Myre
Przyjezdn*
21 lat/a, 170 cm
desperacko próbuje się odnaleźć w nowym życiu
Awatar użytkownika
Whispers of life
As hell is gettin' colder, I don't plan on gettin' older in this neighborhood.
001. Something haunts me
Najbardziej brakowało mu muzyki, bo to ona kiedyś wyznaczała ścieżkę w jego życiu. Bez niej gubił się coraz częściej, lawirował w labiryncie zapominanych twarzy i tych nowych, które bardzo chciałby zapomnieć, a nie potrafił. Czasami wszystko mu się mieszało, dni zlewały się ze sobą, a zapamiętywał tylko te krótkie momenty, w których zjadł coś porządnego lub było mu po prostu ciepło. Sam nie był pewien jak przetrwał ostatni rok, a o przyszłości nie myślał w ogóle, żyjąc tylko tu i teraz. Czasami, aby poczuć się chociaż trochę lepiej, wygrywał pokrzepiającą melodię w swoim umyśle, głównie zasypiając, o ile czuł się w miarę bezpiecznie. Od pamiętnego deszczowego wieczoru, podczas którego wdarł się na strych jednego z domów jednorodzinnych, to pozorne bezpieczeństwo odrobinę wzrosło, przynajmniej dopóki z dnia na dzień upewniał się, że może zostać tu dłuższy czas, bo nikt nie sprawdzał niepokojących skrzypnięć desek, gdy nieostrożnie położył stopę.
Nocami, kiedy wszyscy spali, wychodził cicho jak myszka i schodził na dół, aby skraść niewielkie ilość jedzenia i czegoś się napić lub skorzystać z toalety. Był tak ostrożny, jakby od tego zależało jego życie. Nie chciał stracić takiej okazji, nie chciał znowu wylądować na ulicy, ale przecież wiedział, że tak nie będzie zawsze. Skoro jednak narazie mogło tak zostać, to postanowił przeciągać sytuację tak długo, jak tylko będzie w stanie.
Raz, podczas nieobecności domowników zakradł się do sypialni, jak podejrzewał, chłopaka który tu mieszkał. Przez kwadrans słuchał muzyki, co wywołało na jego twarzy uśmiech, a przecież tak dawno się nie uśmiechał. Ta chwila zapomnienia prawie kosztowała go zbyt wiele, więc więcej się na to nie odważył.
Nie tylko unikanie uwagi mieszkańców domu okazało się wyzwaniem, bo im dłużej pomieszkiwał na poddaszu, tym z jakiegoś powodu gorzej mu się spało. Koszmary przybierały na sile i czasami budził się, nie mogąc nabrać tchu. Ze łzami w oczach walczył o powietrze, starając się nie kaszleć. Słyszał dziwne odgłosy, co jednak spychał na karb starego budynku. Może gdzieś zalęgły się myszy? Może ptaki chodziły po dachu? Może jakieś inne, mniejsze zwierzęta, jak wiewiórki? Były jednak momenty, w których czuł czysty strach i nie potrafił tego uczucia do niczego dopasować, bo przecież nic mu w tych chwilach nie zagrażało. Tłumaczył to przykrymi wspomnieniami, może jakąś pamięcią ciała.
Dzisiejszy dzień nie różnił się niczym od poprzednich. Obudził się wcześnie. Otworzył szeroko oczy i zgarnął stary koc, którym nakrył się na głowę i zaczął liczyć do dziesięciu, czekając aż paniczne uczucie, że coś było nie w porządku, zniknie. Czyżby kolejny koszmar, którego nawet nie pamiętał, a po którym zostało tylko nieprzyjemne echo?
Odetchnął głęboko, nierówno, a potem drugi raz i trzeci, aż w końcu mógł nabrać swobodnie tchu i uspokoić szaleńczy bieg serca. Kilka chwili później zapadł w drzemkę, a podczas snu ruchem dłoni zsunął koc z twarzy, bo zrobiło mu się za gorąco. Kosmyki włosów zakrywały mu częściowo oczy, poruszające się nerwowo pod powiekami.
Kiedy ocknął się, zbudzony odgłosem kroków, słońce zaglądało przez niewielkie okno, częściowo oświetlając strych. Przekręcił się na bok, chwilę dochodząc do siebie i nasłuchując. Czy to możliwe, że w końcu ktoś postanowił się tu zapuścić? Zerwał się do siadu, złapał za koc i wycofał się w kąt, zakrywając się aż po szyję, podciągając nogi na klatkę piersiową. Wyczekiwał, zastanawiając się czy zdążyłby wyjść przez okno, zanim ktokolwiek by go nakrył. Wystraszył się, że w pośpiechu wpadłby z drzewa i zrobił sobie krzywdę, poza tym strach go sparaliżował, a przez to że wstrzymał powietrze zaczął czuć duszności.

Jackson Parker
Jackson Parker
Miejscow*
18 lat/a, 173 cm
uczeń i szkolący się fryzjer w szkoła i Lafitte Beauty Salon
Awatar użytkownika
Whispers of life
I’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
   Nie lubił chodzić na strych. Odkąd znalazł tam rower, to jego stopa nie postała na poddaszu. Dostawał gęsiej skórki na samą myśl o tamtym miejscu. Jednak z drugiej strony kryło się tam tak wiele rzeczy, których nigdy wcześniej nie widział, że zastanawiał się, co też mógłby tam znaleźć. Jego chęci wspinania się tam gasły za każdym razem, gdy tylko słyszał kolejne dziwne dźwięki. Tłumaczył sobie, że być może zalęgły się tam jakieś dzikie zwierzęta, co dodatkowo odstraszało go od tamtego miejsca. Nie chciał mieć ze zwierzakami do czynienia. Pechowo się jednak składało, że strych służył Parkerom za miejsce do trzymania wszystkich rzeczy, nie tylko tych niepotrzebnych, ale również tych, które mogły się przydać, ale nie było dla nich miejsca nigdzie indziej. Dlatego też od czasu do czasu, co prawda nieczęsto, ale trzeba było się tam zapuszczać, by coś odnaleźć.
   Dzisiejszego dnia ten zaszczyt przypadł Jacksonowi. Jego matka była w pracy, a on siedział w swoim pokoju i słuchał muzyki, gdy zadzwonił jego telefon. Dostał bojowe zadanie wybrania się na poddasze w celu odnalezienia małego pudełka, w którym podobno miała się znajdować jakaś biżuteria. Zupełnie nie mógł zrozumieć, jak takie rzeczy można było chować na strychu, gdzie łatwo mogłyby się zapodziać lub zostać zapomniane, niemniej jednak nie pytał o to swojej rodzicielki, bo ta pewnie nie widziałaby w tym nic dziwnego. Śmieszne było to, jak czasami zachowywali się dorośli. Chłopak obiecał matce, że oczywiście spróbuje odnaleźć pudełko, gdyż z tonu jej głosu wywnioskował, że bardzo jej na tym zależało.
   Zanim jednak to zrobił, to postanowił przebrać się w jakieś stare ubrania, których nie byłoby mu szkoda, gdyby się zniszczyły. Strych nie należał do najczystszych miejsc, a po ostatnim swoim pobycie tam musiał wyrzucić swój ulubiony podkoszulek, bo potargał sobie rękaw przy próbie wydostania roweru ze sterty rzeczy, które się na nim znajdowały. O mało nie przypłacił tego kontuzją, bo wszystkie te rzeczy runęły na ziemię. Powinni zrobić tam jakieś większe porządki, a najlepiej wynająć kogoś, kto mógłby zrobić to za nich. W ich domu nikt nie przepadał za wchodzeniem na strych.
   Powoli skierował się w stronę korytarza, gdzie znajdowało się wejście na strych. Jedyne co musiał zrobić to pociągnąć za sznurek, który otwierał klapę w suficie i pociągnąć za wysuwaną drabinę. Ta opuściła się w dół bez większego problemu. Zapalił latarkę w swoim telefonie i zaczął wspinać się w górę. Robił to powoli, jakby obawiał się, że zaraz coś na niego skoczy. Nic takiego się jednak nie stało, ale gdy tylko znalazł się na piętrze, to ogarnął, że coś było nie tak.
   Strych niewiele się zmienił od czasu jego ostatniej wizyty tutaj. W sumie to wizualnie nie zmieniło się tutaj nic. Wszystko wyglądało tak, jak to sobie zapamiętał. Nawet rzeczy, które pospadały na podłogę podczas próby wyciągnięcia roweru, dalej tkwiły w tym samym miejscu, na które upadły. Nic nie wskazywało na to, żeby zalęgły się tu jakieś zwierzęta. Poświecił latarką po podłodze, żeby zobaczyć, czy nie znajdują się tutaj jakieś ślady zwierzęcych łapek, lecz poza śladami butów nie był w stanie dostrzec niczego innego. Oczywiście mogły tu być jeszcze nietoperze, więc poświecił po dachu, ale na drewnianych belkach nie odnalazł żadnego fruwającego ssaka. Ulżyło mu.
   Coś było jednak nie tak. Czuł dziwną obecność, której nie mógł w żaden sposób wytłumaczyć. Było to zupełnie jak to uczucie, które towarzyszy człowiekowi, gdy ma się wrażenie, że ktoś go obserwuje. Po plecach przebiegł mu dreszcz, jednak miał zadanie do wykonania i nie chciał tracić czasu na głupie rozmyślania. Przystąpił do działania. Zaczął od miejsca, które znajdowało się najbliżej, jednak poza workami ze starymi ubraniami, nie znalazł tam tego, czego szukał. Westchnął głośno, dmuchając powietrzem na worki, z których wzbił się w powietrze kurz. Może powinien zacząć od okna. Było tam więcej światła, więc może dzięki temu nie będzie się tak denerwować i powoli zacznie się przyzwyczajać do atmosfery, która tutaj panowała. Wydawało mu się to logicznym pomysłem i dlatego właśnie skierował się w tamtą stronę.
   Z okna rozciągał się całkiem uroczy widok na okolicę, chociaż większość z tego widoku zasłaniało drzewo, więc nie dało się stąd zobaczyć za dużo. Drzewo było tak blisko, że Jackson był przekonany, że dałoby się zejść po nim na ziemię, jeśli byłaby taka potrzeba. Nigdy tego nie próbował, bo zawsze bał się, że spadnie i połamie sobie nogi. Nie było dla niego niczego gorszego, niż konieczność siedzenia w jednym miejscu, a z unieruchomionymi nogami byłby na to skazany. Mógłby tak wyglądać przez okno, żeby tylko nie musieć dalej chodzić po strychu, jednak nie chciał tutaj siedzieć zbyt długo, dlatego też odwrócił się i właśnie wtedy jego oczom ukazała się rzecz, której dawniej tu chyba nie było. A przynajmniej nie przypominał sobie, żeby tu była. Poświecił w jej stronę latarką. Koc, który znajdował się w kącie, zakrywał coś, co miało bliżej nieokreślony kształt. A przynajmniej Jackson nie był w stanie określić, co też mogło się za nim znajdować, bo nic takiego nie kojarzył. Czyżby jego babcia, coś tutaj przyniosła i nikomu nie powiedziała? Ostatnio w jego domu zaczęły znikać różne przedmioty, jednak kobieta zazwyczaj mówiła o swoich planach. Chłopak na pewno wiedziałby, gdyby coś tutaj schowała. Podszedł więc bliżej, ostrożnie stawiając swoje stopy. Było tu pełno różnych przedmiotów, więc nie chciał się potknąć. A kiedy stanął już przy kocu, niepewnie wyciągnął w jego kierunku rękę i pociągnął.
   W tamtym momencie jego oczom ukazała się szczupła sylwetka o bladej twarzy i czarnych jak smoła oczach. Wystraszył się, bo naoglądał się wielu horrorów, w których widział podobne postacie. Bez większego myślenia rzucił w postać swoim telefonem, nie wiedząc nawet, w co celuje, a sam gwałtownie wycofał się do tyłu i… potknął, upadając boleśnie na tyłek.
   A więc właśnie tak przyjdzie mu zginąć, z rąk jakiegoś straszydła na własnym strychu.

Davin Leighton
Myre
Przyjezdn*
21 lat/a, 170 cm
desperacko próbuje się odnaleźć w nowym życiu
Awatar użytkownika
Whispers of life
As hell is gettin' colder, I don't plan on gettin' older in this neighborhood.
Odkąd zatrzymał się na strychu rodziny, która kompletnie nic nie podejrzewała, a przynajmniej nie na tyle, aby sprawdzić poddasze, spędzał tu naprawdę dużo czasu. Przez te kilka dni głównie spał, korzystając z suchego, ciepłego i bezpiecznego miejsca. Zdołał zwędzić odrobinę jedzenia, więc nie narzekał aż tak bardzo na głód. Odsypiał prawie dwa tygodnie w bardzo złych warunkach i powoli odzyskiwał siły. Dawno nie miał okazji na tak długi odpoczynek.
Życie na ulicy, szczególnie dla tak młodej osoby, wiązało się z częstym przemieszczaniem się i walką o przetrwanie z dnia na dzień. Strach towarzyszył mu każdego dnia i głównie był to strach przed poproszeniem o pomoc. To nie tak, że Davin nie chciał zmienić swojego życia i być jak ktoś z grupki beztroskich ludzi, widywanych czasem w restauracjach lub barach, których największym problemem było wczesne wstawanie do pracy lub na uczelnie czy rozterki sercowe lub kłótnie z rodzicami o wysokość kieszonkowego. Dave miał problemy z zaufaniem i z przyznaniem się do tego, co go spotkało. Być może jedną z największych jego obaw było to, że ktoś będzie próbował skontaktować się z jego ojcem.
Dlatego powtarzał sobie, że jest zdany tylko na siebie. Jedyną osobą, której pozwolił sobie pomóc był Leandro, bo on rozumiał, nawet bez słów. Czasami wpadali na siebie i dzielili się wtedy jedzeniem lub miejscem do spania, jeżeli akurat jeden z nich znalazł bezpieczną, nawet jeżeli chwilowo, przystań. Ich drogi jednak ostatecznie zawsze się rozchodziły i zostawał sam. Czasami miał wrażenie, że nie jest w stanie zbyt długo przebywać w towarzystwie innych ludzi, chociaż czy naprawdę lubił to przeraźliwe zimno, przeszywające jego ciało i duszę? Chłód samotności, który nie powinien nikogo dotykać, nie w takim stopniu.
To miejsce nie różniło się jakoś bardzo od innych, podobnych. Duże, zakurzone pomieszczenie, wypełnione masą przeróżnych rzeczy, zaczynając od mebli, zepsutych lub mało używanych urządzeń, kończąc na pudłach z ubraniami, zabawkami lub pamiątkami i innymi, drobnymi przedmiotami, których żal było wyrzucić. Jednego wieczoru Davin nie potrafił się powstrzymać i przejrzał kilka pudełek; w jednym znajdowały się rodzinne zdjęcia, w innym zbiór płyt CD z muzyką, a kolejne zawierało w sobie biżuterię i chociaż kusiło go, aby podwędzić coś na sprzedaż, to tego nie zrobił. W końcu i tak wiele już od tych ludzi dostał, nawet jeżeli nie byli tego świadomi. Znalazł też kilka książek i po raz pierwszy od bardzo dawna poświęcił kilka godzin na czytanie, co było kolejnym niezwykle miłym akcentem. Poczuł się trochę bardziej ludzko, nie jak bezpański pies.
Kiedy jego matka jeszcze żyła kilka razy w tygodniu robili sobie wieczorki tematyczne 一 czasami literacki, innym razem muzyczny, rzadziej filmowy 一 głównie w przestronnym, elegancko urządzonym salonie, zapalając lampy z kolorowymi kloszami. Najczęściej byli sami, bo ojciec bardzo dużo pracował; wracał kiedy już spali, a wychodził jeszcze przed świtem. Matka kilka razy urządziła mu teatrzyk kukiełkowy i czasami wracał wspomnieniami do tamtych dni, wyobrażając sobie jak mogły potoczyć się dalej historię szmacianych lalek i drewnianych zwierzątek na patykach.
Drżąc lekko pod kocem, nieudolnie próbował się modlić, bo chociaż znał słowa wielu modlitw, to nie potrafił sobie ich teraz przypomnieć. Odgłos rozsuwanych schodów był tak głośny, że prawie podskoczył, a koc zarzucił również na głowę. Być może będzie miał na tyle szczęścia, jeżeli zachowa spokój i ciszę, że ktokolwiek teraz wchodził na strych, szybko znajdzie to, czego potrzebuje i nawet go nie zauważy.
Tylko spokojnie. Zaraz będzie po wszystkim. Oddychaj głęboko, powoli.
Trudno było się jednak uspokoić, gdy kroki zbliżały się coraz bardziej i Dave sam już nie wiedział czy ta osoba nie szukała właśnie jego. Próbował się przekonać, że to przecież niemożliwe. Nikt nie wiedział, że tutaj był. Może jednak nie zachowywał się dostatecznie cicho i rodzina, zamieszkująca ten dom, wezwała kogoś do sprawdzenia, czy na strychu nie zalęgły się aby jakieś dzikie zwierzęta?
Proszę, proszę, proszę. Tylko nie to.
Kontrolowanie oddechu wcale nie było takie łatwe, szczególnie że znowu miał wrażenie, że się dusi. Być może dlatego, że naciągnął koc na głowę i pewnie gdyby myślał logicznie, to by do tego doszedł. On jednak myślał tylko o zbliżających się krokach. Serce podeszło mu do gardła, kiedy był już niemal pewien, że został odkryty. Leandro mu mówił, że tak może być. Czemu nie posłuchał go od razu? Zacisnął oczy i skrzywił się lekko, zdając sobie sprawę, że teraz już nie zdąży dobiec do okna i przeskoczyć na drzewo, bo ktokolwiek tu był, stał chyba dosłownie przed nim.
W momencie, gdy ktoś pociągnął za koc, otworzył szeroko oczy, głównie z przerażenia, będąc pewnym że jego serce w końcu zmęczy się na tyle, że po prostu stanie. Jego oczom ukazała się sylwetka chłopaka i wbity w niego wzrok 一 pewnie tak samo przerażony, jak jego własny. Nie był w stanie wykrztusić z siebie ani słowa, nawet się poruszyć. Co teraz? Zbierało mu się na duszący kaszel, a w gardle coraz mocniej coś go drapało, ale nie zdążył nawet rozchylić ust, bo oberwał telefonem w twarz. Tego się nie spodziewał, chociaż może powinien. Zaokrąglony bok urządzenia trafił go prosto w nos, a potem telefon upadł na ziemię, podobnie jak sam Davin.
Zachował się tak, jak zachowywał się za każdym razem, kiedy ojciec wystosowywał pierwszy mocny i celny cios. Opadł na ziemię, kładąc się na boku i podkulając kolana do klatki piersiowej, a drżącymi dłońmi osłaniając głowę. Jęknął cicho, a do oczu napłynęły łzy, podczas gdy jego drobnym ciałem wstrząsnął kaszel.
Nie bij mmnie 一 wydusił z siebie w końcu i zacisnął zęby, próbując oddychać przez nos, czego kurz pokrywający deski, na których leżał, wcale nie ułatwiał. Nie miał pojęcia co z nim teraz będzie, ale wszystko byłoby lepsze, niż kolejne, bolesne uderzenia. Nie tylko ojciec go bił, bo przez ostatni rok zdarzało się, że obrywał od innych mieszkańców ulic, nawet jeżeli tłumaczył, że odda im wszystko, byle nie robili mu krzywdy. Czasami chodziło jedynie o rozrywkę jego kosztem.

Jackson Parker
Jackson Parker
Miejscow*
18 lat/a, 173 cm
uczeń i szkolący się fryzjer w szkoła i Lafitte Beauty Salon
Awatar użytkownika
Whispers of life
I’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
   Upadł tak mocno, że czuł, jak mózg obija mu się o czaszkę. Dobrze, że zdążył się podeprzeć rękami z tyłu, bo zapewne wylądowałby na plecach i zrobił sobie jeszcze większą krzywdę. Przez chwilkę, gdy tak sobie siedział oszołomiony i wpatrywał się w dach, zapomniał o wszystkim, co stało się przed chwilą. Zupełnie jakby po prostu się potknął. Nie upłynęło jednak zbyt wiele sekund, nim do jego głowy na powrót zaczęły napływać najróżniejsze myśli, w tym ta jedna, która nakazała mu zastanowić się nad tym, co tak właściwie miało miejsce. Bo w sumie może mu się wydawało? Może jego własne oczy go okłamały i w rzeczywistości nie zobaczył ducha, ale swoje własne odbicie w lustrze, które jakimś cudem się tutaj znalazło. Bo przecież mieli w domu lustra, które zniknęły, a na ich miejscu pojawiły się nowe, bardzo podobne, ale jednak inne, jeśli już ktoś miał okazję bliżej im się przyjrzeć. A Jackson bardzo lubił się przyglądać w swoim wolnym czasie. Obserwował wszystko bardzo dokładnie, nawet jeśli sprawiał wrażenie osoby, której myśli dryfowały w różnych kierunkach.
   Opuścił swój wzrok. Spojrzeniem przesunął po swoich wyciągniętych nogach, które oświetlone były promieniami, wpadającymi przez okno. Następnie powoli i ostrożnie powędrował w stronę kształtu leżącego na ziemi. Przez chwilę faktycznie miał wrażenie, że patrzy w lustro, bo postać, którą obserwował również leżała na ziemi. Nie przypominała jednak jego osoby w żadnym calu. Ciemna, skryta w cieniu postać faktycznie mogła być teraz duchem, czającym się na to, by Parker podszedł do niego tylko po to, by zaatakować go i przejąć jego ciało. W końcu właśnie to robiły duchy, prawda? A przynajmniej te, o których czytał w książkach i które widział w telewizji. Rozmawiał jednak z Ocean o tym i wspólnie doszli do wniosku, że popkultura jest kiepskim źródłem informacji na temat świata paranormalnego. Nic więc nie wiedział, a ciało, które leżało naprzeciwko niego, nie przypominało ducha. Nawet teraz, gdy latarka jego telefonu oświetlała sylwetkę nieznajomego zupełnie tak, jakby ten miał zamiar opowiedzieć teraz straszną historię przy ognisku. Budowało to klimat.
   Nieznajomy zwinięty był w pozycji embrionalnej, jakby sam chciał się zrobić mały i niezauważalny. Na to było jednak już za późno, a Jackson cały czas nie wiedział, co tak właściwie się stało. Jedyne, o czym mógł w tej chwili myśleć to to, że bardzo bolała go głowa, chociaż upadł na swój tyłek. Nie miał też telefonu, którym mógłby oświetlić sobie okolicę strychu, w której się znajdował. Telefon tkwił dalej przykryty ciałem nieznajomego.
   Usłyszał kaszel, a w powietrze wokół nieznanej sylwetki wzbiła się chmura kurzu. Trochę go to otrzeźwiło i uspokoiło. Duchy w końcu nie kaszlały, bo nie musiały przecież oddychać. Musiał więc nie mieć do czynienia z faktycznym upiorem. Dopiero później zrozumiał, że fakt ten wcale nie poprawia całej tej sytuacji, a może ją dodatkowo komplikować. W końcu nie przypominał sobie, by ostatnimi czasy jego rodzina przynosiła tutaj jakiegoś człowieka.
   – Przestraszyłeś mnie – powiedział, bardziej oznajmująco niż oskarżycielsko. Serce biło mu jak szalone, oddech też stał się znacznie szybszy, co nie było w tej chwili czymś, czego potrzebował. Na strychu było tyle kurzu, że Jackson niemal czuł każdą jego drobinkę, która ocierała się o jego gardło i płuca. Podniósł się. Nie mógł tak dłużej leżeć. Ale musiał też wziąć swój telefon. No i oczywiście ogarnąć, kto to zalągł się na jego strychu. Podszedł do chłopaka. – Taki odruch, nie chciałem rzucić w ciebie telefonem – powiedział nieco spokojniej. Jego mózg nie działał teraz tak, jak powinien, bo w sumie powinien teraz zbiec na dół i zadzwonić na policję. Tak by zrobił odpowiedzialny człowiek. Dobrze, że nie wziął ze sobą latarki, bo ta była dużo większa i cięższa od jego telefonu.
   – Kim jesteś i co tutaj robisz? – zapytał, spoglądając na niego, gdy jego wzrok przyzwyczajał się powoli do tej dziwnej gry światła i cienia, która teraz rozgrywała się między nimi. Można byłoby dostać od tego migreny, ale na szczęście już bolała go głowa. Zastanawiał się, co też powinien teraz zrobić. Nic logicznego nie przychodziło mu do głowy, więc postanowił postarać się uspokoić nieznajomego i dowiedzieć się, kim ten ktoś tak właściwie był. Później pomyśli nad resztą.

Davin Leighton
Marie Laveau
Mistrz Gry
200 lat/a, 170 cm
Mistrz Gry w NOLA
Awatar użytkownika
Whispers of life
Here is the day, we must welcome it with a song.
governor nicholls street
Nie dośc, że do twojego mieszkania zakradła się obca osoba, to kiedy już doszło do pierwszego zderzenia, przy jednym z otwartych okien poderwała się firanka targnięta wiatrem. Chłodny powiew liznął was po plecach, prześlizgnął się dalej, pozostawiając po sobie smugę niepokoju. Odczuwacie wrażenie obserwowania i jeszcze jakiejś obecności, bardzo intensywnej, jakby ktoś wam się przypatrzywał nie tyle z ukrycia, co bezpośrednio patrzył wam w twarze, dyszał w karki, łaskotał po brzuchach i muskał odstające kosmyki włosów. To tylko wiatr? Czy duchy mieszkańców, którzy mieszkali tu przed tobą?


- Po zakończeniu rozgrywki - i spełnieniu wymogów na odznakę fabularną - każdemu uczestnikowi przysługuje odznaka odpowiadająca właściwemu miejscu w tym temacie.
- Post Voodoo Queen jest jednorazowym wtrąceniem do rozgrywki, nie jest ona dalej moderowana przez mistrza gry.
Myre
Przyjezdn*
21 lat/a, 170 cm
desperacko próbuje się odnaleźć w nowym życiu
Awatar użytkownika
Whispers of life
As hell is gettin' colder, I don't plan on gettin' older in this neighborhood.
Warunki na strychu były o wiele lepsze, niż w większości miejsc, w których ostatnio zdarzało mu się nocować. Jednym z niewielu minusów, pomijając fakt, że sypiał u kogoś w domu bez pozwolenia, był kurz, który utrudniał mu oddychanie, pogarszając jego i tak kiepską sytuację zdrowotną. Kaszel w takiej pozycji okazał się być bardzo złym odruchem, bo oddychanie kurzem, który wzbił się w powietrze tylko wszystko pogorszył. Chłopak zakrztusił się i przyłożył do ust rękaw bluzy, mrugając przy tym, żeby pozbyć się zebranych w kąciku oczu piekących łez. Drugą dłonią podparł się, aby się podnieść, jednocześnie próbując nie stracić z oczu leżącego na podłodze gospodarza.
Usłyszał, że go przestraszył, ale dopiero po chwili dotarło do niego, że faktycznie sytuacja nie wyglądała najlepiej i na jego miejscu sam pewnie przeraziłby się nie na żarty. Z resztą to nie tak, że się nie bał, ale w końcu to zupełnie inna perspektywa i inny rodzaj strachu, a przynajmniej jego powód. Udało mu się podnieść do siadu i dopiero kiedy oparł się o ścianę plecami, przetarł twarz ze smug, które powstały na niej, gdy łzy połączone z kurzem rozmazały się w szare smugi na jego skórze.
Problem z zaufaniem nie pozwalał mu w pierwszym momencie uwierzyć w słowa chłopaka, kiedy tłumaczył mu, że rzucenie telefonem było tylko odruchem, chociaż przecież to całkiem logiczne. Spięte ciało dawało mu sprzeczne sygnały, bo jego pamięć odnosiła się do wielu razy, kiedy jeden cios pociągał za sobą kolejne. Wraz z każdym, trudnym do wykonania, oddechem próbował jednak jakoś się uspokoić. Jego umysł pracował na wyższych obrotach, z uwagą analizując każdy kolejny ruch i każde słowo nieznajomego, będąc gotowym w zasadzie na wszystko.
Nie przepadał za takim sobą i za życiem, które prowadził w samotności, zdany tylko i wyłącznie na siebie i w ciągłym strachu, kumulującym się w jego drobnym ciele, w którym było coraz mniej miejsca. Często wyrzucał sobie, że to jego wina, że tak skończył, bo gdyby był lepszym synem, to może nic takiego by się nie wydarzyło. Gdyby był lepszą osobą, to nie sprowokowałby również sytuacji, w której obecnie się znajdował i nie niepokoiłby swoją obecnością mieszkańców tego domu, którzy przecież absolutnie na coś takiego nie zasłużyli.
Ja… przepraszam 一 odezwał się w końcu z wyczuwalną w głosie lekką chrypką. Odchrząknął i odetchnął przez nos, czując zmęczenie po ataku kaszlu i dusznościach. 一 Nie chciałem nic złego… Tylko spędzić tu kilka nocy i pójść dalej 一 wyjaśnił po chwili, a wyczuwając dłonią leżący obok niego telefon, ujął go w dłoni, zaciskając na obudowie palce i po chwili wahania przysunął się powoli i ostrożnie w stronę Jacksona, cały czas uważnie mu się przyglądając.
Kiedy miał go już na wyciągnięcie ręki, wysunął dłoń z urządzeniem, aby mu je podać, ale w trakcie tej czynności stało się coś, co zjeżyło mu włosy na karku i prześlizgnęło się nieprzyjemnym dreszczem po całym ciele. Wstrzymał powietrze w płucach, zerkając na poruszającą się firankę. W zdumieniu rozchylił lekko wargi. Znał to uczucie, miał je już kilka razy, odkąd tu nocował i za każdym razem było silniejsze i dużo bardziej niepokojące. Ostatnim razem był niemal pewien, że poczuł również dotyk, co na moment go sparaliżowało. Wystraszył się wtedy na tyle, że prawie się stąd wyniósł, ale ostatecznie przekonał samego siebie, że to przecież niedorzeczne. Duchy nie istniały, prawda? Nie mogły zrobić ludziom krzywdy?
Wcale nie był już tego taki pewny.
Szczególnie w tym momencie.
Telefon po raz kolejny wylądował na podłodze, gdy upuścił go, zanim jego właściwie zdążył go od niego wziąć. Sam nie wiedział skąd ta śmiałość, aby w ciągu kilku sekund zbliżyć się do rozmówcy jeszcze bardziej i zasłonić mu usta dłonią, palec drugiej przykładając do własnych warg. Nie rozglądał się już, tylko szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w te należące do Jakcsona. Myślał tylko o tym, że niewidzialny i nieznany przeciwnik jest dużo gorszy od tego, którego chociaż można zobaczyć. Strach, który czuł w tej chwili był zupełnie inny, niż ten przed nakryciem go na strychu przez właścicieli.
Gwałtowne ruchy i hałasy go chyba złoszczą 一 szepnął najciszej, jak tylko mógł, zastygając w bezruchu i czekając aż niepokojące uczucie go opuści, jednocześnie prosząc w duchu, aby nic gorszego się nie wydarzyło. W tym momencie nie zdawał sobie sprawy jak głupio musiały zabrzmieć jego słowa, ale to była jedyna myśl, która przyszła mu do głowy. Sam tego nie rozumiał, kierując się odczuciem, nie logicznym myśleniem.

Jackson Parker
Jackson Parker
Miejscow*
18 lat/a, 173 cm
uczeń i szkolący się fryzjer w szkoła i Lafitte Beauty Salon
Awatar użytkownika
Whispers of life
I’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
   Nie można było powiedzieć, że się nie bał. Chwilowo jego strach wywołany był przestraszeniem się obcej osoby. Nigdy nie sądził, że kiedykolwiek przyjdzie mu znaleźć kogoś na własnym strychu. Już prędzej głosowałby za tym, że spotka tutaj ducha, niż osobę, której nigdy wcześniej nie widział na oczy. Pomimo ograniczonego oświetlenia, starał się przyjrzeć nieznajomemu, żeby zrozumieć, czy kiedykolwiek udało mu się go spotkać. Nic jednak nie wskazywało, żeby tak było. Nieznajomy pozostał dla niego tajemnicą, którą szybko chciał rozwiązać. No bo co niby miałby teraz zrobić? Najlogiczniejszym posunięciem byłoby wyproszenie chłopaka i poproszenie go, by już nigdy tutaj nie przychodził. To ułatwiłoby wiele rzeczy i nie musiałby tłumaczyć matce, że na ich strychu nie straszy duch, tylko jakiś inny człowiek. A wiedział doskonale, że kobieta wolałaby już mieć pod dachem ducha. Oczywiście mógł nie mówić nic i po prostu zachować wszystko dla siebie. Był szczerą osobą, ale jeśli jego rodzina nie wiedziała o tym, że mają lokatora, to na pewno nie musieliby się o nim dowiadywać, gdy ten już opuści ich dom. Z drugiej jednak strony… Jackson zauważył, że nieznajomy nie znajdował się w najlepszym stanie. Oczywiście nie znał go, więc nie wiedział, jak ten stan wyglądał w czasie jego świetności, bo w sumie nie musiał różnić się aż tak bardzo.
   Nieznajomy nie wyglądał najlepiej. Był szczupły i sprawiał wrażenie osoby, która siedziała na tym strychu dłużej niż kilka dni. Może uciekł z domu? Jacksonowi tylko to przyszło do głowy, bo nikt o zdrowych zmysłach, nie siedziałby na strychu u obcych ludzi. Przez chwilę poczuł się źle, że zareagował na jego widok w taki, a nie inny sposób, ale nad swoimi reakcjami nie był w stanie zapanować. Szczególnie gdy znajdował się na tym poddaszu, a miejsce to sprawiało, że po jego plecach przebiegał nieprzyjemny dreszcz. Nigdy jednak nic złego go tutaj nie spotkało. Zawsze jednak mogło…
   Ech… gdy się denerwował, to jego myśli kręciły się w najróżniejszych kierunkach. Nad tym również nie mógł zapanować.
   Przyglądał się więc nieznajomemu, który zdawał się uspokajać. Trochę mu ulżyło, bo kaszel ciemnowłosego nie wydawał się być normalny. Oczywiście nie dziwił się, że kurz, który tutaj był, drapał w gardło i wywoływał salwy niepohamowanego kaszlu. Jednak odgłosy, które wydawał z siebie nieznajomy, sugerowały, że powód był poważniejszy, a kurz tylko to potęgował.
   Blondyn odchrząknął lekko.
   – Tak, no… więc tego – zaczął, gdy nieznajomy zaczął się tłumaczyć. Jego głos pokazywał wyraźnie, że musiał spędzić tutaj co najmniej kilka dni. Zachrypnięty i słaby dodatkowo powodował, że Jackson nie mógł się złościć. Nawet jeśli miał do czynienia z prawdziwym włamywaczem. Musiał odzyskać swój telefon, a wtedy na pewno poczuje się lepiej. Na szczęście nieznajomy zdawał się czytać myśli Jacksona, bo ruszył się, by oddać mu, rzucony w niego telefon. Urządzenie jednak nigdy nie znalazło się w rękach swojego właściciela, bo nagła zmiana atmosfery spowodowała, że smartphone ponownie uderzył w ziemię.
   Nagle wszystko stało się cięższe. Powietrze zgęstniało, co dało się nie tylko wyczuć, ale i zaobserwować, bo Jackson był niemal przekonany, że drobinki kurzu zawisły w powietrzu i grawitacja przestała mieć na nie jakikolwiek wpływ. Najgorsze w tym wszystkim było to, że razem z zimnym powiewem z okna, na poddasze wtargnęło jeszcze coś. Coś, czego Parker nie był w stanie nazwać i określić, ale wiedział, że się pojawiło. I obserwowało ich bardzo uważnie. Zaczaiło się i spoglądało na nich jednocześnie z jednego, jak i ze wszystkich możliwych kątów pomieszczenia. A przez setki przedmiotów, które się tutaj znajdowały, kątów tych było bardzo dużo. Zdążył się tylko odwrócić i otworzyć usta, gdy poczuł na sobie obce dłonie, wątłe i zakurzone, które początkowo obejmowały jego szczękę, by zaraz zakryć usta, jakby starając się nie dopuścić okrzykowi opuszczenie krtani chłopaka. Scena rodem z Parku Jurajskiego, gdy dochodzi do pierwszego spotkania z tyranozaurem. Najlepsza scena.
   Teraz to oni byli bohaterami pierwszoplanowymi, jednak nie mieli do czynienia z wyginiętym i przywróconym do życia gatunkiem, a siłą, która w sumie nie powinna istnieć. Nie wiedział, przed czym się chroni, nie miał nawet pewności, że to coś rzeczywiście istniało. Mogło być zwyczajnym wytworem jego wyobraźni. A nieznajomy mógł to jedynie wykorzystywać, żeby dać sobie czas na ucieczkę. Parker przywarł jednak swoim ciałem bliżej chłopaka, zupełnie jakby chciał przeniknąć przez niego niczym duch i znaleźć się po drugiej stronie, żeby to nieznajomy był bliżej niewidzialnego, (nie)istniejącego zagrożenia.
   Sięgnął dłonią w kierunku swojej twarzy, by zsunąć z ust dłoń chłopaka.
   – To tylko przeciąg – powiedział. Bo chociaż nie wierzył w duchy, ale domyślał się, już od dłuższego czasu, ze w jego domu dzieją się dziwne rzeczy, to nie mógł się przekonać do tego, że nie padał ofiarą sytuacji, w której się znalazł. W końcu był na strychu, pomieszczeniu, którego nie lubił, z człowiekiem, którego dopiero co zobaczył i który siedział sobie na strychu już kilka dni, a dodatkowo był przeciąg, który cały ten dyskomfort tylko potęgował. Wszystko to było więc tylko i wyłącznie grą ich wyobraźni i niczym innym.
   – Kogo złoszczą? O czym ty mówisz? Musisz stąd iść, zanim zadzwonię po policję – powiedział, starając się zabrzmieć pewnie i przekonująco. Problem tkwił jednak w tym, że nie miał przy sobie telefonu, znajdował się plecami do nieznajomego i jeszcze miał jego dłonie na swojej twarzy. Nie była to doskonała pozycja na posiadanie dominacji w tej sytuacji.
   Nie mówiąc już o tym, że nagle dało się usłyszeć ciche drapanie w drewnianą podłogę. A później zastąpił głuchy huk, przewracanych kartonów.

Davin Leighton
Myre
Przyjezdn*
21 lat/a, 170 cm
desperacko próbuje się odnaleźć w nowym życiu
Awatar użytkownika
Whispers of life
As hell is gettin' colder, I don't plan on gettin' older in this neighborhood.
Starał się nad sobą nie użalać, chociaż było mu cholernie ciężko. Czuł, że coś jest nie tak z jego zdrowiem, pomijając już całą parszywą resztę. W końcu nie tylko ze zdrowiem było nie w porządku, ale z całym jego beznadziejnym życiem. Coraz częściej przychodziły momenty zwątpienia we własne istnienie i zastanawianie się czy nie lepiej byłoby mu z matką, gdziekolwiek była. No właśnie… o ile w ogóle gdzieś była. Starał się myśleć, że tak i że jest tam szczęśliwa i na niego czeka. Tęsknił bardziej, niż mógłby kiedykolwiek wyrazić i sam już nie wiedział czemu dalej tuła się po Nowym Orleanie, po tym zimnym i smutnym świecie, w którym przecież nie widział dla siebie tak naprawdę miejsca i przyszłości. Dlaczego więc nadal posiadał wystarczająco nadziei, żeby brnąć do przodu? Nie potrafił tego wyjaśnić nawet samemu sobie. Był jak kruche, szklane naczynie potłuczone na milion kawałków, które nieporadnie próbował jeszcze dopasowywać i sklejać, chociaż nie chciały się trzymać i rozpadał się znowu i znowu, jakby w pętli czasu.
Dłonie miał chłodne, drżały lekko, prawdopodobnie z wielu powodów, w tym strachu tym, co właśnie się działo. Strachu, bo został nakryty przez mieszkańca domu i strachu, bo działo się coś jeszcze, coś dziwnego. Wzrok znikąd, zimny i przepełniony nienawiścią, prześlizgiwał się po jego ciele, wnikając w duszę, wywołując dreszcze narastające paniki i przepełniając go poczuciem zagrożenia, z którym nawet nie mógłby walczyć, nawet jeżeli znalazłby w sobie chociaż odrobinę siły.
Był wyczerpany zarówno fizycznie, jak i psychicznie, niedożywiony i odwodniony, chociaż przez te kilka dni na strychu mógł odpocząć, nawet jeżeli poczucie czyjejś obecności było coraz intensywniejsze. Na początku czuł się tu bezpiecznie i dopóki głównie spał, nawet jeżeli od czasu do czasu męczyły go koszmary, to nie było jeszcze tak źle. Ostatnio jednak jego lęki wydawały się coraz silniejsze i pojawił się stres, którego nie do końca potrafił wyjaśnić. Kumulacja nastąpiła dzień wcześniej, kiedy był niemal pewien niechcianego, mrożącego krew w żyłach dotyku. Zaciśnięta na karku dłoń, palce wbijające się ze złością w skórę i przejmujące uczucie, że nie jest tu mile widziany i sam nie wiedział już co gorsze, czy naruszenie cielesności przez coś, co nie miało prawa bytu czy przejmujące, obce, uczucie nienawiści. Nie trwało to długo, a gdy Davin w końcu znalazł odwagę, aby się odwrócić, wszystko zniknęło; dotyk, jak i paraliżujące, nienawistne uczucie. Nie mógł potem zasnąć, cały czas próbując przekonać samego siebie, że to tylko jego wyobraźnia, słaby umysł i jego sztuczki.
Teraz znowu przyszła niepewność, tym bardziej, że nieznajomy zdawał się tego samego w tej chwili nie czuć. Zachowywał się, jakby nie działo się nic szczególnego, nie licząc rzecz jasna nieznajomej osoby na jego własnym strychu, co przecież już było niecodzienną sytuacją, na pewno bardzo stresującą, wręcz przerażającą. Może znowu ma majaki? Z odwodnienia? Przemęczenia? Stresu? Gubił się w tym wszystkim. Jeżeli jednak blondyn bał się tylko i wyłącznie jego, to czemu go nie odepchnął? Czemu wręcz zbliżył się, jakby w fizycznej bliskości i cieple drugiego ciała można było znaleźć odrobinę bezpieczeństwa. Davin od bardzo dawna nie był tak blisko innej osoby, co powodowało dyskomfort, ale z drugiej strony w tym konkretnym momencie i ulgę, bo nie był sam wobec tego, co kryło się w ciemności i pożerało ich swoją mroczną energią. Trudno było oszacować co było realne, a co tylko wytworem jego wyobraźni. Zapadał się w tym, tonął w cieniach i niewypowiedzianych lękach, w tym momencie, który zdawał się trwać całą wieczność.
Miał wrażenie, że z każdą kolejną sekundą robi się ciemniej, jakby skryte w kątach cienie powiększały się, przywierając do nich ciaśniej. Chłód dotykał każdego, odkrytego skrawka jego skóry, wnikając aż do kości, a ciężkie, gęste powietrze zamiast przynosić mu przy każdym oddechu ulgę, zdawało się uciskać jego płuca w prawie bolesny sposób.
Nie cofnął dłoni, nawet po tym, jak została przez nieznajomego zsunięta. Wrócił wzrokiem na jego twarz, która teraz znajdowała się bardzo blisko jego własnej. Przeciąg? Powoli przeniósł spojrzenie na uchylone okno i wyglądał trochę tak, jakby nie zrozumiał właściwie co chłopak chce mu przekazać. Jaki przeciąg? Uzmysłowił sobie, że strych był obecnie otwarty, więc to wytłumaczenie było jak najbardziej logiczne. W takim razie to musiała być tylko jego chora wyobraźnia, dziurawy umysł i skutek długotrwałego stresu.
Po policję? N-nie, proszę.. 一 jęknął nagle, bo aresztowanie wiązało się z kolejnymi problemami, bo musiałby się tłumaczyć, bo na pewno by go zamknęli, bo patrzyliby oskarżycielsko, bo być może skontaktowaliby się z jego ojcem, bo… Było wiele powodów, racjonalnych i nie, które wywoływały w Davinie kolejne fale strachu i stresu. Znowu poczuł się jak dzikie zwierzę zapędzone w kąt i zapragnął uciec, nawet pomyślał że może uda mu się wyskoczyć przez to okno i już nieważne czy zejdzie po gałęziach drzewa, rosnącego obok domu, czy po prostu upadnie na ziemię, bo chyba wszystko było lepsze, niż dać się złapać.
Nie poruszył się jednak, chociaż w stronę okna szybko zerknął, bo po drugiej stronie rozległo się drapanie w suche drewno, jakby ktoś przesuwał po nim długimi, zakończonymi ostro szponami, jakby ktoś gotował się do skoku. Wstrzymał powietrze i niezwykle powoli przekręcił twarz w stronę dźwięku; twarz na której malowało się czyste przerażenie. Jego dłoń zsunęła się ze szczęki chłopaka na jego ramię, a palce musnęły zgięcie jego szyi, jakby chciały się tam schować, przy cieple i pulsującej miarowo żyle. Kolejny dreszcz przeszedł przez jego kręgosłup, a włosy zjeżyły się, jakby chciały być jeszcze bardziej splątane. Palce jego drugiej dłoni bezwiednie zacisnęły się na przedramieniu nieznajomego, chociaż przecież Dave tak bardzo chciał już stąd uciec, czemu więc jednocześnie nie potrafił puścić chłopaka, jakby paradoksalnie był jakimś jego, może jedynym, ratunkiem.
Gdy nastąpił huk z jego ust wyszedł dźwięk przerażenie, ale nie był to krzyk, a niskie stęknięcie, wydobywające się jakby z głębi, kiedy wydychał zbyt długo przetrzymywanie w płucach powietrze. Zacisnął oczy mocno, nie zdając sobie sprawy jak mocno napiera teraz swoim ciałem, na ciało należące do drugiej żywej osoby w tym zakurzonym pomieszczeniu, w domu przy ulicy, której nazwy nawet nie pamiętał.
A może uda mu się dobiec do otwartej klapy w podłodze i szybciej będzie, jeżeli zejdzie, lub zeskoczy, na dół, a potem pobiegnie ile sił w nogach do drzwi wyjściowych i już nigdy tutaj nie wróci? Otworzył oczy, zerkając w stronę sączącego się z dołu światła, a na twarzy wymalowaną miał panikę; to już nie był zwykły strach. Próbował puścić nieznajomego, zanim zacząłby wbijać mu paznokcie pod skórę. W końcu udało mu się chwiejnie podnieść i ruszył w stronę schodów, chociaż miał wrażenie, że jego ruchy są zdecydowanie zbyt wolne, kiedy tak naprawdę wszystko, co później się wydarzyło spokojnie można było zamknąć w kilku sekundach. W połowie drogi poczuł silne szarpnięcie za kaptur jego bluzy i runął jak długi, uderzając plecami o ziemię z taką siłą, że na chwilę zamroczyło go, gdy głowa uderzyła o pokryte kurzem deski. Dłonie opadły bezwładnie po jego bokach, a on zamruczał coś niewyraźnie, przekręcając powoli głowę w bok i opuszczając powieki.

Jackson Parker
Jackson Parker
Miejscow*
18 lat/a, 173 cm
uczeń i szkolący się fryzjer w szkoła i Lafitte Beauty Salon
Awatar użytkownika
Whispers of life
I’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
   W jego ciele zaczęła krążyć adrenalina. Nie wiedział, na czym powinien skupić swoją uwagę jako pierwsze – na nieznajomym chłopaku, którego znalazł na swoim własnym strychu, czy na dziwnych odgłosach. Zapewne wszystko byłoby dla niego dużo prostsze, gdyby to wszystko działo się na stronach jego ulubionej książki i to główny bohater stałby pod taką niewiadomą. Wtedy Parker z całą pewnością wiedziałby, co mu doradzić. Jednak to nie była fikcja, tylko prawdziwe życie. Nieznajomy, który teraz znajdował się za jego plecami nie wydawał się być zbyt dużym zagrożeniem. Sprawiał wrażenie zmęczonego, wycieńczonego i ogólnie w nie najlepszym stanie. Pozory jednak potrafiły być mylące i Jackson nie chciał popełnić żadnego głupiego błędu. Jednak dziwne odgłosy zdecydowanie skupiały teraz całą jego uwagę.
   Zastanawiał się, co też mogło się kryć na tym strychu. Obstawiał dzikie zwierzęta, jak chociażby szopy. Doskonale wiedział, że zwierzęta te lubiły wślizgiwać się do domów, jeśli tylko miały ku temu okazję, a niewątpliwie dom Parkerów nadawał się do wślizgiwania się. Argument przemawiający za tą tezą stał właśnie za plecami chłopaka. Swoją drogą, jak długo mógł tutaj siedzieć? Kilka dni? Tygodni? Wizja, że chłopak siedział na strychu od dłuższego czasu, sprawiała, że Jackson nie czuł się komfortowo. Co takiego mógł widzieć albo słyszeć? Nie, żeby blondyn robił jakieś głupie rzeczy, albo takich, których miałby się wstydzić. No ale i tak, świadomość tego, że mógł być obserwowany, sprawiała, że nie czuł się pewnie.
   Dźwięki stawały się coraz bardziej chaotyczne i głośniejsze. I to właśnie na nich postanowił się skupić w tej chwili. Jego ciało zaczęło działać całkiem instynktownie i właśnie dlatego zbliżył się do nieznajomego. Jego zdążył zobaczyć, ocenić i w jego głowie pojawiła się informacja, że z dwojga złego woli ocenić, że w tej sytuacji nie stanowił zagrożenia. Nieznane źródło dźwięków to co innego. Szopy, bo właśnie o nich teraz myślał, mogły być niebezpieczne. Nie chciał skończyć z podrapaną twarzą i pogryzionymi kończynami. Pewnie skończyłoby się to wizytą w szpitalu i serią zastrzyków. Nie wiadomo, jakie paskudztwa mogły przenosić te zwierzęta.
   Jego myśli krążyły w różnych kierunkach. Wpatrywał siew stronę, z której dochodziły dźwięki, jednak nie widział niczego, co mogłoby być ich źródłem. Widział oczywiście stertę rzeczy, oraz przewrócony karton. To, co hałasowało, pozostało jednak ukryte. Nie przyjmował bowiem do wiadomości, że mogło być niewidzialne. Ewidentnie nie mogło tak być. Wszelkie hałasy dało się jakoś wytłumaczyć i terazteraz gdy wiedział już, że w ich domu krył się niespodziewany lokator, to wszystkie dawne wydarzenia, które przypisywał duchom, zrzucił na niego. To właśnie ciemnowłosy krył się za tym wszystkim, prawdopodobnie zupełnie nieświadomie. I właśnie w chwili, kiedy o nim pomyślał, chłopak rzucił się do ucieczki.
   Jackson nie zdążył się nawet poruszyć, kiedy nieznajomy przebiegł kilka kroków, by zaraz runąć na ziemię.
   Och, to dziwne, pomyślał, gdy ciemnowłosy runął mocno do tyłu. Tak, zdecydowanie działo się tutaj coś dziwnego. Niewiele myśląc, podbiegł do niego i pochylił się, by podać mu rękę.
   – Chodź, wychodzimy – powiedział cicho, mając nadzieję, że ton jego głosu należał do spokojnych. Nie chciał spędzić tu ani chwili dłużej, ale nie chciał też zostawiać tutaj nieznajomego. Liczył więc, że ten szybko się podniesie, żeby mogli wspólnie zejść na dół i zamknąć za sobą wejście na strych, a gdy już to zrobią, to… wtedy się pomyśli.

Davin Leighton
Myre
Przyjezdn*
21 lat/a, 170 cm
desperacko próbuje się odnaleźć w nowym życiu
Awatar użytkownika
Whispers of life
As hell is gettin' colder, I don't plan on gettin' older in this neighborhood.
Wszystko wydawało się takie surrealistyczne. Miał wrażenie, że to tylko koszmar, jakich miał w ostatnim czasie coraz więcej. Chciał już się obudzić, chciał pozbyć się tego uczucia ciężkości umysłu, jakby przesłaniały go brudne, deszczowe chmury, sunące powoli zwiastując rychłe opady gradu. Słyszał swój oddech, nierówny, płytki i szybki, co dodatkowo go niepokoiło. Miał wrażenie, że w płucach coś szeleści, że coś tam osiada, być może cały też kurz, wypełniający strych, może coś więcej. Przez chwilę nie był pewien czemu właściwie leży na plecach i co się właśnie stało, ale ta chwila zamroczenia powoli mijała, a on odzyskiwał świadomość i pamięć. Otworzył oczy w momencie, w którym pochylał się nad nim nieznajomy chłopak, wyciągając do niego dłoń.
Zareagował, zanim w ogóle zdążył się zastanowić, osłaniając się w geście obronnym, bo przez ułamek sekundy był pewien, że ten chce go uderzyć. Przypomniał sobie równocześnie, że przecież właśnie pociągnął go za bluzę, dlatego przewrócił się do tyłu. Czemu to zrobił? Chciał go koniecznie zatrzymać, aby wezwać jednak policję? Słysząc jednak słowa, wypowiedziane spokojnym tonem, powoli opuścił własne dłonie, zerkając ponownie na chłopaka i przez krótką chwilę mu się przyglądając. Kolejne wspomnienia zalały jego umysł, tym razem te o czymś, co było tutaj z nimi. Czyli może obwiniał tego, kto nie był winny jego upadkowi? Mętlik w głowie był nieznośny, ale zauważył, że nieznajomy wcale nie chciał go uderzać, a wyciągał do niego dłoń, aby pomóc mu wstać.
Jeszcze się wahał, ostatecznie jednak kolejne odgłosy z wnętrza strychu zmobilizowały go, aby pospiesznie złapał pomocną dłoń, zaciskając na niej palce i podniósł się, aby stanąć na własnych, lekko drżących, nogach. Zachwiał się niebezpiecznie, ale ruszył do przodu, przytrzymując się po drodze drewnianej belki, która pomogła mu odzyskać równowagę.
Zejdź pierwszy 一 poprosił, kiedy byli już przy otwartej klapie. Potrzebował jeszcze chwili, obawiając się, że mógłby znowu stracić równowagę i po prostu spaść. Kucnął, a potem opadł na kolana, uznając, że tak będzie łatwiej mu zejść. Panicznie bał się spojrzeć za siebie, będąc niemal pewnym, że zobaczy coś, co przerazi go bardziej, niż wszystko, co widział do tej pory. Być może nie bez powodu mówiło się umrzeć ze strachu.
Patrzył kątem oka na schodzącego po schodach mieszkańca tego domu, skupiając się jednocześnie na głębokich oddechach, żeby poczuć się chociaż odrobinę lepiej i pewniej. Co on miał teraz zrobić? Na pewno pójść za nim? Nie mógł też zostać tutaj. Czuł się jak w potrzasku, a miarowe oddychanie wcale nie pozwalało mu się uspokoić Nie chciał wpaść w panikę, a miał wrażenie, że jest blisko. Musiał szybko się zdecydować, musiał podjąć decyzję, najlepiej rozsądną. Prawdopodobnie tak czy siak będzie miał kłopoty, więc czy to coś dla niego nowego? Nie bardzo.
Poruszył się w końcu i zsunął od razu na drugi schodek od góry, łapiąc mocno za brzegi drewnianych desek z mocno bijącym sercem. Usłyszał szelest, a potem kolejny huk i jęknął gardłowo, znowu czując ukłucie paraliżującego strachu, co jednak nie zatrzymało go w miejscu, wręcz przeciwnie 一 prawie zeskoczył na sam dół, potykając się o przedostatni schodek i wpadając na stojącego już na samym dole chłopaka, przytrzymując się jego ramion, dalej niezdolny, aby się obejrzeć. Jego ciało było spięte jakby był kotem, wzbraniającym się przed kąpielą.
Zamknij strych 一 wydusił z siebie i chociaż powinien teraz już puścić nieznajomego, aby mógł się tym zająć, to z jakiegoś powodu nie był w stanie odczepić palców z jego bluzy, jednocześnie wytrwałe patrząc przed siebie ze strachem w oczach, powtarzając że nie może się teraz obejrzeć, bo zobaczy coś złego. Nie wolno się odwrócić.

Jackson Parker
Jackson Parker
Miejscow*
18 lat/a, 173 cm
uczeń i szkolący się fryzjer w szkoła i Lafitte Beauty Salon
Awatar użytkownika
Whispers of life
I’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
   Wydawało mu się, że tak kucał z wyciągniętą dłonią całe wieki. Uczucie to potęgowało przekonanie, że coś prawdopodobnie niebezpiecznego czyhało na niego na tym właśnie strychu. Czyhało na nich. Bo przecież nie był on sam. W sumie to na całe szczęście. Z całą pewnością nie chciałby siedzieć tutaj teraz sam, a obecność kogoś innego, nawet jeśli ten ktoś był włamywaczem i obcym, to i tak dodawała mu otuchy. Tak, tak.
   A skoro mowa o dodawaniu otuchy, to niemal serce mu stanęło, gdy chłopak nagle się poruszył. Nie chciał, żeby skończyło się na tym, że musiałby go tutaj zostawić i zawiadamiać policję i pogotowie. Matka by go zabiła. Nie byłaby zadowolona tym, że ściąga jej takie zamieszanie na głowę. I z całą pewnością nie uwierzyłaby mu, że nieznajomy chłopak w ich domu jest bezdomnym, bo takie rzeczy to działy się w książkach i filmach. A nie w prawdziwym życiu. Na szczęście wizja tego pozostała jedynie w strefie wyobraźni. Na usta wskoczył mu lekki uśmiech ulgi. Uścisnął wyjątkowo wątłą dłoń chłopaka. Początkowo trochę za mocno, jednak zorientował się i poluźnił uścisk, bo miał wrażenie, że połamie mu palce. Gdy nieznajomy się podniósł, Jackson od razu poszedł w kierunku klapy podłogowej, która prowadziła na piętro niżej.
   – Okej – powiedział tylko. Nikt nie musiał mu mówić, że ma opuścić ten strych. W sumie to pewnie zestresowałby się strasznie, gdyby to nieznajomy postanowił iść pierwszy. Nie dość, że musiałby się liczyć z potencjalną ucieczki tego włamywacza, to jeszcze zostałby na poddaszu całkowicie sam. A to mu się nie podobało.
   Poczuł się o niebo lepiej, gdy jego stopy znalazły się na podłodze. Nigdy jeszcze tak szybko nie schodził z drabiny, jak teraz. Atmosfera tutaj była całkiem inna, niż piętro wyżej. Może rzeczywiście kryło się tam coś znacznie gorszego niż zwykłe szopy? Nie chciał o tym teraz myśleć. Wiedział, że tutaj, z jakiegoś powodu był bezpieczniejszy. Odetchnął z ulgą. W sumie to nawet wspomnienia ze strychu zaczęły odchodzić w niepamięć. I już miał się odwrócić i pójść do pokoju, gdy nagle ktoś zsunął się na niego ze strychu i uczepił jego ramienia. Usłyszał kolejny huk i jego serce znów przyspieszyło.
   – Och, no kto by pomyślał, za słaby, żeby ustać na nogach, ale rozkazy dalej wydawać potrafi – mruknął pod nosem, ale był przekonany, że nieznajomy to słyszał. I w sumie dobrze! Nie dość, że siedzi na jego strychu, straszy go, to teraz jeszcze mu mówił, co miał robić. A blondyn bardzo nie lubił, jak mu się mówiło, co miał zrobić. Zresztą wiedział doskonale, że powinien zamknąć strych. Nie mógł zostawić drabiny tak na środku korytarza.
   – No, już nic stamtąd nie wylezie… tak myślę – powiedział. Czuł, że to, co kryło się na strychu, tam pozostało. Jakby nie miało powodów, albo nie mogło, zejść piętro niżej. Tutaj chłopak nie czuł się już zagrożony. Pokiwał głową, jakby sam sobie chciał przytaknąć.
   – To kim ty jesteś? – spojrzał na nieznajomego. W tym świetle nie wyglądał tak strasznie, jak na strychu, ale teraz widział dokładnie, jak bardzo wychudzony był. A przynajmniej wyglądał na takiego, bo mógł być szczupły z natury. No ale był brudny, więc z pewnością siedział na tym strychu już jakiś czas. – Okropnie wyglądasz – powiedział. – Chodź, tam mam pokój i łazienkę, chociaż się umyj – zaproponował, ale tak naprawdę to chciał już wejść do swojego pokoju i zamknąć się tam.

Davin Leighton
Myre
Przyjezdn*
21 lat/a, 170 cm
desperacko próbuje się odnaleźć w nowym życiu
Awatar użytkownika
Whispers of life
As hell is gettin' colder, I don't plan on gettin' older in this neighborhood.
Usłyszał to, co nieznajomy mówił pod nosem, gdy tylko znalazł się przy nim, na dole. Nie do końca docierał do niego jednak sens tej wypowiedzi. Był tak przerażony, że nawet nie zdawał sobie sprawy, że może brzmieć nietaktownie, nawet bezczelnie, wydając chłopakowi polecenia w jego własnym domu, ale nie chciał taki być. Nie chciał źle. Po prostu myślał tylko o tym, aby znaleźć się w bezpiecznym miejscu i zamknąć już te drzwi na strych, a sam nie miał odwagi tego zrobić. Wydawało mu się, że upewnienie się, że zrobi to gospodarz było jedyną nadzieją. Nie myślał logicznie i nic specjalnie nie analizował.
Kiedy schody zostały schowane, a klapa zatrzaśnięta poczuł ulgę, którą trudno było mu opisać. Jakby do tej pory błądził po omacku w całkowitej ciemności, a ktoś nagle włączył światło. Dodatkowo uspokoiły go słowa chłopaka, że nic stamtąd nie wylezie. Oby. Opuścił dłonie wzdłuż wątłego ciała i nagle naszła go myśl, która znowu spięła niemal wszystkie mięśnie 一 zapomniał plecaka. Nie dałby rady tam jednak teraz wrócić, ale nie mógł też zostawić całego swojego dobytku, szczególnie pamiątki po matce i telefonu, który był jedynym jego kontaktem z Leandrem. Na pewno tam wróci, ale może później, może znowu wespnie się po drzewie, szczególnie że plecak znajdował się na pewno tam, gdzie spał, czyli niedaleko okna.
Skoro już jedno zagrożenie minęło, to musiał zająć się kolejnym, starając się eliminować jedno po drugim, a przynajmniej chociaż te najbardziej palące. Rozejrzał się po miejscu, w którym aktualnie się znajdował, chcąc oszacować w którą stronę powinien iść do wyjścia. Zwlekanie nie było najlepszym pomysłem, w końcu nieznajomy chłopak dopiero co mówił, że wezwie policję. Zrobił chwiejny krok do przodu, może dwa, ale słysząc kierowane do niego słowa, przekręcił głowę w stronę nieznajomego i spojrzał na niego zaskoczony.
Jestem… 一 No właśnie. Kim był? Co miał na to odpowiedzieć? Chyba nie chodziło o żadne filozoficzne znaczenie, ale w dosłownym był w zasadzie nikim. 一 Davin 一 zakończył myśl, uznając że to będzie najodpowiedniejsze wyznanie. Tego w końcu był stuprocentowo pewny. Zdziwienie jednak przeszło w nieufność, jakby w propozycji skorzystania z łazienki kryła się jakaś pułapka. Umycie się było jednak jedną z potrzeb bardzo silnych, bo czystości chyba brakowało mu w tym wszystkim bardziej, niż pełnego brzucha. Był tak skołowany i wyczerpany tą emocjonalną karuzelą, że nie miał pojęcia jak zareagować. Chyba złapał się w końcu tej nadziei na chociaż chwilę wytchnienia, bo miał tak bardzo dość uciekania.
Naprawdę mogę? 一 zapytał, odwracając się w kierunku chłopaka i zerkając w stronę, o której mówił. Zdawał sobie sprawę, że wyglądał źle i o ile kiedyś, na samym początku swojej bezdomnej tułaczki, czuł wstyd, to teraz było mu już wszystko jedno. Przyzwyczaił się chyba. Nie oznaczało to jednak, że nie miał ochoty na prysznic. Kwestia wyglądu to jedno, a uczucie towarzyszące czystości to coś innego, coś luksusowego, za czym w dalszym ciągu tęsknił. W końcu czy nieco ponad rok to aż tak długo? Wcześniej nie musiał spać na ulicy, a z ciepłej wody korzystać tylko w centrach handlowych czy publicznych toaletach. Bardzo rzadko patrzył w lustro, a ostatnio nie podobało mu się własne odbicie. Przypominało mu to o porażce i sytuacji, w której się znalazł.
Ruszył trochę nieśmiało do pokoju, a co za tym szło i łazienki, nie bardzo wiedząc czy o cokolwiek poprosić, na przykład o ręcznik czy ubrania na zmianę. Ostatecznie nie odważył się i stanął tylko przy umywalce, aby odkręcić ciepłą wodę i zerknąć w lustro. Rozchylił lekko wargi, widząc ciemne smugi od kurzu na policzkach. Uczucie, kiedy ciepła woda obmyła jego skórę, było niesamowicie przyjemne. Kiedy dłonie i twarz miał już czyste, zaczepił palcami o brzeg bluzy i ściągnął ją przez głowę. Dopiero, gdy ta leżała na ziemi, obmył swój kark i odetchnął głęboko, zamiast całkowicie cieszyć się chwilą, zastanawiając się już kiedy znowu nadarzy się podobna okazja.

Jackson Parker
Jackson Parker
Miejscow*
18 lat/a, 173 cm
uczeń i szkolący się fryzjer w szkoła i Lafitte Beauty Salon
Awatar użytkownika
Whispers of life
I’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
   Cóż… zastanawiał się, co miał zrobić. Teraz gdy jedno zagrożenie zostało zażegnane, został zetknięty z innym problemem. Problemem, który stał obok niego. I nie wyglądał najlepiej. Jakoś ciężko było być złym, gdy stało się obok kogoś, kto wyglądał, jakby zaraz miał się przewrócić, a nieznajomy właśnie takie wrażenie sprawiał. Będąc na strychu, Jackson nie zastanawiał się nad tym, co mogło doprowadzić do tego, że chłopak się u nich zatrzymał. Skupił się na samym fakcie przebywania tutaj. Nieznajomy był brudny, wychudzony i cóż… nie pachniał najlepiej, jednak tego już nie chciał wypominać. Domyślał się, że w jego sytuacji utrzymywanie higieny nie było sprawą priorytetową, więc nie chciał tego ciągnąć. No i co on miał zrobić? Może lepiej było, gdy siedział na tym strychu i zastanawiał się, co za siła drapie w deski i hałasuje. Teraz tamten problem wydawał mu się jakoś mniej poważny, bo ciągle nie wierzył, że był realny. A ten chłopak był. Mógł go przecież zobaczyć i dotknąć. Czemu zawsze takie dziwne rzeczy spotykają właśnie jego?
    – Davin – powtórzył, przymykając lekko oczy. – Ładnie – stwierdził krótko. Imię to rzeczywiście było ładne, nigdy wcześniej nie poznał osoby, która miałaby tak właśnie na imię. No ale chłopak mógł kłamać. Jackson nie wiedział, czy na jego miejscu chciałby podawać swoje prawdziwe imię i nazwisko. Pewnie wszystko by zmyślił, chociaż kłamanie nie wychodziło mu najlepiej. Nie lubił kłamać. No ale jedynymi osobami, którym mógłby to zrobić, były te, które znał. A takie osoby zawsze najtrudniej się okłamywało. Z obcymi było prościej. Był przekonany, że Davinowi mógłby nazmyślać najróżniejsze rzeczy i chłopak nie miałby powodów, żeby mu nie wierzyć. No chyba, że spędził u nich w domu już jakiś czas i zdążył zapoznać się z niektórymi rzeczami. Myśl ta znów wprowadziła Jacksona w zakłopotanie. Było ono wywołane nie tylko tym, że w sumie nie wiedział z kim miał do czynienia, a był sam na sam z tą właśnie osobą, ale również tym, że nieznajomy mógł go obserwować od wielu dni i zdążył go przez to chociaż trochę poznać, podczas gdy blondyn nie wiedział o nim nic poza samym faktem istnienia. Nawet imię mogło nie być prawdziwe.
    – Myślę, że mógłbyś ściągnąć na siebie kłopoty… w takim stanie – powiedział. Davin był bowiem brudny, chudy i ogólnie wyglądał jak chodzące nieszczęście. Zdecydowanie zwróciłby na siebie uwagę nie tylko odpowiednich służb, zatroskanych ludzi czy turystów, ale też lokalnych przestępców. Przecież tyle się teraz słyszało o tych różnych zaginięciach. Bezdomny na pewno byłby łatwą zdobyczą. No a Jackson nie chciał mieć chłopaka na sumieniu i nie mógł go wypuścić w takim stanie. Pewnie jeszcze kiedyś przyjdzie mu zapłacić za jego uprzejmość i przesadzony poziom empatii. Ale to kiedyś.
    Na szczęście Davina nie trzeba było długo przekonywać. On sam pewnie postąpiłby dokładnie tak samo. Mógłby chodzić głodny, jednak nie wiedział, jak długo dałby radę wytrzymać bez umycia się. On sam mył się od razu, gdy wracał do domu, a później wieczorem, zanim położy się spać. No i każdy dzień zaczynał od mycia. Nie wyobrażał sobie, że mógłby inaczej, więc nawet nie chciał zastanawiać się, jaki potworny dyskomfort musiał czuć ciemnowłosy. Odprowadził go wzrokiem do łazienki. Jackson miał ten przywilej, że postanowiono zrobić mu własną łazienkę. Kiedyś, gdy był jeszcze dzieciaczkiem, na piętrze znajdowała się jedna duża łazienka, która mieściła się między sypialnią matki chłopaka, a pokojem, który obecnie jest sypialnią Parkera. Postanowiono jednak podzielić ją na pół, żeby zarówno matka Jacksona, jak i on posiadali swoje własne łazienki. Był to, jak się okazało, świetny pomysł.
    Gdy chłopak wszedł do łazienki, a Parker usłyszał dźwięk lecącej z kranu wody, podszedł do komody, w której trzymał ubrania. Wziął również jeden ze swoich ręczników, które trzymał w szafie. Zawsze miał ich dość sporo, bo jako fryzjer często mył sobie włosy, a zużyte ręczniki od razu wrzucał do kosza na pranie i wiecznie mu ich brakowało. Dlatego kupował sobie ich coraz więcej i teraz miał dość sporą kolekcję. Gdy już wszystko naszykował, to skierował się w stronę łazienki. Chciał położyć rzeczy na podłodze przed drzwiami, jednak chłopak ich nie zamknął, więc Jackson mógł się mu przyjrzeć i widok zmartwił go jeszcze bardziej.
    – Możesz się przebrać w coś, ubrania i ręcznik masz na podłodze przy drzwiach – powiedział i szybko zniknął za ścianą. Jakoś tak nie chciał budować niekomfortowej atmosfery. A przynajmniej nie chciał jej pogłębiać.

Davin Leighton
Myre
Przyjezdn*
21 lat/a, 170 cm
desperacko próbuje się odnaleźć w nowym życiu
Awatar użytkownika
Whispers of life
As hell is gettin' colder, I don't plan on gettin' older in this neighborhood.
Nigdy nie myślał o sobie, jako o problemie, przynajmniej nie odkąd ojciec wyrzucił go z domu. Mężczyzna musiał przecież poczuć wtedy ulgę, że pozbył się w końcu osoby, która sprowadziła na ich rodzinę wszystkie kłopoty i nieszczęście. Kiedy więc Dave wylądował na ulicy przestał był czyimkolwiek problemem, no przynajmniej na dłuższą metę, bo w obecnej chwili znalazłabym się na pewno garstka osób, której problemy sprawił. Tak, jak w tej konkretnej sytuacji sprawiał problemy Jacksonowi, chociaż trudno mu było w tym momencie tak gruntownie to analizować. Zdawał sobie sprawę, że nie wyglądał najlepiej, chociaż od dawna nie musiał patrzeć na siebie w lustrze, zajęty innymi rzeczami, jak na przykład walką o przetrwanie. Ze względu na swoją sytuację musiał wybierać pomiędzy zapewnieniem sobie jednej podstawowej potrzeby, a innej. Na pierwszeństwo wysuwało się zapewnienie sobie chociaż miejsca do spania i prowiantu, a higiena siłą rzeczy spychana zostawała na dalszy plan, chociaż czuł się sam ze sobą coraz gorzej. Nie miał więc wątpliwości, że wręcz odstraszał od siebie innych ludzi, chociaż do tej pory raczej nikt się nim za bardzo nie przejmował. Nie miał osób bliskich, a te nieznajome nie miały problemu, aby się od niego odsunąć, gdy coś im nie pasowało.
Davin bardzo wielu rzeczy też już nie zauważał i o wielu szybko zapominał, bo tak było łatwiej je znieść. Starał się skupiać na konkretnym celu, mając za zadaniem przedłużyć jego egzystencję na tym parszywym świecie chociaż o kilka dni. Po co to robił? Sam nie wiedział, ale dopóki miał jakąkolwiek motywację, nawet jeżeli jej nie rozumiał, to po prostu brnął w to dalej, przedzierając się przez mgłę z trudem, jakby do kostek przymocowane łańcuchem ciągnął za sobą kamienne kule.
Kiedy Jackson zwrócił uwagę na jego stan i zaproponował mu nawet prysznic, dla Davina to było coś niecodziennego. Sytuacja, która kiedyś w normalnych okolicznościach nie byłaby niczym dziwnym, tak teraz wydawała mu się na tyle niecodzienna, że nie był pewien jak się w niej w ogóle odnaleźć. Podobnie było w momencie, w którym otrzymał komplement. Zerknął wtedy na chłopaka trochę, jakby nie dowierzał, że ten mówi prawdę albo myśląc, że może się z niego nabija. Skinął tylko głową, zupełnie zapominając, aby zapytać i jego o imię. Z drugiej strony za góra kilka godzin opuści ten dom i nigdy tu nie wróci, tak jak pewnie nigdy nie spotka już Jacksona.
Na wzmiankę o kłopotach wzruszył lekko szczupłymi ramionami i opuścił wzrok. W końcu tak czy siak ściągał na siebie kłopoty, niezależnie jak wyglądał. Ostatecznie wracał na ulicę, narażając się na rzeczy, których większości jego rozmówca pewnie nawet sobie nie wyobrażał. Taka była teraz rzeczywistość Davina i przestał z tym walczyć, o ile kiedykolwiek to robił. Pomimo tych wszystkich trudności było lepiej, niż pod jednym dachem z ojcem.
W moim świecie kłopoty przychodzą niezależnie od mojego stanu 一 zauważył, chociaż nie było to podsycone żadnymi głębszymi uczuciami; ani rozbawieniem, jakoby był to żart dla rozluźnienia atmosfery, ani smutkiem czy złością, wskazując że Davinowi z tym ciężko. Powiedział to tak, jakby właśnie rozwodził się nad pogodą i mówił, że zbliżają się ciemne chmury, więc pewnie będzie padać.
Kiedy był już w łazience, stojąc przy umywalce i obserwując swoją twarz, po której spływały krople letniej wody, ponownie usłyszał głos Jacksona, co skłoniło go do tego, aby spojrzeć w stronę szpary w uchylonych drzwiach od łazienki. Zostawił je tak umyślnie, jakby obawiał się, że gdy je zamknie zostanie to odebrane w sposób negatywny, jakby miał zrobić coś wbrew zasadom lub prawu.
Zbliżył się powoli do drzwi, bardzo cicho, jakby dalej ukrywał się na strychu i za wszelką cenę nie chciał, aby ktokolwiek go usłyszał. Przecież było już po wszystkim. Czemu dalej tak bardziej się bał? Wstrzymał oddech, kiedy sięgał po ręcznik i rzeczy na przebranie, a potem wydusił z siebie tylko ciche:
Dziękuję. 一 Po czym cofnął się do łazienki i tym razem zamknął drzwi. Uzmysłowił sobie w końcu, że skoro miał okazję wziąć prysznic, to powinien z niej skorzystać, w końcu nie powtórzy się to prawdopodobnie przez bardzo długi czas. Rozebrał się więc i stanął w kabinie, a ciepła woda, która dotknęła jego skóry zamknęła go w jakiejś chwilowej bańce komfortu i bezpieczeństwa i nagle kilka minut pod prysznicem zdawało się trwać wieczność, więc kiedy już umył się i wyszedł na łazienkowej kafelki, aby się wytrzeć, nie był pewien czy minęło pięć minut czy pięć godzin. Osuszył skórę, a potem przetarł mokre kosmyki włosów, które szybko skręciły się w loki. Ubrania zdawały się za duże, mimo że Jackson był mniej więcej jego wzrostu. W końcu wyszedł, ściskając w dłoniach swoje własne ciuchy, którym przydałoby się pranie, chociaż z perspektywy kogoś bez problemów takich, jakie posiadał on, najlepiej byłoby po prostu z marszu wywalić je do śmieci.
Nikogo nie było w pokoju i wiedział, że właściwie powinien był wyjść, ale nie mógł oprzeć się pokusie, aby rozejrzeć się po wnętrzu. Był już tutaj kilka razy i z jakiegoś powodu dobrze się tutaj czuł. Pokój odrobinę przypominał mu jego własny, który zostawił za sobą, tak jak wszystko inne. Usiadł na łóżku, a potem położył się na boku, obiecując sobie, że to tylko na krótką chwilę, żeby odpocząć w wygodnym miejscu i pozycji. Podkulił bose stopy, rękami obejmując mocniej i przyciskając do piersi swoje ubrania, a potem przymknął oczy i nagle zapomniał o wszystkim, zapadając w niespokojną drzemkę.

Jackson Parker
Jackson Parker
Miejscow*
18 lat/a, 173 cm
uczeń i szkolący się fryzjer w szkoła i Lafitte Beauty Salon
Awatar użytkownika
Whispers of life
I’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
    Zamknął za chłopakiem drzwi. Nie chciał obserwować, jak ten siedział w łazience. Jednak przez dłuższy czas wpatrywał się w dzielącą ich przeszkodę. Nie miał bowiem nic innego do roboty i ciągle jeszcze analizował całą tę zaistniałą sytuację. Nie każdy miał bowiem w życiu momenty, kiedy na swoim strychu znajdował bezdomnych. Nikt nie uczył, co wtedy należało zrobić, a więc Jackson mógł jedynie rozmyślać. Najlogiczniejszym rozwiązaniem wydało mu się zawiadomienie odpowiednich służb. Jednak teraz, gdy miał okazję pomyśleć o tym wszystkim na spokojnie, dochodził do wniosku, że nie wiedział z kim miał do czynienia, a więc nie miał zielonego pojęcia, co skłoniło chłopaka do siedzenia na jego strychu. Bo przecież nikt nie włamuje się do obcych domów i nie pomieszkuje tam, jeśli nie ma ku temu odpowiednich powodów. Parker nie chciał wysyłać chłopaka do miejsca, z którego uciekł. A był teraz przekonany, że nieznajomy uciekł z domu, bo coś mu się tam działo. Oczywiście nie zapytał o to, więc jego wniosek mógł być całkowicie błędny, ale uczepił się go, jak rzep psiego ogona. I nie miał zamiaru puścić, o ile nie zostanie wyprowadzony z błędu. Pytanie tylko, kiedy mogło to nastąpić?
    Usłyszał, jak chłopak krzątał się po łazience. Nie miał tam zbyt wielu kosztownych rzeczy, a właściwie nie było tam nic, co mogłoby się nieznajomemu przydać. Może kilka kosmetyków i rzeczy do pielęgnacji, ale z tych raczej nie byłoby żadnego użytku. Nikt nie sprzedałby używanych kosmetyków, a więc chłopak mógłby je zużyć jedynie na siebie, ale aby to zrobić, musiałby mieć dostęp do czyjejś łazienki. A jeśli miałby dostęp do łazienki, to w każdej znalazłby takie same bądź podobne rzeczy. Nie opłacało się więc tego zabierać i nosić ze sobą. Jackson myślał o tym bardzo intensywnie.
    Spojrzał w telefon. Wiedział, że powinien zadzwonić do matki i o wszystkim jej opowiedzieć, ale jednocześnie uważał, że ta zrobiłaby dokładnie to, co chciał na samym początku zrobić Jackson. W końcu była prawnikiem, a więc kierowała się jakimś tam kodeksem i tym „co należy zrobić”. Czasami nie potrafił tego zrozumieć, bo przecież były sytuacje, w których to, co wydaje się słuszne, wcale takie nie było. Życie było bardzo skomplikowane, jeśli już ktoś mocniej się nad tym zastanowił. Szybko opuścił telefon, gdy usłyszał głos chłopaka.
    – Nie ma sprawy – powiedział, siląc się na dość słaby uśmiech. Nie wiedział, jak się zachowywać, więc aby o tym niezręcznym wydarzeniu nie myśleć, stwierdził, że zajmie się czymś i gdy tylko drzwi do łazienki zamknęły się za chłopakiem ponownie. Usłyszał dźwięk wody uderzającej o kabinę prysznicową. To pozwoliło mu się wymknąć i zejść schodami do kuchni. Jego babcia właśnie wchodziła do domu, co nieco zmroziło krew w jego żyłach, bo z całą pewnością nie spodziewał jej się tak szybko. Nie był przygotowany na spotkanie z kobietą, jednak do głowy wskoczyła mu myśl, że przecież nikt poza nim nie wie o nowym lokatorze. Musiał więc udawać, że wszystko było w porządku i zachowywać się normalnie. Uśmiechnął się do kobiety i wyjaśnił, dlaczego wygląda, jakby nie mył się przez tydzień. Był bowiem brudny od kurzu. Powiedział również, że nie udało mu się znaleźć pudełka i że na strychu poprzewracały się stare kartony, co jego babcia skwitowała niechętnym machnięciem dłonią. Żadnemu z domowników, nie chciało się wychodzić na strych. Na całe szczęście.
    Zaczął robić sobie jedzenie. Zrobił go trochę więcej. Dodatkowo zgarnął ze sobą kilka przekąsek pod pretekstem oglądania filmów. Zawsze, gdy oglądał filmy, to sobie coś podgryzał. Uważał, że jedzenie podczas oglądania było jedną z przyjemniejszych rzeczy całego doświadczenia i potrafiło umilić nawet najnudniejszy film. Jego babcia nie oponowała, powiedziała tylko, żeby zrobił jej kawę. Uporał się z tym dość szybko i powoli zaczął wracać do swojego pokoju.
    Przed wejściem do pokoju miał cichą nadzieję, że nieznajomego nie będzie w środku. Nie rozczarował się jednak, gdy zobaczył go śpiącego na jego łóżku, chociaż sam ten fakt nieco go zirytował. Zazwyczaj nie pozwalał innym, by wchodzili do jego pokoju, a już na pewno nie pozwalał im spać w łóżku tak bez pytania. No ale w końcu sam go tutaj przyprowadził, więc stwierdził, że tym razem przymknie oko. Nie chciał go obudzić, ale wiedział, że musiał to zrobić, więc położył jedzenie na podłodze i podszedł do łóżka, zachowując jednak bezpieczną odległość.
    – Ej, musisz wstać – powiedział cicho. Nie chciał krzyczeć, żeby jego babcia nie usłyszała, że z kimś rozmawiał.

Davin Leighton
Zablokowany

Wróć do „Rozgrywki”