3
Latami mieliła w głowie jedno, utarte pytanie. Przekleństwem czy błogosławieństwem jest dziurawa pamięć, w której luki powstają od niechcenia, wybiórczo, pozbawiając wspomnień zarówno tych wypełnionych feerią blasków, ale i brudnych, ociekających kwaśną toksyną? Przez długi czas zdawało jej się, że niską ceną jest zrezygnować z pamiętania tego co było dobre, na rzecz niepamiętania zupełnie niczego. Żyć, jak gdyby nigdy nic, nie przywołując oczami wyobraźni nabierających konturów kształtów i aksamitnych słów naszpikowanych szpilkami. Tak po prawdzie, każdego dnia upewniała się w swoim przekonaniu, aż wreszcie zdała sobie sprawę, że jest jej po prostu wszystko jedno. A żeby poczuć coś, nie tak łatwo jest wybudzić się po latach letargu z odrętwienia, które swoimi mackami oplatało jej całe ciało. Więc próbowała wszystkiego. A wszystko, nie zawsze kończyło się dobrze, kierując ją na drogi, które przez lata przypominały o sobie rozbłyskając fragmentami w pamięci. Wszystko prowadziło do upadku. I choć z trudem odbiła się od dna, wreszcie poczuła rytmiczne uderzenia serca, odbijające się w klatce piersiowej.A więc przekleństwo. Nie można było żyć, tak jakby nic się nie zdarzyło, nie tracąc przy tym siebie. Przez jakiś czas zastanawiała się nawet, czy to właśnie ta jedna, podjęta naprędce decyzja, przywiodła ją do miasta tętniącego życiem i kolorowymi obrazami. Do tej pory, pomijając incydent z feralną reklamą, był to najlepszy z jej życiowych wyborów, więc została. To co się zabliźniło, pozostawało nieodłączną cząstką jej duszy, a każda z nich w swój unikalny sposób sprawiała, że nie przestawała czuć. Ale równocześnie nie przestawała kłamać, z roku na rok zatracając się w wyimaginowanym świecie, do którego zapraszała innych.
Ten wieczór nie różnił się od innych. Old Absinthe House był wypełniony ludźmi różnej maści, o różnej grubości portfela, ale w większości powyżej średniej zarobków. Gwar rozmów odbijał się od ścian, a zapach rozlanego alkoholu mieszał się z perfumami i potem. Zajęła miejsce przy ulubionym stoliku w rogu. Z tego miejsca najłatwiej obserwowało jej się to, co działo się na sali, równocześnie nie przykuwając większej uwagi. Schodząc z desek teatru, stawała się półprzezroczysta, gotowa wcielić się w odpowiednią do okazji rolę albo pozostać bez żadnej konkretnej formy, po prostu stając się Laverne, którą rzadko miała okazję bywać - najczęściej w zaciszu wynajmowanego z resztą lokatorów mieszkania, choć i tam słowa padające z jej ust nierzadko mijały się z prawdą.
Jak minął twój dzień Laverne? Och,
Kątem oka zauważyła ruch w okolicy baru, tam gdzie teraz tłoczyła się grupka pochłoniętych dywagacją na temat wyboru drinków ludzi. Wśród nich, szczupły nastolatek, metr siedemdziesiąt dziewięć, o ile dobrze pamiętała, radził sobie całkiem nieźle, zręcznie prześlizgując dłońmi wśród kieszeni kurtek i płaszczy, niedbale przerzuconych przez wysokie krzesła. Czasem nie potrafiła się nadziwić jak naiwni byli ludzie, wciskając portfele do zewnętrznych kieszeni, a potem pozostawiając je bez nadzoru. Być może ten wieczór zakończyłby się pełnym sukcesem, gdyby nie ciemnowłosa kobieta z ostrym makijażem, która w tej chwili zaczęła gorączkowo przeszukiwać otchłań niewielkiej torebki, coraz głośniej sugerując, że ktoś ją okradł.
Już dawno zrezygnowała z tego rodzaju "pracy dorywczej", ale nie pozbawiło jej to kondycji i umiejętności, dlatego błyskawicznie prześlizgnęła się w tłumie ludzi, dopadając ramienia Nate'a. Równocześnie zasłoniła go swoim ciałem na tyle, na ile potrafiła to zrobić kobieta mierząca niewiele ponad metr sześćdziesiąt. Wysunąwszy rękę za plecy, dała tym samym mu do zrozumienia żeby wcisnął jej w dłoń poszukiwany portfel, a kiedy poczuła w niej jego ciężar, schyliła się i energicznie podniosła, stawiając krok w stronę spanikowanej kobiety.
- Tego pani szuka? O, tutaj był, na ziemi. Następnym razem niech pani uważa, tyle tu ludzi się kręci, że pewnie zadeptaliby go, a wieczorem obsługa znalazłaby go dopiero przy sprzątaniu - zaśmiała się teatralnie, wręczając zgubę.
- Zaczekaj na mnie przy stoliku - mruknęła w stronę starego znajomego, na tyle cicho żeby nie zwracać na niego niepotrzebnej uwagi, po czym zaczekała na swoją kolej przy barze i zamówiła dwa drinki.
- Co to do cholery miało być? Czy cię Bóg opuścił? - syknęła, postawiwszy przed nim jedną ze szklanek, a potem opadła razem ze swoją na krzesło na przeciwko. Nie była specjalnie bogobojna. W zasadzie przestała wierzyć w sprawczość siły wyższej gdzieś w okresie licealnym, kiedy ojciec postanowił założyć sobie nową rodzinę, ale przyzwyczajenie zostało. - To było całkiem niezłe, ale nie powinieneś stać tam tak długo. Ja wiem, że było ich tylu, że pewnie zgarnąłbyś równowartość miesięcznej wypłaty, ale jak już nosisz się z takim zamiarem to zgarniasz co trzeba i spierdalasz, zanim ktokolwiek się zorientuje - mruknęła, nachylając się w stronę swojego dawnego protegowanego. Z ulgą zauważyła, że stojąca przy barze grupa, po wypiciu szotów skierowała się w stronę wyjścia.
Nate Deveraux