ODPOWIEDZ
nihil
Przyjezdn*
30 lat/a, 180 cm
włóczęga, pijak i dziwkarz* w zobaczymy
Awatar użytkownika
Whispers of life
"A mind is like a parachute. If doesn't work if it is not open."
good to see you
.012
Lyle doskonale pamięta, jak poznał się z Caiusem. Co prawda znali się kilka miesięcy, ale dogadywali się dość łatwo. Poznali się w klubie, gdzie chłopak występował jako muzyk. Tego samego wieczoru, Lyle siedział samotnie przy barze, popijał piwo i zerkał na scenę, na której trwał występ. Nie znał w mieście nikogo. Przybył niedawno, a wiele osób przyglądało mu się, jakby zrobił coś, czego nie powinien. Wszedł do tego klubu przypadkiem. Chciał zabić czas, którego miał za wiele. Muzyka była porządna, nie za głośna, rytmiczna i wpadająca w ucho. Po występie, Caius podszedł do baru, zamówił coś do picia, rzucając w stronę Cole’a: ”dobre piwo?”. Rozpoczęli rozmowę, krótką, zupełnie zwyczajną, pewnie bez większego znaczenia. Od tamtej pory widywali się od czasu do czasu. Czasami jeden odwiedzał drugiego, spędzając przy butelce piwa więcej niż dwie godziny, a czasami ilość wypitego alkoholu była większa, co sprawiało, że kończyło się na czymś mocniejszym. Tamten wieczór – no cóż – skończył się na dachu jednego z garaży. Sączyli piwo, gadali o bzdurach. Tak to się zaczęło, co?
Lyle spojrzał na wyświetlacz telefonu. Było więcej niż pół godziny. Nie śpieszył się, a powinien. Wiedział, że Caius może się spóźnić, ale wolał nie ryzykować. W mieszkaniu panował spokój, cisza, a jedynie stara lodówka burczała gdzieś w kącie, przypominając o sobie co parę minut. Przeszedł przez pokój, zabierając z fotela bluzę. Ruszył do łazienki. Przemył twarz zimną wodą, poprawił włosy, a zapach perfum miał dodać całości nieco uroku. Wsunął buty na swoje giry i ruszył przed siebie, zamykając za sobą drzwi, sprawdzając jednocześnie, czy ma w kieszeni wszystko, co było potrzebne – telefon, klucze, portfel, by zakupy – ach, przecież to nie te czasy.
Po drodze na miejsce spotkania wstąpił do sklepu z brudną witryną. Przypominała stary rupieć, coś, czego nie chce się dotknąć. W środku zapach kurzu i czegoś metalowego zlewał się z pustym uśmiechem sprzedawcy. Wziął kilka piw z dolnej półki lodówki — zimnych, choć lekko lepkich od wilgoci. Zapłacił bez słowa, wrzucił butelki do torby i wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Ten wieczór był jak wiele innych, poprzednich. Łagodny wiatr kołysał koronami drzew, ale nie był tym, który sprawiał, że na ciele można poczuć chłód, jeśli nie założysz kurtki. Słońce już dawno zniknęło, ale niebo nie zdążyło jeszcze całkiem ściemnieć – szare, może nieco przymglone, coś pomiędzy dniem, a nocą.
Caius czekał w miejscu, w którym się umówili. Opuszczony skatepark na obrzeżach miasta, lata swojego zainteresowania miał dawno za sobą. Popękany asfalt, wyblakłe graffiti, łamiące się barierki i trochę śmieci, które wiatr uparcie przesuwa z kąta w kąt. Ciszę zakłócały pojedyncze samochody w oddali. Ale ktoś już na niego czekał. – Caius – skinienie głowy na znak krótkiego powitania. Uśmiech, który odpowiadał na wiele pytań, tych, które jeszcze nie padły. Usiadł obok, torba z miękkim szelestem spoczęła między nimi. Sięgnął do środka, wyjmując dwa piwa – jedno dla siebie, drugie dla tego, który musiał na niego czekać. Wyglądało jak odruch, który ćwiczyli przez ostatnie kilka miesięcy. Otwierając, napili się po łyku. Pierwsze doznanie: chłód i gorycz mieszały się ze sobą jak barwy palet kolorów na niebie. Cisza. Otaczająca ich, przypominała bezruch – nie ospałość. Coś na znak zawieszenia. Jakby miasto chciało o nich zapomnieć, dając im chwilę sam na sam ze sobą. Gdzieś poza. Daleko. Obok siebie.
Upił łyk. Większy niż poprzedni, grzbietem dłoni zbierając z ust nadmiar płynu. Odstawił butelkę obok siebie, nie tak, by dzieliła mężczyzn. Odchylił się do tyłu – Jak to jest z tym, że nie bardzo leży Ci spotkanie u Ciebie? O co to chodzi, co? Masz grzyb na ścianie, którego się wstydzisz, czy jak? – zapytał z lekkim rozbawieniem, ale bez ironii. Pisali wcześniej, pisali, ale wiadome, że Lyle przy swoim natłoku życia, jakimś jebnięciu chwili, zapomniał, nie? Nie oskarżał go też o nic – zwyczajnie – od pytanie, które powinno pojawić się już dawno, jednak do tego czasu nie było okazji się spotkać.
Odpowiedział od razu? Przemilczał? Zrobił coś, co sprawiłoby, że Lyle przejrzy na oczy? Na pewno nie. Pewność siebie mężczyzny była na wysokim poziomie. Cole spojrzał na siedzącego obok towarzysza. Trzymał butelkę przy ustach. Jakby czas w tym właśnie momencie się zatrzymał – Mieszkasz z kimś, co? – domyślił się. Nie dopytywał tak, jak to robi wredna baba, sąsiadka spod dwójki. Wiedział, o co chodzi. Dziewczyna. Wspominał o niej mimochodem kilka razy, bez szczegółów. Nie było to nic zaskakującego, ale też nigdy nie padła żadna konkretna informacja. Żadne zaproszenie, żadna wzmianka o „wpadnij kiedyś” – Wiesz, że spoko, nie? – zerknął na niego bez cienia kpiny – Spoko, że wiesz...jakoś się układa. Bo się układa, nie? – uniósł pytająco brew do góry. I choć jego spojrzenie zaraz po tym było zwyczajne – kurwa, może zbyt zwyczajne – no powiedział co myślał, dobra? Tak czuł. Cieszył się będzie jego szczęściem, jak tylko powiem mu, że to wszystko „pykło”. Potem znowu pociągnął łyk piwa i znów zamilkł na sekundę. W sumie dużo pierdolił, więc to nie trwało zbyt długo – Ty..ale to jest tak, że to ona wie, jaki jestem i nie chciała, żebym się tam pokazywał, czy no wiesz... – rzucił cień uśmiechu, bez nacisku – ..no wiesz. Fajna jest? Dobrze Cię traktuje? – żartował. Jak to on. Choć na pierwszy rzut oka wyglądał na takiego, z którym żart jest nie po drodze. Ale! Niby żart, ale czekał na reakcję. Wyciągnął dłoń z piwem w jego stronę, by uderzenie butelkę o butelkę wybrzmiało pomiędzy wiatrem, a czymś, co sprawia, że myśli kołyszą się tak samo, jak korony drzew. Mogło to zabrzmieć dziwnie, ale cieszył się na to spotkanie. Rozpisane za bardzo? Wiele przed nimi. Cole pociągnął łyk, a resztę zostawił jemu...
Caius
po mieście błąka się tylko jedna dusza
ania
Miejscow*
26 lat/a, 182 cm
zawód to on robi wszystkim dookoła w fritzel's european jazz pub
Awatar użytkownika
Whispers of life
Isn't it lovely, all alone?
Heart made of glass, my mind of stone
Tear me to pieces, skin to bone
Hello, welcome home
Uwielbiał spotykać się z bliskimi sobie osobami, a rozmowy i wyjścia ładowały jego energię. Caius należał do ekstrawertyków 一 był otwarty na innych i pewnie właśnie z tego powodu nawiązał tak wiele relacji, które zaczęły się wyjątkowo spontanicznie.
Dodatkowo miał głowę pełną pomysłów; i choć znaczna część z nich zaliczała się do kategorii głupie, nie dało się go zatrzymać w odpowiednim momencie.
Dziś zdecydował się spotkać z Lylem i nawet przez chwilę nie myślał o tym, że wybranie się do opuszczonej dzielnicy to zły pomysł. Znalazł się tam przed czasem (co było do niego niepodobne) i te parę minut, które zostało mu do spotkania z Colem poświęcił na przeglądanie tiktoka.
Oderwał się od telefonu w chwili, w której usłyszał znajomy głos: 一 No siema! 一 Poderwał się ze swojego miejsca i przywitał się wesoło z Lylem. Odebrał butelkę i napił się piwa, a później zerknął na kumpla i chrząknął: 一 Nie chciałem przeszkadzać Harmony, bo zaplanowała dzisiaj czas dla siebie 一 wyjaśnił. Zrozumienie miesięcznego harmonogramu zajęło mu chwilę, ale teraz szczycił się opanowaniem go niemal do perfekcji. Podobnie było z konkretnymi seriami ulubionych produktów Ellington; swego czasu miał problemy z zapamiętaniem właściwych sekwencji, lecz w tym momencie potrafił wyrecytować je nawet w środku nocy.
Wiedząc, że jego dziewczyna wyjątkowo źle reagowała na odstępstwa od grafiku (przekonał się o tym na własnej skórze już parę razy), nie chciał zapraszać kumpla. Z nim był o wiele bardziej nieprzewidywalny, czym mógłby przyczynić się dyskomfortu ukochanej (a tego bynajmniej NIE CHCIAŁ). 一 Wpadniesz do mnie innym razem 一 obiecał.
Gdy zaś usłyszał kolejne słowa, pokiwał twierdząco głową. 一 Jest cudowna i tak strasznie ją kocham. Nie mogłem trafić lepiej, serio 一 wyszeptał, uśmiechając się błogo. Dziewczyna była miłością jego życia; Caius czuł, że w swoje ramiona pchnęło ich przeznaczenie i nie wyobrażał sobie siebie bez niej. Harm była doskonała; cholernie mądra, piękna i dosłownie i d e a l n a, przez co Undergrove czasami wciąż nie dowierzał, że zgodziła się zostać jego dziewczyną. Bo przecież on... Cóż, daleko było mu do ideału.
Brakowało naprawdę niewiele, by wyznał kumplowi, że chciał się jej oświadczyć; powstrzymał się od tego w ostatniej chwili i jedyne, co zrobił, to napicie się piwa. 一 Zamieszkaliśmy razem, bo w naszym domu mieszka teraz wujek i... 一 urwał, poszukując właściwego słowa. 一 Chyba w tym momencie już jego chłopak? Nie wiem, nie chciał nam za dużo powiedzieć 一 dodał z prawdziwym rozgoryczeniem. Przypominając sobie rozmowę z Casparem, wzdrygnął się teatralnie, bo padły wtedy słowa, o których wolałby zapomnieć.
W każdym razie... 一 Ponownie potrząsnął głową i chrząknął: 一 Opowiadaj co u ciebie 一 poprosił. Może zaraz miało się okazać, że Lyle także nie mieszkał już sam?

Lyle Cole
nihil
Przyjezdn*
30 lat/a, 180 cm
włóczęga, pijak i dziwkarz* w zobaczymy
Awatar użytkownika
Whispers of life
"A mind is like a parachute. If doesn't work if it is not open."
Siedzieli na murku w skateparku! Zaznaczmy to! Bo o ile słońce powoli chyliło się ku zachodowi, paru jakichś odszczepieńców zebrało się, aby właśnie w tym miejscu polatać na desce. Mieli o wiele lepsze miejsca (kurwa, ale powtórek), a jednak wybrali właśnie to. Przypadek? Nie sądzę? Brzmi znajomo? No to jeszcze jeden łyk piwa, by otumanić umysł. Sam Lyle – i to nie tak, że to dwa imiona, po prostu – ech, kurwa – Lyle spojrzał przed siebie. Na beton. Na rozmyte cienie, jakby szukał w nich czegoś więcej. Jednak słuchał. Słuchał go całym sobą. A ten mówił dalej, o tej jedynej, jakby była podarunkiem z gwiazd, zakochany jak cholera. Może nawet, że śmiech tej dziewczyny rozbija kurz w jego głowie? Albo, że jak ją widzi, to w sumie takie uczucie, jakby dostał elektrycznym pociskiem w serce? Chociaż nie. To przecież nie było tak bolesne. Cholera. Słuchało się go dobrze. Jakoś dziwnie „za dobrze”. Był taki...żywy? Rozpromieniony? Bo jak Caius mówił o tej dziewczynie, o tym, jak ją widzi z daleka, jak zna jej sposób trzymania kubka i jak dźwięk jej śmiechu potrafi zmienić dzień...to Lyle prawie czuł, że też ją kocha. Albo, że chciałby kogoś tak pokochać. No kurwa. Serio. I choć może brzmieć to źle, to jeśli wpadniemy w emocjonalną więź z postacią, to wręcz może okazać się to...cudowne? – Ejj. Chyba...no co? Wreszcie szczęśliwy, nie? – pytanie retoryczne. Zbędne. Ale Lyle uniósł butelkę, by raz jeszcze uderzyć tę jego. Jakiś durny toast, ale pasował do nich, do tego miejsca i słów, które rozpoczynały spotkanie.
- Ty, czyli zamieszkaliście razem, bo tam ten wujek i jakby tam... – składał to w jedną całość. Czy to już w ogóle nie pachniało dobrze? Jakby...cooo?! – ..no to pa to, czyli w sumie koniec końców wyszło tak, że...wyszło dobrze, nie? Albo...lepiej nawet – no bo czy nie tak było? Dla Cole’a to tylko zbieranina wydarzeń, idealnie łącząca się w całość. I tyle plusów, że matematycy mogliby się pogubić. Szczerze? No Lyle cały czas się uśmiechał. Ten jego tajemniczy, ale no cholernie szczery uśmiech nie znikał z jego pyska. Milczał. Dostrzegł spojrzenie Caiusa? Jakby nagle coś się stało?! Cholera wie. Może sam on nie potrafił uwierzyć, że Lyle tak niewiele gada – No co? Dobrze się tego słucha. No wiesz. Serio. No wiesz. Naprawdę fajnie, że Ci się układa – i choć myślał o tym, co usłyszał – ach, sporo byłoby tych przemyśleń, prawda? I było mu… dobrze. Po prostu. Może nie jakoś euforycznie, nie jak po wygranej – chociaż kurwa..._ , ale tak spokojnie, że aż dziwnie. Caius był zakochany, i to na poważnie. Nie mówił o niej jak o jakimś podboju czy przygodzie - mówił jak ktoś, komu w końcu coś kliknęło w środku. Jakby długo czegoś szukał, nie wiedząc czego, i nagle to znalazł, choć nie był pewien jak. No tylko, że potem padło jego pytanie. Ech, a miało wyjść krótko i normalnie, nie?
Lyle pokiwał głową powoli, jakby rozważał, czy w ogóle warto coś mówić. Zerknął na swoje buty, potem na pustą butelkę, która balansowała na krawędzi murku, jakby decydowała się, czy spaść, czy...ach, no wiecie – A co chcesz wiedzieć, co? – takie bez wyzwania. Bez ucieczki. To nie było pytanie, które miało zbić z tropu. Brzmiało bardziej jak myśl wypowiedziana na głos, pytanie, które stawia się samemu sobie, zanim odpowie się komuś innemu – Wiesz, że ja nie z tych, co? – prychnął? Zajął się drugą butelką. Otworzył. Upił łyk. Spojrzał przed siebie, jakby w otulającym ich mroku szukał odpowiedzi – Na szczęście wszystkie te kobiety, z którymi się „ostatnio” spotkałem, mają coś... – westchnął cicho – ..wiesz, że ja nie z tych, nie? – kurwa, jak mgła o poranku. Obecny, widoczny, ale nieuchwytny. Nie grał żadnej roli. Przy nim nie musiał. Chyba...może on ju taki był? Taki, którego nigdy nie da się poznać do końca? – Za Harmony, co? – szybka zmiana tematu. Unoszenie raz jeszcze butelki piwa. Toast. Jeden. Drugi. Trz...
Caius
po mieście błąka się tylko jedna dusza
ODPOWIEDZ

Wróć do „Gauche Crescent”