ODPOWIEDZ
Mruczka
Przyjezdn*
25 lat/a, 171 cm
Tancerka, striptizerka w Larry Flynt's Hustler Club
Awatar użytkownika
Whispers of life
I don't need no Bible to give you this dance
Dwadzieścia sześć
Irina była chora. Czysto teoretycznie nic jej nie było. Biodro co prawda dawało jej się we znaki — i była bardziej niż pewna, że to ono było odpowiedzialne za stan podgorączkowy, z którym nieustannie chodziła — ale nigdy nie dawało innych objawów, niż ból i co najwyżej gorączka. Potrafiła tańczyć z ostrym stanem zapalnym i chodzić z nim długimi tygodniami, nie mogąc pozwolić sobie na odpuszczenie, chociażby jednej próby, czy ćwiczeń. I teraz tak samo chodziła do pracy, tańcząc zarówno dla dużej publiczności, jak i dla indywidualnych klientów. Łykała tabletki z ketoprofenem, a po domu poruszała się, lekko kulejąc, jednak to nie dlatego była chora. Coś było nie tak. Irina nie potrafiła powiedzieć co. Coś ją uwierało, podskórnie kuło, sprawiało, że nie potrafiła znaleźć dla siebie miejsca. Nie był to zwykły niepokój. Ten znała aż za dobrze, oswajając się z nim na tyle, że stał się nieodłączną częścią jej życia. Chodziło o coś innego, o miejsce, które znalazła, a które po raz kolejny straciła, o tęsknotę, której nie chciała nazywać i poczucie zmęczenia, które dopadało ją w najmniej odpowiednich do tego momentach. Jak wtedy, gdy wracała z Masquerade po tym, jak wymknęła się Dylanowi i jak, zamiast świętować swoje powodzenie w związku z Prescottem, wracała pieszo do domu, nie marząc o niczym innym, jak o tym, aby położyć się na jezdni w najgorzej oświetlonym punkcie. Irina, która zawsze gotowa była zrobić wszystko, aby przetrwać, zapragnęła się poddać.
W pierwszym odruchu zignorowała wiadomość, którą dostała. Dźwięk smsa do niej dotarł, ale Irina ani drgnęła, leżąc bez ruchu w zimnej kąpieli, ani myśląc z niej wychodzić. Coś jednak ją tchnęło. Niewiele osób miało jej numer, jeszcze mniej z nią pisało. Wyjątkiem był Dylan, który lubił pisać do niej długo i namiętnie, i w pierwszej chwili to o nim pomyślała, ale dźwięk wiadomości był wyłącznie pojedynczy, powtórnie powtórzony po upływie konkretnego czasu, w ramach przypomnienia o nieodczytanej wiadomości. To nie mógł być Dylan, ponieważ on na języku, czy na klawiaturze miał zawsze to, co w głowie, a w głowie miał znacznie więcej myśli, niż jedna wiadomość.
Wstała, ociekając wodą, nie sięgając ani po ręcznik, ani po szlafrok. To był Francis. Krótka wiadomość: nie przychodź jutro, zniknij na kilka dni. Tyle wystarczyło, żeby Irina wiedziała. Wyjrzała za okno w poszukiwaniu czarnego SUV-a, który w ostatnim czasie na stałe zagościł w przestrzeni jej wzroku. Nie było go.
Nie potrzebowała ani chwili zastanowienia. Z szafy wyjęła dwie największe torby, które miała, do których na szybko i na oślep zaczęła wrzucać pierwsze ubrania, jakie wpadły jej w ręce, nie zastanawiając się teraz nad tym, jak spędzi najbliższe dni, choć wiedziała doskonale, gdzie się uda. Po niespełna siedmiu minutach ze wciąż mokrymi włosami, nakładając tenisówki, przekopywała stare wiadomości od Dylana, aby odszukać w nich jego adres. Po następnych czterdziestu minutach stała już przed białym domkiem z torbami w rękach, włosami, które w większości zdążyły już przeschnąć, ale pozostawiły po sobie mokre ślady na koszulce, sprawiając, że wyglądała, jakby szykowała się do kwalifikacji miss mokrego podkoszulka oraz z papierosem, którym podzielił się z nią taksówkarz. Dzwonek do drzwi nacisnęła szybko i popędliwie, bez zastanowienia, ponieważ nie było się nad czym zastanawiać. Mogła marzyć o położeniu się na jezdni, ale Irina Petrova wciąż była sobą: dziewczyną nauczoną przetrwania. Zawsze, niezależnie od wszystkiego.
Wszystkiego najlepszego! — Zawołała na wstępie, kiedy tylko drzwi się otworzyły, po czym wyciągnęła przed siebie torby, jakby to one były prezentem urodzinowym. Pamiętała. A fakt, że to w dzień jego urodzin przyjechała do niego z zamiarem zaszycia się na kilka najbliższych dni, był nawet dla niej całkiem zabawnym zbiegiem okoliczności. Gdyby nie dostała tej wiadomości od Francisa, nawet byłaby gotowa uwierzyć, że Dylan sam maczał w tym palce.
Wsunęła się do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Jej usta wykrzywione były w uśmiechu, który pierwszy raz w życiu w żaden sposób się nie bronił. Irina, mistrzyni uśmiechów, która uczyła się ich przez długie lata w szkole baletowej, następnie pod czujnym okiem i dotykiem Christiana, aż w końcu sama, tutaj, w Nowym Orleanie, tym razem ani trochę nie była przekonująca. Oczy zionęły szklistą pustką, skóra nabrała nietypowych dla siebie szarych odcieni i nawet jej ciału, choć pozornie wyglądało tak samo, brakowało tej sprężystości, co zawsze, która sprawiała wrażenie, że Irina zawsze gotowa była do skoku.

Zatrzymam się u ciebie na krótkie wakacje. — Oznajmiła. To nie była propozycja ani tym bardziej pytanie. Mogła być chora, mogła nie być sobą, ale były jednak granice, których nawet w chorobie nie przekraczała. — To będzie twój prezent urodzinowy. Przez najbliższy tydzień będę ci przygotowywać śniadania przed wyjściem do pracy, gotować ci zdrowe obiady, opalać się nago w twoim ogródku i pieprzyć się z tobą na zakończenie każdego dnia. Albo na początek. Jak wolisz.

Dylan Hays
Voodoo Queen
po mieście błąka się tylko jedna dusza
k
Przyjezdn*
31 lat/a, 185 cm
detektyw wydziału kryminalnego w Criminal Justice Square
Awatar użytkownika
Whispers of life
It's obvious bitches obsessed
If it's fuck me then we havin' sex
Trzydzieste pierwsze urodziny obchodziło się tylko raz w życiu, a Dylan Hays zamierzał obchodzić swoje z przytupem, który przystoi tego typu okazji. Nie zamierzał się dzisiaj smucić, chociaż minął ranek, południe, a później popołudnie i osoba, o której ciągle myślał dalej nie napisała nawet głupiego smsa, żadnego sto lat, żadnej emotikonki tortu. Nic. Czuł, że na tym etapie powinien się już przyzwyczaić i raczej myśleć o tym w ten sposób, że Irina Petrova znowu pojawi się w jego życiu, w momencie, w którym nie będzie jej oczekiwał. Zresztą… Nie milczała znowu tak długo.
Plan był prosty – rozgrzewka u niego na ogrodzie, gdzie przygotowany był ekwipunek do grillowania, a później – jeśli będą mieli ochotę – wyjście na miasto. Dylan nawet girlandę z kolorowych chorągiewek i dwa duże balony w złotym kolorze. Jeden był cyfrą trzy, a drugi cyfrą jeden. Nie były to jakieś wymyślne dekoracje, ale Hays lubił celebrować urodziny. Nie musiała być to loża VIP w klubie, czy przejażdżka limuzyną, a coś bardziej przyziemnego, w jego stylu – i wiedział, że będzie bawił się świetnie. Na tą okazję miał nawet w lodówce coś oprócz gotowych dań do podgrzania w mikrofalówce, ale o przygotowanie czegoś bardziej warzywnego poprosił dziewczyny (w tym jedną żonę) swoich kumpli.
Spał do oporu, później ogarniał dom, żeby był najbardziej reprezentatywny, wykąpał się, a później… Czekał na przyjście wieczora kręcąc się po domu, słuchając muzyki, sprawdzając czy wystarczy lodu do drinków i pijąc urodzinowe piwo do obiadu. Wybrał też urodzinowy strój – ciemne spodnie i czarny t-shirt z białym napisem i obrazkiem babeczki z wbitą w nią świeczką. „Blow me (it’s my birthday)” – głosił tekst i można byłoby pomyśleć, że młody detektyw ma słabość do koszulek w durnymi napisami, ale to wcale nie była prawda. Jego znajomi mieli do tego słabość, a tą konkretną dostał na urodziny dwa lata temu. Postanowił też sprawić sobie prezent, a mianowicie stwierdził, że raz na jakiś czas może się szarpnąć i zdecydował się skontaktować z hodowcą, który posiadał jeden z rodzajów błazenka, którego nie miał w swojej kolekcji.
Kiedy usłyszał dzwonek zajęty był wymierzaniem miejsca na nowe akwarium w pokoju, który służył mu za pokój dla rybek. Zaskoczony podszedł do drzwi nie wyglądając wcześniej przez kuchenne okno i zobaczył przed nimi osobę, której w ogóle się nie spodziewał. To znaczy… Może gdzieś w zakamarkach swoich myśli miał małe marzenie, że przyszłaby go odwiedzić, ale nawet on wiedział, że szanse na to są mniejsze niż bycie trafionym przez meteoryt lub zaatakowanym przez rekina. A jednak. Drapieżnik stał właśnie na jego progu i składał mu krótkie, acz konkretne życzenia urodzinowe. I przez chwilę chciał być zły – żeby nie wyjść na łatwego. Chciał powiedzieć, że dziękuje za życzenia, ale w sumie to jest zajęty i mogą się umówić na kiedy indziej, ale od razu zdusił tą chęć w sobie. Bo przecież nie sabotowałby szansy na spędzenie chociaż kilku chwil z Iriną. Odruchowo sięgnął po wyciągnięte w jej rękach torby i odsunął się wpuszczając ją do środka. Mierzył ją wzrokiem z zaskoczonym wyrazem twarzy, który zaraz zamienił się na uśmiech. Jeden z tych najszczerszych, które rzadko można było już spotkać. Bez słowa odłożył torby na podłogę przy drzwiach i słuchał dziewczyny w międzyczasie przyglądając się jej nadzwyczaj zwyczajnemu strojowi. Zagryzł dolną wargę i lekko zmrużył oczy. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, że nigdy nie widział jej w spodenkach, ani bez makijażu. Widać było, że Dylan jest w innym świecie, w takim, w którym Irina była właśnie dziewczyną z sąsiedztwa, z którą się spotykał. Nie przypominała femme fatale wychodzącej z willi faceta, o którym Hays nawet nie chciał myśleć, nie przypominała też wyuzdanej tancerki ściągającej z siebie skąpe wdzianka z czeluściach prywatnych pokojów klubu ze striptizem.
Ocknął się dopiero na słowo „pieprzyć”. Jego brwi powędrowały do góry. – Albo? – zapytał w końcu i podniósł wzrok z jej nóg. Przez chwilę mogłoby się wydawać, że zupełnie nie słyszał tego, co do niego mówiła i… Po części tak było. Zrozumiał tylko tyle, że chciała u niego zostać i się pieprzyć.
- Kurwa, mała – zaczął i westchnął lekko. Był zbity z tropu, ale w najlepszy możliwy sposób. Przesunął dłonią po włosach i zaśmiał się do samego siebie. – Pewnie. Jasne… Coś się stało z twoim mieszkaniem? – zapytał i już chciał sięgnąć po jej torby, kiedy jego ręce – jakby bez jego wiedzy – przyciągnęły ją do niego i objęły. Krótko, bo z jakiegoś powodu przytulenie jej do siebie wydawało się bardziej intymne niż pieprzenie, ale cóż – do tego etapu też dojdą. Dylan to czuł! Kiedy odsunął się od niej z szerokim uśmiechem jego dłoń przesunęła się po jej lekko wilgotnych włosach. Pokręcił głową. – Wiesz jak zrobić człowiekowi dzień – stwierdził na głos zgodnie z prawdą i odsunął się od niej.
- No to… Oprowadzić cię? – zapytał i tym razem wziął jej torby w ręce po czym ruszył w głąb mieszkania uśmiechając się do samego siebie z planem, że będzie musiał odwołać całe przedsięwzięcie, bo wolał spędzić ten dzień sam na sam z Iriną.

Irina Petrova
Mruczka
Przyjezdn*
25 lat/a, 171 cm
Tancerka, striptizerka w Larry Flynt's Hustler Club
Awatar użytkownika
Whispers of life
I don't need no Bible to give you this dance
Albo i na początek, i na koniec dnia. — Poprawiła się szybko w odpowiedzi na jego pytanie. Czy miała być to jej zapłata za ukrycie jej w najbliższych dniach? Nie patrzyła na to w ten sposób, choć niewątpliwie miała poczucie, że coś jednak Dylanowi się za to należało. Niezależnie jednak od tego, dziwnym byłoby, gdyby nie skończyli w łóżku. W końcu chciał tego. I chociaż ani trochę nie był w jej typie, Irina wiedziała, że wystarczy odrobina samotności, bądź nudy i widok pełnego wzwodu i ona też będzie tego chciała. Mogli więc wspólnie na tym skorzystać.
Z moim mieszkaniem? — Powtórzyła po nim, unosząc brwi. — Z moim mieszkaniem wszystko świetnie. — Zapewniła go. — Kiedyś cię do niego zaproszę. — Bo Dylan nie wprosi się do niej w ten sposób, jak zrobiła to ona, nie tylko dlatego, że brakowało mu śmiałości, ale przede wszystkim dlatego, że nie znał dokładnego adresu. Był to jeden z kolejnych dowodów na to, jak bardzo nierówni byli w tej relacji. Kolejnym miało być odsunięcie się, kiedy Dylan ją objął, ale Irina wcale tego nie zrobiła, wręcz przeciwnie, przyjęła ten uścisk, wbrew głowie, a zgodnie z ciałem, które dokładnie tego chciało. I Irina może nie tyle zrozumiała, co poczuła, że Dylan Hays był jej lekarstwem. Na chwilę. Wyłącznie na ten moment. Jego oczy pełne uwielbienia, otwarte ramiona i ta przemożna potrzeba, aby trzymać ją blisko siebie. To oczekiwanie na nią, kiedy nikt inny nie czekał.
Gdyby Irina Petrova zniknęła — porwana przez ludzi Borisa lub wręcz przeciwnie, zatrzymana przez FBI, a następnie deportowana — nikt by tego nie zauważył. Nie było żadnej osoby, która zgłosiłaby jej zaginięcie. I Irina z nieprzyjemnym dreszczem w okolicy żołądka, w tym właśnie momencie, zrozumiała, że Dylan również by tego nie dostrzegł. Ponieważ znikała nieustannie. Zapadała się pod ziemię, przestawała odpisywać na wiadomości, uciekała ze spotkań. Każde jej prawdziwe zaginięcie uznałby więc za naturalne, spodziewając się go prędzej, czy później. Była to właśnie ta chwila, kiedy Irina stwierdziła, że tym razem nie zniknie. Nie odsunie się ani nie rozpłynie w powietrzu, nie pozostawiając po sobie śladu. Bo dzisiaj, przepełniona tym uczuciem braku miejsca dla niej w wielkim świecie, w którym było tyle przestrzeni, bezkompromisowa, dumna i harda Irina, była nadzwyczaj bliska pęknięcia. I kiedy Dylan odsunął się od niej, miała ochotę, nic nie mówiąc, przyciągnąć go do siebie i na chwilę pozwolić sobie ukryć się przed światem nie tylko w jego domu, ale również w jego ramionach.
Była jednak Iriną. Wciąż tą samą, nawet jeśli z chwilą słabości.

A jest po czym? — Spytała, nic sobie nie robiąc z tego, że sama tu przyjechała, gotowa odnaleźć tu dla siebie tymczasowy azyl. Kiedy Dylan odwrócił się, ruszając, wybiła się z podłogi i skoczyła. Był to szybki, wysoki skok pełen gracji w akompaniamencie strzelającego głośno biodra. Dylan nie miał szansy go zobaczyć, ale miał szansę go poczuć, ponieważ zakończył się na nim. Oplotła nogami ciasno jego biodra, wtulając się w jego plecy, kiedy rękoma oplotła też jego klatkę piersiową. Musiała to zrobić, przecież by spadła, choć bez trudu, za pomocą tych samych silnych nóg, utrzymywała się na rurze w najróżniejszych pozycjach. — Trzymasz moje zdjęcie w sypialni? — Spytała, śmiejąc się wprost do jego ucha, kiedy podbródek oparła o jego bark. — To jakie miałeś plany na dzisiejszy wieczór?

Dylan Hays
po mieście błąka się tylko jedna dusza
k
Przyjezdn*
31 lat/a, 185 cm
detektyw wydziału kryminalnego w Criminal Justice Square
Awatar użytkownika
Whispers of life
It's obvious bitches obsessed
If it's fuck me then we havin' sex
Lekko zmarszczył brwi. – Okej… Czekam na zaproszenie w takim razie – powiedział i szczerze wierzył, że kiedyś je dostanie, chociaż był gotowy stać pod blokiem i czekać na nią. – Po prostu… Nie rozumiem, czemu… Czemu chcesz się tu zatrzymać – powiedział próbując przypomnieć sobie, czy dziewczyna podzieliła się z nim powodem tej półkolonii, którą sobie zorganizowała w Gentility.
No, ale Irina taka była. Nielogiczna i specyficzna. Przynajmniej według standardów Haysa. Grała w grę i chciała, żeby Dylan też w nią grał – tyle że on nie dostał żadnej instrukcji, ale z drugiej strony… Może to był jej sposób? Może tak mu pokazywała, że jest zainteresowana? Bo nie mówiła tego wprost, ale czy przyjście do jego domu spakowanym jak na dwutygodniowy urlop nie było wystarczająco jasnym sygnałem. Dylan nie był głupi. Irina poszła po rozum do głowy i uświadomiła sobie, że jest dobrym facetem, że się jej podoba i, że powinna wrócić z nim do domu po ich ostatniej wspólnej imprezie.
Zaśmiał się i pokręcił głową. – A jest – odpowiedział ciepło i już chciał się odwrócić w jej stronę, kiedy dziewczyna na niego skoczyła. Zachwiał się, z trudem łapiąc równowagę i pochylił do przodu. Nie spodziewał się takiego ataku. Jej ręce objęły jego klatkę piersiową, a nogi oplotły jego biodra. Irina, zimna jak lód, wykalkulowana niczym idealna femme fatale, teraz nagle znalazła się na jego plecach. To jak się zachowywała i wyglądała zupełnie nie pasowało do pozy, którą zazwyczaj trzymała. Serce Dylana zabiło szybciej – bo może właśnie miał dostęp do tej części Iriny, którą ukrywała? Którą teraz pokazywała mu bo był miły i wytrwały i pisał do niej wiadomości, nawet jeśli ta go olewała? Miał rację mówiąc, że jest to maraton, a nie sprint. Poczuł ciepło rozlewające się od barku, na którym dziewczyna opierała swoją brodę. To była ta Irina, którą chciałby widzieć częściej. Ciepła i bez osłony.
- Może…? – wzruszył obojętnie ramionami i odchylił głowę w bok, żeby na nią zerknąć. – Tak więc… - zaczął swoje oprowadzenie z Petrovą na plecach i jej bagażami w rękach. W takich momentach jednak dziękował za akademię policyjną, po pieprzonej biologii nie miałby tyle siły. – Tu jest salon… Tu kuchnia – przeszedł w głąb domku. – Tylko wiesz… Chyba musimy zamówić jakieś zakupy, nie wiem co lubisz jeść – przyznał robiąc kolejne kroki. – Tu mamy łazienkę – otworzył drzwi łokciem, żeby na chwilę wejść z Iriną do środka i okręcić się. – I nie miałem żadnych planów, czekałem na ciebie – skłamał przechodząc korytarzem dalej. – Tam jest wyjście na ogród, tu pokój rybek, a tu… Cóż będzie się działa magia na początek i koniec dnia – powtórzył jej obietnicę i wkroczył do niedużej sypialni, w której nie było nic poza łóżkiem, szafą, lampkami nocnymi i małym radiem, w które włożona była płyta. Tak – Dylan, kiedy miał gorsze chwile lubił zasypiać przy odgłosach oceanu. Było to głupie i przy Irinie nie pomyślałby nawet o puszczeniu czegoś takiego, a poza tym wiedział, że z nią nie będzie miał tych gorszych chwil. Nie będzie musiał wyobrażać sobie, że jest gdzieś na brzegu, a woda zaraz otuli go jak najspokojniejszy sen. – Tylko szybko… Schowam zdjęcie… - zażartował puszczając jej rzeczy z rąk i przesuwając dłonie na jej biodra, kiedy zorientował się, że właściwie była jedna rzecz, którą powinien schować. Jej koronkowe majtki leżały na kloszu lampy niczym prześmiewcza korona – świadectwo tego, że je zatrzymał i… Hays odchrząknął, a jego policzki lekko poczerwieniały, chociaż próbował robić dobrą minę do złej gry. – Wiesz chyba ja powinienem zapytać, czy coś zaplanowałaś dla mnie na wieczór, co? W końcu to ja mam urodziny – obrócił się tyłem do łóżka i usiadł czekając aż Irina przestanie go obejmować, chociaż było to nadzwyczajnie przyjemne i gdyby tylko powiedziała słowo nosiłby ją tak cały czas.
Kiedy wypuściła go z objęć Dylan przesunął się na podłogę i przyklęknął u jej stóp, jakby właśnie znalazł się w obecności świętej.
Proszę patrz na mnie, nie patrz na tą pieprzoną lampkę. – powtarzał sobie w myślach, kiedy uśmiechał się najbardziej uroczym uśmiechem na jaki było go stać i przysuwał jej dłonie do swoich ust.
- Czy teraz powinienem zapobiegawczo użyć kajdanek? Żebyś mi nie uciekła? – uśmiechnął się kącikiem ust, jakby miał to być flirciarski żart, ale słowa zabrzmiały trochę inaczej, niż miał nadzieję. Opieprzył sam siebie w myślach, bo może właśnie o tym mówiła Irina, że za bardzo myślał nad możliwymi scenariuszami, zamiast cieszyć się z tego co było przed nim? – Ale to później. Chcesz urodzinowe piwo? – zmienił więc szybko ton ocierając się brodą o wierzch jej dłoni. Boże, jak bardzo jej chciał – nie tylko w tej chwili, nie tylko ciała, ale ciepła, dotyku i bliskości.
Dla niego dotyk był czymś, co nie tylko wyrażało uczucia, ale także tworzyło bliskość – jak tak Słońce, które zbliżało się do ziemi, rozświetlając wszystko wokół. Był jak promień, który pragnął dotknąć wszystkiego, co napotka na swojej drodze – i kiedy Irina była w jego zasięgu, nie potrafił nie chcieć być blisko niej.

Irina Petrova
Mruczka
Przyjezdn*
25 lat/a, 171 cm
Tancerka, striptizerka w Larry Flynt's Hustler Club
Awatar użytkownika
Whispers of life
I don't need no Bible to give you this dance
Czarne SUV-y pojawiły się z dnia na dzień, zaraz po tym, jak dobiła targu z Prescottem. Być może ktoś inny nie zwróciłby na nie uwagi, ale Irina, będąca celem międzykontynentalnego polowania, nigdy nie traciła czujności. Wyrobiła w sobie ten nawyk samoistnie, bez żadnego treningu, ani ćwiczeń. Wystarczyło mieć świadomość wszystkich osób, które chciały ją dopaść, aby błyskawicznie nauczyć się mieć oczy dookoła głowy. Na początku była pewna, że to kolejni ludzie Borisa. Ci jednak działali szybko, w determinacji i w pośpiechu, który naglił ich tym mocniej, im dłużej nie byli w stanie przetransportować jej ponownie do Rosji. Następne podejrzenie Iriny padło więc na samego Prescotta, aż w końcu to on jednoznacznie potwierdził jej powoli rodzące się przypuszczenia: pieprzona pokazówka FBI walczącego z nielegalnymi imigrantami okazała się dla niej bardziej zagrażająca, niż znalezienie się w dźwiękoszczelnej piwnicy z gangsterami, których staż w mordowaniu był dłuższy, niż jej całe życie. Wierzyła jednak, że chwilowe zniknięcie odwróci od niej uwagę i pozwoli jej pozostać niezauważoną; że machną na nią ręką, zrezygnują. A gdyby ostatecznie miało wcale się tak nie stać, a ona miała ostatecznie zostać dorwana, w pozostaniu w Stanach pomoże jej jej tymczasowy chłopak, policjant, Dylan. Był to jedyny plan, na jaki było ją stać w tym momencie. I z oczywistych powodów ani myślała Haysowi o czymkolwiek wspominać.
Bo chcę. — Odpowiedziała krótko i pewnie, jakby samym tonem głosu chciała powiedzieć Dylanowi, że skoro ma taką fanaberię, to jest to wystarczający powód, a on, zamiast drążyć, powinien wyłącznie się cieszyć. Bo cieszył się. Cieszył się w taki sposób, że nawet Irina poczuła odrobinę tej przyjemności, bo oto znalazła pierwsze miejsce od dawna, w którym była chciana. Naprawdę chciana.
Mieszkanie jak mieszkanie. To, które wynajmowała w Uptown, udzieliło jej szkoły życia, dając poczucie, że nie było już miejsca, w którym nie byłaby w stanie się zatrzymać. Zresztą przez dwa tygodnie płynęła w zamkniętej kajucie naćpana lekami nasennymi, nie powinna mieć wysokich oczekiwań, nawet jeśli aktualne mieszkanie, które wynajmowała, było już w zdecydowanie wyższym standardzie. Było w tym domu coś ciepłego, co przywodziło jej na myśl jej dom rodzinny, choć na próżno było tu szukać wysokich sufitów, welurowych kanap, perskich dywanów i fortepianu.
Pokój dla rybek?! — Powtórzyła po nim, nie kryjąc ani oburzenia, ani zaskoczenia. Ludzie robili sobie w domach siłownie, mieli pralnie, pokoje do ćwiczenia jogi, pokoje do czytania lub wyłącznie do picia herbaty, ale pokój dla rybek? Nie słyszała nigdy o własnym pokoju dla psa, czy kota, więc kto do jasnej cholery wymyślił pokój dla rybek?! — Czy to nie jest tak, że ty się nad nimi pastwisz? No wiesz, ich miejsce jest w oceanie, to nie jest tak, że jak zagwarantujesz im pokój, to będzie po sprawie. — To o to chodziło?
Na wzmiankę o magii wyłącznie przewróciła oczyma.
Myślałam, że naszym ulubionym miejscem będzie ogródek tuż pod nosem twoich sąsiadów. — Nie zamierzała zdradzać czy był to żart, czy nie, ale jeśli ich seks miał się ograniczyć do łóżka i być nazywany magią, to Irina zaczynała mieć poważne wątpliwości, czy rzeczywiście coś z tego będzie miała. Usiadła na łóżku, odsuwając od Dylana dłonie, aby przejść do pozycji na wpół leżącej, kiedy oparła się za sobą na łokciach. Bez użycia rąk zrzuciła z siebie tenisówki. Jedną stopę oparła na jego udzie, drugą na klatce piersiowej. — Mam kilka planów. — Mruknęła, zniżając nieznacznie głos, stopą, którą trzymała na jego udzie, sunąc do góry, aby podciągnąć ten niezmiernie zabawy T-shirt i musnąć skórę na jego brzuchu. Patrzyła na niego po prostu, przez chwilę tylko milcząc i uśmiechając się, spojrzeniem niebieskich oczu nurkując głęboko w jego zielonych, które błyszczały teraz, jak nigdy wcześniej.
Masz fatalne wyczucie czasu. Trzeba było to zrobić ostatnio, w klubie. Teraz nie polecam. — I chociaż ganiła go, jak zawsze, to w jej tonie nie sposób było odnaleźć szorstkiej nuty. Nie tym razem. Naparła stopą mocniej na jego klatkę piersiową, jakby chciała się z nim siłować, choć z jej nogami nie miał szans. Cofnęła je niespodziewanie, na chwilę podkulając, aby następnie przetoczyć się po łóżku i wstać, ruszając w stronę kuchni. — Nie piję piwa, a już tym bardziej urodzinowego. To bez sensu, co to za alkohol bez alkoholu? — Spytała retorycznie. — I ukryj teraz te majtki. — Dodała, wychodząc z sypialni. — Liczę na to, że się już na nie nie natknę, a moja bielizna, którą ze sobą przywiozłam, będzie bezpieczna. — Krótkie oprowadzenie wystarczyło, aby Irina poczuła się u Dylana, jak u siebie. Wszędzie się tak czuła, a tym bardziej w jego życiu. Dlatego buty pozostawiła po sobie porzucone w sypialni pod łóżkiem, a przed lodówką stanęła boso. — W związku z tym, że zajmuję sama dużo miejsca, to zabrałam swoją osobą przestrzeń na energetyki. — Stwierdziła, nawet się nie odwracając. Nie potrzebowała żadnego przyzwolenia. Bez chwili zawahania zaczęła wyjmować całe zapasy napojów energetycznych, które chłodziły się w lodówce, a teraz zajmowały większość blatów. — Zawieź je do jakiegoś schroniska dla bezdomnych, może szybciej umrą i będziesz mógł się pochwalić, że rozwiązałeś problem bezdomności w Nowym Orleanie. Rzeczywiście potrzebujemy zakupów. — Oceniła, chociaż w lodówce znalazła zaskakująco dużo produktów, które zdradzały, że albo Dylan szykował grilla dla większej liczby osób, albo miał prawdziwe problemy z obżeraniem się. — Chciałam zrobić dla ciebie urodzinową kolację, ale twoja lodówka wygląda tak, jakby zaopatrywał ją dwunastolatek snujący fantazję o tym, jak to jest być dorosłym.

Dylan Hays
po mieście błąka się tylko jedna dusza
k
Przyjezdn*
31 lat/a, 185 cm
detektyw wydziału kryminalnego w Criminal Justice Square
Awatar użytkownika
Whispers of life
It's obvious bitches obsessed
If it's fuck me then we havin' sex
Bo chcę.
Przez sekundę Dylan zastanawiał się nad tym co usłyszał, a jego myśli wydawały się pędzić z niesamowitą prędkością. Przyjechała pomieszkać u niego, bo chciała. Chciała spędzić z nim ten czas, zasypiać razem i pieprzyć się – jak to powiedziała. I może przez chwilę trochę się zestresował, bo mimo swojej bardzo kochliwej natury, jeszcze nie udało mu się utrzymać tego uczucia w sobie na tyle długo, żeby ze swoją aktualną miłością kiedykolwiek zamieszkać. Były wyjazdy, były wakacje, ale takie coś było czymś zupełnie innym od normalnego życia. Kiedy trzeba było chodzić do pracy i wyrzucać śmieci, albo sprzątać po obiedzie. To jednak było wszystko co chciał usłyszeć. Więc cieszył się i było to widać, bo tak jak w przypowieści o ziarnie, które spadało na różne gleby – trzeba było dobrej ziemi, czasu, słońca i też deszczu, ale w końcu dawało plon. I Dylan czuł jakby właśnie dostał informację, że całe jego pieprzone pole zakwitło.
Jeśli Dylan miał w sobie jeszcze jakieś resztki złości i zawodu, po tym jak zniknęła mu w klubie – właśnie się ich pozbył.
- Nie, nie jest – odpowiedział krótko. Rybki miały się świetnie. – Ale chcesz mi powiedzieć, że jeśli nie będę chciał cię wypuścić jak powiesz, że jednak już wracasz do domu i zamknę cię w pokoju z rybkami to to będzie pastwienie się nad tobą? – zapytał, jakby naprawdę brał pod uwagę to, że będzie przetrzymywał Irinę w pokoju ze swoimi błazenkami. W rzeczywistości jednak nigdy by tego nie zrobił, bo bałby się o bezpieczeństwo swoich podopiecznych. – Chcesz je zobaczyć?
- No tak… - zaczął przeciągając ostatnie słowo, żeby dać sobie chwilę na wymyślenie jakiejś błyskotliwej odpowiedzi. Oczywiście, że Irina była miłośniczką seksu w miejscach publicznych. Można ją było nawet uznać za ekshibicjonistkę, ale Dylana to nie zrażało mimo, że koniecznie chciał dawać pokaz sąsiadom. – Wiesz po prostu… Myślę, że musimy sprawdzić różne miejsca, żeby wybrać nasze ulubione. I w takim razie albo będziesz musiała zostać dłużej, albo… No wiesz ja w tygodniu pracuję, więc nie będzie kiedy szukać tych miejsc częściej, więc… No chyba musisz zostać dłużej – bredził bez sensu próbując pokazać, że też jest niezłym freakiem i kochanie się z Iriną w ogródku nie było dla niego wielką sprawą. – Wiesz sam ogródek… Jest płot, jest stolik i kilka krzeseł i grill… - wymienił kilka miejsc obserwując jak dziewczyna zmienia pozycję i ściąga buty. Kąciki jego ust drgnęły, a dłoń przesunęła na stopę trzymaną na jego piersi.
- Dlaczego nie? – zapytał próbując utrzymać równowagę, kiedy ta zaczęła mocniej na niego napierać. Gdy jej stopa cofnęła się zachwiał się do przodu i oparł łokciem i brzeg łóżka sunąc za nią wzrokiem.
No tak nie piła piwa. Powinien mieć dla niej wódkę. Właściwie czuł się głupio, że nie przemyślał, że dziewczyna kiedyś może chcieć go odwiedzić i nie przygotował się lepiej na tą ewentualność.
Dylan próbował udawać, że nie wie o co chodzi, ale zrobiło mu się głupio. Nie odpowiedział nic więcej, a gdy ta wyszła z zakłopotaniem wrzucił je do własnej szuflady na bieliznę. Bo właściwie… Gdzie indziej? Nie mógł również Irinie obiecać, że bielizna, którą przywiozła będzie bezpieczna, ale nie planował grzebać jej po rzeczach. Przez chwilę wpatrywał się w czarną koronkę leżącą na jego bokserkach i pokręcił głową. – Panie Boże… - zaczął z półuśmiechem, unosząc wzrok ku sufitowi. – Nie wiem, co zrobiłem dobrze, ale dziękuję – powiedział cicho, a potem wykonał coś na kształt miniaturowego tańca zwycięstwa, który zakończył ruchem ręki, wyglądającym jakby właśnie trafił zwycięską bramkę.
Jestem mistrzem. Totalnym mistrzem. – pomyślał, po czym spoważniał, zamknął szufladę i wyszedł do Iriny, która szybko znalazła sobie zajęcie, a w oczach miał błysk, którego chyba nikt i nic już nie mogłoby zgasić.
Oparł się o blat przyglądając jak Irina wywala jego ukochane energetyki z lodówki, jeden po drugim, jakby wyciągała trupy ze zbiorowej mogiły. Nie protestował – i tak zamierzał je włożyć do niej jak tylko skończy. – Irina! – zawołał. – Nie można tak mówić – powiedział zupełnie poważnie, ale nie chciał jej prawić morałów, bo wiedział, że były to tylko takie żarty. Ostre i bardzo w jej stylu. Otworzył więc jednego z wyciągniętych energetyków i wziął łyka słuchając jak dziewczyna próbuje go obrazić. Odłożył otwartą puszkę na bok i przekrzywił głowę wpatrując się w brunetkę stojącą przed jego lodówką. – A nie uważasz, że… – zaczął, ale zamiast dokończyć, podszedł bliżej. Objął ją jedną ręką w pasie, a drugą bez pośpiechy zamknął drzwi lodówki. – …że to trochę niegrzeczne przychodzić do kogoś i wywalać mu rzeczy z lodówki? – dokończył cicho, z uśmiechem, który można było nazwać niewinnym, gdyby nie to jak patrzył jej w oczy. – I że zmienianie siebie nawzajem możemy zostawić na dalsze etapy naszej relacji? – dodał spokojnie. - No wiesz… Jak spadną już różowe okulary i ja zacznę być zazdrosny o twoją pracę w klubie, a ciebie zacznie frustrować to, że mieszkamy w Gentility, a nie Mid-City. I, że masz dalej do pracy – jedna z jego dłoni dalej trzymała za drzwiczki, druga przesunęła na jej bok gdzie kciuk znalazł swoje miejsce pod materiałem koszulki. – I wtedy będziesz też zaczynała kłótnie o to, że nie umiem robić zakupów, a ja… nie będę mógł zaczynać żadnych kłótni, bo jesteś kurwa idealna, a ja mam szczęście, że taka laska jak ty w ogóle na mnie spojrzała, co? – nachylił się patrząc jej prosto w oczy z tym figlarnym uśmiechem. Mówił to półżartem – półserio, bo to była jedna z tych rzeczy, które nie powinny brzmieć zbyt poważnie. – Mam dzisiaj urodziny mała, nie możemy czegoś zamówić? Na co masz ochotę? – dłoń z lodówki znalazła swoje miejsce na policzku Petrovej. – A z racji tego, że trzeba jakoś świętować zamówimy też deser, a ty zaśpiewasz mi „Sto lat”, ale wiesz tak w stylu Marilyn Monroe, okej? Chcę całe przedstawienie. Dam ci mogą koszulę, a ty będziesz udawała, że jestem prezydentem, z którym masz romans – opowiedział swoją ostateczną i bardzo amerykańską urodzinową fantazję.

Irina Petrova
Mruczka
Przyjezdn*
25 lat/a, 171 cm
Tancerka, striptizerka w Larry Flynt's Hustler Club
Awatar użytkownika
Whispers of life
I don't need no Bible to give you this dance
A myślisz, że udałoby ci się mnie zamknąć? — Było w jej spojrzeniu coś wyzywającego. Coś, co mówiło: spróbuj, chcę to zobaczyć. Dylan Hays mógł zasypywać ją smsami i żyć wyobrażeniem o niej, jako zagubionej dziewczynie, pragnącej miłości; mógł mieć w sobie tę nutę uwielbianego przez Irinę szaleństwa, ale z całą pewnością nie było w nim niczego z psychola, który zamknąłby ją w pokoju z rybkami, postanawiając, że w ten sposób zostanie u niego już na stałe. — Innym razem. — Machnęła ręką na jego propozycję. Ryby się jadło, a nie oglądało, a już tym bardziej nie hodowało w osobnym pokoju. Było to dziwne. Cholernie dziwne i niewątpliwie Irina miała jeszcze wielokrotnie podzielić się z Dylanem tym przemyśleniem, dosadnie dając mu do zrozumienia, co na ten temat myślała, ale nie zrobiła tego teraz. Naprawdę była chora.
Zobaczę jak długo zostanę. — Wzruszyła ramionami. Nie planowała dłużej niż tydzień. Po tym czasie planowała wrócić do swojego życia, wierząc, że zrobi się w nim wystarczająco bezpiecznie, a przynajmniej na tyle, aby nikt nie starał się już jej deportować. Na tyle mogła sobie pozwolić, znikając bez śladu, nie tylko ze swojego mieszkania, ale również z klubu. Dłuższy pobyt nie wchodził w rachubę — nie chodziło nawet o pracę, bo ta nie wątpiła, że na nią poczeka, ani też o pieniądze, bo tych miała zaskakująco dużo odłożonych, nie wspominając o tym, że wciąż nie sprzedała nawet połowy biżuterii, z którą przybyła do Stanów. Była to tylko i wyłącznie kwestia tego, że Irina miała świadomość tego, że dłużej nie wytrzyma. Potrzebowała swojego życia — tańca, spojrzeń, nocnych wyjść, szotów pitych w pojedynkę, dreszczu niepokoju i buzującej pod skórą adrenaliny, awantur z sąsiadami, bezczelnych klientów i sytuacji, które w rozumieniu normalnych ludzi uchodziły za więcej, niż ryzykowne — bo to dzięki temu wiedziała kim była. A nie mogła sobie pozwolić na zwątpienie. Szczególnie nie kurwa teraz.

Oczywiście, że można. — Sam fakt, że powiedziała to na głos o tym świadczył. Przewróciła oczyma, samej nie będąc pewna, czy w odpowiedzi na jego upomnienie, czy na dźwięk otwieranej puszki i zapach, który momentalnie rozniósł się po kuchni. Naprawdę nie rozumiała, jak można to pić.
Teraz to nasza lodówka. — Oznajmiła bez najmniejszego skrępowania. — A nawet bardziej moja, niż twoja. — Wzruszyła nieznacznie ramionami. Też patrzyła na niego, choć jej spojrzenie tym razem było zaskakująco poważne, ponieważ właśnie w ten sposób Irina Petrova podchodziła do żywienia się: była to poważna sprawa. — Mówiłeś, że nie wiesz co lubię; na śniadania jadam jajka w najróżniejszych wariantach, a jeśli chodzi o obiady… Cztery razy w tygodniu jem ryby lub owoce morza, dwa razy w tygodniu czerwone mięso i raz w tygodniu obiad wyłącznie roślinny. Do tego jestem fanatyczką zup, nawet tutaj, w tym piekielnym klimacie, więc spodziewaj się jutro na kolację barszczu. Czy gotowanie ci domowych obiadów zaliczasz już jako próbę zmieniania siebie nawzajem? — Oparła dłonie na jego ramionach. — Koniec z gównianym jedzeniem i energetykami, które mam nadzieję, że nie wyżarły ci całkowicie kubków smakowych, bo to by oznaczało, że nie będziesz w stanie docenić moich umiejętności kulinarnych.[/b] — Nie miała żadnego obezwładniającego talentu w tym zakresie, ale miała rutynę i doświadczenie, ponieważ od lat gotowała sama dla siebie (i jeszcze chętniej dla innych), dbając o to, żeby jeść nie tylko w sposób zdrowy i odżywczy, ale również smaczny. — I tylko spróbuj zrobić złe zakupy, napiszę ci dokładnie, czego potrzebujemy, więc nie ma opcji, żebyś to schrzanił, w końcu jesteś detektywem, więc powinieneś sobie poradzić. — Prawdopodobnie był to pierwszy komplement, którym Irina obdarzyła Dylana, bo w jej ustach niewątpliwie tak właśnie mogło to zabrzmieć.
Zaśmiała się mimowolnie pod nosem, ponieważ ani trochę nie była idealna, a już szczególnie jako dziewczyna, z którą chciało się żyć. Wiedziała to ona, wiedzieli o tym ci wszyscy faceci, którzy poprawiali spodnie, kiedy na nią patrzyli i wiedział o tym cały świat. Cały, z wyjątkiem Dylana. Irina Petrova była idealna do spędzenia z nią nocy pełnej przygód, ale nie do wspólnego życia. Nawet nie do życia obok siebie, o czym zdawali się dobrze wiedzieć jej sąsiedzi.
Urodziny cię uratowały. — Mruknęła, choć nie była to prawda. Uratowała go niewygoda i pustka, które wciąż ją drapały od środka i to właśnie w odpowiedzi na to uczucie, przesunęła dłonie wyżej, aby ostatecznie spleść je na karku Dylana, przysuwając się bliżej. Zadarła głowę do góry; bez szpilek stawała się przy nim śmiesznie niska. — Zamówmy coś koreańskiego, mam ochotę na tofu. Ale o swojej fantazji zapomnij. Jestem Rosjanką, nie będę udawała najbardziej amerykańskiej kobiety na świecie. — Dodała, patrząc na niego znacząco. A później wspięła się na palce i ugryzła go. W policzek wcale nie tak mocno, może nawet z odrobiną czułości, której Irina w sobie nie miała, a której pokłady żyły kiedyś w Anastazji. — My gryziemy, zamiast śpiewać.

Dylan Hays
po mieście błąka się tylko jedna dusza
k
Przyjezdn*
31 lat/a, 185 cm
detektyw wydziału kryminalnego w Criminal Justice Square
Awatar użytkownika
Whispers of life
It's obvious bitches obsessed
If it's fuck me then we havin' sex
Oczy Dylana delikatnie się zmrużyły, kiedy obserwował twarz Iriny. To nie była kwestia, czy mógłby to zrobić – fizycznie, może i byłby w stanie, ale psychicznie… Dylan po prostu nie był tego typu osobą. Nieważne jak bardzo jej nie chciał, to wiedział, że nie da się nikogo zmusić do tego, żeby został. Prośby, groźby, płacz czy błagania. Przeszedł to wszystko. Dlatego powinien być mądrzejszy. I wiedzieć, że może być najlepszym człowiekiem pod słońcem, ale jeśli druga osoba nie będzie tego chciała – nie zostanie z nim. I to nie była jego wina. Jednak Hays nie uczył się na własnych błędach, a wręcz przeciwnie. Przy pierwszej nadarzającej się okazji wchodził znowu w swoją rolę, gotowy rozegrać to samo przedstawienie, naiwnie mając nadzieję, że tym razem skończy się to inaczej. - Liczę, że po tygodniu sama się tam zamkniesz i będziesz błagała, żebyś mogła tu zostać – odpowiedział unosząc brodę do góry starając się brzmieć i wyglądać pewniej.
Ciepły śmiech wyrwał się z gardła młodego detektywa na nazwanie lodówki ich. Pokiwał głową. – Rozumiem. Co moje jest nasze, a co twoje jest twoje? – nie spodziewał się po Irinie takiego przejęcia tą sferą życia. Dziewczyna piła wódkę, jakby była to woda, pracowała po nocach i ewidentnie nie brała do siebie przepisów dotyczących bezpieczeństwa na drodze, ale picie energetyków było dla niej przesadą? Dieta Dylana była zupełnie inna. Niezorganizowana i opierająca się na tym co sobie zamówił, albo odgrzał w mikrofalówce. Był pasjonatem gotowych dań, w których jedyne co wystarczyło zrobić, żeby je przygotować to ściągnąć kartonowe opakowanie z obrazkiem przedstawiającym propozycję podania, przebicie widelcem plastikowej folii, pod którą chowało się coś zupełnie nieprzypominające wizualizacji z obrazka i ustawienie mikrofalówki na odpowiednią temperaturę. Czasami wleciał jakiś jogurt, może owoc, gdy Dylan czuł się wyjątkowo zainspirowany robił jajecznicę lub naleśniki i tutaj jego zainteresowanie kuchnią się kończyło. Tak naprawdę nie potrzebowałby mieć więcej niż jednego talerza, bo zazwyczaj i tak jadł z opakowań, w które mrożone jedzenie było pakowane, ale lubił zapraszać do siebie znajomych, a nie miał aż takich deficytów, żeby nie wiedzieć, że nie wypada wyciągać papierowych talerzy jako zastawy. – Nie, tego nie – odpowiedział powoli. Irina Petrova gotująca mu domowe obiady…? Dylan przez chwilę zastanawiał się, czy nie umarł w jakimś tragicznym wypadku i właśnie nie znajduje się w niebie, ale zaraz przewrócił oczyma na jej zakazy. – Dogadamy się jeśli chodzi o energetyki – uznał, bo nie chciał się z nią teraz o to kłócić. Zresztą… Miał pod łóżkiem schowany karton Monsterów, o smaku tak okropnym, że zrezygnował po wypiciu jednej puszki, ale wiedział, że jeśli będzie na głodzie – wypije wszystko.
Przesunął wzrokiem po twarzy dziewczyny i już to czuł. Czuł, że będzie bolało. Chyba był masochistą. – Co ty masz z tym gryzieniem, co? – zapytał przesuwając dłonie na pośladki dziewczyny, żeby podnieść ją i posadzić na blacie. Oparł dłonie po jej bokach i przekrzywił lekko głowę. – Cały czas mnie gryziesz. Lubisz to? – zapytał i nachylił się do jej ucha. – Czy też powinienem to robić? – jego zęby delikatnie złapały płatek jej ucha i pociągnęły za niego. – Wszystkie Rosjanki tak mają? – zasypywał ją pytaniami, na które nie oczekiwał odpowiedzi, a jego zęby przesuwały się po szyi Iriny delikatnie ją podgryzając. Nie zostawiał po sobie jednak żadnych śladów poza delikatnym muśnięciem wilgoci tam, gdzie jego zęby dotknęły skóry. Irina była jak rekin, musiała mieć grubą skórą, skoro tak lubiła, gdy ją gryziono. Kiedy pozwoliła się przytulić czy wskoczyła mu na plecy, była tylko dziewczyna. A jednak Dylan czasem myślał, że może musiałby zatopić zęby w jej karku, żeby ją przy sobie zatrzymać. To było idiotyczne, bo jej skóra wydawała się cienka i miękka jak aksamit. I Dylan, gdyby mógł chciałby w niej zanurkować. Chciał wiedzieć o niej wszystko, chociaż to, że poznał jej dietetyczne upodobania było całkiem miłe i na pewno zamierzał je zapamiętać i wziąć do serca. – Poza tym pamiętam jak mówiłaś mi, że umiesz śpiewać i już raz dla mnie zaśpiewałaś. Dzisiaj są moje urodziny… - kontynuował i oczywiście zamierzał wykorzystywać kartę urodzin do końca dzisiejszego dnia, a nawet dłużej rozciągając wszystko do urodzinowego weekendu. Jego zęby znalazły się na jej obojczyku, a potem przesunął się niżej – i przez materiał koszulki ugryzł ją lekko tam, gdzie kończyła się kość i zaczynała miękkość piersi. Zatrzymał się na moment, a potem westchnął cicho. Jego policzek opadł na jej pierś, ramiona objęły ją, jakby nagle przypomniał sobie, że nie chciał tylko ciała. To było ciężkie. Z dziewczyną taką jak Irina ciężko było nie snuć w głowie planów na coś więcej. Pozwolił sobie chwilę nacieszyć się tą bliskością zanim się odsunął. – Okej. Muszę tylko gdzieś zadzwonić, dobra? I zamówię to koreańskie. I nie zapomnę o mojej fantazji, ale pozwalam ci zaśpiewać po rosyjsku, jeśli obiecasz, że naprawdę będzie to jakaś urodzinowa piosenka, a nie coś innego – zrobił krok do tyłu. – I to co możesz schowaj proszę do zamrażalnika, w końcu nie będziesz tutaj wiecznie, żeby mi gotować, tak? Nie chcesz chyba, żebym nie dość, że cierpiał z tęsknoty za tobą to jeszcze przymierał głodem, jak już się mną znudzisz – przewrócił oczyma i wyciągnął z kieszeni telefon. – To co? Siedzimy dzisiaj w domu? Razem? Jesteś pewna?

Irina Petrova
Mruczka
Przyjezdn*
25 lat/a, 171 cm
Tancerka, striptizerka w Larry Flynt's Hustler Club
Awatar użytkownika
Whispers of life
I don't need no Bible to give you this dance
Tak, jestem pewna. Siedzimy dzisiaj w domu. Razem.I to nie tylko dziś.
To zamknięcie właśnie okazało się dla Iriny najtrudniejsze. Nie miała problemu z tym, aby dostosować się do standardu domu Dylana, do małej łazienki i jeszcze mniejszej kuchni, w której brakowało przynajmniej dwóch patelni i większej ilości garnków. Nie miała problemu z tym, aby dostosować się do samego Dylana; do jego obecności, zwyczajów i gadatliwej natury, choć zasypianie byciem przez niego z każdej strony oplecioną, było swojego rodzaju sztukę. Nawet jednak do tego powoli się przyzwyczajała, pamiętając, że był taki czas, kiedy w ten sam sposób oplatała Christiana, ilekroć u niego nocowała. Nie było najgorzej. A może nawet było całkiem fajnie, chociaż tego Irina nigdy nie powiedziałaby na głos. Pobyt u Haysa był prawdziwymi wakacjami. Nie w luksusie i we wspaniałych warunkach, a w agroturystyce, w której główną atrakcją była obserwacja promieniującego szczęściem Dylana. I to też nie było najgorsze. Bo nawet dla Iriny świadomość tego, że w tak krótkim czasie można było stać się dla kogoś niemal całym światem, była przyjemna. A przynajmniej odpowiednio łechtała jej ego.
Odpoczywała. Korzystała z pogody, opalając się w ogródku, z łatwością przypomniała sobie, jak dużo przyjemności sprawiało jej gotowanie dla innych i nawet jeśli nie mówiła o tym głośno, delektowała się każdym posiłkiem, który wspólnie jedli. Irina Petrova odziedziczyła po Anastazji dbałość o dietę i przywiązanie do pełnowartościowych posiłków, które wierzyła, że wyłącznie samodzielnie jest w stanie sobie zapewnić. Dla Anastazji jednak podstawą każdego posiłku było jego współdzielenie. Wspólne jedzenie było rytuałem wyniesionym z domu rodzinnego, pielęgnowanym przez nią, niezależnie od tego, czy były to posiłki szybkie i drobne, czy długo planowane i specjalne. Kiedy Irina przybyła do Nowego Orleanu, to właśnie tego brakowało jej najbardziej. Narzekała na jakość amerykańskich produktów, tęskniąc za tymi rosyjskimi, które smakowały zupełnie inaczej. Do sałaty z plastiku i mleka przypominającego wodę można było się jednak przyzwyczaić. Z samotnym jedzeniem było gorzej.
Teraz jednak korzystała. To gotowanie pochłaniało najwięcej jej czasu i uwagi, ponieważ Irina oprócz przygotowywania posiłków na co dzień, wzięła sobie za punkt honoru zaopatrzenie również zamrażalnika Dylana, chociażby pierogami, które będzie mógł sobie szybko przygotować, kiedy powróci do mieszkania w pojedynkę. Reszta dnia upływała jednak Irinie na szukaniu sobie miejsca. Leżenie bez ruchu na słońcu szybko ją nudziło, czas poświęcany na codzienne rozciąganie i ćwiczenia miał swoje granice, onieśmielanie sąsiadów i listonosza trwało wyłącznie chwilę, a czytanie, czy oglądanie filmów było zajęciem równie pasywnym, co medytowanie. Irina potrzebowała ruchu. Uparcie jednak nie wychodziła, biorąc sobie do serca radę, aby zapadła się pod ziemię, choć wiedziała, że długo już tak nie wytrzyma. Potrzebowała ruchu i to takiego, który nie będzie ograniczał się do małego domku i przynależnego mu ogródka.
Słysząc samochód na podjeździe, przyspieszyła, wzdychając, licząc na to, że zdąży dokończyć, zanim Dylan wejdzie do domu. Oddech jej przyspieszył, policzki nabrały kolorów, a zęby przygryzły dolną wargę w wyrazie determinacji i upartości.
Tu jestem! — Zawołała do Dylana, słysząc trzaśnięcie drzwi wejściowych i pochyliła się bardziej, jeszcze mocniej napierając na fotel. Mogła tańczyć na rurze przez pół nocy, a następnie pół dnia ćwiczyć, ale samodzielne przesuwanie ciężkich, nieforemnych mebli, było zadaniem, przy którym nawet Irina dostała zadyszki. Skończyła dokładnie w momencie, kiedy kroki Dylana ustały. Wyprostowała się i odwróciła, uśmiechając szeroko. Dłonią odgarnęła kilka pojedynczych włosów, które wyrwały się z ciasnego kucyka. — I jak? — Spytała, po czym jednym, dynamicznym i nadzwyczaj teatralnym ruchem padła na fotel z impetem, nogi wyciągając na podłokietnik. — Zrobiłam małe przemeblowanie. — Stwierdziła tak, jakby istniała szansa na to, że Dylan nie dostrzeże tych wcale niemałych zmian w swoim własnym domu. Bo przemeblowanie nie dotyczyło wyłącznie pokoju dla rybek, a również sypialni i kuchni, w której szafkach zrobiła dokładne porządki, wszystko układając w taki sposób, aby ułatwić gotowanie. Sobie ułatwić to gotowanie, choć doskonale wiedziała, że w przyszłym tygodniu zniknie w ten sam sposób, w jaki się tu pojawiła. — Zanim wpadnie ci do głowy złożyć choć jedno zażalenie, spójrz na mnie — tu wskazała dłonią na swoją sylwetkę wyłącznie w bieliźnie — i zastanów się, czy z pewnością chcesz narzekać.

Dylan Hays
po mieście błąka się tylko jedna dusza
k
Przyjezdn*
31 lat/a, 185 cm
detektyw wydziału kryminalnego w Criminal Justice Square
Awatar użytkownika
Whispers of life
It's obvious bitches obsessed
If it's fuck me then we havin' sex
To było jak szukanie piosenki, której nie znało się tytułu ani wykonawcy. Właściwie nawet melodii. Dźwięki balansowały na granicy świadomości – za blisko, by je zignorować, ale zbyt daleko, by uchwycić. I włączasz Spotify. Szukasz. Przeszukujesz ulubione, wracasz do podsumowań z zeszłego roku, sprzed dwóch lat, może nawet trzech… Klikasz na następną i następną. Te piosenki są dobre, w końcu słuchałeś ich tyle razy, że wylądowały w Twoim Wrapped. Ale to nie jest ta piosenka.
Pojawia się frustracja. Może Ci się przyśniła? Może nigdy nie istniała? W końcu odpuszczasz. Wracasz do sprawdzonych klasyków, czasem coś nowego wpadnie Ci w ucho. Wszystko wraca do normy.
Aż pewnego dnia kończy się Twoja starannie ułożona playlista – misternie skomponowana, w kolejności, która tylko dla Ciebie ma sens. Aplikacja podsuwa kolejne utwory. Nie przełączasz. Telefon leży za daleko. Może prowadzisz samochód, może właśnie wchodzisz do mieszkania, balansując z kluczami i torbą, która jest za ciężka, żeby wygodnie ją poprawić.
I wtedy – nagle – słyszysz tę melodię.
Dylan właśnie tak się czuł w chwili gdy spotkał Irinę Petrovą. Może znajomość ta przypominała sinusoidę lub zabawę w chowanego, czy berka, bo dziewczyna w przeciwieństwie do piosenek na aplikacji pojawiała się i znikała, ale uczucia jakie w nim wzbudzała były nieporównywalne do tego, co czuł wcześniej.
Uwielbiał mieszkanie razem, wspólne posiłki, to jak wydawała się brać poważnie swoją rolę... pani domu? Tak się wydawało. I chociaż Irina dalej była Iriną to wersja, która była w jego domu wydawała się być łagodniejsza. Wydawało się, że nie miała nic przeciwko jego bliskości, a nawet sama jej szukała. A Hays był typem, który lubił być blisko. Nigdy nie myślał o tym za dużo – jeśli kogoś lubił, jeśli czuł się swobodnie, to naturalnie sięgał po dotyk. Ręka na czyimś ramieniu, krótki uścisk, dłoń położona gdzieś mimochodem – to nie były gesty, które wymagały kalkulacji. Po prostu takie rzeczy się robiło, kiedy ktoś był ci bliski. A on lubił, kiedy ludzie byli mu bliscy. Lubił czuć, że nie jest sam.
Z Iriną wydawało się być inaczej. Nie to, że odsuwała się od dotyku – ale zawsze był w tym jakiś chłodny dystans, subtelna granica, której nie przekraczała. Kiedy go dotykała, robiła to z pewnym zamysłem, jakby każdy jej gest był przemyślany. Jakby testowała reakcję. Jakby sprawdzała, na ile może sobie pozwolić. A może po prostu przywykła, że w tym świecie dotyk coś znaczył. Był walutą, narzędziem, mechanizmem kontroli. Jednak teraz... Teraz jakby mniej. W oczach Dylana przynajmniej wszystko było tak jak sobie wyobrażał. Petrova się zmieniała, albo właśnie pokazywała to, co skrywała pod maską.
W ostatnich dniach wracał do domu jak na skrzydłach. Próbował zwalniać się wcześniej, kombinował, obiecywał, że nadrobi innym razem... Chciał spędzić jak najwięcej czasu z Iriną i robić tak, żeby jak najkrócej była sama.
Dzisiaj wracał tym szybciej, bo atmosfera była napięta. Był smród, był brud i nie mógł przestać myśleć, że w Chaleston coś takiego by się nie zdarzyło. Z jednej strony czuł się dotknięty, bo to wcale tak nie wyglądało jak ludzie myśleli. Po prostu... Żaden z nich nie był Batmanem. Z drugiej... Czy to nie był znak, że powinien się zawinąć z tego miasta? Dash wydawał się rozpłynąć w powietrzu i nie był w stanie go namierzyć, więc... Czy nie mógłby wyjechać z Iriną do miejsca, w którym aparat państwowy jest szanowany? Do miejsca gdzie jest bezpiecznie? Gdzie blisko jest jego rodzina?
Wszedł do domu i w przedpokoju było jak zwykle, ale dalej... Zwolnił swoje kroki rozglądając się po domu. – No widzę... – powiedział powoli. Nie był pewny co powinien o tym myśleć. Bo... Nie miał nic przeciwko kiedy robiła kuchnię pod siebie, ale resztę domu...? Nawet na nią nie spojrzał. Zmęczony pracą i zaskoczony zmianą w swoim domu. – Czekaj chwilę – uniósł rękę i ruszył do najważniejszego pokoju pod tym adresem. Kiedy tylko znalazł się w pokoju rybek zaczął sprawdzać czy nic nie zostało przypadkiem odłączone i rybki nie pływają do góry brzuchem. Po upewnieniu się, że jego podopieczni są żywi przez chwilę jeszcze stał w miejscu myśląc o tym, co Irina zrobiła. No nie był bardzo zadowolony, ale... dziewczyna miała rację. Poza tym chciał wykorzystać czas, który z nią miał na sto procent. I miało być to pozytywne sto procent. Nie mógł więc narzekać. Temat pracy zostawił więc za drzwiami, a przemeblowanie uznać za gest zainteresowania i znak, że Petrova zaczęła czuć się jak u siebie. To było miłe i może... Może chciałaby zostać dłużej?
Wrócił do salonu z uśmiechem i nachylił się do dziewczyny. – Jest świetnie – powiedział i przycisnął swoje usta do jej. – Naprawdę. Interesujesz się... – przesunął dłonią przez szyję dziewczyny do jej włosów, gdzie złapał za kucyk, który pociągnął do tyłu, żeby mieć lepszy dostęp do jej szyi, którą zaczął delikatnie podgryzać. – Interesujesz się architekturą wnętrz? – uniósł lekko brwi i odsunął się. Jej włosy związane z kucyk owinął wokół swojej dłoni i szarpnął za nie. – Ale nie rób nic więcej w pokoju rybek, dobra? – to zdanie brzmiało śmiesznie, kiedy wypowiedział je na głos, ale dla Dylana jego błazenki było bardzo poważną sprawą. – Robiłaś przemeblowanie w tym stroju? – zapytał ze śmiechem. Irina lubiła prowokować, a Hays powoli się do tego przyzwyczajał, chociaż wciąż robiło to na nim wrażenie. Po tym jak upewnił się, że rybki żyją mógł nacieszyć oczy i ręce.

Irina Petrova
Mruczka
Przyjezdn*
25 lat/a, 171 cm
Tancerka, striptizerka w Larry Flynt's Hustler Club
Awatar użytkownika
Whispers of life
I don't need no Bible to give you this dance
Nigdy wcześniej nie prowadziła takiego życia — zwykłego i codziennego, przepełnionego wyłącznie domowymi obowiązkami. Bo w życiu Anastazji, od kiedy tylko sięgała pamięcią, była baletowa dyscyplina, która organizowała wszystkie jej dni — nawet jeszcze te z okresu nastoletniego — wyłącznie wokół baletu, z kolei życie Iriny od samego początku nie miało w sobie niczego zwyczajnego. Tymczasem zamieszkała w domku przy Mirabeau Ave z policjantem, który codziennie wychodził do pracy. Jej plan dnia koncentrował się wokół gotowania, a lista jej obowiązków zupełnie nie istniała. Żyła życiem obcym, które nigdy do niej nie należało i nie miało należeć. Było w tym coś egzotycznego i w tym rozumieniu nawet intrygującego, choć Irina uwiązana wyłącznie do jednego miejsca, zupełnie niewychodząca każdego dnia poza posesję Haysa, zdawała się coraz bardziej bliska szaleństwa.
Nigdy nie marzyła o takim życiu, bo kiedy jej rówieśniczki snuły fantazje o małym, białym domku z przystojnym, zapatrzonym w nie mężem, Anastazja pragnęła wielkiej sceny, spojrzeń, podziwu, blichtru i perfekcji. Może właśnie dlatego czuła się tak, jakby żyła życiem kogoś obcego. I owszem, doceniała to, że rano czekała na nią ciepła, przygotowana specjalnie dla niej kawa, dni ciągnęły się w nieskończoność już teraz palone luizjańskim słońcem, a popołudnia pachniały lenistwem, a wieczory, mimo że dalekie od nocnego życia wcale nie były tak ciche, jak Irina podejrzewała, że będą. Tęskniła jednak za pędem i dynamiką, za kontaktem z innymi ludźmi, za adrenaliną i byciem oglądaną, i to na kanwie tych tęsknot obiecała sobie, że następnego dnia po raz pierwszy opuści dom, aby wielce ryzykownie zrobić zakupy w pobliskim supermarkecie.
W pierwszej kolejności przewróciła oczami na powagę, która powiała od Dylana na odległość, do tego stopnia, że nie musiała go widzieć, aby móc sobie wyobrazić jego minę. Nie oczekiwała docenienia, czy komplementów, a czekała raczej na jednoznaczną reakcję: bo Irina lubiła widzieć świat wyłącznie w dwóch kolorach — czarnej pochłaniającej czarności lub oślepiającej bieli. I takich reakcji pragnęła: wielkich. Bo najgorszą reakcją, jaka istniała — na wszystko, dosłownie na wszystko — była obojętność. I już nawet przez chwilę myślała, że Dylan się wkurzy, a może nawet naprawdę wkurwi, ale on w końcu uśmiechnął się. Nie to jednak było zaskakujące, a fakt, że wcale nie odczuła z tego powodu rozczarowania. Myśl o tym uleciała jednak z jej głowy wraz z momentem, kiedy Dylan odchylił jej głowę, ułatwiając sobie dostęp do jej szyi. Westchnęła. Pieprzony Dylan Hays szybko rozpoznał się w tym, co sprawiało jej największą przyjemność.
Jebie mnie architektura wnętrz. — Odparła najprościej i najbardziej jednoznacznie, jak tylko się dało. Chciała powiedzieć, że nudząc się, gotowa jest równie dobrze zainteresować się feng shui i jutro wszystko zmienić, ale nic już nie dodała, ponieważ już teraz jej głos zadrżał nieznacznie. Wystarczyło przestawić kilka rzeczy w pokoju dla rybek, aby obudzić w Dylanie stanowczość, jakiej szukała. Poruszyła biodrami, tym razem, być może po raz pierwszy przy Haysie, nie po to, aby go sprowokować, ale z powodu własnej, nieodpartej potrzeby. Wcale się nie roześmiała, choć jego słowa brzmiały absurdalnie. Ucisk w jej włosach był przyjemny, podobny, jak sama stanowczość Dylana. Spojrzenie miała utkwione w jego oczach. Tylko na chwilę przesunęła je na jego usta. — W ten sposób mnie tylko prowokujesz. — Stwierdziła gardłowo, uśmiechając się przy tym nieznacznie. Bo rzeczywiście, było to najbardziej pociągające wcielenie Dylana Haysa, jakie znała. Kiedy chrzanił o rybkach, martwiąc się ich bezpieczeństwem! Irinie samej nie chciało się w to wierzyć.
Na jego następne pytanie wyłącznie pokiwała potwierdzająco głową. Nie poruszała się dalej, nie robiąc nic, aby zmienić pozycję, pozwalając mu w pełni nad sobą górować.
Mniejsza ilość materiału do potencjalnego pobrudzenia, czy rozdarcia. — Stwierdziła, wzruszając przy tym nieznacznie ramieniem. — I łatwiej było przekonać kuriera, żeby pomógł mi przesunąć tę wielką szafę w sypialni. — A co za tym szło: Dylan nie musiał się już teraz męczyć. Same profity.
Więc? O co chodzi z tymi cholernymi rybkami?

Dylan Hays
po mieście błąka się tylko jedna dusza
k
Przyjezdn*
31 lat/a, 185 cm
detektyw wydziału kryminalnego w Criminal Justice Square
Awatar użytkownika
Whispers of life
It's obvious bitches obsessed
If it's fuck me then we havin' sex
- Ja prowokuje ciebie? – jego pytanie zostało zadane powoli, niemal zmysłowo, kiedy w rzeczywistości przy Petrovej czuł się trochę jakby grał w ciepło-zimno i raczej zastanawiał się nad tym, co odpowiedzieć. Czasem udawało mu się zauważyć, że coś wzbudza jej zainteresowanie bardziej, a poza tym dziewczyna sama powiedziała mu jaki powinien być, ale często też… Był po prostu sobą, bo udawanie kogoś innego było bardziej męczące niż mogłoby się wydawać. I nawet jeśli jego pierwotna natura była raczej uległa i raczej się dostosowywał to teraz wydawało mu się, że jest między młotem a kowadłem. Bo dostosowanie się do Iriny wymagało od niego również bycia kimś zupełnie innym. Bo Hays był zawsze pierwszy do śmiechu i zawsze ostatni do konfrontacji. W jego oczach cały czas było coś więcej niż pożądanie. Tęsknota. Głód bycia kochanym. I przekonanie, że może tym razem wystarczy się poświęcić, bardziej, mocniej, do końca. Wierzył, że cierpliwość popłaca i jeśli coś jest przeznaczone dla niego – to będzie to miał. Jednak Irina chciała, żeby przestał merdać ogonem i zaczął warczeć. Czy jego próby nie były żałosne? Nie był stalą, a raczej gumą, która uginała się. A mimo to – do cholery – chciał być taki, żeby podobać się jej bardziej. Bo, kiedy ciągnął ją za włosy, kiedy wzdychała, kiedy drżał jej głos – wiedział, że coś zrobił dobrze.
- Czemu w ogóle nosić cokolwiek? – rzucił uśmiechając się pod nosem. Rękę, w której trzymał jej włosy oparł o podłokietnik, kiedy próbował znaleźć wygodniejszą pozycję. Więc nachylał się tak nad nią odchylając jej głowę do tyłu, a jego wolna ręka powędrowała między jej nogi. I przez chwilę w jego głowie pojawiła się myśl, że skoro Irina u niego mieszkała i prowokowała do ostrzejszych reakcji, które w ogóle nie były w jego stylu to może dzisiaj mógłby ulec jej w większej części? Bo miał ciężki dzień w pracy i był zły. Zły na niewdzięcznych mieszkańców miasta, którzy nie wiedzieli, że szambo, które wybiło nie było ich winą, a ludzie mieli pretensje do nich, bo byli celem łatwiejszym niż politycy. I mimo, że próbował rozluźniać atmosferę w biurze i żartować, że przynajmniej nie rzucali w nich koktajlami Mołotowa, to wewnętrznie nie było mu do śmiechu. I czy to nie była idealna okazja do odreagowania? – Kurwa, serio? – zapytał na wiadomość o kurierze. Odsunął się od niej marszcząc brwi. – Wpuszczasz tu każdego faceta, który podejdzie pod drzwi, czy tylko co drugiego? – warknął zanim zdążył się ugryźć w język i sam siebie zaskoczył taką reakcją. Przez chwilę patrzył na nią z czymś pomiędzy szokiem a rozczarowaniem. Jakby słowa, które przez chwilą wyleciały mu z ust, były cudze – nie jego.
- Wiesz co… Ja… - wyplątał jej włosy z palców i po chwili stał już krok od Iriny i nieszczęsnego fotela, który nie stał na swoim miejscu. W głowie rozpaczliwie szukał jakiegoś żartu. – Kurier… Meble… No jasne, kto by nie chciał pomóc takiej dziewczynie jak ty, prawda? – wycisnął z siebie kolejny uśmiech, ale sam słyszał jak sztucznie brzmi to co mówi i nie chciał nawet myśleć jak wygląda. Nerwowo potarł dłonie o siebie.
Mógł iść wziąć prysznic.
Mógł powiedzieć, że zapomniał zaciągnąć hamulca.
Mógł…
- Jezu Irina, na śmierć zapomniałem o papierosach dla ciebie! -zawołał nagle. Idealnie się złożyło. Po pierwsze – naprawdę zapomniał. Po drugie – chyba potrzebował ochłonąć. Rozluźniony wizją ucieczki od negatywnych emocji, które go ogarnęły kucnął przy fotelu. – Chociaż chyba zacznę ci je wydawać na sztuki, mała. W nagrodę za piękne przemeblowanie dostaniesz dwie – wyszczerzył zęby, w tym swoim idiotycznym uśmiechu, który ratował mu tyłek od dziecka. I tym razem – był to uśmiech szczery, bo Dylan już prawie nie był zły i zapomniał o tym jak brzydko się zachował.

Irina Petrova
Mruczka
Przyjezdn*
25 lat/a, 171 cm
Tancerka, striptizerka w Larry Flynt's Hustler Club
Awatar użytkownika
Whispers of life
I don't need no Bible to give you this dance
Nie zastanawiała się nad tym, czy Dylan cokolwiek poświęca; czy poświęca siebie. Irina Petrova nie patrzyła w końcu na innych, skupiając się wyłącznie na sobie, przekonana o tym, że nikt w końcu nie poświęcił w życiu tyle, one ona była zmuszona zostawić za sobą. I to nie tylko w Rosji. Poza tym Irina Petrova, jak przystało na prawdziwą gwiazdę wielkiej sceny, przyzwyczajona była, że to inni podążali za nią. Niezależnie od kosztów, choćby tym kosztem miało być zatracenie samego siebie.
Okazuje się, że rybki budzą w tobie zaskakującą stanowczość. — Odparła z niemalże cwanym uśmiechem, wygodniej układając się na fotelu. Nie spuszczała z niego psotnego spojrzenia, poddając się całkowicie Dylanowi. Współpracowała z nim, jak mało kiedy, nie próbując przejąć kontroli ani w żaden sposób dać wyraz dominacyjnemu charakterowi. Wręcz przeciwnie, jej plecy poruszyły się, jakby mościły sobie wygodne miejsce, a nogi rozsunęły się niemal niezauważalnie, ale w zapraszającym geście, kiedy dłoń Dylana znalazła się na wewnętrznej części jej uda. Było w Dylanie coś obcego; coś, czego jeszcze u niego nie widziała. Nie umiała powiedzieć, co, ale czuła to. Czuła to w sposobie, w jaki chwycił jej włosy i jak przesuwał spojrzeniem po jej ciele. Było to w napięciu, które wytworzyło się nagle pomiędzy nimi, a które po raz pierwszy w obecności Dylana odcisnęło swoją obecność w jej podbrzuszu w tak jednoznaczny sposób. Był to moment, w którym Dylan Hays, prawdopodobnie całkowicie nieświadomie, stał się dla niej nie tylko ciekawszy, ale teraz, w tej jednej chwili, również znacznie bardziej pociągający, niż zazwyczaj. Do czasu.
Nie wspomniała o kurierze, aby wzbudzić jego zazdrość, czy frustrację. Gdyby to na tym jej zależało, zapewne wspomniałaby o kimkolwiek bardziej znaczącym, kto nie ograniczał się wyłącznie do oblepiających spojrzeń. I gdyby miała to zrobić, liczyłaby na zupełnie inną reakcję Dylana. Nie na wycofanie się, a na podsyconą złość, w której przypływie szarpnąłby ją gwałtownie i zwiększył siłę swojego uścisku, jeszcze bardziej zbliżając się do niej, aby w ten sposób dać jej do zrozumienia, że nie godzi się na nikogo innego.
Nie każdego, a tylko tych, których chcę wpuścić. — Warknęła w odpowiedzi, bez choćby chwili wahania. Nie spuściła wzroku, nie spróbowała się odsunąć, a wręcz przeciwnie, wbrew dłoni jeszcze przez chwilę wplątanej w jej włosy, nasiliła nacisk, wyciągając głowę, chcąc się do Dylana przybliżyć. Niczym zwierzę odpierające atak, gotowe rzucić się w imię samej defensywy. Ostatecznie jednak cofnęła się wraz z tym, jak Dylan puścił jej włosy.
A jednak było w jego słowach coś całkowicie odstającego od Dylana, co wzbudziło w Irinie czujność. Pewnie w innych okolicznościach, zapytałaby go, co właściwie się stało, ponieważ z każdą chwilą nabierała przekonania, że coś musiało, ale teraz była zła. Była zła, bo pozbawił ją przyjemności, którą przeczuwała dla siebie tego popołudnia i była jeszcze bardziej zła, bo Dylan po zrobieniu jednego kroku do przodu, aby wyjść jej w końcu naprzeciw, zrobił już po chwili trzy kroki w tył. I to właśnie to ją wkurzyło. Nie sposób, w jaki się do niej zwrócił, choć śmieszne było to, że nadał sam sobie prawo do tego, aby to zrobić.
Nie wiem co jest ostatecznie gorsze: fakt, że robi na tobie wrażenie durny kurier, czy to, że nie wytrzymałeś nawet pięciu sekund, udając, że masz jaja. — Jej głos był zimny, a spojrzenie nieugięte i ostre, niczym dopiero co naostrzony nóż. Nie poruszyła się. Dalej leżała na fotelu, który dopiero co skończyła przestawiać. Jego cholernym fotelu, w jego cholernym domu, do którego sama się wprosiła i do którego wpuściła cholernego kuriera. Przez krótki moment gotowa była w końcu coś poczuć, przypomnieć sobie po raz pierwszy od dawna, czym jest ta złość, która buzowała w niej kiedyś z taką zażartością, a która wygasła na rzecz zobojętnienia i pustki. I teraz nie pozostało w Irinie nic oprócz rozczarowania.
Dla siebie zapomniałeś papierosów. — Powiedziała w końcu, poprawiając go. To on kupował papierosy. Dla siebie. Ona się nimi wyłącznie częstowała z doskoku, kiedy myśli zmierzały w niewłaściwym kierunku, a czas zaczynał jej się dłużyć. — To one w sytuacji takich jak ta, ratują ci tyłek.Ratują ci tyłek i serce przede mną.
Powiesz mi o co jesteś zły, czy obstajemy przy pieprzonym kurierze?

Dylan Hays
po mieście błąka się tylko jedna dusza
k
Przyjezdn*
31 lat/a, 185 cm
detektyw wydziału kryminalnego w Criminal Justice Square
Awatar użytkownika
Whispers of life
It's obvious bitches obsessed
If it's fuck me then we havin' sex
Dylan poczuł ukłucie w brzuchu.
Nie, nie, nie, nie…
To nie miało tak wyglądać i nie miało tak być.
Jej słowa przez chwilę dudniły w jego głowie. Naprawdę nie miał jaj? Czy przestał być tym, kim chciał być w jej oczach? Czy przestał być męski? Chciał tylko, żeby było między nimi miło, spokojnie, bez kłótni. A teraz jego myśli pędziły jak szalone, a wszystko zaczynało wyglądać dokładnie tak, jak bał się, że będzie wyglądało – stracił kontrolę. I najbardziej bał się, że właśnie przez to przestanie się jej podobać.
I czy pokazał jej, że ma jaja klęcząc przy fotelu na którym siedziała? Pewnie nie. Jednak nie wiedział co innego mógłby zrobić.
- Nie jestem zły – powiedział biorąc rękę dziewczyny i przytulając do niej policzek. – Przepraszam, mała. Po prostu… Ciężki dzień w pracy i stęskniłem się za tobą – jeśli Dylan Hays miał być w czymś mistrzem – to zdecydowanie w kajaniu się i unikaniu kłótni. Nie znosił konfrontacji. Wolał przejąć winę na siebie, zsunąć się niżej w tej grze na ustępstwa, zażartować nawet z samego siebie, byleby tylko utrzymać spokój. Gdy przytulił jej dłoń do policzka, był w tym niemal chłopięcy. To nie była manipulacja. To był strach, który wchodził pod skórę i szeptał, ze jeśli się pokłócą, to może Irina zniknie i już nie wróci. – Nie chcę się kłócić, to nie twoja wina. Po prostu… Wydaje mi się, że za dużo się dzisiaj działo i do tego zapomniałem o tych papierosach dla siebie, i… - urwał, jakby sam nie był pewien, czy mówi to serio, czy tylko szuka słów, które zabrzmią wystarczająco łagodnie. Wkurzył się i może miał powód, ale teraz to wszystko wydawało się nieracjonalne. Więc usiadł na podłodze przy fotelu i patrzył na Irinę najbardziej przepraszającym spojrzeniem jakie miał w swoim repertuarze. Bo konflikt nie był jego językiem. Przepraszanie – owszem. – Wiesz z tym kurierem, to chodzi tylko o to, że mogłoby ci się coś stać – przycisnął usta do jej dłoni. I sam nie był pewny, czy rzeczywiście tak było… Czy rzeczywiście chodziło o to, że się przestraszył, czy raczej Irina przekroczyła granicę, którą ustalił w swojej głowie? Dylan może nie zapomniał o tym, czym dziewczyna się zajmowała, ale miło było udawać, że jest jaka jest tylko dla niego.
Po chwili przekręcił się nieco i położył głowę przy jej boku, opierając policzek o jej biodro. Gdy poczuł zapach jej skóry, delikatnie potarł o nią policzkiem. – A poza tym – mruknął, pozwalając sobie na cień uśmiechu. – Może jestem zazdrosny o pieprzonego kuriera? W końcu sam jestem tylko pieprzonym kierowcą Ubera… - rzucił jej krótkie, łobuzerskie spojrzenie, jakby chciał odczarować napięcie, bo przecież był szczerze czuły i drażniąco uroczy. I nawet taka Królowa Śniegu jak Irina Petrova musiała chociaż trochę mięknąć. I przez moment po prostu tak się do niej przytulał – cichy, ciepły i blisko – a potem zsunął głowę i przesunął zębami po materiale jej bielizny. – Nie chcę cię stracić przez głupoty – mruknął i znowu ułożył się tak, by być w nią wtulony, jak pies, który wie, że coś zbroił i wie, gdzie jest jego miejsce. – Lubię, kiedy tu jesteś. Jak wracam do domu i jesteś… Nie wiem, co z tym zrobić, bo wiem, że niedługo znów będziesz chciała wrócić do siebie – wyciągnął dłoń, żeby palcami przesunąć po jej brzuchu. – Bardzo mi z tobą dobrze, mała. I… Po prostu powiedz co mam robić, żeby tobie też było ze mną dobrze. Zrobię wszystko – było w tym coś żałosnego, niemal dziecięcego – ta gotowość, by się nagiąć, przystosować, skleić z kawałków, byle tylko zatrzymać ją przy sobie. Ale pod spodem czaiło się coś jeszcze. Coś ciemniejszego. Bo Dylan w to „wszystko” naprawdę wierzył. Gdyby Irina zażądała, żeby rzucił pracę, zrobił tatuaż z jej imieniem, spalił jakieś mosty – zrobiłby to bez zająknięcia. W jego oczach nie było nic dziwnego w oddaniu się drugiemu człowiekowi tak całkowicie, a im więcej czasu spędzał z Iriną tym bardziej pewny był, że to ta jedyna i drugiej takiej nie znajdzie. Musiał więc zrobić wszystko, żeby nie chciała mu uciec. – Chcesz żebym był zły? Proszę Irina po prostu… Proszę…

Irina Petrova
ODPOWIEDZ

Wróć do „1238”