001. Something haunts me
Najbardziej brakowało mu muzyki, bo to ona kiedyś wyznaczała ścieżkę w jego życiu. Bez niej gubił się coraz częściej, lawirował w labiryncie zapominanych twarzy i tych nowych, które bardzo chciałby zapomnieć, a nie potrafił. Czasami wszystko mu się mieszało, dni zlewały się ze sobą, a zapamiętywał tylko te krótkie momenty, w których zjadł coś porządnego lub było mu po prostu ciepło. Sam nie był pewien jak przetrwał ostatni rok, a o przyszłości nie myślał w ogóle, żyjąc tylko tu i teraz. Czasami, aby poczuć się chociaż trochę lepiej, wygrywał pokrzepiającą melodię w swoim umyśle, głównie zasypiając, o ile czuł się w miarę bezpiecznie. Od pamiętnego deszczowego wieczoru, podczas którego wdarł się na strych jednego z domów jednorodzinnych, to pozorne bezpieczeństwo odrobinę wzrosło, przynajmniej dopóki z dnia na dzień upewniał się, że może zostać tu dłuższy czas, bo nikt nie sprawdzał niepokojących skrzypnięć desek, gdy nieostrożnie położył stopę. Nocami, kiedy wszyscy spali, wychodził cicho jak myszka i schodził na dół, aby skraść niewielkie ilość jedzenia i czegoś się napić lub skorzystać z toalety. Był tak ostrożny, jakby od tego zależało jego życie. Nie chciał stracić takiej okazji, nie chciał znowu wylądować na ulicy, ale przecież wiedział, że tak nie będzie zawsze. Skoro jednak narazie mogło tak zostać, to postanowił przeciągać sytuację tak długo, jak tylko będzie w stanie.
Raz, podczas nieobecności domowników zakradł się do sypialni, jak podejrzewał, chłopaka który tu mieszkał. Przez kwadrans słuchał muzyki, co wywołało na jego twarzy uśmiech, a przecież tak dawno się nie uśmiechał. Ta chwila zapomnienia prawie kosztowała go zbyt wiele, więc więcej się na to nie odważył.
Nie tylko unikanie uwagi mieszkańców domu okazało się wyzwaniem, bo im dłużej pomieszkiwał na poddaszu, tym z jakiegoś powodu gorzej mu się spało. Koszmary przybierały na sile i czasami budził się, nie mogąc nabrać tchu. Ze łzami w oczach walczył o powietrze, starając się nie kaszleć. Słyszał dziwne odgłosy, co jednak spychał na karb starego budynku. Może gdzieś zalęgły się myszy? Może ptaki chodziły po dachu? Może jakieś inne, mniejsze zwierzęta, jak wiewiórki? Były jednak momenty, w których czuł czysty strach i nie potrafił tego uczucia do niczego dopasować, bo przecież nic mu w tych chwilach nie zagrażało. Tłumaczył to przykrymi wspomnieniami, może jakąś pamięcią ciała.
Dzisiejszy dzień nie różnił się niczym od poprzednich. Obudził się wcześnie. Otworzył szeroko oczy i zgarnął stary koc, którym nakrył się na głowę i zaczął liczyć do dziesięciu, czekając aż paniczne uczucie, że coś było nie w porządku, zniknie. Czyżby kolejny koszmar, którego nawet nie pamiętał, a po którym zostało tylko nieprzyjemne echo?
Odetchnął głęboko, nierówno, a potem drugi raz i trzeci, aż w końcu mógł nabrać swobodnie tchu i uspokoić szaleńczy bieg serca. Kilka chwili później zapadł w drzemkę, a podczas snu ruchem dłoni zsunął koc z twarzy, bo zrobiło mu się za gorąco. Kosmyki włosów zakrywały mu częściowo oczy, poruszające się nerwowo pod powiekami.
Kiedy ocknął się, zbudzony odgłosem kroków, słońce zaglądało przez niewielkie okno, częściowo oświetlając strych. Przekręcił się na bok, chwilę dochodząc do siebie i nasłuchując. Czy to możliwe, że w końcu ktoś postanowił się tu zapuścić? Zerwał się do siadu, złapał za koc i wycofał się w kąt, zakrywając się aż po szyję, podciągając nogi na klatkę piersiową. Wyczekiwał, zastanawiając się czy zdążyłby wyjść przez okno, zanim ktokolwiek by go nakrył. Wystraszył się, że w pośpiechu wpadłby z drzewa i zrobił sobie krzywdę, poza tym strach go sparaliżował, a przez to że wstrzymał powietrze zaczął czuć duszności.
Jackson Parker