#2
- the long looks, stolen glances, the general atmosphere of "would they, might they?"- annie, I think you might be reading into some things
Nie możesz go uderzyć. Nie możesz go uderzyć. Nie możesz go uderzyć. Nie możesz go...
Powtarzała w myślach niczym mantrę, kiedy dłoń dyrektora generalnego jednej z największych firm technologicznych w mieście sunęła po jej odsłoniętym udzie w poufałym geście, zupełnie jakby znali się pół życia, a nie zaledwie od trzydziestu minut. Choć słowo znali i tak jest sporym wyolbrzymieniem, zważywszy na fakt, iż to on mówił bez przerwy, a ona jedynie w milczeniu okazyjnie z wyćwiczonym rozmarzeniem kiwała głową, by poczuł się w y s ł u c h a n y.
Ach, mężczyźni i ich megalomaniczna potrzeba chwalenia się drogimi zabawkami przed każdą napotkaną osobą. Może jednak powinna go uderzyć, ot, dla z a b a w y. Bez najmniejszego trudu potrafiła sobie wyobrazić jego reakcję na takie posunięcie; to komiczne rozszerzenie oczu, ten szczery szok wykrzywiający rysy twarzy na samą myśl, że ktoś, a co gorsza, k o b i e t a, ośmieliła się przerwać mu ten fascynujący wywód na temat cyferek i diagramów i to jeszcze w tak prymitywny sposób.
— ... mógłbym Ci pokazać. O której kończysz zmianę? — zapach jego duszących perfum stał się wręcz nie do wytrzymania, kiedy zadając te pytanie, przybliżył się jeszcze bardziej, omiatając jej twarz, a raczej ciało taksującym spojrzeniem. Jakby była jedynie rzeczą; kolejnym potencjalnym nabytkiem do kolekcji. I dlatego chcąc wykorzystać to jego ewidentne zainteresowanie do maksimum, wygięła wargi w zadziornym uśmiechu i kokieteryjnie przeciągnęła opuszkami palców po dłoni nadal spoczywającej na jej udzie, jednocześnie wzrok uwieszając na oczach mężczyzny, które, jak odnotowała z nutą satysfakcji, śledziły każdy wykonany przez nią ruch. — Właśnie skończyłam. Ale dziś zamykam, więc z chęcią wrócę do tej rozmowy jutro. Będę czekać z niecierpliwością — ostatnie słowa rzuciła półszeptem, po czym bez poświęcenia mu choćby sekundy więcej, uwolniła się z jego lepkich rąk i ruszyła prosto na zaplecze, nie odwracając się ani razu, kręcąc przy tym subtelnie biodrami, bo mogłaby się założyć o wszystkie pieniądze tego świata, że odprowadził ją nachalnym spojrzeniem aż po same drzwi. Bo oni wszyscy byli tacy sami. Skrzywiwszy się nieznacznie, powycierała dłonie o pierwszy lepszy materiał, który nawinął się po drodze, jakby w ten sposób chciała zmyć z siebie ten niechciany dotyk. Pokręciła się tak bez celu jeszcze z dobrych dwadzieścia minut, by klientela spokojnie zdążyła opuścić klub, kiedy nagle usłyszała podniesione głosy dochodzące z baru. Nie zastanawiając się zbyt długo, podążyła w tamtym kierunku, gdzie zastała ją typowa scena dla tej godziny. Podchmielony gość wymachiwał palcem przed twarzą Leith, która nie wyglądała na szczególnie zadowoloną z takiego obrotu spraw. Krzyżując ramiona na klatce piersiowej, podeszła bliżej i stanąwszy obok barmanki, uniosła wysoko brwi. — Wyjdziesz sam czy mam Ci pomóc? — spytała bez ogródek, ewidentnie nie bawiąc się już w żadne subtelności po starciu z poprzednim klientem. W międzyczasie zerknęła z ukosa na ciemnowłosą kobietę i szturchnęła ją lekko ramieniem. — Wszystko w porządku? — i generalnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Peach namiętnie od ostatnich kilku tygodni ghostowała barmankę, traktując ją jak powietrze. Ups?
leith bernheim