jimmy skowronek
eric winter


Folsom, LA; 05/01/1988
Dauphine Street
sierżant policji stanowej
Louisiana State Police
on/jego
hetero
wolny
koziorożec
Od kiedy czujesz, że Nowy Orlean to twoje miejsce na ziemi?
Przez jakiś czas faktycznie wychodził z takiego założenia, a nadejście huraganu nawet pogłębiło w nim ten nabyty, ale jednak silny, lokalny patriotyzm, natomiast szereg wydarzeń z ostatnich kilkunastu miesięcy zupełnie rozbił to przeświadczenie w pył. Jimmy to nomad i nigdy nie będzie miał domu na stałe. (pun hopefully not intended)
Jakie jest twoje podejście do voodoo i magii?
Gdyby już konkretnie musiał się opowiedzieć po którejś ze stron, to trzymałby się wersji, że to po prostu straszne bzdury, ale tak ogólnie jest mu to wszystko obojętne i zwłaszcza zawodowo stara się podchodzić bez uprzedzeń, bo na koniec dnia wszyscy zasługują na szacunek.
Co sądzisz o „New Orleans Vampire Association”?
Uważa, że to jedynie gloryfikowana (do miana miejskiej legendy) subkultura i że jest zupełnie niegroźna dla otoczenia. W końcu gdyby coś było na rzeczy, nie byłoby oficjalnego związku zawodowego, eventów szyldowanych jego nazwą czy wywiadów w necie, nie?
Jakie jest twoje zdanie na temat “The Shadow Enclave”?
Zawodowo nie zajmuje się tropieniem kultów religijnych, więc może bazować jedynie na podaniach i opiniach innych ludzi, natomiast ponieważ te jednoznacznie charakteryzują Shadow Enclave jako sektę, to jest w stanie sobie wyobrazić modus operandi i faktyczny cel istnienia grupy. W gruncie rzeczy jednak uważa, że bardziej niebezpieczne są te bardziej niepozorne zgromadzenia, bo łatwiej trafiają do prostych ludzi; a Enklawę nazwałby po prostu trochę bardziej elegancką, zorganizowaną grupą przestępczą. Ot, odrobiną adrenaliny w życiu bogatych ludzi.
Jaki wpływ miał na ciebie huragan Katrina?
Bezpośrednio niewielki, bo położone na wzniesieniu Covington dzielnie się broniło przed żywiołem i ostatecznie wcale tak bardzo nie ucierpiało. Co innego pośredni – Jim zbliżał się wówczas do osiągnięcia pełnoletności i zastanawiał się nad dalszymi krokami w życiu, a widząc heroiczną pracę mundurowych zarówno w walce z huraganem, jak i potem przy odbudowie zalanych miast, podjął decyzję, że wstąpi do akademii policyjnej, mimo że niektóre zajścia w Nowym Orleanie stawiały gliniarzy w złym świetle.
Czy czujesz się bezpiecznie żyjąc w Nowym Orleanie?
Pracuje w największym gangu w Louisianie, liczącym łącznie ponad trzynaście tysięcy członków. Niby kto ma mu podskoczyć? A odkładając żarty na bok – musi się tak czuć, bo nie byłby wiarygodnym stróżem prawa, gdyby sam niespokojnie oglądał się za plecy, ale to żadna tajemnica, że bywały okresy, w których praca gliniarza była naprawdę bardzo niebezpieczna i to w zupełnie normalnych sytuacjach, także to musi zależeć od sytuacji i wydarzeń (w kraju czy stanie).
Jakie jest twoje ulubione danie kreolskie bądź cajun?
Jest absolutnie wszystkojedzący, więc ciężko nie trafić w jego gust, ale gdyby już musiał wybierać, to bardzo przepada za lokalnym stylem grillowania i nie przepuszcza okazji, jeśli jakiś bbq joint pojawi się na horyzoncie.
Jakie jest twoje podejście do jazzu? Masz jakąś ulubioną piosenkę lub klub?
Jego pierwszy partner w policji był jazzowym freakiem, więc liznął trochę klubów, winyli i ogólnie rzecz biorąc klimatu, ale... To zupełnie nie jego vibe. Może na starość się nawróci.
- przyszedł na świat jako owoc bajkowej miłości najmłodszych latorośli dwóch, rywalizujących ze sobą od wielu pokoleń rodzin w kulminacyjnym momencie konfliktu, więc nie zaznał rodzinnej troski czy miłości. Jego rodzice – wydziedziczeni przez swoich krewnych – przez chwilę próbowali odnaleźć się w trudnej sytuacji, ale byli na to jeszcze zdecydowanie za młodzi i przy pierwszej okazji czmychnęli z miasteczka, pozostawiając chłopca pod opieką miejscowego księdza, który do tej pory im pomagał.
- mimo fizycznego istnienia członków rodziny, którzy mogliby się nim zaopiekować, ostatecznie trafił do domu dziecka w pobliskim Covington, ale chociaż był zaledwie kilkumiesięcznym szkrabem, gdy zameldował się w bidulu, nigdy nie „dorobi” się adopcji albo chociaż rodziny zastępczej i całe dzieciństwo spędzi z innymi sierotami. Zapamięta je w słodko-gorzki sposób – bardziej jako zbyt wczesną, twardą lekcję życia niż beztroską sielankę, ale na dłuższą metę obejdzie się bez traum czy krzywd, więc zawarte przyjaźnie w przyszłości wynagrodzą wiele niedogodności.
- rodzinnych relacji nauczył się w domu swojej dziewczyny, z zazdrością obserwując panującą w nim bliskość; był już niemal dorosłym licealistą, zapatrzonym w postać jej ojca – trenera szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego i długo to właśnie on będzie najważniejszym, męskim wzorcem w jego życiu, za co odpłaci się zresztą będąc zięciem – tanim zamiennikiem wymarzonego syna, którego teściowie nigdy nie doczekali. Niestety – ślepa wdzięczność za bycie otoczonym opieką w przyszłości odbije mu się czkawką, bo zmanipulowany różne zależności będzie dostrzegał zupełnie nie w porę i późno zorientuje się, że dawał sobą sterować.
- trudno jednak się nie zgodzić, że swojej wżenionej rodzinie zawdzięcza naprawdę bardzo dużo. Ich pomoc pozwoliła przeprowadzić się do Nowego Orleanu, liznąć trochę edukacji i nabrać wiary w to, że trudny start wcale nie musi oznaczać przegranej dorosłości. James komfortowo skończył publiczny kolledż, ale ponieważ nie było go stać na dalsze studia, wstąpił do akademii policyjnej i wkrótce został gliniarzem; bardziej z rozsądku niż powołania, bo ze swoimi kwalifikacjami nie mógł liczyć na większą karierę, ale na prawdziwą miłość do zawodu też przyszła pora i ten bez reszty go pochłonął go już na dobre.
- w międzyczasie był ślub (po którym przyjął nazwisko swojej żony: trochę z wdzięczności, a trochę żeby na dobre zerwać ze starą rodziną), odnalezienie swoich rodziców (w Kalifornii, z dwójką dzieci, z których starsze miało tylko parę lat straty do niego, co bardzo go ubodło), kilka kłótni, trochę pytań o wnuki, jedne czy drugie nieudane wakacje w ładnym miejscu, znowu sprzeczki i spanie na kanapie, psy – takie na czterech łapach, nie w mundurze, ze dwie przeprowadzki, dyplom, parę awansów i pierwsze sukcesy, a także garść followersów i postów na blogu. Ktoś pomyślałby, że nic nie może się popsuć, ale pierwsza taka myśl zawsze zwiastuje kłopoty.
- nie inaczej było i tym razem, i to za sprawą bloga, którego prowadzenie – w formie pamiętnika żony policjanta – stało się nie tylko hobby Delilah, ale i czymś w rodzaju terapii, dzięki której mogła się wymieniać doświadczeniami z innymi kobietami, żyjącymi „tym życiem”. I dopóki było anonimowo, a więc przy okazji niszowo – James nie miał nic przeciwko, bo czerpał spokój z komfortu psychicznego małżonki. Niestety – kryzys musiał w końcu nadejść; pojawił się w dniu, w którym Brunetto został postrzelony i poskutkował całą serią emocjonalnych wpisów, które w viralowym tempie rozeszły się po internecie, ostatecznie odbijając się echem również i w mediach. Artystyczny pseudonim stał się nazwiskiem, avatar zdjęciem z portalu społecznościowego, luźne przemyślenia na różne tematy – poglądami i postawami, a posty – stronami w książce, która wkrótce miała trafić na rynek. I chociaż wszystko skończyło się dobrze, bo rany się zagoiły, a standard życia zdecydowanie polepszył, to był to początek końca tego małżeństwa.
- okazało się bowiem, że powrót do pracy wcale nie uwolnił go od dogasającego zgiełku i zainteresowania. Wręcz przeciwnie – atmosfera okazała się być jeszcze trudniejszą niż ta w domu, a co gorsza nie miała już zbyt wiele wspólnego z życzliwością. I chociaż James od początku znosił wszechobecną szyderkę, twardo stawiając czoła żartom czy to docinkom, to w nieskończoność nie mógł nadstawiać drugiego policzka. Zwłaszcza, kiedy drwiny coraz śmielej zakrawały o jego prywatne sprawy. Nic dziwnego więc, że miarka w końcu się przebrała, a James – żeby ratować resztki kariery – musiał uciekać z Nowego Orleanu; tak naprawdę nie brakowało wcale tak dużo, żeby wypisał się z niej w ogóle, ale ostatecznie rozgłos przydał się chociaż raz i pozwolił realizować się z dala od miejskiego zgiełku. Udało się jednak uratować jedynie życie zawodowe, a osobiste było już nie do naprawienia; odarty z intymności, sekretów i omal pozbawiony jednego z niewielu życiowych celów, zaczął wreszcie dostrzegać, jak bardzo dał się zmanipulować i jak wiele przeleciało mu palcami, i wystąpił o rozwód.
- równocześnie – bo też kilka miesięcy temu – zgodził się na przeniesienie do jednostki, pracującej z dala od Nowego Orleanu. Pierwotnie – zupełnie bez entuzjazmu, podchodząc do niej w bardzo lekceważący, wręcz arogancki sposób; po kilkunastu latach pracy w większym mieście, czuł się zesłany na koniec świata i nie wyobrażał sobie, żeby zmaganie się z problemami nowopoznawanej, lokalnej społeczności mogło mu przynieść tyle samo satysfakcji. Z czasem jednak – głównie za sprawą dochodzenia, przypadkiem podsuniętego mu pod nos przez jedną z mieszkanek – zaangażował się w życie miejscowości, stopniowo jął się w niej odnajdywać i dziś z czystym sumieniem traktuje parafię St. Mary, a przede wszystkim Morgan City jako swój nowy dom, mimo że część uliczek wciąż jest mu nieznana, a twarze mijanych nimi ludzi ciągle wydają się nowe.
- ponieważ jednak los bywa złośliwy i nie zawsze sprzyja ludziom, którzy na to zasługują, wodzony za nos po meandrach sprawy tragicznego wypadku sprzed dwóch lat, z powrotem trafia do Nowego Orleanu, w którym przyjdzie mu jeszcze raz zmierzyć się z miejską rzeczywistością i postawić czoła niewyleczonym bliznom.
- mimo fizycznego istnienia członków rodziny, którzy mogliby się nim zaopiekować, ostatecznie trafił do domu dziecka w pobliskim Covington, ale chociaż był zaledwie kilkumiesięcznym szkrabem, gdy zameldował się w bidulu, nigdy nie „dorobi” się adopcji albo chociaż rodziny zastępczej i całe dzieciństwo spędzi z innymi sierotami. Zapamięta je w słodko-gorzki sposób – bardziej jako zbyt wczesną, twardą lekcję życia niż beztroską sielankę, ale na dłuższą metę obejdzie się bez traum czy krzywd, więc zawarte przyjaźnie w przyszłości wynagrodzą wiele niedogodności.
- rodzinnych relacji nauczył się w domu swojej dziewczyny, z zazdrością obserwując panującą w nim bliskość; był już niemal dorosłym licealistą, zapatrzonym w postać jej ojca – trenera szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego i długo to właśnie on będzie najważniejszym, męskim wzorcem w jego życiu, za co odpłaci się zresztą będąc zięciem – tanim zamiennikiem wymarzonego syna, którego teściowie nigdy nie doczekali. Niestety – ślepa wdzięczność za bycie otoczonym opieką w przyszłości odbije mu się czkawką, bo zmanipulowany różne zależności będzie dostrzegał zupełnie nie w porę i późno zorientuje się, że dawał sobą sterować.
- trudno jednak się nie zgodzić, że swojej wżenionej rodzinie zawdzięcza naprawdę bardzo dużo. Ich pomoc pozwoliła przeprowadzić się do Nowego Orleanu, liznąć trochę edukacji i nabrać wiary w to, że trudny start wcale nie musi oznaczać przegranej dorosłości. James komfortowo skończył publiczny kolledż, ale ponieważ nie było go stać na dalsze studia, wstąpił do akademii policyjnej i wkrótce został gliniarzem; bardziej z rozsądku niż powołania, bo ze swoimi kwalifikacjami nie mógł liczyć na większą karierę, ale na prawdziwą miłość do zawodu też przyszła pora i ten bez reszty go pochłonął go już na dobre.
- w międzyczasie był ślub (po którym przyjął nazwisko swojej żony: trochę z wdzięczności, a trochę żeby na dobre zerwać ze starą rodziną), odnalezienie swoich rodziców (w Kalifornii, z dwójką dzieci, z których starsze miało tylko parę lat straty do niego, co bardzo go ubodło), kilka kłótni, trochę pytań o wnuki, jedne czy drugie nieudane wakacje w ładnym miejscu, znowu sprzeczki i spanie na kanapie, psy – takie na czterech łapach, nie w mundurze, ze dwie przeprowadzki, dyplom, parę awansów i pierwsze sukcesy, a także garść followersów i postów na blogu. Ktoś pomyślałby, że nic nie może się popsuć, ale pierwsza taka myśl zawsze zwiastuje kłopoty.
- nie inaczej było i tym razem, i to za sprawą bloga, którego prowadzenie – w formie pamiętnika żony policjanta – stało się nie tylko hobby Delilah, ale i czymś w rodzaju terapii, dzięki której mogła się wymieniać doświadczeniami z innymi kobietami, żyjącymi „tym życiem”. I dopóki było anonimowo, a więc przy okazji niszowo – James nie miał nic przeciwko, bo czerpał spokój z komfortu psychicznego małżonki. Niestety – kryzys musiał w końcu nadejść; pojawił się w dniu, w którym Brunetto został postrzelony i poskutkował całą serią emocjonalnych wpisów, które w viralowym tempie rozeszły się po internecie, ostatecznie odbijając się echem również i w mediach. Artystyczny pseudonim stał się nazwiskiem, avatar zdjęciem z portalu społecznościowego, luźne przemyślenia na różne tematy – poglądami i postawami, a posty – stronami w książce, która wkrótce miała trafić na rynek. I chociaż wszystko skończyło się dobrze, bo rany się zagoiły, a standard życia zdecydowanie polepszył, to był to początek końca tego małżeństwa.
- okazało się bowiem, że powrót do pracy wcale nie uwolnił go od dogasającego zgiełku i zainteresowania. Wręcz przeciwnie – atmosfera okazała się być jeszcze trudniejszą niż ta w domu, a co gorsza nie miała już zbyt wiele wspólnego z życzliwością. I chociaż James od początku znosił wszechobecną szyderkę, twardo stawiając czoła żartom czy to docinkom, to w nieskończoność nie mógł nadstawiać drugiego policzka. Zwłaszcza, kiedy drwiny coraz śmielej zakrawały o jego prywatne sprawy. Nic dziwnego więc, że miarka w końcu się przebrała, a James – żeby ratować resztki kariery – musiał uciekać z Nowego Orleanu; tak naprawdę nie brakowało wcale tak dużo, żeby wypisał się z niej w ogóle, ale ostatecznie rozgłos przydał się chociaż raz i pozwolił realizować się z dala od miejskiego zgiełku. Udało się jednak uratować jedynie życie zawodowe, a osobiste było już nie do naprawienia; odarty z intymności, sekretów i omal pozbawiony jednego z niewielu życiowych celów, zaczął wreszcie dostrzegać, jak bardzo dał się zmanipulować i jak wiele przeleciało mu palcami, i wystąpił o rozwód.
- równocześnie – bo też kilka miesięcy temu – zgodził się na przeniesienie do jednostki, pracującej z dala od Nowego Orleanu. Pierwotnie – zupełnie bez entuzjazmu, podchodząc do niej w bardzo lekceważący, wręcz arogancki sposób; po kilkunastu latach pracy w większym mieście, czuł się zesłany na koniec świata i nie wyobrażał sobie, żeby zmaganie się z problemami nowopoznawanej, lokalnej społeczności mogło mu przynieść tyle samo satysfakcji. Z czasem jednak – głównie za sprawą dochodzenia, przypadkiem podsuniętego mu pod nos przez jedną z mieszkanek – zaangażował się w życie miejscowości, stopniowo jął się w niej odnajdywać i dziś z czystym sumieniem traktuje parafię St. Mary, a przede wszystkim Morgan City jako swój nowy dom, mimo że część uliczek wciąż jest mu nieznana, a twarze mijanych nimi ludzi ciągle wydają się nowe.
- ponieważ jednak los bywa złośliwy i nie zawsze sprzyja ludziom, którzy na to zasługują, wodzony za nos po meandrach sprawy tragicznego wypadku sprzed dwóch lat, z powrotem trafia do Nowego Orleanu, w którym przyjdzie mu jeszcze raz zmierzyć się z miejską rzeczywistością i postawić czoła niewyleczonym bliznom.
ciekawostki
wychował się w domu dziecka, do którego trafił po tym, jak jego nastoletni rodzice uciekli w wielki świat. Mimo słodko-gorzkiej relacji, jaka łączy go z sierocińcem, wspiera jego działalność po dziś dzień – angażuje się w zbiórki, odwiedza go i utrzymuje względnie stały kontakt z wychowawcami, bo chociaż zdaje sobie sprawę, że absolutnie nic nie jest w stanie zastąpić podopiecznym rodziny, to wierzy w to, że zainteresowanie i poświęcony im czas może zaowocować czymś pozytywnym: teraz lub w przyszłości.
wcale nie jest typowym gliniarzem z powołania: na akademię policyjną zdecydował się, bo z ekonomicznego punktu widzenia opłacało mu się zostać gliniarzem; na studia zwyczajnie nie było go stać, a ze skończonym koledżem nawet w Nowym Orleanie nie mógł liczyć na wielką karierę (nie mógł albo mu się nie chciało), więc ostatecznie wybierał między wojskiem, a miejską policją. Ostatecznie wyszło mu to na dobre – w nowym zawodzie odnalazł się naprawdę nieźle, a napotkani po drodze starsi i bardziej doświadczeni mundurowi zaszczepili w nim pasję do zawodu, sprawiając, że nigdy nie pożałował tej decyzji. Swoją karierę poprowadził w modelowy sposób, konsekwentnie pokonując kolejne szczeble i miał naprawdę duże aspiracje, które prawdopodobnie udałoby się zaspokoić, gdyby nie trafił na afisz.
- jest wiecznie głodny, uwielbia słodycze, nie żałuje pieniędzy na głupoty, które kojarzą mu się z dzieciństwem, nigdy nie odmawia filmów o superbohaterach czy Harrym Potterze, przeżywa sportowe wyniki ulubionych drużyn, nosi sportowe buty i bluzy z kapturem, ma dramatyczną higienę snu i nawyki żywieniowe, zaczepia każdego spotkanego psa, uwielbia zakłady i generalnie czasami brakuje mu powagi. To wypadkowa starych doświadczeń z dzieciństwa i nowych ze starokawalerstwa, które pozwala mu na trochę więcej po długich latach przywiązania do jednej osoby, wyrzeczeń i tak dalej.
twój nick
Don Ciro l’Immortale
twoje zaimki
on/jego
narracja
3 osoba, czas dziwny
kontakt
pw
nie lubię gdy
wątki są nudne, nie rozwijają się w sensownym tempie i nie mają wpływu na fabułę, postaci są książkowymi definicjami literackiej Mary Sue, a ludzie złośliwi i uparci.
moje posty mogą zawierać
cringe, za długie zdania, trochę przekleństw i szerokopojęte treści 18+ (ale bardziej niedorobiony King na lsd niż jakaś Asia Balicka)
zgadzasz się na powielanie imienia i pseudonimu postaci?
tak