luciena, opierając łokcie o blat baru, podczas gdy jego przyjaciel, z policzkami zaróżowionymi od alkoholu, raz po raz wylewał z siebie potok słów. Pijackie wyznania Luciena, pełne żarliwości i chaotycznej szczerości, były na przemian komiczne i wzruszające. Jego ręka zaciśnięta na męskim ramieniu była gestem po wskroś ujmującym i zarazem rzeczywistym. Knox słuchał, uśmiechając się pod nosem — jego rozbawienie kryło się w delikatnych zmarszczkach w kącikach oczu. Jednak z każdą kolejną wypowiedzią kumpla coś w nim drgnęło.
Poczuł ciepło rozlewające się po piersi, jakby nagle ktoś przypomniał mu, że nie jest sam. Była to wdzięczność, prosta i szczera, jakiej dawno nie czuł tak mocno.
Niespodziewanie zatem położył dłoń na karku przyjaciela. Jego palce były ciepłe, pewne, a w tym geście kryła się jednocześnie troska i bliskość.
— Wiesz, Lu — zaczął, a jego głos, choć cichy, niósł w sobie niecodzienną powagę — Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj. Zawdzięczam Ci wszystko, co mam. I chcę, żebyś wiedział, że dla mnie też jesteś ważny — uśmiechnął się lekko, a w jego spojrzeniu kryło się coś ciepłego, co na moment rozjaśniło półmrok baru. Nie mówiąc nic więcej, nachylił się i delikatnie przycisnął swoje czoło do czoła Luciena. To był krótki gest, ale w tej chwili niósł w sobie więcej niż jakiekolwiek słowa — cichą, niezachwianą lojalność i wdzięczność, której Sebastian nie potrafił w pełni wyrazić inaczej.
Chciał dodać coś jeszcze, ale w tym samym momencie głośnie skrzypnięcie drzwi rozproszyło jego uwagę. Odsunął się od Luciena i zaciągnął się papierosem, aż wesoły obłok zatańczył wokół jego twarzy.
Do środka wślizgnęła się blondynka, którą widzieli wcześniej. Jej jasne włosy lekko połyskiwały w słabym świetle, a spojrzenie, bystre i czujne, przesunęło się po wnętrzu baru, jakby kogoś szukała. Na sobie dalej miała futro, a pod nim mieniła się srebrna, przykrótka sukienka.
— Oho, zaraz znowu się zacznie — Knox mruknął pod nosem, ale na tyle cicho, że tylko Lucien mógł go usłyszeć i ku zdziwieniu, dziewczyna nie ryknęła przedziwnym skrzekiem, jak wtedy, na zewnątrz, a dość subtelnym głosem i z pełną nonszalancją wcisnęła się pomiędzy nic. Knox wyczuł niemalże od razu słodkawą woń jej perfum, a futro nieprzyjemnie połaskotało go w nos. Odsunął się, zasiadając na stołku obok. Zrobił jej miejsce, na co ochoczo przystała. Przez chwilę przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy nią a Lucienem. Reagując na jej prośbę, chwycił za paczkę papierosów i poczęstował ją jednym z nich, po czym zapalniczką opalił końcówkę. Blondynka zaciągnęła się i posłała im obu dość kokieteryjny uśmieszek.
Czyżby ten wieczór okazał się być lepszy, niż początkowo przypuszczali?
— Jak Ci na imię? — zapytał i zdusił filtr od swojego papierosa w szklanej popielnicy.
— Samantha, a wam?
— Ja jestem Bastian, a to jest Lucien — dziewczyna spojrzała to na jednego drugiego, dalej nie przestając się uśmiechać. Zaciągnęła się ponownie i dopiero wtedy się odezwała.
— Miło mi was poznać, chłopaki.
— To, na co masz ochotę? — pytanie, które zadał Sebastian, dotyczyło, rzecz jasna rodzaju alkoholu, którego by się napiła, ale jej odpowiedź wyraźnie go zaskoczyła.
— Szczerze? Na was obu, ale na razie zadowolę się jakimś słodkim drinkiem...

Lucien Arcenaux
sectusempra
po mieście błąka się tylko jedna dusza
ODPOWIEDZ

Wróć do „Old Absinthe House”