017
Była dobra. Była na tyle dobra, aby jej dziadek zaczął upatrywać przyszłości Colette na korcie, uważając, że sport uczy najlepszych cech, które ułatwiają przejście przez życie. Była na tyle dobra, że nadszedł czas, w którym tenis zamiast dawać jej odreagowanie stał się jednym z głównych nośników presji i napięcia, którego nie umiała wtedy jeszcze rozładować. A ostatecznie była też na tyle dobra, aby bez trudu wejść do rankingu zawodowych graczek, czego jednak nigdy nie zrobiła. Wybrała ekonomię, to jej decydując się poświęcić życie, nigdy jednak w pełni nie rezygnując z tenisa.
Tenis był jej stylem życia, kiedy w czasach studenckich, kilka dni w tygodniu po zajęciach spędzała długie godziny w elitarnym klubie, w którym wszyscy doskonale ją znali. To miejsce należało do niej; a przynajmniej w ten sposób lubiła myśleć, żyjąc złotym czasem swojej młodości. Zawsze czekający na nią wolny kort oraz prywatna przestrzeń do przebrania się i odpoczynku, a to wszystko okraszone uwielbieniem innych graczy. To tam Cole udowadniała siłę nie tylko swoich serwisów, ale i wrażenia jakie potrafiła robić, czyniąc klub miejscem nie tylko flirtów ze starszymi mężczyznami, ale również matecznikiem większości swoich romansów, w tym również tego niezapomnianego, który mimo minionych lat znajdował się wciąż na podium w rankingu najlepszych.
Aktualnie tenis stał się rozrywką. Nie był wiodącym sportem, który zapewniał jej formę, ponieważ za to odpowiadało bieganie i nie był też już jej stylem życia, ponieważ dawno już wyrosła z tamtej naiwności przemieszanej z pychą podsycanych luksusem w postaci wolnego czasu. Tenis był więc sposobem na pokazanie się od swojej bardziej dynamicznej, walczonej strony, był elementem jej niektórych spotkań biznesowych, sportem, który uprawiała wraz z narzeczonym, a w końcu również przyjemnym wspomnieniem.
Nie wiedziała co robiła sama w popołudniowy czwartek w tenisowym klubie, a może tylko w ten sposób się okłamywała. Dokładnie tydzień temu obiecała sobie, że skończy ze swoją największą słabością i na kanwie tego postanowienia pogoniła chłopaka, któremu przez ostatnie kilka miesięcy płaciła za seks, aktualnie czując wyłącznie napięcie przemieszane z wilczym, niezaspokojonym głodem. Uśmiechnęła się w kierunku Collina być może nieco zbyt szczodrze, zatrzymując na nim spojrzenie na tyle długo, że trener bez zawahania ruszył w jej stronę.
— To niespodzianka spotkać cię w czwartek w klubie i to bez pana Wheelera. — Stwierdził na powitanie uśmiechając się tym swoim czarującym uśmiechem, którym uwodził wszystkie te kobiety, które nie zainteresowałby się tenisem, gdyby tylko nie towarzystwo młodego, przystojnego mężczyzny. — Idealnie trafiłaś, mam dla ciebie doskonałą przeciwniczkę do meczu towarzyskiego. — Nie miała ochoty grać, teraz, kiedy od tygodnia pościła, a kumulujące się w niej napięcie z godziny na godzinę coraz mocniej przejmowało nad nią kontrolę, jej myśli nachodziły coraz głupsze wizje, których spełnienie byłoby jednoznaczne z samobójstwem. Społecznym samobójstwem, choć w przypadku Colette wyszłoby na jedno.
— Powinieneś ją wcześniej ostrzec z kim będzie miała do czynienia. — Odparła jednak gładko; kąciki jej ust nawet na sekundę nie drgnęły, w żaden sposób nie zdradzając, że Colette Peerage nie była od tygodnia sobą, stanowiąc odbezpieczoną bombę.
— To równie twarda zawodniczka, zaufaj mi. — To mówiąc, ruszył w kierunku smukłej blondynki, która zajmowała jeden z pierwszych kortów. — Pani Menard, chciałbym pani przedstawić Colette Peerage, pomyślałem, że może będziecie miały chęć na mecz towarzyski. — A później stało się coś, czego Colette nie była w stanie przewidzieć. W jej stronę padło spojrzenie dużych, zielonych oczu, które aż za dobrze pamiętała, choć widziała je w życiu wyłącznie raz, niemal piętnaście lat temu. Dokładnie te same oczy patrzyły na nią, kiedy Perry kneblował ją swoją dużą dłonią, którą wpychał jej do ust, opierając jej głowę o zimną ścianę. To przez tą dłoń nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa, a kiedy próbowała to zrobić, chcąc dać mu znać, że nie są sami, Perry warczał jej do ucha, że jeszcze chwila, a uciszy ją w inny sposób. A teraz stały znów razem na korcie i Colette patrząc na tę imponująca kobietę, która w niczym już nie przypominała tamtej dwudziestolatki, mogłaby przysiąc, że ona również pamiętała.
— Miałyśmy okazję już kiedyś się poznać. Cherry, prawda?
Chérie Menard