
Kiedy kilka tygodni temu żegnał ją na hotelowym parkingu, nawet w najśmielszych pragnieniach nie przyszło mu do głowy, że kiedyś znów się spotkają, ba! Usiądą razem w samochodzie i pojadą przed siebie, to było absurdalne na tak wielu płaszczyznach, iż Henry nawet nie analizował wszystkich przeciwności losu już pomijając, te oczywiste tak wszak pochodzili z dwóch skrajnych światów, a mit, jakoby przeciwieństwa się wzajem przyciągały, mogli wrzucić do tej samej szufladki, w jakiej trzyma się większość historii z komedii romantycznych, to może i było ładnie napisane, być może nawet poetycko brzmi, ale zwykle kończy się źle, tak po prostu było i nic z tym nie mogli zmienić. Dlatego, kiedy powiadomienie w telefonie oznajmiło nadejście sms’a, o tak charakterystycznym tonie, że nawet nie musiał czytać podpisu pod wiadomością, by wiedzieć od kogo on nadszedł – mimowolnie zupełnie sprzecznie z tym, co wyżej napisane uśmiechnął się, tak po prostu, tym bardziej że zaraz po wymianie pierwszych wiadomości zadzwoniła.
Stawił się w wyznaczonym czasie i miejscu, powstrzymując swoją ciekawość w wiadomościach, jak i rozmowie, był konkretny i kulturalny, bez lania wody i niepotrzebnych pytań. Zdawał sobie sprawę z tego, co przeszło przez miasto i gdyby nie nagły wyjazd w interesach, to niewątpliwie i jego ten kataklizm, by jakkolwiek dotknął – współczuł tym wszystkim, którzy stracili krewnych, bliskich i majątki, a oglądanie miasta po tym, co tu zaszło stanowiło, tym większy szok dla kogoś, kto wyjeżdżając pamiętał je w stanie przed nadejściem huraganu. Odczuwał nieokreślony nostalgiczny żal, lecz nic więcej; nic go nie łączyło z tym miejscem, brak rodziny, związku, czy bliskich przyjaciół sprawiał, że stał na uboczu, patrząc na niemal powojenną scenerię.
Zastanawiało go, czy i z nią było tak samo?
Pamiętał ich ostatnią przygodę, trudno wykreślić coś takiego z pamięci, nawet jeśli pracował w takich, a nie innych warunkach i różne sytuacje przytrafiały się, tak jakoś żadna z nich nie obfitowała w tak duży ładunek emocjonalny no i… brakował Peony – to jej nieskromna osoba dodawała tym wydarzeniom „blasku”, a zwłaszcza komentarze tyczące torebki ze skóry aligatora, były bezcenne. Do dziś miał koniczynkę, którą zrobiła mu w dniu powrotu, ten talizman faktycznie przynosił szczęście i jednocześnie stanowił dowód jej troski. Być może dlatego, tak żywo zareagował, kiedy się odezwała, zamiast odpocząć po przebytej podróży wsiadł ponownie, bez zastanowienia do auta i ruszył pod wskazany adres.
– Zaczynam poważnie rozważać przebranżowienie się – uśmiech tańczył w kącikach ust; grał jak żywy ogień w czekoladowych oczach, gdy wychodził z bordowego mustanga z 69’ (drobny upominek od szefa po jednej robocie, oczywiście wszelkie podatki zostały uregulowane z literą prawa), bez zbędnej czułości, na jaką się nie odważył otwarł kulturalnie kobiecie drzwi i zaprosił na fotel pasażera.
– Jak się czujesz? – musiał zapytać, troska bowiem biła od niego na co najmniej pół mili, a nie zamierzał odwlekać tego na później. Nie czekając na odpowiedź ruszył z wolna, gdyż znał cel podróży.
Peony Sinclair