ODPOWIEDZ
dino
Miejscow*
24 lat/a, 180 cm
sprzedaje łaszki w lumpie
Awatar użytkownika
Whispers of life
so you feel entitled to a sense of control; and make decisions that you think are your own; you are a stranger here, why have you come?
23
Waylen Chetwood & Amalia E. Monroe

Dopiero kiedy zatrzymał samochód na poboczu zdał sobie sprawę z tego, że krwi było za dużo.
Skupiony na kierowaniu, nie zwracał uwagi na nic poza jezdnią. Rwący ból w prawym boku był na tyle nieznośny, że od czasu do czasu ciemniało mu przed oczami. Kiedy tak się działo, zaciskał paznokcie na kierownicy tak mocno, że wreszcie, dzięki nieprzyjemnemu naciskowi plastiku na jego opuszki palców, zapominał o piekącym bólu pod żebrami.
Wysiadamy – mruknął, po czym chwycił za klamkę, nacisnął na nią i pchnął do drzwi do przodu.
Tutaj? – Frankie, siedzący dotychczas obok niego i co rusz rzucający mu zmartwione spojrzenia, nie wydawał się przekonany. W innych okolicznościach Waylen wcale by mu się nie dziwił – na pierwszy rzut dookoła nich nie znajdowało się nic prócz wysokich chaszczy i ciemności – ale w tym momencie, stając na kamiennej powierzchni i zaciskając usta z bólu, nie był w stanie udzielić mu wyczerpującego uzasadnienia wyboru akurat tego miejsca.
Waylen, tutaj nic nie ma – odezwał się siedmioletni Matthew, gdy już wygramolił się z samochodu. W teorii tylne siedzenia Chevroletu mogły pomieścić tylko trzy osoby, ale jemu udało upchnąć się na tył aż piątkę dzieciaków. Były na tyle małe, że nawet nie przeszło mu przez myśl, że podróż mogłaby okazać się dla nich niewygodna. Zresztą, sądząc po ich przerażonych minach i ciszy, która panowała w samochodzie przez całą drogę, wcale im to nie przeszkadzało.
W prawo – powiedział tylko i, na wszelki wypadek, machnął ręką w odpowiednim kierunku. Gdy wszyscy wysiedli już z auta, zamknął je, chociaż nie sądził, aby ktokolwiek pokusił się o jego kradzież. Po pierwsze – jak już zostało zauważone, dookoła prawie niczego nie było. Po drugie – cały bok wysłużonego Chevroleta był paskudnie obdarty z lakieru. Musiał otrzeć się nim o jakiś inny samochód, gdy w panice próbował wyjechać z Uptown. – Musimy przejść przez ten rów – poinstruował ich, wychodząc na prowadzenie. – Tylko nie skaczcie. Gdzieś nieopodal powinna być kładka. – Nie powinien przyciskać rąk do boku. Jak tylko to zrobił, rana znowu się otworzyła i teraz znowu miał dłonie pełne krwi.
Tu? – zapytał Frankie. – Tu coś jest! Jak ciemno, ja pierdolę!
Frankie.
Nie wiedział nawet kiedy stał się tym odpowiedzialnym. Tym karcącym młodszych z nich za przekleństwa i ratujących ich z opresji, ilekroć sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Jeszcze kilka lat temu to on byłby tym siedzącym na tyle samochodu i pozwalającym starszym członkom gangu zadbać o swoje bezpieczeństwo. Tego wieczoru role się odwróciły.
Wyciągnął z kieszeni spodni telefon, włączył w nim latarkę, po czym, wyminąwszy Franka, podał ją któremuś z dzieciaków.
Za mną.
On sam dobrze pamiętał już tę drogę. W ostatnich miesiącach bywał u Eve często, prawdopodobnie częściej niż powinien i wiedział już, którędy powinien iść, aby nie wpaść w żadną dziurę i nie podrzeć sobie ubrania na wystających gałęziach.
Macie się zachowywać – uprzedził ich, gdy wyszli zza zarośli i wreszcie zobaczyli zarys niewielkiego domku. Waylen odetchnął z ulgą, gdy dostrzegł, że w jednym z okien świeciło się światło. – Poczekajcie tu obok. Nie oddalajcie się. Zaraz po was wrócę.
Nie zamierzał sprowadzać do Eve szóstki nierozgarniętych dzieciaków, jeśli nie wyrazi na to zgody.
Wciąż naciskając jedną dłonią na ranę, wszedł po schodach na ganek. Pod jego stopami rozległo się ciche skrzypienie drewnianych stopni. Znowu zakręciło mu się w głowie, ale myśl, że wszyscy na niego liczyli nie pozwoliła mu znaleźć ukojenia w braku świadomości.
Przysunął zaciśniętą pięść do drzwi i zapukał na tyle głośno, żeby nie musieć robić tego po raz kolejny.

amalia e. monroe
lachmaniara
Przyjezdn*
24 lat/a, 162 cm
Awatar użytkownika
Whispers of life
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Ostatnie dni były prostsze. Ostatnio Los dawał jej mniej po dupie niż dotychczas. Jej relacje z rodzeństwem, choć nadal często napięte, zdawały się lekko prostować. Spotkanie z Ledą dało jej dużo spokoju. Niby tylko przekazywała pieniądze na akademik, ale gdy dostrzegła, że brat sobie r a d z i, że jest na dobrej drodze by nie skończyć jak ojciec czy, co gorsza, jak ona, rosło jej serce. Zależało jej na jak najlepszej przyszłości dla swoich braci i siostry, nawet jeśli nie było tego po niej tak widać. Może nie była najlepsza w przekazywaniu emocji, ale faktycznie jej zależało. Zahariel coraz lepiej radził sobie bez alkoholu, a to napawało ją dumą, nawet większą niż ta, którą czuła w stosunku do siebie. Sama od incydentu urodzinowego nie czuła potrzeby ćpania, coraz łatwiej było jej zapominać o istnieniu kokainy. Jedynie Cameron wyprowadzał ją z równowagi swoimi naciskami na wspólne ćpanie.
Podróż z Waylenem wiele jej dała. Teoretycznie blisko i na krótko, ale sam fakt, że mogła zaszyć się gdzieś w naturze, z dala od wszystkich innych ludzi, z dala od zgiełku emocji, z dala od bólu i cierpienia, dał jej tak wiele. Potrzebowała zniknąć na chwilę, nie mogła sobie pozwolić na dłuższą nieobecność, ale ten tydzień wpłynął na nią zbawiennie. Co prawda coraz mniej rozumiała swoje emocje względem Waylena, ale uparcie starała się na tym nie skupiać, zbyt przerażona tym do jakich wniosków mogłaby dojść.
Zaczęła gotować, a miała z tym problem od czasów śmierci Orchid, Adama i Samuela. W większości przypadków zapominała o istnieniu pożywienia przez co jej sylwetka zaczynała wyglądać coraz bardziej chorowicie. Jednak od jakiegoś czasu, mniej więcej od momentu, w którym Zahariel był już w stanie jeść cokolwiek bez zwracania tego, zaczęła gotować coraz więcej. Opieka nad Zahem budziła w niej chęć działania. Wstyd przyznać, ale gdyby jej brat nie postanowił rzucić alkoholu, to być może nadal tkwiłaby w okresie niejedzenia.
Przygotowywała kolację, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Nie spodziewała się nikogo, ale ostatnio jej znajomi mieli tendencję do nawiedzania jej bez zaproszenia. Wyłączyła palnik i podeszła do drzwi nie zaglądając nawet rzez wizjer.
Waylen.
Niepohamowany uśmiech wstąpił na twarz Eve, gdy go ujrzała, nie potrafiła udawać, że jego obecność go nie cieszyła. Dopiero po chwili, gdy jej wzrok spełzł z jego twarzy na ciało dostrzegła sączącą się krew.
- Wchodź, już. - powiedziała stanowczym głosem odchodząc od drzwi by zrobić mu miejsce. - Jest ktoś z tobą? - dodała przypominając sobie opowieść Waylena o gangu i młodych dzieciakach, którym pomagał. - Zaraz znajdę apteczkę, siadaj. - weszła w machinalny tryb zajęciowy, wszystkie myśli z jej głowy uleciały i skupiała się jedynie na zadaniu, które przed nią stało. Musiała go opatrzyć, musiała mu pomóc. Jej serce biło gwałtownie nie wiedząc czy rana była głęboka i jak bardzo. Świadomie chciała wierzyć, że to tylko dlatego. Podświadomie wszystko w niej kołatało bo to był Waylen. To Waylen był poszkodowany. To Waylenowi stała się krzywda. To Waylen potrzebował pomocy. Jej... przyjaciel?
Wyciągnęła z szafy apteczkę wielkości małej walizki. Zbyt wiele razy musiała kogoś opatrywać by nie być przygotowaną na takie ewentualności. Otworzyła ją szukając bandaży, płynów dezynfekujących i rękawiczek.
- Pokaż mi to - wydała komendę zakładając na dłonie rękawiczki, jej ręce się nie trzęsły, ciało pozostawało w stoickim spokoju, ale jej serce... Było na granicy zatrzymania się.

Waylen Chetwood
po mieście błąka się tylko jedna dusza
dino
Miejscow*
24 lat/a, 180 cm
sprzedaje łaszki w lumpie
Awatar użytkownika
Whispers of life
so you feel entitled to a sense of control; and make decisions that you think are your own; you are a stranger here, why have you come?
Eve nie zapytała, co się stało.
Eve kazała mu wejść do środka. Bez wahania, bez zaskoczenia, bez pytań.
Zaciskając usta, przekroczył próg drzwi i oparł się o najbliższą ścianę. Mieniło mu się przed oczami – zamiast wnętrza domu Eve widział białe plamy, które rozpływały się dopiero wtedy, gdy dostatecznie mocno skupiał wzrok na jednym punkcie.
Pokiwał głową na jej pytanie.
Frankie, Matthew, Lorna, James, Emma i… – urwał. Nie pamiętał, czy w ferworze emocji wsadził do auta Lizzy czy Abigail. D-Block zajmował się obiema z nich, ale kiedy Waylen wyjeżdżał z Uptown, było ciemno i głośno, a później go postrzelili i nawet nie pomyślał, żeby zerknąć do tyłu i skontrolować, kto jeszcze z nimi był. – Jest ich szóstka. – Eve i tak nie potrzebowała ich imion. Wypowiadał je tylko dlatego, że zakotwiczały go w rzeczywistości.
Powoli, wciąż dociskając dłoń do rany, doszedł do najbliższego krzesła. Krew sączyła mu się przez palce leniwie i wsiąkała w koszulę oraz spodnie. Nie było jej dużo, ale za każdym razem gdy odrywał rękę od boku wydawało mu się, że materiał koszulki zahaczał o ranę i otwierał ją na nowo.
Strzelili – wymamrotał, chociaż Eve nie zadała mu żadnego pytania. – Chyba… – Chciał powiedzieć jej, że kula tylko go drasnęła, pozostawiając po sobie piekącą przestrzelinę, ale nie wiedział, jak wyglądało to wszystko pod cienką warstwą ubrania. Zamroczony nieznośnym bólem, nie umiał porównać tego do wrażeń z ostatniego razu, kiedy został postrzelony. Wtedy, w garażu cholernego Luciano Castello, który zniknął z Nowego Orleanu tak nagle, że Waylen był w stanie uznać jego istnienie za zwykłe przywidzenie, od razu został przewieziony do szpitala. Otumaniony alkoholem, czuł rwanie w postrzelonej stopie, ale nie tak wyraźnie jak teraz – po ponad godzinie od całego incydentu i z palącą świadomością, że miał na głowie inne rzeczy niż uginanie się pod bólem.
Sytuacja w Uptown wciąż wyglądała nieciekawie. Uciekli w samym środku strzelaniny, popędzani przez Theriota, który kazał poszczególnym członkom wywiezienie stamtąd jak największej liczby dzieciaków. Zanim Waylen został postrzelony, obiecał, że wróci. Zabrał ze sobą sześć osób – tylko tyle zmieścił w samochodzie – ale na miejscu zostało ich dużo więcej. I też potrzebowały ratunku.
Krzywiąc się, uniósł koszulkę do góry i, wbrew wszelkim instynktom, spojrzał w dół. Na odkrytej skórze nieco powyżej biodra widniała czerwona rana, biegnąca wzdłuż boku.
Waylen wypuścił powietrze ze świstem i przeniósł spojrzenie na Eve., a później na jej pokaźnych rozmiarów apteczkę.
Na usta cisnęły mu się przekleństwa i przeprosiny, a jednak odrzucił je i zapytał o coś, co w tamtym momencie powinno interesować go najmniej:
Byłaś już na to przygotowana?
Przez jego twarz przemknęło słabe rozbawienie. Fakt, że nie miał do tego żadnych powodów nie był wystarczający, żeby się wycofał.

amalia e. monroe
Ostatnio zmieniony ndz 16 lut 2025, 23:34 przez Waylen Chetwood, łącznie zmieniany 1 raz.
lachmaniara
Przyjezdn*
24 lat/a, 162 cm
Awatar użytkownika
Whispers of life
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Rozcięte łuki brwiowe, gdy pięści ojca nie były zbyt celne, rozerwane wargi, gdy znowu omsknęła mu się ręka, złamane nosy, gdy użył zbyt wiele siły, rany od zbyt ostrych gałęzi smagających odsłonięte łydki, krew spływająca po łuku kupidyna, gdy zaćpała trochę zbyt wiele, odparzone stopy i zerwana skóra na ścięgnach Achillesa. Całe życie kogoś i coś opatrywała. Widziała we krwi siebie, widziała Orchid, gdy wróciła z rąk porywaczy cała pokryta posoką, potem i brudem, widziała swoje rodzeństwo wychodzące z kolejnej sprzeczki z ojcem. Jednak nic z tego nie było w stanie przygotować ją na emocje, które towarzyszyły jej, gdy patrzyła na krwawiącego Waylena. Jej serce biło tak szybko, że ciężkim do zrozumienia pozostawało jakim cudem jej ręce były stabilne.
- Niech wchodzą - rzuciła rozkładając apteczkę na podłodze. Gdy dzieciaki faktycznie przekroczyły próg mieszkania poprosiła ostatniego z nich by zamknął drzwi. - Jestem... - tutaj na chwilę się zawahała. Zwykła do przedstawiania się jako Amalia, ale nie była już pewna kim Amalia dokładnie była. A Waylen zwykł nazywać ją Eve, a w jego ustach stare imię brzmiało niezwykle odpowiednio. Bo on widział tę Eve, za którą Monroe tęskniła najbardziej. - Eve. Zaopiekuję się wami, ale najpierw opatrzę Waylena. Ktoś z was krwawi? - dopytała uznając, że nie ma czasu by przyglądać się każdemu z szóstki z osobna.
Sięgnęła po nożyczki chirurgiczne rozcinając koszulkę, którą miał na sobie Chetwood. Skrawki materiału upadły na ziemię. Dotknęła rękoma okutymi w rękawiczki jego skóry. Był rozpalony. Ostatnio dotykała tak ciepłej jego skóry, gdy nagrzało go słońce gdzieś pośrodku parku krajobrazowego. Gdy po raz pierwszy od wielu lat skosztowała jego ust, gdy nie mogła zmazać z ust uśmiechu. Teraz jej usta wygięły się w grymas pełen skupienia. Przyjrzała się dokładnie ranie, ale nigdzie nie widziała kuli, którą trzeba by było wyciąć.
- Wydaje mi się, że będzie trzeba szyć. - skomentowała sięgając machinalnie po igłę i nici. - Nie jestem w tym najlepsza, szyłam tylko kilka razy w życiu, więc może zostać blizna, przepraszam - dodała nawlekając nić na zakrzywioną igłę. Użyła na ranie płynu dezynfekującego spodziewając się wykrzywienia na twarzy Waylena. To nie mogło być przyjemne. Potem zrobiła to samo z igłą. - Nie mam nic znieczulającego, dasz radę? - podniosła wzrok znad jego rany by spojrzeć mu w oczy. Te piękne, błyszczące oczy, w którym krył się cały świat, nawet jeśli teraz były pokryte bólem. Nie miała zamiaru szyć go na siłę, jeśli powie, że nie da rady tego wytrzymać, wtedy wrzuciłaby go do auta i zawiozła do najbliższego szpitala, gdzie zrobiłby to ktoś bardziej doświadczony, ktoś z większymi umiejętnościami.
Przyłożyła rękę do rany uciskając ją by pohamować krwawienie, póki Waylen miał się zdecydować. Nie chciała zrobić mu krzywdy swoją nieudolnością, ale podejrzewała, że szpital nie wchodził w grę, w innym wypadku już by tam był zamiast zakrwawiać jej podłogę. Pozostawało tylko zawierzyć się jej opanowanym rękom i rozkołatanemu sercu.
- Mogę ci dać coś do zaciśnięcia zębów, ręcznik albo pasek, nie wiem. - przesunęła jedną rękę, drugą wciąż uciskając ranę, by złapać go delikatnie za rękę. - Albo zawiozę cię do szpitala - dodała na tyle cicho by dzieciaki nie usłyszały, podejrzewając, że gdyby tylko wiedziały, że mogą tam być od razu by wybrały taką opcję niż siedzenie u obcej kobiety na kanapie.

Waylen Chetwood
po mieście błąka się tylko jedna dusza
dino
Miejscow*
24 lat/a, 180 cm
sprzedaje łaszki w lumpie
Awatar użytkownika
Whispers of life
so you feel entitled to a sense of control; and make decisions that you think are your own; you are a stranger here, why have you come?
Odetchnął z ulgą, gdy Eve zgodziła się na przyjęcie do swojego domu dzieciaków z D-Block. Nie musiała tego robić. Nie znała ich, nie musiała im pomagać, a jednak wykazała do tego gotowość.
Frank! – krzyknął z nadzieją, że jedno zawołanie wystarczy. Nie był pewien, czy naprawdę go posłuchali i czy nie oddalili się gdzieś, żeby rozejrzeć się po okolicy. Niektórzy z nich nie mieli we krwi posłuszeństwa.
Ku jego uldze, drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i stanął w nich Matthew. Frank stał tuż za nim. Niepewnie weszli do środka, rozglądając się dookoła, a kiedy upłynnili przejście, Waylen dostrzegł, że tuż za nimi tłoczyła się reszta. James wszedł do środka jako ostatni, zamykając korowód szóstki skołowanych dzieciaków.
A więc byli w komplecie. Przynajmniej tyle.
Rozległy się ciche powitania. Niektórzy z nich pokręcili głowami, kiedy Eve zapytała o to, czy byli ranni. Emma spojrzała na nią z zaciekawieniem i jako jedyna podeszła bliżej, żeby uścisnąć jej rękę. Waylen musiał zacisnąć szczęki, żeby się nie zaśmiać. Widok ośmioletniej dziewczynki energicznie potrząsającej dłoń Monroe był śmieszny, ale nie chciał ryzykować wzmożonego bólu.
Będzie dobrze, prawda? – zapytała cicho, podchodząc do Chetwooda i patrząc na niego spod wachlarza ciemnych rzęs.
Pewnie, Emmy – potwierdził bez mrugnięcia. – Eve się mną zajmie. Kilka minut i będę jak nowy. – Uśmiechnął się lekko i gestem dłoni dał jej znać, żeby dołączyła do stłoczonej niedaleko drzwi reszty. – Możesz… możesz zabrać ich do jakiegoś innego pokoju? – zwrócił się do Monroe. Wolał, żeby żadne z nich nie musiało tego oglądać, nawet jeśli rana nie wyglądała na poważną. Cała szóstka przeszła już przez zdecydowanie zbyt wiele.
Nawet nie drgnął, kiedy nożyczki przecięły materiał jego koszulki, a chłodne powietrze zetknęło się ze spoconą skórą. Nie miało to większego znaczenia. Czuł pulsujący ból w boku, ale wciąż był to ból, który mógł znieść. Ze stojącą naprzeciwko Eve wszystkie dotkliwe wrażenia fizyczne wyblakły, przyćmione przez irracjonalne wrażenie, jakoby jego płuca nagle stały się zbyt małe, aby zapewnić mu wystarczającą ilość tlenu. Jakby jego serce kruszyło się na sam jej widok, chociaż przecież nie miało do tego żadnych powodów.
Głos Eve zaciągnął go z powrotem do rzeczywistości. Mówiła coś o szyciu. Waylen powoli podniósł na nią wzrok, ledwo skupiając spojrzenie na jej twarzy.
Jasne – wymamrotał, oddychając ciężko. – Rób co musisz.
Nie miał w sobie siły na nic więcej. Nie chciał, by Eve patrzyła na niego w ten sposób – ze skupieniem i z troską, której nie powinien od niej oczekiwać. Nie chciał być kolejnym powodem jej zmartwień. Dlatego, kiedy ucisnęła ranę, a ta zapiekła z piekielną mocą, nie zaprotestował. Zacisnął tylko palce na krawędzi krzesła, gotów wytrzymać wszystko, byleby tylko ból zelżał.
Nie, do szpitala nie – zaprotestował od razu, energicznie kręcąc głową. – Dam radę – obiecał, ale jak tylko płyn dezynfekujący zetknął się z otwartą raną, wydał z siebie niski, protestujący odgłos. – Możesz mi coś dać. – Pasek albo ręcznik mogłyby stłumić jego przekleństwa, dzięki czemu uniknąłby ewentualnego straszenia dzieciaków.
Wziął głęboki oddech i, kiedy dostał już wspomniany przedmiot, skinął głową na znak, że mogła zaczynać. Dopóki był w jej rękach, wszystko było w porządku.

amalia e. monroe
lachmaniara
Przyjezdn*
24 lat/a, 162 cm
Awatar użytkownika
Whispers of life
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Inny pokój. Tak, to było sensowne. Dzieciaki nie powinny widzieć jak ktoś, kogo pewnie uznawały za rodzinę, jest poszkodowany i opatrywany. To mogło być dla nich ciężkie przeżycie, zwłaszcza, że szycie w domowych warunkach nie należało do najpiękniejszych widoków. Eve przełknęła ślinę zerkając na zgromadzenie cisnące się w salonie jej małej chatki.
- Po prawej są drzwi do mojego pokoju, możecie tam odpocząć, później zrobię wam wszystkim kakao, okej? - zmusiła się do uśmiechu bo wiedziała, że w tej sytuacji powinna grać opanowaną, nawet jeśli było jej do tego bardzo daleko. Dzieci musiały pozostać spokojne. Nie mogli pozwolić sobie na panikę. - Możecie się nawet zdrzemnąć jak chcecie. Chodźcie - widząc zawahanie na ich twarzach wstała rzucając Waylenowi tylko wymowne spojrzenie informujące, że zaraz do niego wróci. Otworzyła drzwi od swojej sypialni wpuszczając tam całą szóstkę. - Zamknę drzwi, dobrze? Niczym się nie przejmujcie - kolejny wymuszony uśmiech i gdy tylko drzwi się zatrzasnęły podbiegła do Waylena.
- Dobra, działamy. - rozpięła klamrę paska od spodni, który wieńczył jej biodra. Nadal była chorobliwie szczupła, nadal nie udało jej się przytyć tyle by spodnie nie spadały jej z ciała. Czekała ją jeszcze długa droga zanim na nowo będzie pełną wersją samej siebie. Złożyła pasek na dwa razy, po czym podała go Waylenowi. - Przepraszam - powiedziała już zawczasu wiedząc, że ból, który mu zada, mimo że był konieczny, będzie okropny. Sama kilkukrotnie zszywała sobie rany, gdy ojcowskie pięści wymierzyły zbyt wiele ciosów rozcinając skórę jej brwi. Do tej pory miała drobne blizny na brwiach po nieudolnych ruchach igły. Pamiętała ten ból aż za dobrze, pamiętała nieznośność i ciągnięcie poranionej skóry. Ale nie mogła dostać nic znieczulającego, wszystko było na receptę, której nie miała możliwości uzyskać.
Klęknęła na podłodze i spsikała całą ranę płynem odkażającym. To samo zrobiła z igłą, na którą chwilę później nawinęła nić. Dasz radę, Eve, możesz to zrobić. Już to robiłaś, to żadna filozofia. Nic mu nie będzie. M u s i mu nic nie być. Nie rozumiała w jaki sposób doszło do tego, że Waylen stał jej się tak cholernie bliski. Dziwiło ją to bardziej niż szóstka dzieci składowana w jej sypialni. Pamiętała dotyk jego ciepłych ust na swoich, pamiętała miękkość jego włosów. A teraz uderzał ją gorąc jego poranionego ciała.
Pierwszy ruch, pierwsze przekłucie skóry, jej ręce pozostawały całkowicie opanowanie, choć w głowie i sercu toczyła się bitwa z przerażeniem, którego nie dawała po sobie poznać. Nie mogła sprawić by ktokolwiek panikował, musiała lęk zostawić dla samej siebie. Przeciągnęła nić przez pierwsze zszycie obserwując jak skóra się zasklepia. Kolejne przekłucie, kolejny szew. Łatała jego ciało, tak jak on niegdyś złatał jej psychikę. Zszywali siebie nawzajem, choć Waylen mógł nie być świadomy tego co dla niej kiedyś zrobił i jak wiele to dla niej znaczyło.
- Co tam się stało? - dopytała licząc, że pod nieobecność dzieciaków usłyszy trochę więcej. Chciała wiedzieć czy Waylenowi groziło jakieś stałe niebezpieczeństwo. Musiała wiedzieć. Potrzebowała wiedzieć.
Przeciągnęła kolejny raz nić przez skórę Waylena dochodząc już nieomal do połowy rany. Szwy były koślawe, lekko krzywe i być może odrobinę zbyt gęste, ale wolała zrobić ich więcej niż ryzykować, że rana się na nowo otworzy, kiedy nie będzie mogła mu pomóc.

Waylen Chetwood
po mieście błąka się tylko jedna dusza
dino
Miejscow*
24 lat/a, 180 cm
sprzedaje łaszki w lumpie
Awatar użytkownika
Whispers of life
so you feel entitled to a sense of control; and make decisions that you think are your own; you are a stranger here, why have you come?
Widząc ponaglające spojrzenie Waylena, Frank ruszył się jako pierwszy. Najstarszy z ich szóstki, chyba czuł się w obowiązku, żeby ułatwić zadanie Eve i przynajmniej chwilowo zająć się resztą. Popędzając ich łagodnym szeptem i pilnując, żeby nikt nie został w salonie, przeszedł razem z resztą do innego pokoju. Grupę zamykała Emma, która jeszcze kilkakrotnie odwróciła się za siebie, jakby chcąc sprawdzić, czy Waylen aby na pewno zostanie na swoim miejscu. Widząc jej przejęcie, Chetwood zmusił się do jeszcze jednego uśmiechu i pokazania jej uniesionego do góry kciuka.
Bolało jak diabli, ale przecież nie mógł od tego umrzeć. W ciągu całego swojego życia wylizał się z o wiele bardziej skomplikowanych obrażeń, więc gdyby teraz skończyła z nim jakaś powierzchowna rana, wróciłby na Ziemię zza światów tylko po to, żeby oficjalnie wpaść tutaj w szał.
Dzięki – wymamrotał, kiedy Eve znów znalazła się przy jego boku. – Że się nimi zajęłaś. – Zmarszczył lekko brwi. – Zajmiesz – poprawił się, bo trudno uznać za opiekę wsadzenie szóstki dzieciaków do innego pokoju, chociaż dla Waylena to i tak dużo znaczyło. Usłyszał jednak coś o zrobieniu kakao, więc wiedział, że jak tylko Eve upora się z jego bałaganem, skutecznie odwróci ich uwagę od wszystkiego, co tamtego dnia zdarzyło się w Uptown.
Z tym, że wcale nie musiała. To nie był jej problem. To nie ona wpakowała się w gang i to nie ona powinna teraz babrać się w krwi i zabawiać szóstkę nieznajomych dzieci.
Na jego usta cisnęły się przeprosiny, ale zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, Eve podała mu pasek. Skinął głową w podziękowaniu i przysunął go sobie do ust. Wziął krótki wdech (te długie były zbyt bolesne), po czym zacisnął zęby na skóropodobnym materiale. Na wszelki wypadek zamknął też oczy.
Środek odkażający w zetknięciu z otwartą raną zabolał najmocniej. Waylen przeniósł dłoń z krzesła na własną nogę i mocno zacisnął na niej palce, próbując przenieść całą swoją uwagę na tylko ten dyskomfort.
W momencie, kiedy Eve zaczęła szyć, ból zmalał. Było tylko nieprzyjemne uczucie szarpanej skóry, ale tyle mógł znieść, więc usunął pasek z ust i pozwolił mu opaść gdzieś na podłogę.
Co tam się stało?
Sam dokładnie tego nie wiedział. Od kilku tygodni sytuacja była napięta do granic możliwości, a całe D-Block i tak żyło tak, jak dotychczas. Chester zakazywał im ucieczki, twierdząc, że ta dzielnica była ich i nikt nie miał prawa ich stamtąd wykurzać; że nie mogli poddać się bez walki; że nie mieli czym się przejmować, bo cały kryzys był kwestią co najwyżej kilku dni. Tymczasem minęły tygodnie, a sytuacja nie ulegała zmianie. Każdy dzień był taki sam – robale, strzały, krzyki, krew.
Zaczęli strzelać tuż pod pralnią – powiedział, odwracając głowę w stronę Monroe. Z tej perspektywy nie widział swojej rany, ale widział Eve, skupioną na jej dokładnym zaszyciu. Sam jej widok sprawił, że jego mięśnie rozluźniły się, a serce zwolniło. – Pralnia to nasza siedziba – dodał, bo nie wiedział, czy kiedykolwiek jej o tym mówił. Pewnie nie. D-Block nie było tak znaczącą częścią jego osoby. – Kazali nam iść i odeprzeć atak, dali nam broń, ale było ich za dużo. Strzelali z każdej strony, więc wróciłem do środka, wziąłem tyle dzieciaków ile mogłem i… – Wstrzymał powietrze, gdy igła znów przebiła mu skórę. – Postrzelili mnie, kiedy szliśmy do samochodu – znowu urwał. – Nie wiem nawet kto. To równie dobrze mógł być ktoś od nas, bo chaos był zbyt wielki.
Powoli zaczęło docierać do niego, co w ogóle się stało. Wróciła myśl o wszystkich tych, których zostawił na miejscu i potrzeba, aby jak najszybciej tam wrócił. W miejscu trzymała go tylko świadomość tego, jak pieczołowicie Eve właśnie starała się zaszyć jego ranę.

amalia e. monroe
lachmaniara
Przyjezdn*
24 lat/a, 162 cm
Awatar użytkownika
Whispers of life
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
To nie był jej problem. To nie był jej gang, ani jej dzieciaki. Nie musiała nikogo tutaj przyjmować, nie musiała robić kubków parującego kakao dla każdej umęczonej duszyczki, nie musiała się tym przejmować.
Ale się przejmowała.
Sama była w podobnych sytuacjach, o czym Waylen nie miał pojęcia. Przemoc ze strony ojca nie była jedyną, która ją spotkała. Wylądowała w szpitalu pobita do nieprzytomności przez dilera, u którego nie spłaciła długu na czas. Przystawiano jej nóż do gardła, gdy odmawiała uprawiania seksu z klientami oferującymi jej kokainę za usługę. Doskonale pamiętała zimno metalu broni przystawionej jej do skroni, gdy zarzekała się, że spłaci wszystkie długi, gdy tylko dostanie tę ostatnią kreskę.
Nie była z tego dumna. To była część jej życia, którą pragnęła zapomnieć, wymazać, wykreślić. Ale to już na zawsze będzie część jej osoby, nie ważne co by zrobiła. Lęk o swoje życie towarzyszył jej przy każdym spotkaniu z dilerem czy klientem. Nieliczni z nich nie napawali jej przemożnym lękiem. Wtedy pomógł jej brat, który teraz spoczywał w rodzinnej mogile, i nieznajomi, którzy się zainteresowali ledwo żywą dziewczyną leżącą na chodniku. Porzuconą na śmierć.
Ona dostała pomoc, więc jak mogła jej komukolwiek odmówić? Uporczywie chciała wierzyć w karmę, ale to nie tylko to nią kierowało. Przede wszystkim jej zależało. Na tym by się wylizał z tego, na tym, żeby dzieciaki na, których mu zależało, się nie stresowały, na tym by przeżył. Wiedziała, że to nie była rana śmiertelna, ale zakażenie, które mogłoby się wdać jeśli popełni jakikolwiek błąd, już mogło być. Dlatego wkładała całe swoje skupienie w każdy kolejny szew przechodzący przez ciało Waylena. Ale przede wszystkim, zależało jej na nim.
Nie wiedziała jak to było możliwe, że z widma przeszłości, dobrego ducha, stał się znowu tak obecną w jej życiu osobą, tak p o t r z e b n ą. Nie rozumiała jeszcze w pełni tego co się między nimi działo, ale chciała to odkrywać. A nie mogłaby jeśli Waylen by jej się wykrwawił na krześle.
- Jezu... Dobrze, że udało ci się uciec i uratować chociaż trochę dzieciaków. Wiesz co się stało z resztą? Dalej walczą, ktoś zginął? - nie oceniała go przez przynależenie do gangu. Nie byłaby w stanie. Znała go jako dobrego człowieka i jakakolwiek organizacja nie mogła zmienić w niej tego przekonania. Gdyby taki nie był, nie postanowiłby uratować tak wielu dzieciaków. - Jak się czujesz? Psychicznie? - uniosła na chwilę wzrok znad jego ciała by połączyć go z jego oczami. Potrzebowała zapewnienia, że jest okej, że nie jest załamany, że zarówno fizycznie jak i psychicznie się z tego wyliże.
Zaciągnęła ostatni szew, splotła nić i odłożyła igłę na bok. Przejechała po ranie gazikiem nasączonym płynem dezynfekującym.
- Nie jest idealnie i pewnie zostanie blizna, ale zrobiłam co mogłam. Za dwa tygodnie będę musiała ci to zdjąć. Musisz pilnować dezynfekcji, dam ci płyn, powinnam mieć jeszcze jedną buteleczkę, żeby nie wdało się żadne zakażenie bo wtedy... już nic nie zrobię. - przełknęła ślinę próbując pozbyć się guli w swoim gardle. Infekcja w przypadku tak rozległej rany mogła doprowadzić do okropnych rzeczy. Odgoniła tę wizję od swojego umysłu chcąc wierzyć, że będzie wszystko dobrze. Podniosła się z klęczek by spojrzeć Waylenowi w oczy szukając w nich zapewnienia, że jest okej. Nie pokazywała tego po sobie, ale bała się do granic możliwości. Przerażenie wpijało się w jej ciało dając pierwsze oznaki po trzęsących się dłoniach. Dopiero teraz mogła sobie pozwolić na rozedrganie. Stabilna Eve się skończyła. Nachyliła się nad nim by delikatnie ustami dotknąć jego czoła.
- To podobno przyśpiesza gojenie. Tak słyszałam - uśmiechnęła się lekko próbując ukryć jak bardzo się boi o niego. Dasz radę, Eve, zawsze dobra mina do złej gry. Tak jak nauczyłaś się w Baratarii.

Waylen Chetwood
po mieście błąka się tylko jedna dusza
dino
Miejscow*
24 lat/a, 180 cm
sprzedaje łaszki w lumpie
Awatar użytkownika
Whispers of life
so you feel entitled to a sense of control; and make decisions that you think are your own; you are a stranger here, why have you come?
Wykrzywił usta w grymasie bólu, gdy igła znów podrażniła okolicę dookoła krwawiącej rany. Dotyk palców Eve pomagał tylko w teorii – w praktyce wszystko, co zbliżało się do przestrzeliny wywoływało głęboki dyskomfort, który sprawiał, że mięśnie obolałego ciała nie przestawały się napinać, a na zmarszczonym czole gromadziły się kropelki gorącego potu.
Żałował dnia, w którym wszedł do gangu. Miał wtedy tylko dziewięć lat i chciał ukraść siostrze porządne buty, w których mogłaby chodzić na zewnątrz podczas deszczu, a jednak pluł sobie w brodę za to, że nie był wtedy sprytniejszy. Gdyby udało mu się dokonać kradzieży bez bycia zauważonym przez Leviego; gdyby nie musiał skinąć głową w momencie, gdy Young zapytał go o to, czy potrzebował pomocy; gdyby nie był taki nieudolny… Może wtedy nie wylądowałby w tym błędnym kole, z którego nie istniało żadne uczciwe wyjście. Może nie krwawiłby teraz na podłogę Eve, czując się jak śmieć na myśl o wszystkich tych dzieciach, które zostawił w tyle przez coś tak trywialnego jak zbyt mało miejsca w samochodzie. Może nie zastanawiałby się, czy któreś z nich umarło tam w samotności i chaosie z jego cholernej winy.
Nie wiem. – Mruknął głucho, gdy na jego ciele pojawił się kolejny, prowizoryczny szew. – Zostawiłem telefon w samochodzie, ale później po niego pójdę. Może ktoś dał mi znać. – Jeśli nie, sam zamierzał zadzwonić do kogoś z gangu i rozeznać się w aktualnej sytuacji w Uptown. Jeżeli strzelanina zelżała, powinien jechać po kolejną turę dzieciaków. Problemem jednak nie było to, aby po nie wrócić, a to, gdzie mógłby ulokować je później. Dom Eve nie pomieściłby przecież wszystkich. Nawet tutaj miejsce na podłodze nie było nieograniczone. Nie mówiąc już o kłopotach, w które by ją wpędził, gdyby któryś z pożal się Boże rodziców tych biednych dzieci nagle zgłosił ich zaginięcie na policję. Waylen szczerze wątpił w ich zaangażowanie – bądź co bądź, D-Block opiekował się nimi właśnie dlatego, że wydawało się, że na świecie nie było nikogo, kogo obchodził ich los – ale nie mógł takiej możliwości wykluczyć.
Czuję się…Zmęczony ostatnimi tygodniami życia w strachu i wyrzutami sumienia, które nie pozwalają spać w nocy. Wkurwiony tym, że mogę zrobić tak niewiele.Dobrze. – Złapał jej spojrzenie i skinął lekko głową. – Na tyle dobrze, ile można się czuć w samym środku gówna.
Nie zamierzał się nad sobą użalać. Nie przed Eve, która i tak miała wystarczająco dużo na głowie, zajmując się jego ranami i użyczając swojego domu dla osób, które widziała po raz pierwszy w całym swoim życiu.
Nawet nie zarejestrował, kiedy Eve przebiła jego skórę igłą po raz ostatni. Mrugnął i spuścił wzrok na ranę, ale zamiast flaków na wierzchu zobaczył tylko pionową ranę, stworzoną z zasklepionej na siłę skóre. Jedne szwy były dłuższe, drugie krótsze; jedne znajdowały się bliżej siebie, a drugie w większych, nierównych odległościach.
Dziękuję – powiedział miękko, utrzymując jej spojrzenie. – Zrobiłaś dużo więcej niż dałbym radę zrobić sam. – Możliwa blizna go nie obchodziła. Panujące w społeczeństwie zasady, utrzymujące konieczność noszenia ubrań, sprawiały, że nie przejmował się tymi skrawkami swojej skóry, które zwykle były zakryte. – Coś w tym jest – szepnął, gdy ustami musnęła jego czoło. – Nic nie boli. – Uśmiechnął się słabo i wyciągnął do niej ręce, żeby schować je we własnych dłoniach. – Dziękuję, że mi pomogłaś – powtórzył cicho. – I przepraszam, że cię w to wplątałem. – Nie mógł zignorować drżenia jej rąk. Świadomość, że nie powinien jej tym wszystkim obarczać wróciła do niego ze zdwojoną siłą.

amalia e. monroe
lachmaniara
Przyjezdn*
24 lat/a, 162 cm
Awatar użytkownika
Whispers of life
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
W jej głowie malowało się wspomnienie biwaku, na którym ich usta po raz pierwszy się splotły. Kiedy myślała tylko o tym, że któregoś dnia i tak go straci, tak jak traciła każdą inną osobę w swoim życiu. Teraz, mim wiedzy o tym jak wyglądała rana, nie mogła pozbyć się uczucia strachu. Strachu o to, że moment, którego tak się bała nadejdzie szybciej niż myślała. A przecież świadomie wiedziała, że rana nie jest śmiertelna, wiedziała, że nie stało mu się nic z czym nie poradziłyby sobie szwy, przecież wszystko to wiedziała. Ale podświadomie cholernie się bała. Wystarczyło by chwilę nie uważał na ranę, by się przemęczył, by jej nie odkaził. Widmo zakażenia wisiało nad nim niczym czarna kostucha, której nie potrafiła przegonić.
- Nie musisz przede mną udawać - powiedziała miękko, bez osądu w głosie, a jedynie by go zapewnić, że może jej powiedzieć o wszystkim, że nie musi unikać ciężkich tematów, że nie musi zgrywać tego, który zawsze się trzyma w kupie. - Jeśli jest źle, zawsze możesz mi powiedzieć - dodała zdejmując z rąk rękawiczki, tak by nie dotknąć znajdującej się na nich krwi. Jedno co wiedziała bardzo dobrze - nigdy, ale to nigdy, nie dotykaj krwi kogoś poszkodowanego.
Dziękował jej, a nie powinien. Czy to nie było normalne, że mu pomogła? Czy każdy by tego nie zrobił? Jeśli tylko by mogła, zrobiłaby więcej. Ale nie wiedziała co jeszcze mogłaby zrobić by załagodzić tę sytuację. Poza tym przeklętym kakaem.
- Nie ma za co, nic nie zrobiłam wielkiego - pozwoliła mu ująć swoje dłonie, chociaż wiedziała, że wtedy wyczuje jak bardzo drgały. Lęk nadal w niej buzował. Nie pamiętała już, kiedy się o kogoś tak bardzo martwiła. - Ale obiecaj mi, na mały paluszek, że będziesz dbał o tą ranę, jasne? Nie będziesz ćwiczył, podnosił nic ciężkiego, nie będziesz się przemęczał i będziesz to, kurwa, dezynfekował, jasne? - mówiła szybko i nerwowo bo nie panowała nad emocjami, które zaczynały opuszczać jej ciało, gdy skończyła być w trybie zadaniowym. - Jeśli wda się zakażenie to będziesz miał przejebane. Masz dwa tygodnie o siebie dbać jak najbardziej. Tylko o to cię proszę. Żebym za dwa tygodnie miała z kog ściągać szwy. - uśmiechnęła się lekko próbując złagodzić swoje słowa. Przecież on nie umrze. Łatwo było tak myśleć, gdyby nie to, że w życiu Eve było więcej śmierci niż miłości. Każda osoba jej bliska ginęła, a ona nie mogła z tym nic zrobić. I nie chciała pozwolić by z Waylenem stało się to samo. Nachyliła się by na sekundę, na malutką chwilę połączyć ich usta w delikatnym, miękkim pocałunku. Takim, który miał mu powiedzieć jak bardzo się o niego martwiła, jak bardzo go potrzebowała. - Nie przepraszaj mnie - dodała odsuwając się od niego lekko - Nie masz za co. Twój problem, to też mój problem, jasne? - spoglądała mu w oczy szukając w nich wsparcia i spokoju, którego jej brakowało, a którego tak bardzo potrzebowała. - Sprzątnę ten syf i pójdę po dzieciaki. Dam ci jakąś koszulkę, żeby nie musiały na to patrzeć. Zah się pewnie nawet nie zorientuje jak mu coś zakoszę z szafy. - próba znalezienia zajęcia była jednocześnie próbą uspokojenia nerwów. Tryb zadaniowy pozwalał jej funkcjonować, gdy lęk brał nad nią górę. Przekładała innych nad siebie. Zawsze.

Waylen Chetwood
po mieście błąka się tylko jedna dusza
dino
Miejscow*
24 lat/a, 180 cm
sprzedaje łaszki w lumpie
Awatar użytkownika
Whispers of life
so you feel entitled to a sense of control; and make decisions that you think are your own; you are a stranger here, why have you come?
Jego oczy przesunęły się po twarzy Eve. Wciąż był lekko zamroczony bólem, ale nie na tyle, aby nie wyłapać nerwowości w jej spojrzeniu, w zaciśniętych szczękach i drżących dłoniach. Nie musiała mówić, że się bała. Widział to aż za dobrze, chociaż nie do końca to rozumiał. Nic mu przecież nie było. Nie trafili go w żadne miejsce, które wymagałoby pilnej wizyty w szpitalu czy bezpośrednio narażało jego życie. Drasnęli go. Rana bolała, ale nie była poważna. Dlaczego więc Eve wyglądała tak, jakby właśnie stała się tragedia?
Nie wiedział, co z tym zrobić. Co powiedzieć, żeby ją uspokoić. Nic takiego nie przyszło mu do głowy, bo każda obietnica brzmiałaby jak kłamstwo. Nie mógł jej zapewnić, że wszystko będzie dobrze albo że nie wpakuje się w kolejne gówno. Miał wręcz pewność, że to się stanie. Może tak właśnie wyglądał jego świat – jak bagno, z którego nie dało się wyjść czystym.
Mimo wszystko uśmiechnął się lekko, gdy usłyszał jej kolejne słowa.
Mały paluszek? – Uniósł brew. Nie pamiętał, kiedy ostatnio ktoś prosił go o coś w tak dziecięcy sposób. W gangu obietnice składano inaczej – zazwyczaj miały formę krótkiego skinienia głową albo cichego „załatwione”. Mały paluszek był tak daleki od tamtej rzeczywistości, że przez chwilę nie wiedział, jak zareagować.
W końcu jednak wykonał ten gest, splatając swój palec z jej.
Jasne – powiedział, teraz już poważniej. – Będę o siebie dbał. – Nie miał przecież żadnego interesu w tym, żeby w jego własną ranę wdało się zakażenie.
Nie zdążył dodać nic więcej, bo nagle Eve nachyliła się i musnęła jego usta w krótkim pocałunku. Był zbyt szybki, by zdążył w pełni go poczuć, ale wystarczająco długi, by coś zacisnęło się w jego wnętrznościach. Nieprzyjemnie. Mocno.
Wciąż chodziło za nim wrażenie, że robili coś złego. Nie był pewien, czy krótkie, wracające od czasu do czasu czucie się dobrze było warte ich przyjaźni. Cena wydawała mu się zbyt wysoka, ale kiedy rozmawiali o tym ostatnim razem przecież się zgodził. Nie mógł teraz tak po prostu tego cofnąć.
Zamrugał, przygryzając wnętrze policzka. Twój problem, to też mój problem, jasne? Skinął głową, chociaż całe jego ciało buntowało się, żeby tego nie robił. Nie był problemem Eve. Albo inaczej: nie chciał nim być. Zgodzenie się na to oznaczałoby, że przekraczali granice, na które się umówili, a to byłoby… nie w porządku.
To tak nie działa – powiedział cicho. – To znaczy… nie musi, wiesz. – Najchętniej powiedziałby jej, że gówno, w które być może się przez niego wplątała, wcale nie było jej i mogła jeszcze zmienić zdanie. – Nie chcę cię obarczać, Eve – mówił prawdę, nawet jeżeli w głębi duszy wiedział, że wciągnął ją w coś, od czego osoba tak empatyczna jak Monroe nie potrafiłaby odwrócić się sama z siebie. – Przyjechałem tu, bo jesteś jedyną osobą, która mieszka z dala od całego tego gówna, ale jeśli to za dużo to tylko powiedz. Wymyślę coś. – Na przestrzeni lat nauczył się improwizować. Mógłby równie dobrze pojechać do jakiegoś całodobowego supermarketu i spróbować dostać tam kilka namiotów, a potem zawieźć dzieciaki na obrzeża miasta i zorganizować im ponury kemping. Na pewno wszyscy daliby radę przetrzymać kilka dni.
Ja do nich pójdę. – Nie czekał na jej reakcję, tylko powoli podniósł się do siadu, przytrzymując się krawędzi najbliższego stołu. – Tylko może… Najpierw koszulka. – Odruchowo zerknął w dół, żeby ocenić wzrokiem swoją ranę. Chociaż nie wyglądała okropnie, wolał oszczędzić reszcie jej widoku.

amalia e. monroe
lachmaniara
Przyjezdn*
24 lat/a, 162 cm
Awatar użytkownika
Whispers of life
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Chciała być jego opoką, choć wydawało jej się, że ta wizja go przeciążała. Eve zniosła w swoim życiu wiele traumatycznych sytuacji przez co wyrobiła sobie twardą skórę. Była odporna na bardzo wiele, potrafiła wylizać się z niejednej sytuacji, potrafiła znajdować rozwiązania tam, gdzie nikt by ich nie dostrzegał. A wydawało jej się, że w oczach Waylena była krucha, jakby miała się rozsypać przy mocniejszym uścisku. On po prostu jeszcze nie widział jak wiele mogła znieść. Chciała mu pomóc przebrnąć przez ciężkie sytuacje, chciała być obok jeśli jej potrzebował i gdzieś w środku kuło ją, że on nie chciał jej obarczać.
- Mały paluszek to jest najpoważniejsza obietnica jaką można złożyć - powiedziała stanowczym głosem przybierając groźną minę. Kiedyś z rodzeństwem składali sobie takie przysięgi obiecując, że to co sobie mówili nigdy nie opuści czterech ścian pokoju Eve. Składała takie obietnice z Amelie, gdy przysięgały, że zawsze będą wspólnie uciekać z mszy. Składała taką obietnicę przysięgając Orchid, że zawsze będzie ją kochała i, mimo że po niej został jedynie proch i trochę pieniędzy, i może parę paczek fajek, to Eve nie miała zamiaru złamać tej obietnicy. Gdy palec Waylena splótł się z jej własnym poczuła tę dziwną, dziecięcą ulgę, jakby jej rozum nie był w stanie pojąć, że to przecież nic nie zmieniało. Dla niej zmieniało, nawet jeśli nie miało to sensu.
Tym razem to Eve uniosła brew słuchając jego słów. Nie rozumiała. Może dlatego, że wplątywanie się w czyjeś gówna było dla niej standardem, a może dlatego, że od kiedy nie ćpała to poniekąd brakowało jej adrenaliny, ale tego nie przyzna otwarcie. Była przyzwyczajona do gówna, była z nim pogodzona, rozumiała się z nim, to było to co znała najlepiej, dlatego tak dobrze się poruszała w nim. Nie przerażały jej problemy.
- Musiałbyś zrobić dużo więcej niż przyjść zakrwawiony by mnie obarczyć. Jestem silniejsza niż ci się wydaje i uniosę dużo więcej niż mógłbyś podejrzewać - odpowiedziała dość szorstko. Nie chciała być wykluczana, nie chciała poruszać się po samych dobrych emocjach bo życie tak nie wyglądało, nie składało się z jedynie dobrych momentów. - Mam twardą dupę - dodała odsuwając się od Waylena na większy dystans.
Przeszła do pokoju obok pozostawiając otwarte drzwi. Otworzyła szafę Zahariela szukając jakiejś koszulki, której już praktycznie nie nosi, która nie była kilkukrotnie prana po tym jak w niej wymiotował w czasie odstawiania alkoholu, która nie śmierdziała trunkami. Okazało się to większym wyzwaniem niż mogłaby podejrzewać. W końcu wygrzebała z dna szafy koszulkę, w której nigdy nie widziała brata zakładając, że nawet się nie zorientuje, że zniknęła. Wróciła do salonu rzucając ubranie Waylenowi.
- Zrobię kakao - powiedziała znikając w kuchni.


Waylen Chetwood

zt x2
po mieście błąka się tylko jedna dusza
ODPOWIEDZ

Wróć do „Marécage Rouge 69”