Miejsca takie jak The Rose Noire zmieniały perwersyjne żądze w śmiałe pragnienia. Luksus odzierał ze wstydu i pozwalał gościom skuteczniej się oszukiwać. Eleganckie wnętrza i doskonale wykwalifikowana obsługa sprawiły, że klienci czuli się wyjątkowi, choć większość z nich i tak zapewne cierpiała już na przerost ego. W wygodnych fotelach i przy dobrej muzyce można było niemal zapomnieć, że to miejsce było tak naprawdę wyjątkowo drogim burdelem.
George nie musiał się tak oszukiwać. Nie wyrzekał się swoich pragnień i dawno już wyleczył z wyrzutów sumienia. Na dodatek miał dziś za sobą naprawdę męczący dzień, który rozpoczął od dyskusji na temat tego, dlaczego kubek wylądował w zlewie zamiast w zmywarce, skoro dzieli je 30 cm, a zakończył niespodziewanym zerwaniem negocjacji w dużej sprawie, której finał w sądzie nie był pewny. Ostatnią godzinę spędził więc na zapewnianiu swojej klientki, że wygrają, chociaż szansę na zwycięstwo były mniej więcej takie, jak na spektakularną porażkę. Powinien wrócić do domu i jeszcze raz przejrzeć dokumentu, upewniając się, że przyjęta przez niego linia obrony uwzględnia wszelkie aspekty sprawy, ale najpierw potrzebował się zrelaksować.
Wybrał miejsce na uboczu, opadając na miękką kanapę z wyraźną przyjemnością. Przyjął swobodną pozę, opierając rękę na podłokietniku, a drugą zbierając jakiś pyłek z ciemnych spodni w szare prążki. Założył nogę na nogę, leniwie kołysząc migdałowym noskiem brązowych monków z matowymi sprzączkami. W oczekiwaniu na obsługę wziął głębszy oddech, a biała koszula napięła się na szerokiej piersi. Wyczuł tę ciężką mieszankę najróżniejszych perfum, która gdyby była wyraźniejsza, mogłaby przyprawiać o zawrót głowy. Jeszcze raz rozejrzał się po wnętrzu, które przypominało trochę buduar damy sprzed jakiś dwustu lat.
Chciał wypić dobrą whisky i spędzić wieczór w miłym towarzystwie. Nie potrzebował seksu. Za to nie musiał płacić. Poza tym w tej chwili był prawdopodobnie zbyt zmęczony na wyuzdane zabawy. Miał za to ochotę na kogoś, kogo jedynym zadaniem tego wieczoru będzie poprawienie mu humoru, doprawiając wyrazisty smak złotego alkoholu śmiałymi żartami i słodkim uśmiechem. Potrzebował odrobiny wyrozumiałości, taktu i niezobowiązującego flirtu. Chciał być zabawiany. To będzie przyjemna odmiana, po całym dniu spędzonym na znoszeniu dąsów wszechświata.
Przesunął spojrzeniem po butelkach na barze, zastanawiając się, na co ma dziś ochotę. Wybór alkoholi był zadowalający nawet dla konesera, widać dbano tu o każdy szczegół. Nabrał ochoty na jakiegoś single malta o lekkim i łagodnym profilu bez tej charakterystycznej dymnej nuty i pozostawiający na języku wyraźny posmak wanilii. Takim trunkiem mógł delektować się znawca i początkujący miłośnik mocniejszych alkoholi. I dokładnie takiego towarzystwa też szukał. Słodkiego, łagodnego i niedoświadczonego. Drobnej przyjemności, która na moment pozwoli mu się odprężyć.
Uniósł dłoń, by rozpiąć kołnierzyk koszuli i poluźnić formalny strój, mając nadzieję, że The Rose Noire zaspokoi dzisiaj oba jego kaprysy.
julien s. traverse
-
ABOUT MELemme promise one more time that things will change
-
ABOUT MEyou've been looking for a wreck like me, a perfect catastrophic harmony.
010
Scena dzisiaj nie należała do niego, czego skutkiem był niezadowolony grymas na delikatnej buzi. Starał się. Choreografia była skończona i dopięta na ostatni guzik, a giętkie ciało młodzieńca rwało się, aby właśnie d z i s i a j podbić ciemną podłogę, wyginając kończyny w sposób niemal nienaturalny. Artystyczny. Delikatny, pełen gracji, a jednak z pazurem. Subtelność, podsycona małą prowokacją, prosto dla nacieszenia oka gburowatych bogaczy, dla których była to wysoka rozrywka. Tuż przed tym, jak zabierali jego kolegów i koleżanki na pięterko, a tam nie czerpali przyjemności już tylko z oglądania. Tam działo się więcej, choć noga Juliena nigdy nie postała w żadnym z pokoi. Jego miejsce było na środku bądź przy stolikach, czule i słodko poddając się The Rose Noire nie było jego ulubionym miejscem. Wnętrze, choć bogate i ekskluzywne — przytłaczało. Współpracownicy, choć mili, otwarci i często robiący to z konieczności — zasmucali. Pracodawca, choć hojny, dobry i wrażliwy na sztukę — potrafił przerażać wyższością.
Ale Julien miał marzenia. Marzenia, do których dążył i żył po to, aby je spełnić, a do tego potrzebował pieniędzy. I tutaj mógł je uzyskać szybko, sprawnie i w sporej ilości.
Zazwyczaj był proszony do stolika. Menu, to f a k t y c z n e, nie z drogimi alkoholami, nadawało możliwość wyboru. Był jednym z nich. Zdarzali się jednak goście, którzy nie szukali niczego konkretnego, a osoby towarzyszące miały się po prostu natrafić. I Julien wyczekiwał. Pośród krótkiego marudzenia szeptem do barmana, popijając powoli lampkę słodkiego, białego wina, spodziewał się sygnału od obsługi, zgrabnie manewrującej tacami z drinkami. Chodzili cicho, jak cienie, nie zwracali na siebie zbytniej uwagi. Kulturalni, grzeczni i wyrozumiali; tutaj wszystko działo się w sekrecie. I nadeszła jego kolej, gdy tuż za piękną, długowłosą kelnerką, skierował się do jednego ze stolików, pozwalając jej na zaniesienie zamówionego whisky i dolanego przez barmana słodkiego wina do jego kieliszka. Prezentował się dobrze, jak należało. Szczupły, wysoki młodzieniec o nieco niesfornych włosach, odziany w białą, jedwabną koszulę z dekoltem w serek. Odkrywała obojczyki. Czarne garniturowe spodnie, podkreślały talię. Ubiór cieszący się popularnością wśród pań i panów.
— Dobry wieczór, Monsieur — delikatny, czarujący uśmiech przyozdobił twarz Traverse'a, gdy przesunął palcami po zagłówku fotela naprzeciwko, stając tuż obok niego. Skinął grzecznie głową. Zazwyczaj lubili francuski; wszyscy byli tacy sami. — Pozwoli Pan, że zaoferuję swoje towarzystwo? — nie dopytywał, czy siedzący na przeciwko mężczyzna wolałby kobietę. To była rola obsługi. Nie bez powodu przyszedł zaraz za kelnerką. Czekał na pozwolenie. — Gwarantuję miły wieczór — dodał zachęcająco, unosząc kącik ust nieco wyżej, choć nie był nachalny. Z pokorą przyjąłby odnowę, proponując kogoś innego. Lubili też w y b i e r a ć.
george douglas
-
ABOUT MELemme promise one more time that things will change
Właśnie odrywał usta od szklanki, a wyrazista whisky zaczęła rozpływać się po języku, przechodząc subtelnie od bogatego smaku alkoholu po głęboką słodycz wanilii i karmelu, kiedy przy jego stoliku stanął Julien. Jego źrenice rozszerzyły się, jakby zobaczył ducha, a trunek natychmiast podrażnił gardło. George zakrztusił się drogą whisky, którą odstawił gwałtownie na stolik, jednocześnie zakrywając usta wierzchem dłoni. Potrzebował chwili, by zapanować nad dyskretnym kaszlem, podczas gdy niedowierzanie tworzyło wybuchową mieszankę z zażenowaniem. Może jednak tylko się pomylił?
Sięgnął po serwetkę, by eleganckim gestem wytrzeć sobie kącik ust i dopiero po chwili zdecydował się ponownie podnieść wzrok na chłopaka, który zaproponował mu swoje towarzystwo.
Na jego nieszczęście Julien był nadal niemożliwie podobny do dzieciaka ze zdjęcia, które przesłała mu Thérèse z dopiskiem, by trzymał się od niego z daleka. Po tym wydarzeniu George postanowił zdecydowanie podnieść wiek mężczyzn i kobiet, z którymi się widywał. Zorientował się, że od dłuższej chwili przygląda się szczeniakowi w milczeniu. Nieświadomie czynił porównania i doszukiwał się w nim jakichś podobieństw do oblicza, które każdego poranka oglądał w lustrze, a jednocześnie miał nadzieję, że to tylko złudne podobieństwo. W końcu ledwie pamiętał tamto niewyraźne zdjęcie. Nie przyjrzał mu się dość uważnie, a teraz zmęczony umysł płatał mu figla.
Niemożliwe, żeby los tak z niego zakpił.
— Dobry wieczór, zapraszam — otrząsnął się z tego odrętwienia i wskazał mu uprzejmym gestem miejsce naprzeciwko siebie. Odruchowo sięgnął po stojącą na stoliku szklankę, oparł na niej dłoń, drażniąc opuszkę kciuka o jej rant, ale szybko zrezygnował z podniesienia jej do ust. — Przepraszam, uznajmy, że twoja uroda pozbawiła mnie…—
Wyświechtany, przyjemnie lekki i żartobliwy komplement zamarł mu na ustach. Oparł się mocniej na kanapie, ale nie po to, by przyjąć wygodną pozycję, tylko zwiększyć dystans. George był człowiekiem, któremu kompletnie obce są uczucia niezręczności czy zakłopotania, ale w tej chwili miał ochotę po prostu uciec. Dokładnie tak jak zrobił to dwadzieścia trzy lata temu i nawet nie próbować potwierdzić swoich przekonań. Nie potrafił jednak. Jeżeli to naprawdę był jego syn, musiał wiedzieć. Gdzieś na dnie czaiła się też ciekawość, chęć poznania go, której wyrzekał się przez te wszystkie lata, ale jeśli naprawdę to on stał teraz przed nim, rozgorzała z nieodpartą mocą.
Poza tym, jeśli to jego syn, to nie ma mowy, żeby pracował w burdelu. Nieważne z jak ładnym wystrojem i wysokimi cenami.
Nie powinien jednak zaczynać poznawania go od żenująco słodkich słówek. Nie miał pojęcia, jak w ogóle powinien się zachować, więc postanowił grać na czas.
— Mam za sobą naprawdę męczący dzień — stwierdził otwarcie z ujmującą bezradnością, przyjmując tę swobodną pozę i lekki ton, które mogły z łatwością zjednywać mu sympatię, gdy w ten subtelny sposób skracał dystans, ale jednocześnie kompletnie go nie niwelował. — Jak ci na imię? — dopytał, mając nadzieję, że chłopak ma na imię John albo jakoś tak podobnie, nawet jeśli pospolite imię zdawało się kompletnie do niego nie pasować. Julienów jest jednak na pewno sporo na świecie. Przesunął kciukiem po krawędzi podłokietnika. — Opowiedz mi coś więcej o sobie. Skąd ten francuski akcent? — poprosił przekonany, że chłopak ma zapewne już na pamięć wyuczoną jakąś czarującą odpowiedź. Nawet jeśli nie byłaby jednak szczera, mogła mu całkiem sporo powiedzieć o siedzącym przed nim młodym mężczyźnie i tym samym rozwiać jego wątpliwości.
julien s. traverse
Sięgnął po serwetkę, by eleganckim gestem wytrzeć sobie kącik ust i dopiero po chwili zdecydował się ponownie podnieść wzrok na chłopaka, który zaproponował mu swoje towarzystwo.
Na jego nieszczęście Julien był nadal niemożliwie podobny do dzieciaka ze zdjęcia, które przesłała mu Thérèse z dopiskiem, by trzymał się od niego z daleka. Po tym wydarzeniu George postanowił zdecydowanie podnieść wiek mężczyzn i kobiet, z którymi się widywał. Zorientował się, że od dłuższej chwili przygląda się szczeniakowi w milczeniu. Nieświadomie czynił porównania i doszukiwał się w nim jakichś podobieństw do oblicza, które każdego poranka oglądał w lustrze, a jednocześnie miał nadzieję, że to tylko złudne podobieństwo. W końcu ledwie pamiętał tamto niewyraźne zdjęcie. Nie przyjrzał mu się dość uważnie, a teraz zmęczony umysł płatał mu figla.
Niemożliwe, żeby los tak z niego zakpił.
— Dobry wieczór, zapraszam — otrząsnął się z tego odrętwienia i wskazał mu uprzejmym gestem miejsce naprzeciwko siebie. Odruchowo sięgnął po stojącą na stoliku szklankę, oparł na niej dłoń, drażniąc opuszkę kciuka o jej rant, ale szybko zrezygnował z podniesienia jej do ust. — Przepraszam, uznajmy, że twoja uroda pozbawiła mnie…—
Wyświechtany, przyjemnie lekki i żartobliwy komplement zamarł mu na ustach. Oparł się mocniej na kanapie, ale nie po to, by przyjąć wygodną pozycję, tylko zwiększyć dystans. George był człowiekiem, któremu kompletnie obce są uczucia niezręczności czy zakłopotania, ale w tej chwili miał ochotę po prostu uciec. Dokładnie tak jak zrobił to dwadzieścia trzy lata temu i nawet nie próbować potwierdzić swoich przekonań. Nie potrafił jednak. Jeżeli to naprawdę był jego syn, musiał wiedzieć. Gdzieś na dnie czaiła się też ciekawość, chęć poznania go, której wyrzekał się przez te wszystkie lata, ale jeśli naprawdę to on stał teraz przed nim, rozgorzała z nieodpartą mocą.
Poza tym, jeśli to jego syn, to nie ma mowy, żeby pracował w burdelu. Nieważne z jak ładnym wystrojem i wysokimi cenami.
Nie powinien jednak zaczynać poznawania go od żenująco słodkich słówek. Nie miał pojęcia, jak w ogóle powinien się zachować, więc postanowił grać na czas.
— Mam za sobą naprawdę męczący dzień — stwierdził otwarcie z ujmującą bezradnością, przyjmując tę swobodną pozę i lekki ton, które mogły z łatwością zjednywać mu sympatię, gdy w ten subtelny sposób skracał dystans, ale jednocześnie kompletnie go nie niwelował. — Jak ci na imię? — dopytał, mając nadzieję, że chłopak ma na imię John albo jakoś tak podobnie, nawet jeśli pospolite imię zdawało się kompletnie do niego nie pasować. Julienów jest jednak na pewno sporo na świecie. Przesunął kciukiem po krawędzi podłokietnika. — Opowiedz mi coś więcej o sobie. Skąd ten francuski akcent? — poprosił przekonany, że chłopak ma zapewne już na pamięć wyuczoną jakąś czarującą odpowiedź. Nawet jeśli nie byłaby jednak szczera, mogła mu całkiem sporo powiedzieć o siedzącym przed nim młodym mężczyźnie i tym samym rozwiać jego wątpliwości.
julien s. traverse
-
ABOUT MEyou've been looking for a wreck like me, a perfect catastrophic harmony.
Nigdy wcześniej nie widział siedzącego przed nim mężczyzny, co mogło świadczyć o tym, że nie był tutaj stałym gościem, albo akurat trafiał na momenty, kiedy Julien nie był obecny. Niektórych znał już za dobrze; ktoś mógłby pomyśleć, że nawet się z nimi p r z y j a ź n i ł, gdy to najczęściej on towarzyszył im w kolacjach bądź pozaklubowych bankietach, a jednak Traverse nie lubił być ulubieńcem. Pieniądze, jakie dostawał od takich f a n ó w były tego warte, ale idące zaraz za tym poczucie obowiązku sprawiało, że wolał towarzyszyć nowym osobom, każdej z nich wpajając tę samą śpiewkę i nie potrzebując szczególnie się starać.
Tyle, że jeszcze żaden z nowych klientów nie zareagował na jego widok w ten sposób. Nagły, dyskretny kaszel i wymalowany szok na twarzy nieznajomego wprawił go w delikatną konsternację, gdy nieśmiało podniósł brew do góry, jakby zadając pytanie — o co chodzi? — a jednak nie wypowiedział go, kątem oka zerkając pod nieoświetloną stronę sali, gdzie czaili się ochroniarze. Kto wie, facet przed nim mógł nagle dostać zapaści i chociaż nie wyglądał na aż tak starego — Julien bywał ze starszymi — to nigdy nie mógł być pewien.
Na szczęście, okazało się, że mężczyzna nie planuje tutaj zejść, co byłoby bardzo problematyczne. Kiwnął zatem głową na zaproszenie, zgrabnie zajmując miejsce naprzeciwko i uśmiechnął się słodko, pozwalając na błysk krótkiego rozbawienia i politowania w młodzieńczych oczach. — Proszę się nie martwić, gdybym coś akurat pił, zareagowałbym tak samo na Pana widok — zarechotał, przechylając nieznacznie głowę na bok, kiedy wchodził w rolę, tym samym najczęściej podbijając serca swoich klientów. Zwrócił uwagę na urwanie zdania, jednak nie drążył tematu; do czynienia miał często z g o r s z y m i przypadkami, niż siedzący przed nim George, a jednak zawsze potrafił wyjść z tego z twarzą. Rzucił okiem na jego pozycję, samemu sprawiając, że jego była nieco wygodniejsza, gdy usiadł nie po męsku, nieco nasuwając nogę na własne kolano, a jednak nie w tak zgrabnym geście, jak zrobiłaby to kobieta. Nadal był chłopcem, o czym świadczyły nieco rozwarte uda w rozkroku.
— Przykro mi to słyszeć. Chętnie Pana wysłucham albo odsunę od tego myśli — zapewnił, przyglądając się mu. Widział dziwną niepewność w jego ruchach, przez co z góry przypinał mu łatkę n o w e g o. Bardzo możliwe, że należał do tej grupy, która wstydziła się obecności w klubie i tym, że uciechy musiał szukać w ludziach, którzy dostawali pieniądze za towarzystwo. Bywało to nawet rozczulające, tak samo, jak i przykre. — Julien — przedstawił się, sięgając zaraz po lampkę ze swoim winem, aby upić z niej niewielki łyk. — Ale może się Pan zwracać jak tylko chce. Jak ja powinienem się zwracać? — kontynuował, pozwalając sobie na kolejny, słodki uśmiech w kierunku g o ś c i a. Przyzwyczajony był także do tego, że czasem odgrywał narzucone role — nie zawsze bywał Julienem, czasami nadawali mu inne imiona, albo słodkie przezwiska. — Z duszy. Francuski to język miłości i sztuki, rozpieszcza, należy więc mówić po francusku bądź z akcentem, aby nadać ładnym słowom przyjemny łaskot — odpowiedział, ukrywając swoje zdziwienie pytaniem. Zdarzało się, że pytali i prosili o opowieść o nim samym, ale dużo częściej opowiadali o sobie, chcąc, aby ktoś ich wysłuchał, doradził, pogłaskał po głowie. Delikatny, rozbawiony uśmiech zmienił się zaraz w chichot, bo mimo tego, że był pewien swoich słów, chwilowo odszedł do czarowania, opierając łokieć na kolanie, a na zewnętrznej stronie dłoni podbródek. — Pochodzę z francuskiej prowincji w Kanadzie. Jeszcze nie zostałem dostatecznie zamerykanizowany — dodał, ż a r t u j ą c.
— Zna Pan francuski? — zapytał z uniesioną brwią, bo kto wie, może mogli sobie porozmawiać w ojczystym języku Juliena. To może odrobinę poprawiłoby ten wieczór.
george douglas
Tyle, że jeszcze żaden z nowych klientów nie zareagował na jego widok w ten sposób. Nagły, dyskretny kaszel i wymalowany szok na twarzy nieznajomego wprawił go w delikatną konsternację, gdy nieśmiało podniósł brew do góry, jakby zadając pytanie — o co chodzi? — a jednak nie wypowiedział go, kątem oka zerkając pod nieoświetloną stronę sali, gdzie czaili się ochroniarze. Kto wie, facet przed nim mógł nagle dostać zapaści i chociaż nie wyglądał na aż tak starego — Julien bywał ze starszymi — to nigdy nie mógł być pewien.
Na szczęście, okazało się, że mężczyzna nie planuje tutaj zejść, co byłoby bardzo problematyczne. Kiwnął zatem głową na zaproszenie, zgrabnie zajmując miejsce naprzeciwko i uśmiechnął się słodko, pozwalając na błysk krótkiego rozbawienia i politowania w młodzieńczych oczach. — Proszę się nie martwić, gdybym coś akurat pił, zareagowałbym tak samo na Pana widok — zarechotał, przechylając nieznacznie głowę na bok, kiedy wchodził w rolę, tym samym najczęściej podbijając serca swoich klientów. Zwrócił uwagę na urwanie zdania, jednak nie drążył tematu; do czynienia miał często z g o r s z y m i przypadkami, niż siedzący przed nim George, a jednak zawsze potrafił wyjść z tego z twarzą. Rzucił okiem na jego pozycję, samemu sprawiając, że jego była nieco wygodniejsza, gdy usiadł nie po męsku, nieco nasuwając nogę na własne kolano, a jednak nie w tak zgrabnym geście, jak zrobiłaby to kobieta. Nadal był chłopcem, o czym świadczyły nieco rozwarte uda w rozkroku.
— Przykro mi to słyszeć. Chętnie Pana wysłucham albo odsunę od tego myśli — zapewnił, przyglądając się mu. Widział dziwną niepewność w jego ruchach, przez co z góry przypinał mu łatkę n o w e g o. Bardzo możliwe, że należał do tej grupy, która wstydziła się obecności w klubie i tym, że uciechy musiał szukać w ludziach, którzy dostawali pieniądze za towarzystwo. Bywało to nawet rozczulające, tak samo, jak i przykre. — Julien — przedstawił się, sięgając zaraz po lampkę ze swoim winem, aby upić z niej niewielki łyk. — Ale może się Pan zwracać jak tylko chce. Jak ja powinienem się zwracać? — kontynuował, pozwalając sobie na kolejny, słodki uśmiech w kierunku g o ś c i a. Przyzwyczajony był także do tego, że czasem odgrywał narzucone role — nie zawsze bywał Julienem, czasami nadawali mu inne imiona, albo słodkie przezwiska. — Z duszy. Francuski to język miłości i sztuki, rozpieszcza, należy więc mówić po francusku bądź z akcentem, aby nadać ładnym słowom przyjemny łaskot — odpowiedział, ukrywając swoje zdziwienie pytaniem. Zdarzało się, że pytali i prosili o opowieść o nim samym, ale dużo częściej opowiadali o sobie, chcąc, aby ktoś ich wysłuchał, doradził, pogłaskał po głowie. Delikatny, rozbawiony uśmiech zmienił się zaraz w chichot, bo mimo tego, że był pewien swoich słów, chwilowo odszedł do czarowania, opierając łokieć na kolanie, a na zewnętrznej stronie dłoni podbródek. — Pochodzę z francuskiej prowincji w Kanadzie. Jeszcze nie zostałem dostatecznie zamerykanizowany — dodał, ż a r t u j ą c.
— Zna Pan francuski? — zapytał z uniesioną brwią, bo kto wie, może mogli sobie porozmawiać w ojczystym języku Juliena. To może odrobinę poprawiłoby ten wieczór.
george douglas
-
ABOUT MELemme promise one more time that things will change
Jasne, że Julien zakrztusiłby się na jego widok, gdyby wiedział, kim prawdopodobnie był dla niego George.
Darował sobie tę uwagę, bo wciąż nie mógł uwierzyć, że jego syn miałby pracować w takim miejscu. Jeśli już kiedykolwiek poświęcał myśl jego przyszłości, widział go raczej w roli obiecującego lekarza albo przyszłego króla doliny krzemowej, ale na pewno nie jako… chłopca do towarzystwa. Nie zareagował na zgrabną odpowiedź, która swoją odrobinę kpiącą formą skłaniała do udzielenia odpowiedzi i z powodzeniem mogłaby podtrzymać konwersację w zajmującym tonie, gdyby naprzeciw Juliena nie siedział jego skonsternowany i wyraźnie zakłopotany o j c i e c.
George nie pamiętał, kiedy ostatnim razem zdarzyło mu się zapomnieć języka w gębie.
Obserwował, jak chłopak rozsiada się przy jego stoliku. Przyglądał mu się z zainteresowaniem, które wydawało się nieprzyjemnie surowe i oceniające, nie miało w sobie tłumionej pasji śmiałych wyobrażeń. Wciąż próbował odnaleźć w siedzącym przed nim młodym mężczyźnie jakieś jednoznaczne podobieństwo albo drobnostkę, która pozwoliłaby mu zaprzeczyć tym absurdalnym przypuszczeniem.
Kanapa wydawała mu się niewygodna, powietrze zbyt ciężko, a smak whisky mdląco słodki. Wrażenie to nasiliło się, kiedy chłopak się przedstawił. George wciąż jeszcze mógł uznać to za przypadek. Wstać z kanapy, przeprosić uprzejmie Juliena, zostawić jakiś niezasłużony i niemożliwie duży napiwek i nigdy tu nie wrócić. Może jednak była to jedyna okazja, by poznać swojego dzieciaka. Nawet jeśli Goerge nie wierzył w przeznaczenie, to jednak trudno zignorować tak niefortunny zbieg okoliczności. Obserwował, jak wargi chłopaka przylegają do brzegu kieliszka, spijając łyk białego wina.
Jak ja powinienem się do pana zwracać?
Tato.
Kącik jego ust powędrował minimalnie do góry w ironicznym uśmiechu, którego Julien powodu mógł się jedynie domyślać. Los postanowił go w końcu ukarać, a miał za co. George roztarł nasadę nosa, próbując opanować kotłujące się w głowie myśli. Żart wcale go nie rozbawił, a gdy chłopak przechylił się w jego kierunku, prawnik mógł lepiej przyjrzeć się przystojnej twarzy i melodyjnemu chichotowi, który zabierał go z powrotem do okresu studiów. Można zignorować jeden czy dwie zbiegi okoliczności, ale trudno udawać ślepego, gdy jest ich tak wiele.
George zemdliło na myśl o tym, że jego własny syn spędzał wieczory na zabawianiu znużonych życiem i samotnych starców, z którymi nikt inny nie potrafił wytrzymać. Z jeszcze większą zgrozą odkrył, że sam w tej chwili był jednym z nich. Jeśli tak było, nie mógł ciągnąć tej gry i pozwolić, żeby jego własny syn go zabawiał i uwodził podczas kolacji. Po czymś taki nie było mowy o normalnej relacji. Nie, żeby zamierzał o taką zabiegać.
— Mam na imię George — przedstawił się, zgrabnie przechodząc na francuski, który przypominał mu te kilkanaście miesięcy spędzonych z Thérèse u boku, która też twierdziła, że komplementy powinno się prawić po francusku i tak też rozmawiać o marzeniach, bo angielski jest językiem biznesu. Może więc i język Victora Hugo nadawał się do rozmów o odległej przeszłości? To z Thérèse rozmawiał w tym języku, nabierając wprawy we właściwym akcentowaniu i wymawianiu zgłosek, dzięki czemu nawet po latach brzmiał zadziwiająco poprawnie. — Miło cię poznać, Julienie — dodał, wypowiadając te słowa z tą dziwną powagą, która dodała zwyczajowej kurtuazji niespodziewanej wagi, bo to spotkanie miało dla nich oboje ogromne znaczenie, tylko gówniarz jeszcze o tym nie wiedział. Usiadł wyprostowany, pewny siebie, odzyskując rezon i powagę. Znów w całej jego postawie odbiła się drażniąca pewność siebie. — Mogę ci zadać jeszcze jedno niedyskretne pytanie? — Tym razem nie poczekał na odpowiedź, kontynuując po francusku. — Czy twoja matka ma na imię Thérèse?
julien s. traverse
Darował sobie tę uwagę, bo wciąż nie mógł uwierzyć, że jego syn miałby pracować w takim miejscu. Jeśli już kiedykolwiek poświęcał myśl jego przyszłości, widział go raczej w roli obiecującego lekarza albo przyszłego króla doliny krzemowej, ale na pewno nie jako… chłopca do towarzystwa. Nie zareagował na zgrabną odpowiedź, która swoją odrobinę kpiącą formą skłaniała do udzielenia odpowiedzi i z powodzeniem mogłaby podtrzymać konwersację w zajmującym tonie, gdyby naprzeciw Juliena nie siedział jego skonsternowany i wyraźnie zakłopotany o j c i e c.
George nie pamiętał, kiedy ostatnim razem zdarzyło mu się zapomnieć języka w gębie.
Obserwował, jak chłopak rozsiada się przy jego stoliku. Przyglądał mu się z zainteresowaniem, które wydawało się nieprzyjemnie surowe i oceniające, nie miało w sobie tłumionej pasji śmiałych wyobrażeń. Wciąż próbował odnaleźć w siedzącym przed nim młodym mężczyźnie jakieś jednoznaczne podobieństwo albo drobnostkę, która pozwoliłaby mu zaprzeczyć tym absurdalnym przypuszczeniem.
Kanapa wydawała mu się niewygodna, powietrze zbyt ciężko, a smak whisky mdląco słodki. Wrażenie to nasiliło się, kiedy chłopak się przedstawił. George wciąż jeszcze mógł uznać to za przypadek. Wstać z kanapy, przeprosić uprzejmie Juliena, zostawić jakiś niezasłużony i niemożliwie duży napiwek i nigdy tu nie wrócić. Może jednak była to jedyna okazja, by poznać swojego dzieciaka. Nawet jeśli Goerge nie wierzył w przeznaczenie, to jednak trudno zignorować tak niefortunny zbieg okoliczności. Obserwował, jak wargi chłopaka przylegają do brzegu kieliszka, spijając łyk białego wina.
Jak ja powinienem się do pana zwracać?
Tato.
Kącik jego ust powędrował minimalnie do góry w ironicznym uśmiechu, którego Julien powodu mógł się jedynie domyślać. Los postanowił go w końcu ukarać, a miał za co. George roztarł nasadę nosa, próbując opanować kotłujące się w głowie myśli. Żart wcale go nie rozbawił, a gdy chłopak przechylił się w jego kierunku, prawnik mógł lepiej przyjrzeć się przystojnej twarzy i melodyjnemu chichotowi, który zabierał go z powrotem do okresu studiów. Można zignorować jeden czy dwie zbiegi okoliczności, ale trudno udawać ślepego, gdy jest ich tak wiele.
George zemdliło na myśl o tym, że jego własny syn spędzał wieczory na zabawianiu znużonych życiem i samotnych starców, z którymi nikt inny nie potrafił wytrzymać. Z jeszcze większą zgrozą odkrył, że sam w tej chwili był jednym z nich. Jeśli tak było, nie mógł ciągnąć tej gry i pozwolić, żeby jego własny syn go zabawiał i uwodził podczas kolacji. Po czymś taki nie było mowy o normalnej relacji. Nie, żeby zamierzał o taką zabiegać.
— Mam na imię George — przedstawił się, zgrabnie przechodząc na francuski, który przypominał mu te kilkanaście miesięcy spędzonych z Thérèse u boku, która też twierdziła, że komplementy powinno się prawić po francusku i tak też rozmawiać o marzeniach, bo angielski jest językiem biznesu. Może więc i język Victora Hugo nadawał się do rozmów o odległej przeszłości? To z Thérèse rozmawiał w tym języku, nabierając wprawy we właściwym akcentowaniu i wymawianiu zgłosek, dzięki czemu nawet po latach brzmiał zadziwiająco poprawnie. — Miło cię poznać, Julienie — dodał, wypowiadając te słowa z tą dziwną powagą, która dodała zwyczajowej kurtuazji niespodziewanej wagi, bo to spotkanie miało dla nich oboje ogromne znaczenie, tylko gówniarz jeszcze o tym nie wiedział. Usiadł wyprostowany, pewny siebie, odzyskując rezon i powagę. Znów w całej jego postawie odbiła się drażniąca pewność siebie. — Mogę ci zadać jeszcze jedno niedyskretne pytanie? — Tym razem nie poczekał na odpowiedź, kontynuując po francusku. — Czy twoja matka ma na imię Thérèse?
julien s. traverse
-
ABOUT MEyou've been looking for a wreck like me, a perfect catastrophic harmony.
Bywali dziwni. Na tyle, że Julien często zastanawiał się, czy nie odejść od stolika i nie poprosić ochroniarza o wyproszenie jegomościa, bo to zdecydowanie nie było na jego nerwy. Zdarzały się też przypadki, kiedy od ciągłego jazgotu emocjonalnego, łez i wylewania pretensji miał ochotę tylko wyzerować najbliższą butelkę wina, przeprosić i polecić dobrego terapeutę. Byli też tacy, którzy mało mówili, oczekując czystego zabawiania — jakby osoby towarzyszące były p a c y n k a m i, błaznami na dworze królewskim, albo czystymi żartownisami, z których to można było czerpać uciechę.
I ci, którzy umniejszali. Ci, którzy przychodzili tutaj nie po to, aby się dobrze bawić, wyżalić czy zapomnieć o problemach. Ci, którzy nie szanowali pracy takich jak Sebastien, mając ją w głębokim poważaniu — oceniali, momentami bezlitośnie, po to, aby zostać zaraz wyprowadzeni z The Rose Noire. Zupełnie, jakby szukali kogoś, na kogo można wylać pomyje. I z jednej strony, zawód był bardzo niewdzięczny, a z drugiej — takie osoby też były potrzebne.
Siedzący przed nim — George — jak zdołał się dowiedzieć, zdawał się… nie być żadnym z nich, a równocześnie być gdzieś pomiędzy. Traverse nie potrafił go odczytać, gdy z początku niemal nie zemdlał na jego widok, po to, aby za chwilę przyozdobić twarz dziwną powagą, błyskiem oceny we własnych oczach i notorycznym poprawianiem okularów. Brew Juliena delikatnie powędrowała do góry, a zaraz na jego twarzy wymalowany był delikatny szok, gdy mężczyzna płynnie przeszedł do języka francuskiego. Mówił dobrze, wiedział, jak się akcentuje, choć akcent nie był bezpośrednio francuski, musiał być amerykaninem. Nie, żeby młodzieńca jakkolwiek to interesowało, ale podczas tych wieczorów zawsze udawał przejętego swoim towarzystwem w jawnym celu.
Pieniądze.
Miło cię poznać, Julienie.
Mogło mu się tylko wydawać, a jednak, brzmiało to nadzwyczaj poważnie. D z i w n i e. Odrobinę nietypowo. Zapewne trafił mu się odmienny przypadek, ale z takimi też wiedział, jak sobie radzić. Jego usta wygięły się w ładny, przyjazny uśmiech, gdy wziął kolejnego łyka wina, nim odłożył kieliszek zgrabnie na stolik. Nie poprawiał swojej pozycji, kiedy zrobił to sam George; było mu tak wygodnie. Podrapał opuszkiem paznokcia swój podbródek. — Pana także miło poznać, George — odpowiedział, równie po francusku, jeszcze nie zrzucając powagi. Powiedział na Ty tylko powierzchownie, badając reakcję, sprawdzając, czy powinien, czy może zostać przy honoryfikacie.
Z tym, że mina mu szybko zrzedła. Nie zdołał nawet odpowiedzieć na pierwsze pytanie mężczyzny, gdy ten zadał już kolejne, a Julien nagle zacisnął swoje wargi w cienką linijkę. To dlatego facet od początku był dziwny. Jego matka nie miała już żadnego, lepszego pomysłu, niż coś takiego? Krew w chłopaku momentalnie zawrzała, a jego uszy delikatnie się zaczerwieniły — dziwna przypadłość — gdy tylko wspomniał to imię. Jakby jego matce nie wystarczyło dręczenie ciotki, ciągle wypytując o Juliena i próbując wziąć ich wszystkich na litość. Tym razem tego było za wiele.
— To ona tu Pana wysłała? Pogratulować. Może jej pan przekazać, że zdania nie zmieniłem i nie wrócę do domu, teraz tutaj jest mój dom. Niech przestanie próbować się do mnie dostać zarówno przez ciotkę, czy przez.. jakiegoś detektywa — machnął niedbale ręką, sugerując, że siedzący przed nim George mógł być właśnie taką osobą. Bo kim? — Jeśli nie wyraziłem się jeszcze jasno, to wyślę jej list. Domyślam się, że o to chodziło, czy chce mi przekazać jeszcze jakieś kłamstwa? — przymrużył powieki, n i e ś w i a d o m i e się unosząc, ale Thérèse już dawno powinna pogodzić się z tym, że Sebastien uciekł. Wyjechał. Był dorosły.
I miała go nie szukać.
george douglas
I ci, którzy umniejszali. Ci, którzy przychodzili tutaj nie po to, aby się dobrze bawić, wyżalić czy zapomnieć o problemach. Ci, którzy nie szanowali pracy takich jak Sebastien, mając ją w głębokim poważaniu — oceniali, momentami bezlitośnie, po to, aby zostać zaraz wyprowadzeni z The Rose Noire. Zupełnie, jakby szukali kogoś, na kogo można wylać pomyje. I z jednej strony, zawód był bardzo niewdzięczny, a z drugiej — takie osoby też były potrzebne.
Siedzący przed nim — George — jak zdołał się dowiedzieć, zdawał się… nie być żadnym z nich, a równocześnie być gdzieś pomiędzy. Traverse nie potrafił go odczytać, gdy z początku niemal nie zemdlał na jego widok, po to, aby za chwilę przyozdobić twarz dziwną powagą, błyskiem oceny we własnych oczach i notorycznym poprawianiem okularów. Brew Juliena delikatnie powędrowała do góry, a zaraz na jego twarzy wymalowany był delikatny szok, gdy mężczyzna płynnie przeszedł do języka francuskiego. Mówił dobrze, wiedział, jak się akcentuje, choć akcent nie był bezpośrednio francuski, musiał być amerykaninem. Nie, żeby młodzieńca jakkolwiek to interesowało, ale podczas tych wieczorów zawsze udawał przejętego swoim towarzystwem w jawnym celu.
Pieniądze.
Miło cię poznać, Julienie.
Mogło mu się tylko wydawać, a jednak, brzmiało to nadzwyczaj poważnie. D z i w n i e. Odrobinę nietypowo. Zapewne trafił mu się odmienny przypadek, ale z takimi też wiedział, jak sobie radzić. Jego usta wygięły się w ładny, przyjazny uśmiech, gdy wziął kolejnego łyka wina, nim odłożył kieliszek zgrabnie na stolik. Nie poprawiał swojej pozycji, kiedy zrobił to sam George; było mu tak wygodnie. Podrapał opuszkiem paznokcia swój podbródek. — Pana także miło poznać, George — odpowiedział, równie po francusku, jeszcze nie zrzucając powagi. Powiedział na Ty tylko powierzchownie, badając reakcję, sprawdzając, czy powinien, czy może zostać przy honoryfikacie.
Z tym, że mina mu szybko zrzedła. Nie zdołał nawet odpowiedzieć na pierwsze pytanie mężczyzny, gdy ten zadał już kolejne, a Julien nagle zacisnął swoje wargi w cienką linijkę. To dlatego facet od początku był dziwny. Jego matka nie miała już żadnego, lepszego pomysłu, niż coś takiego? Krew w chłopaku momentalnie zawrzała, a jego uszy delikatnie się zaczerwieniły — dziwna przypadłość — gdy tylko wspomniał to imię. Jakby jego matce nie wystarczyło dręczenie ciotki, ciągle wypytując o Juliena i próbując wziąć ich wszystkich na litość. Tym razem tego było za wiele.
— To ona tu Pana wysłała? Pogratulować. Może jej pan przekazać, że zdania nie zmieniłem i nie wrócę do domu, teraz tutaj jest mój dom. Niech przestanie próbować się do mnie dostać zarówno przez ciotkę, czy przez.. jakiegoś detektywa — machnął niedbale ręką, sugerując, że siedzący przed nim George mógł być właśnie taką osobą. Bo kim? — Jeśli nie wyraziłem się jeszcze jasno, to wyślę jej list. Domyślam się, że o to chodziło, czy chce mi przekazać jeszcze jakieś kłamstwa? — przymrużył powieki, n i e ś w i a d o m i e się unosząc, ale Thérèse już dawno powinna pogodzić się z tym, że Sebastien uciekł. Wyjechał. Był dorosły.
I miała go nie szukać.
george douglas
-
ABOUT MELemme promise one more time that things will change
Rozejrzał się po lokalu, jakby spodziewał się, że obecni goście wiedzą to, czego on dopiero się domyśla, a Julien kompletnie nie spodziewał. George robił wiele, by nie wyjść na niebezpiecznego zboczeńca, ale przez tę powagę i ostrożność w oczach swojego prawdopodobnie syna, mimo drogiego garnituru i nienagannych manier, musiał wyglądać na niepokojącego dziwaka. Normalnie prawnik zachowywał się dużo bardziej bezpośrednio w stosunku do swoich towarzyszy. Nie szczędził im nie tylko pieniędzy, ale również komplementów, chętnie zadając pytania i z uwagą słuchając kłamliwych odpowiedzi, które miały go zadowolić. Lubił udawać, że opłacone spotkania to po prostu wyjątkowo udane randki, ale tym razem bardzo chciał znaleźć się jak najdalej od tego wyobrażenia.
Na szczęście ułatwił mu to sam Julien, który wyglądał na wyraźnie wzburzonego po wzmiance o matce. Widać ich relacje nie układały się najlepiej. Płytka zmarszczka pojawiła się na czole mężczyzny, gdy obserwował, jak chłopak unosi się i szorstkim tonem odcina od swojej rodzicielki.
George dawno temu darzył Thérèse szczerym uczuciem. Może nie na tyle silnym, by gotów był dla niej i dziecka poświęcić swoją karierę, bo nikogo nie kochał bardziej niż siebie, ale na tyle mocnym, by snuć z nią wspólne plany na przyszłość, znosić do domu bukiety świeżych kwiatów, których nazw uczył się od przystojnego chłopaka z kwiaciarni i w każdy piątek samodzielnie przygotowywać romantyczną kolację przy świecach. Przez jakiś czas żył z matką Juliena jak w bajce. Naiwnie wierzyli, że choć brakowało im pieniędzy, to mieli siebie. Teraz wydawało mu się to po prostu śmieszne.
Widać mimo solidnych czeków Thérèse nie poradziła sobie z samodzielnym wychowaniem syna. O ile domysły George’a były prawdziwe. Taka ilość zbiegów okoliczności, wciąż mogła być jedynie okrutnym żartem losu. Może jego podejrzenia były tylko gromadzonym przez wiele lat wyrzutami sumienia, które z wprawą uciszał pieniędzmi.
Przyglądał mu się wciąż ze spokojem, jakby ten wybuch nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Nie był gotów wyjawić swoich domysłów. Przez gardło nie przeszłoby mu to, kim możliwe był dla Juliena. Poza tym prawdopodobnie nie istniał gorszy sposób i czas, by wyskoczyć z podobną informacją. George postanowił być ostrożny. Fakt, że chłopak nie utrzymywał kontaktów ze swoją matką, był mu akurat na rękę. Thérèse dostałaby zapewne napadu furii, gdyby dowiedziała się, że w ogóle doszło do tego spotkania. Choć z początku próbowała go zainteresować życiem ich dziecka, w późniejszym okresie stała się wręcz chorobliwie zazdrosna, a całkiem niedawno przesłała mu bełkotliwą i niemal pozbawioną sensu wiadomość, w której stanowczo zakazywała mu spotkania z synem.
Jakby w głowie Goerge’a kiedykolwiek pojawił się równie absurdalny pomysł.
— Nie masz najlepszego kontaktu z matką — podsumował odkrywczo, kompletnie ignorując zarzuty o to, że mogłaby go tu przysłać. Ułożył łokieć na oparciu kanapy i oparł zarośnięty policzek na dłoni. Podrapał zarost, a na jego palcach błysnął złoty sygnet i kilka eleganckich pierścionków. — A z ojcem, jak ci się układa? — zaryzykował pytaniem, które znów mogło obudzić czujność Juliena, ale było tylko kolejnym krokiem, który miał przybliżyć Goerge’a do prawdy. — To nie jest pytanie w kontekście erotycznym — zapewnił pozornie swobodnie, niemal żartobliwie, bo przecież nie zamierzał zostawać ani jego ojcem, ani tym bardziej daddym. Zdecydowanie, powinien zacząć szukać sobie starszych kochanków. — Chciałbym posłuchać o twojej rodzinie — doprecyzował, korzystając z prawa kierowania rozmową w zgodzie ze swoim kaprysem.
W końcu zapłacił za zaspokojenie ciekawości. A Julien powinien mówić to, co jego klient chce usłyszeć.
julien s. traverse
Na szczęście ułatwił mu to sam Julien, który wyglądał na wyraźnie wzburzonego po wzmiance o matce. Widać ich relacje nie układały się najlepiej. Płytka zmarszczka pojawiła się na czole mężczyzny, gdy obserwował, jak chłopak unosi się i szorstkim tonem odcina od swojej rodzicielki.
George dawno temu darzył Thérèse szczerym uczuciem. Może nie na tyle silnym, by gotów był dla niej i dziecka poświęcić swoją karierę, bo nikogo nie kochał bardziej niż siebie, ale na tyle mocnym, by snuć z nią wspólne plany na przyszłość, znosić do domu bukiety świeżych kwiatów, których nazw uczył się od przystojnego chłopaka z kwiaciarni i w każdy piątek samodzielnie przygotowywać romantyczną kolację przy świecach. Przez jakiś czas żył z matką Juliena jak w bajce. Naiwnie wierzyli, że choć brakowało im pieniędzy, to mieli siebie. Teraz wydawało mu się to po prostu śmieszne.
Widać mimo solidnych czeków Thérèse nie poradziła sobie z samodzielnym wychowaniem syna. O ile domysły George’a były prawdziwe. Taka ilość zbiegów okoliczności, wciąż mogła być jedynie okrutnym żartem losu. Może jego podejrzenia były tylko gromadzonym przez wiele lat wyrzutami sumienia, które z wprawą uciszał pieniędzmi.
Przyglądał mu się wciąż ze spokojem, jakby ten wybuch nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Nie był gotów wyjawić swoich domysłów. Przez gardło nie przeszłoby mu to, kim możliwe był dla Juliena. Poza tym prawdopodobnie nie istniał gorszy sposób i czas, by wyskoczyć z podobną informacją. George postanowił być ostrożny. Fakt, że chłopak nie utrzymywał kontaktów ze swoją matką, był mu akurat na rękę. Thérèse dostałaby zapewne napadu furii, gdyby dowiedziała się, że w ogóle doszło do tego spotkania. Choć z początku próbowała go zainteresować życiem ich dziecka, w późniejszym okresie stała się wręcz chorobliwie zazdrosna, a całkiem niedawno przesłała mu bełkotliwą i niemal pozbawioną sensu wiadomość, w której stanowczo zakazywała mu spotkania z synem.
Jakby w głowie Goerge’a kiedykolwiek pojawił się równie absurdalny pomysł.
— Nie masz najlepszego kontaktu z matką — podsumował odkrywczo, kompletnie ignorując zarzuty o to, że mogłaby go tu przysłać. Ułożył łokieć na oparciu kanapy i oparł zarośnięty policzek na dłoni. Podrapał zarost, a na jego palcach błysnął złoty sygnet i kilka eleganckich pierścionków. — A z ojcem, jak ci się układa? — zaryzykował pytaniem, które znów mogło obudzić czujność Juliena, ale było tylko kolejnym krokiem, który miał przybliżyć Goerge’a do prawdy. — To nie jest pytanie w kontekście erotycznym — zapewnił pozornie swobodnie, niemal żartobliwie, bo przecież nie zamierzał zostawać ani jego ojcem, ani tym bardziej daddym. Zdecydowanie, powinien zacząć szukać sobie starszych kochanków. — Chciałbym posłuchać o twojej rodzinie — doprecyzował, korzystając z prawa kierowania rozmową w zgodzie ze swoim kaprysem.
W końcu zapłacił za zaspokojenie ciekawości. A Julien powinien mówić to, co jego klient chce usłyszeć.
julien s. traverse
-
ABOUT MEyou've been looking for a wreck like me, a perfect catastrophic harmony.
Dla niego wszystko było jasne w momencie, kiedy tylko padło pytanie o imię jego matki. To, że George od początku wydawał mu się dziwny i nietypowy, jego odpowiedzi pełne powagi, a mowa ciała nieco nerwowa, choć starał się to ukrywać. Był pewien, że obecność mężczyzny w Róży była spowodowana właśnie jego rodzicielką i nie widział żadnej, innej opcji. Może i facet nie wyglądał na detektywa, chociaż oni z reguły powinni się dobrze ukrywać, a przynajmniej tak było w filmach, które tancerzowi zdarzało się ogladać. Pod tym względem prezentował się więc nienagannie, ale czerwona lampka biła mocnym światłem w głowie młodzieńca, wzbudzając alarm i zachęcając do ewakuacji.
Jeszcze nie wstał z krzesła i nie machnął dłonią do ochroniarza, aby wyprowadził stąd pana Douglasa. Jeszcze nie powiedział mu, że sobie nie życzy takich pytań i nie chce, aby mężczyzna kolejny raz odwiedził klub, a jeśli już, to zdecydowanie nie w jego towarzystwie. Grzecznie zasugerował, że temat na tym się zakończył, chyba, że starszy miał mu do przekazania coś jeszcze, ale wcale na to nie wyglądało.
Powinien zareagować inaczej. Traverse nie oczekiwał, że będzie spokojnie siedział i go obserwował, a raczej, że wyjaśni domysły, albo im zaprzeczy. Czegokolwiek innego. Nigdy nie był najlepszy w odgadywaniu ludzi, jednak teraz irytowało go jeszcze bardziej, a wyprowadzić z równowagi potrafiła go tylko jego matka.
Jak miało się później okazać, ojciec najwyraźniej miał tę samą zdolność.
— Słucham? Co to pana w ogóle interesuje? — wyrzucił, przymrużając swoje powieki i niechętnym wzrokiem przesunął po twarzy, a następnie całej sylwetce George’a, kiedy ten nagle wspomniał o jego ojcu, a tuż zaraz próbował rozluźnić atmosferę za pomocą swobodnego tonu. Nie zadziałało to na chłopaka, który prychnął, odchylił się na własnym fotelu i jednym gestem dopił swoje wino do końca. Zwilżył wargi, zaczesał włosy do tyłu i pokręcił głową na boki z niedowierzaniem.
— Nie wiem, kim jesteś, ale najwyraźniej ty wiesz, kim jestem ja, skoro znasz moją matkę. W tym momencie kończy się prywatność pracownika i klienta, bo nie jestem zobowiązany do opowiadania o prywatnych rzeczy, jeśli tego nie chcę — wytłumaczył spokojnie, przelotnie zerkając na facetów w ciemności, którzy byli gotowi w każdym momencie zainterweniować. Juliena ani trochę nie interesowało to, ile George musiał zapłacić za wieczór w klubie i za jego własne towarzystwo. Zasady były jasne — klienci mieli prawo pytać o takie rzeczy, a jednak on nie musiał odpowiadać zgodnie z prawdą. Może nawet by to zrobił, delikatnie koloryzując i zmieniając fakty, gdyby tylko George wcześniej nie wyjawił imienia Thérèse.
Gdyby myślał bardziej trzeźwo, mógłby zaprzeczyć i udawać, że nie. Gdyby jego matka nie była cholerną zapalniczką, a on rozlaną benzyną, mógłby potwierdzić i zmienić temat. Pan Douglas jednak źle trafił, bo jakakolwiek rozmowa o schizofreniczce doprowadzała go do białej gorączki.
— Ojca nie mam. Jeśli to wszystko, to grzecznie poproszę, aby ktoś inny Panu dzisiaj towarzyszył w kolacji — dokończył, wracając do honoryfikatów, które tym razem zdawały mu się konieczne i zerknął w kierunku baru, aby się upewnić, że ktokolwiek z jego współpracowników jest wolny. Sebastien potrzebował teraz ochłonąć, a przede wszystkim naprawić swoje poczucie komfortu i bezpieczeństwa, które tak bezczelnie zostało przez George’a naruszone.
Nie zatrybiło, że pytanie o ojca mogło mieć jakiekolwiek podwójne dno. Julien już dawno przestał o nim myśleć czy mieć jakąkolwiek nadzieję. Taki człowiek dla niego nie istniał, a pozycje taty przez lata zastępowali wujkowie, czy inni przypadkowi partnerzy matki.
george douglas
Jeszcze nie wstał z krzesła i nie machnął dłonią do ochroniarza, aby wyprowadził stąd pana Douglasa. Jeszcze nie powiedział mu, że sobie nie życzy takich pytań i nie chce, aby mężczyzna kolejny raz odwiedził klub, a jeśli już, to zdecydowanie nie w jego towarzystwie. Grzecznie zasugerował, że temat na tym się zakończył, chyba, że starszy miał mu do przekazania coś jeszcze, ale wcale na to nie wyglądało.
Powinien zareagować inaczej. Traverse nie oczekiwał, że będzie spokojnie siedział i go obserwował, a raczej, że wyjaśni domysły, albo im zaprzeczy. Czegokolwiek innego. Nigdy nie był najlepszy w odgadywaniu ludzi, jednak teraz irytowało go jeszcze bardziej, a wyprowadzić z równowagi potrafiła go tylko jego matka.
Jak miało się później okazać, ojciec najwyraźniej miał tę samą zdolność.
— Słucham? Co to pana w ogóle interesuje? — wyrzucił, przymrużając swoje powieki i niechętnym wzrokiem przesunął po twarzy, a następnie całej sylwetce George’a, kiedy ten nagle wspomniał o jego ojcu, a tuż zaraz próbował rozluźnić atmosferę za pomocą swobodnego tonu. Nie zadziałało to na chłopaka, który prychnął, odchylił się na własnym fotelu i jednym gestem dopił swoje wino do końca. Zwilżył wargi, zaczesał włosy do tyłu i pokręcił głową na boki z niedowierzaniem.
— Nie wiem, kim jesteś, ale najwyraźniej ty wiesz, kim jestem ja, skoro znasz moją matkę. W tym momencie kończy się prywatność pracownika i klienta, bo nie jestem zobowiązany do opowiadania o prywatnych rzeczy, jeśli tego nie chcę — wytłumaczył spokojnie, przelotnie zerkając na facetów w ciemności, którzy byli gotowi w każdym momencie zainterweniować. Juliena ani trochę nie interesowało to, ile George musiał zapłacić za wieczór w klubie i za jego własne towarzystwo. Zasady były jasne — klienci mieli prawo pytać o takie rzeczy, a jednak on nie musiał odpowiadać zgodnie z prawdą. Może nawet by to zrobił, delikatnie koloryzując i zmieniając fakty, gdyby tylko George wcześniej nie wyjawił imienia Thérèse.
Gdyby myślał bardziej trzeźwo, mógłby zaprzeczyć i udawać, że nie. Gdyby jego matka nie była cholerną zapalniczką, a on rozlaną benzyną, mógłby potwierdzić i zmienić temat. Pan Douglas jednak źle trafił, bo jakakolwiek rozmowa o schizofreniczce doprowadzała go do białej gorączki.
— Ojca nie mam. Jeśli to wszystko, to grzecznie poproszę, aby ktoś inny Panu dzisiaj towarzyszył w kolacji — dokończył, wracając do honoryfikatów, które tym razem zdawały mu się konieczne i zerknął w kierunku baru, aby się upewnić, że ktokolwiek z jego współpracowników jest wolny. Sebastien potrzebował teraz ochłonąć, a przede wszystkim naprawić swoje poczucie komfortu i bezpieczeństwa, które tak bezczelnie zostało przez George’a naruszone.
Nie zatrybiło, że pytanie o ojca mogło mieć jakiekolwiek podwójne dno. Julien już dawno przestał o nim myśleć czy mieć jakąkolwiek nadzieję. Taki człowiek dla niego nie istniał, a pozycje taty przez lata zastępowali wujkowie, czy inni przypadkowi partnerzy matki.
george douglas
-
ABOUT MELemme promise one more time that things will change
Nie był zadowolony z tonu i sposobu, w jaki zwracał się do niego Julien. Nie dlatego, że zapłacił chłopakowi za bycie miły. Chodziło o to, że Goerge nie życzył sobie, żeby jego syn odzywał się do niego gniewnie czy niegrzecznie. Oczekiwał szacunku, choć przez całe życie nie zrobił kompletnie nic, by na niego zasłużyć. Po prawdzie to zasługiwał raczej na litanię obelg zakończoną soczystym „spieprzaj”, ale nie dopuszczał do siebie podobnej myśli. Nie miał aż tak wielkiego ego, by oczekiwać, że Julien przyjmie go z otwartymi ramionami i gotowością posłusznego realizowania rodzicielskich ambicji.
Choć byłoby naprawdę miło.
Westchnął zniecierpliwiony, bo czuł się niekomfortowo w sytuacji, w której nie do końca potrafił zachować się właściwie. Wrażenie było niemal nowe i kłopotliwe. Prawda wiele by ułatwiła, ale nie mógł własnemu synowi powiedzieć, że jest jego ojcem w chwili, w której przysługiwało mu raczej określenie „klienta”. Wtedy przynajmniej Julien nie mógłby go tak po prostu wyrzucić. Albo tym bardziej by to zrobił.
A George może właśnie stracił jedyną okazję, by poznać swojego syna.
Wciąż jednak miał nadzieję, że to wszystko to jedynie kiepski żart. Sam nie zdążył się oswoić z perspektywą ojcostwa i wykorzystał nadarzającą się okazję do kolejnej ucieczki przed odpowiedzialnością. Julien nie miał bladego pojęcia, kim dla niego jest, więc Goerge mógł znów po prostu zniknąć z jego życia i zaistnieć w nim jedynie w formie niezbyt interesującej anegdoty.
Problem w tym, że naprawdę nie chciał widzieć swojego dziecka w roli sowicie opłacanego towarzystwa w eleganckim burdelu. Do tej pory mógł udawać, że ten kończył właśnie renomowaną uczelnię i rozpoczynał karierę, ale teraz rzeczywistość skonfrontowała ojcowskie fantazje i okazywało się, że duże czeki nie zapewniły mu wcale najlepszego dzieciństwa. Z nim w roli opiekuna miałby jeszcze gorsze.
— Widać, że brakowało ci ojcowskiej ręki — mruknął bezczelny komentarz z kąśliwym uśmiechem. A z twoją matką widziałem się ostatnio dokładnie dwadzieścia trzy lata temu. Prawdopodobnie nie istniał gorszy sposób, by mu to zasugerował. George był zirytowany i wytrącony z równowagi, ale ukrywał to pod surowym spojrzeniem. — Nie kłopocz się zastępstwem — dorzucił, sięgając po szklankę z whisky, dochodząc do wniosku, że dzisiejszego dnia potrzebuje zdecydowanie bardziej alkoholu niż czyjegokolwiek towarzystwa. — Zapłacę za twój czas — dodał, decydując się na ten niemal wielkopański gest z obojętnością. — Więc chyba masz przerwę — rzucił na koniec, siadając znów wygodnie na kanapie i gestem domawiając jeszcze jedną szklankę whisky, która może pozwoli mu zapomnieć o dzisiejszym spotkaniu.
Niestety nie mógł urżnąć się w Róży. Nie na oczach swojego ewentualnego syna. To byłaby żenada.
Zresztą wcale nie musiał się z nim jeszcze raz spotykać.
Wcale.
Opróżnił szklankę do dna zamaszystym gestem i doszedł do wniosku, że przynajmniej tupet gówniarz odziedziczył po nim.
julien s. traverse
ztx2
Choć byłoby naprawdę miło.
Westchnął zniecierpliwiony, bo czuł się niekomfortowo w sytuacji, w której nie do końca potrafił zachować się właściwie. Wrażenie było niemal nowe i kłopotliwe. Prawda wiele by ułatwiła, ale nie mógł własnemu synowi powiedzieć, że jest jego ojcem w chwili, w której przysługiwało mu raczej określenie „klienta”. Wtedy przynajmniej Julien nie mógłby go tak po prostu wyrzucić. Albo tym bardziej by to zrobił.
A George może właśnie stracił jedyną okazję, by poznać swojego syna.
Wciąż jednak miał nadzieję, że to wszystko to jedynie kiepski żart. Sam nie zdążył się oswoić z perspektywą ojcostwa i wykorzystał nadarzającą się okazję do kolejnej ucieczki przed odpowiedzialnością. Julien nie miał bladego pojęcia, kim dla niego jest, więc Goerge mógł znów po prostu zniknąć z jego życia i zaistnieć w nim jedynie w formie niezbyt interesującej anegdoty.
Problem w tym, że naprawdę nie chciał widzieć swojego dziecka w roli sowicie opłacanego towarzystwa w eleganckim burdelu. Do tej pory mógł udawać, że ten kończył właśnie renomowaną uczelnię i rozpoczynał karierę, ale teraz rzeczywistość skonfrontowała ojcowskie fantazje i okazywało się, że duże czeki nie zapewniły mu wcale najlepszego dzieciństwa. Z nim w roli opiekuna miałby jeszcze gorsze.
— Widać, że brakowało ci ojcowskiej ręki — mruknął bezczelny komentarz z kąśliwym uśmiechem. A z twoją matką widziałem się ostatnio dokładnie dwadzieścia trzy lata temu. Prawdopodobnie nie istniał gorszy sposób, by mu to zasugerował. George był zirytowany i wytrącony z równowagi, ale ukrywał to pod surowym spojrzeniem. — Nie kłopocz się zastępstwem — dorzucił, sięgając po szklankę z whisky, dochodząc do wniosku, że dzisiejszego dnia potrzebuje zdecydowanie bardziej alkoholu niż czyjegokolwiek towarzystwa. — Zapłacę za twój czas — dodał, decydując się na ten niemal wielkopański gest z obojętnością. — Więc chyba masz przerwę — rzucił na koniec, siadając znów wygodnie na kanapie i gestem domawiając jeszcze jedną szklankę whisky, która może pozwoli mu zapomnieć o dzisiejszym spotkaniu.
Niestety nie mógł urżnąć się w Róży. Nie na oczach swojego ewentualnego syna. To byłaby żenada.
Zresztą wcale nie musiał się z nim jeszcze raz spotykać.
Wcale.
Opróżnił szklankę do dna zamaszystym gestem i doszedł do wniosku, że przynajmniej tupet gówniarz odziedziczył po nim.
julien s. traverse
ztx2