Jedyna myśl, jaka spoczywała w jego głowie, gdy z uśmiechem na twarzy opuszczał centrum pomocy kobietom. Jedyna myśl, która była tą najbardziej prawdopodobną, bo po co miałaby?
Warte zaznaczenia było, że sam do końca nie rozumiał, jak to się stało, wszak zazwyczaj potrafił zainteresować sobą dziewczynę, potrafił grać tak, by wydawać się tym, czego akurat potrzebowała, bo chociaż prawie zawsze był absolutnie sobą, przedstawiając się w zupełności takim, jakim był, tak lekkie koloryzacje historii podczas nowych i zdecydowanie szybkich znajomości, uskuteczniał dość często. Zamykając za sobą drzwi ośrodka, wiedział, że jednak nie tym razem. Tutaj coś poszło inaczej. Tutaj popłynął nieco zbyt daleko, a później zwyczajnie nie potrafił powrócić na odpowiedni nurt swoich słów.
Zgubił się, a co za tym szło, zgubił i nadzieję na burzę rudych włosów.
I tę ładną, niewinną twarz.
Nigdy się do mnie nie odezwie.
HA!
A jednak była niemądra.
A on miał rację.
Nie chciał iść z nią na zwykły spacer. Nie chciał zabierać jej na zwykłą pizzę, ani nawet na tę najlepszą w Nowym Orleanie. Nie chciał iść do kina, gdzie nie będą mogli zamienić ani słowa. Nie chciał być n u d n y. Chciał, by jego słowa miały znaczenie. Chciał, by go pamiętała, choć najwyraźniej o to martwić się nie musiał. Był pewny, że jego dłoń wbiła się w jej pamięć, ale wcześniej nie był pewny, czy to dobrze, czy jednak źle. Jednak dobrze.
W akompaniamencie jazzowej muzyki brał prysznic, w akompaniamencie jazzowej muzyki odpisywał jej na wiadomości, odrobinę się z nią drażniąc, a ostatecznie i w jej akompaniamencie narzucał na siebie koszulę na krótki rękaw. Żadna randka, tak? To tylko taka trochę randka.
Był dokładnie dwie i pół minuty przed nią, a kiedy podeszła, nie omieszkał się zacząć tak samo, jak podczas pierwszego spotkania - źle. Chyba.
– Mówiłaś, że się nie spóźniasz. Kłamałaś? – uśmiechnął się szeroko, odrobinę ryzykując tym naciągniętym pytajnikiem i robiąc krok w przód, ale w połowie jego wykonywania zatrzymał się znienacka. Nie znał jej. Nie wiedział, jakie miała bariery.
Musiał dać jej przestrzeń.
– Cześć, wiedziałem, że się odezwiesz – spróbował jeszcze raz, słowami, które wcale nie były prawdą, bo przecież w ogóle się tego nie spodziewał. Wysunął dłoń w stronę chodnika, dając jej znać, że mogli powoli ruszać.
– Szykuj się na długi spacer, mam nadzieję, że masz wygodnie buty. Bardzo ładnie wyglądasz, Florence – rzucił wszystko na jednym wydechu, tak luźno, jakby mówił nic nie znaczące, acz obok siebie stojące: “cześć, jak się masz?”. – Bez bandaża w dłoni ci do twarzy. Choć pasowałby do Halloween – dodał, kiedy ruszyli ramię w ramię, kątem oka zerkając na swoją towarzyszkę, by sprawdzić reakcję na jej twarzy. Wciąż się gniewała, czy może jednak już puściła to w niepamięć, skoro zdecydowała się do niego napisać?
Bo miała wybór.
Jak dobrze, że wybrała tę lepszą opcję.
Florence Hale