ODPOWIEDZ
Myre
Miejscow*
35 lat/a, 182 cm
ochroniarz w Velvet Flamingo
Awatar użytkownika
Whispers of life
Did you lose what won't return? Did you love but never learn? The fire's out but still it burns. And no one cares.
There's no stopping what's going down
There won't be a next time now but I'll be fine if you're around
Give me one last dance before we hit the ground
outfit + Rocco Luigi Riva Marchegiano

   Ritz był pierwszym wyborem i nie chodziło o liczbę gwiazdek, a o wielkość hotelu i znajomości. Dick mógł zatrzymać się tam na ile chciał, ale co najważniejsze, w sposób niezwykle dyskretny i bez rezerwacji. Ponadto pewien mały i irytujący futrzak, który stał się nieoczekiwanym gościem wraz z Riccardo, dostał możliwość przenocowania. Stara rura, sąsiadka Riccardo, niechcący spłonęła w podłożonym przez niego pożarze, a jej dwuletni Chihuahua Pimpuś jakimś cudem zbiegł za nim po schodach i Reginald nie pozwolił go tam zostawić, a jednocześnie nie chciał go wziąć ze sobą, więc Włoch dla świętego spokoju zgodził się go zgarnąć.
   Okazało się, że Dick nie ma serca wyrzucić Pimpka pod hotelem, ani czasu, aby podrzucić go do schroniska, więc tymczasowo zabrał go po prostu ze sobą. Pierwszy tydzień, chociaż szalony, minął im w dosyć harmonijnej atmosferze, nawet mogło się wydawać, że dogadują się lepiej, niż można było się spodziewać.
   一 Pimpuś. Co to za chujowe imię. Trzeba je zmienić, a potem oduczyć cię srania na chodniku. Wtedy zabiorę cię do schroniska 一 zdecydował, kucając przy Pimpusiu, który już po chwili odrzucił swoje dawne, pizdowate ja i został wojownikiem o imieniu Rocco. Krótko po siódmej rano, kiedy na zewnątrz było jeszcze stosunkowo spokojnie, Dick zjechał windą z jedenastego piętra na sam dół i wyszedł, aby wyprowadzić małego na spacer.
   一 Trawnik, Rocco 一 upomniał go z surową miną, wskazując palcem na niewielkie pasmo zieleni tuż przed eleganckim wejściem do hotelu. Pies spojrzał na niego, mrużąc lekko niewielkie ślepia i zamachał ogonem, po czym przeszedł kawałek dalej i obwąchał hydrant. Salvaggio za to wyprostował się i sięgnął po paczkę papierosów, stuknął w nią palcami, po czym wyciągnął jednego szluga, który najbardziej się wysunął; zapalił go i zaciągnął się dymem, co ewidentnie sprawiło mu ulgę. Miał wrażenie, że im bardziej chce odsunąć się od kryminału, tym bardziej się do niego zbliża. Wydarzenia ostatnich miesięcy były chaotyczne, dramatyczne i niespodziewane. Zaczęło się od strzelaniny w dokach, potem Hiszpania, sytuacja z gangsterami, postrzelenie Reginalda i Gio, a teraz jeszcze ten pies i brak mieszkania. Co ciekawe jedyna rzecz, która nie wydarzyła się przez Dicka, to tajemniczy atak na Gio (bardzo się mylił, bo to ostatecznie też jego wina).
   Przesunął się odrobinę w prawo, wsuwając dłoń do kieszeni żółtej kurtki. Na ziemi dalej leżał śnieg i było dosyć zimno, dlatego nie wybierał się dalej, chcąc zgarnąć zaraz Rocco i wrócić do ciepłego pokoju. Zaciągnął się dymem po raz kolejny, wydmuchał z płuc siwą chmurę, która wzniosła się nad jego głowę i zerknął na czworonoga, który zdecydował się, pomimo tłumaczeń Dicka, nasrać na środku chodnika.
   一 Kurwa 一 warknął mężczyzna i schylił się, żeby przegonić stamtąd psa, aby nie było na nich. Przecież nie będzie tego sprzątał, miał już tak wystarczająco dużo gówna do ogarnięcia. Kiedy tak nagle drgnął, usłyszał świst tuż obok ucha; towarzyszące temu uczucie doskonale znał i nie miał największych wątpliwości co się właśnie stało.
   一 Rocco, chodź tu skurwielu 一 mruknął, ciskając petem na ulicę, wyciągnął do zwierzaka rękę i złapał go, po czym dalej pochylony zawrócił do hotelu, poruszając się dosyć szybko. Wrócił windą do swojego pokoju, rzucił psa na fotel i przyjrzał się budynkowi naprzeciwko, starając się nie stawać w oknach. Żyła na jego skroni lekko pulsowała, kiedy zastanawiał się kto go znalazł i jak bardzo musiał chcieć go znaleźć. Chyba pożar nie zatarł wystarczająco śladów.
   Dick nie należał do zbyt cierpliwych osób i zamiast czekać aż po niego przyjdą, wolał pójść po nich. Uzbroił się w pistolet i nóż myśliwski, polecił Rocco, aby został i pilnował ich terenu, po czym udał się do budynku, w którym według swoich przypuszczeń, znajdował się strzelec. Póki co mógł tylko przeszukać budowlę, nie mając zielonego pojęcia co, i kogo, tam zastanie.

Theodore Winchester
Baba Jaga
Przyjezdn*
37 lat/a, 196 cm
ex-żołnierz; najemnik w around the world
Awatar użytkownika
Whispers of life
I need a big boy with polar bear arms
Keeps me warm in the winter snow storm
Nagły atak na główną siedzibę organizacji sprawił, że posypało się wiele głów, a co za tym szło również wysokich stanowisk w całej strukturze. Kiedy łeb hydry odpadał, na jego miejsce wyrastały dwa nowe, a zaraz po nich kolejne cztery. Problem polegał na tym, że nikt nie spodziewał się samozwańczego puczu na Fernando chronionego przez tabun zaufanych najemników. Nie byli przygotowani na zmiany w pozycji lidera, sam Hiszpan nie wyznaczył żadnego zastępcy. To wymusiło wstrzymanie eksportu, różnego rodzaju przemytu na arenie międzynarodowej oraz burzy wśród długoletnich wspólników z innych zakątków półświatka. Wiedzieli jedno - przyczyna musiała zostać wyeliminowana. Trzymając się ostatnich słów mafijnego bossa, Theodore wyruszył do Nowego Orleanu na polowanie. Zazwyczaj nie wypuszczali go pochopnie, znając umiejętności mężczyzny, o których genezie nie pamiętał sam zainteresowany. Perfekcyjnie obsługiwał różnego rodzaju broń palną, o celności w rzutach tą białą nie wspominając. Pasjonował się sprzętem rangi cięższej - chociażby toporami albo bazookami - jednocześnie pielęgnując sokole oko praktyką długodystansową.
Nie wychylał się po przekroczeniu granic miasta. Zamówił pokój w jednym z tańszych hoteli, nie wyróżniał się niczym poza wzrostem wśród niewielkich cajunów. Ubrany elegancko, w czarny golf idealnie pasujący do równie ciemnych spodni przemierzał lobby zdobione czerwonym dywanem z torbą sportową w ręce oraz metalową, grubą aktówką w drugiej. Obserwował swój cel od przeszło tygodnia. Nie było to najłatwiejsze, bowiem wychodził poza ramy klasycznej rutyny pielęgnowanej przez większość społeczeństwa. Często zmieniał miejsce, nie wracał do poprzedniego, jego ruchy bywały niezwykle chaotyczne, zdezorganizowane i nieprzewidywalne. Wiedział? Ciężko powiedzieć, bowiem nie dawał tego po sobie poznać nosząc bardzo mocno odblaskowe ubrania. Jak tego wieczoru, kiedy żółć błyszczała z chodnika. Theodore nie skomentowałby tego na głos, ale chyba pomarańcz podczas podpalania bloku mieszkalnego była jeszcze gorsza.
Palił spokojnie fajkę na dachu budynku, wyczekując Salvaggio z niezwykłą cierpliwością. Widząc, że mężczyzna wyszedł z psem na spacer osunął się na ziemię, chwytając za przygotowany na stanowisku karabin snajperski. Lufa skierowana była na wrota hotelowe, pozbawiona jakiegokolwiek zdradzającego pozycję lasera czy znacznika. Odrzucił niedopałek, przekierowując pełnię uwagi na Riccardo i jakiegoś obrzydliwego szczura doczepionego do drugiego końca smyczy. Nie miał w planach zabijać zwierzęcia, bo wydawało się niewystarczająco inteligentne do planowania skoku na hiszpańską szajkę.
Uspokoił przyspieszony oddech. Wziął głęboki wdech, a następnie na wydechu wystrzelił.
Spudłował.
Pierwszy raz odkąd pracował dla Fernando spudłował. Przeklął pod nosem, bo jakieś pieprzone zrządzenie losu musiało cisnąć wiatrem po ciemnych oczach i zepsuć idealnie wymierzoną egzekucję. Obserwował jak cel ucieka, dlatego postanowił wycelować w okna wynajmowanego apartamentu. Nie należały do najszerszych, dlatego wcześniej nie próbował zabić go podczas przechadzki niedaleko łóżka. Tym razem poszedł strzał ostrzegawczy, który przebił szybę i trafił prosto w drewnianą komodę, docierając niezwykle głęboko w drewno.
Dosyć. Musiał reagować, bo Salvaggio nie należał do głupich ludzi. Bezmyślnych i narwanych, ale nie głupich. Zaczął pakować rzeczy, rozmontowywać karabin oraz chować wszystko do toreb. Zajęło mu to wystarczająco dużo czasu, aby cel zbliżył się na niebezpiecznie bliską odległość.
Schodząc z dachu opuszczonego, głuchego budynku wyczuwał niebezpieczeństwo. Swąd potencjalnego ataku unosił się w powietrzu, to też zwolnił tempo na schodach i wyjął z kieszeni nóż. Na twarz nałożył czarną maskę odsłaniającą wyłącznie oczy, choć związana burza loków nie ułatwiała materiałowi zadania. Musiał przejść na niedokończony parking, z którego najłatwiej było uciec, ale cisza utrudniała stawianie cichych kroków. Na szczęście nie tylko jemu.


Riccardo Salvaggio
Myre
Miejscow*
35 lat/a, 182 cm
ochroniarz w Velvet Flamingo
Awatar użytkownika
Whispers of life
Did you lose what won't return? Did you love but never learn? The fire's out but still it burns. And no one cares.
   Wiele razy był bliski śmierci, a niektórych z tych razy pewnie nawet nie był świadomy. Nigdy jednak nikt na niego nie polował i nie uważał, że warte zachodu jest przyczajanie się na niego w środku miasta i strzelanie w biały dzień. To prawda, że w ostatnim czasie zaszedł wielu ludziom za skórę i nie był pewien kto dokładnie posunął się do wysłania za nim zabójcy, ale też nie miało to narazie znaczenia. Nie w tej konkretnej chwili. Musiał najpierw odnaleźć strzelca i najlepiej pojmać go żywego, a jeżeli to nie będzie możliwe, to zabić, byle nie pozwolić mu uciec, bo następnym razem Dick wcale nie musi mieć tyle szczęścia.
   Próbował oczyścić jakoś umysł, pozbyć się nieprzyjemnych wspomnień, czyli w zasadzie większości. Musiał skupić się na chwili obecnej, jeżeli chciał przeżyć. Chyba będzie musiał po tym rozważyć wyjazd z miasta, może nawet kraju. Weźmie Rocco i poleci do Włoch albo na jakąś miłą wyspę i rozpocznie nowe życie z dala od wszystkich i wszystkiego, a przede wszystkim od tych, na których mu zależało; szczęścia raczej nikomu nie przynosił.
   Wpadł na klatkę schodową, trzymając broń w obu dłoniach i przesunął się na środek, odchylając głowę, by zerknąć w górę i oszacować czy po schodach właśnie nie schodzi strzelec. Usłyszał kroki mniej więcej w tym samym momencie, w którym zauważył zarys sylwetki. Schował się natychmiast, przylegając plecami do ściany, próbując zapanować nad przyspieszonym biciem serca. Już wiedział, że mężczyzna na pewno go usłyszał, może i zobaczył, więc musi dobrze się zastanowić nad kolejnym krokiem. Czy zdąży strzelić? Czy powinien strzelić? Nie był pewien z przeciwnikiem jakich gabarytów miał do czynienia i czy da rade go obezwładnić. Po krokach oszacował, że facet był spory, ale prawdopodobnie znosił ze sobą sprzęt, co mogło być dla niego dodatkowym utrudnieniem.
   Wszedł nieco wyżej, stawiając kroki na kolejnych stopniach powoli, ale pewnie, unosząc wzrok na przestrzeń przed i ponad sobą. Zapadła cisza, która wcale mu się nie podobała. Zatrzymał się, nie tracąc jednak czujności i trwał tak przez chwilę, nasłuchując. Nie był pewien czy postawić na szybkość i głupie szczęście, czy najpierw spróbować negocjacji. Tutaj nie było procedur, których musiał przestrzegać, ani rozkazów, których musiałby ślepo słuchać. Każdy chwyt był dozwolony, a Dick w chaosie trochę się gubił. Być może dla wielu chaos był drugim imieniem Riccardo, ale tak naprawdę jego impulsywne i nieprzemyślane czyny były skutkiem zagubienia i częściowej rezygnacji ze zdrowego rozsądku, który wydawał mu się po prostu niepotrzebny. Łatwiej było się odciąć od odpowiedzialności, żeby nie czuć się ciągle tak podle, jak krótko po powrocie ze służby.
   一 Chcę tylko pogadać, w porządku? 一 rzucił, chociaż już po chwili dotarło do niego, że to bez sensu. Kto by na coś takiego poszedł? Chyba tylko jakiś wystraszony amator, a takich nie wysyła się do tego typu roboty. Mimo wszystko dalej nasłuchiwał, w napięciu czekając na reakcję. Pomyślał, że skoro nie potrafił nikogo uszczęśliwić żyjąc, to chociaż uszczęśliwi kogoś swoją śmiercią i to pewnie niejedną osobę. W każdej sytuacji należało szukać pozytywów.
   Odetchnął głęboko, wychylając się odrobinę, ale jeszcze nie mógł nikogo dostrzec, chociaż czuł, że mężczyzna dalej tam był. Wcześniej pomyślał o załatwieniu sobie wsparcia, ale do kogo miał zadzwonić? Do braci albo Reginalda? Wszyscy mieli swoje problemy, a życzliwości Reggiego i tak już nadużył. To była tylko jego sprawa, nikt nie powinien za nią cierpieć lub, w najgorszym wypadku, ginąć.

Theodore Winchester
Baba Jaga
Przyjezdn*
37 lat/a, 196 cm
ex-żołnierz; najemnik w around the world
Awatar użytkownika
Whispers of life
I need a big boy with polar bear arms
Keeps me warm in the winter snow storm
Słyszał, że dzieliło ich coraz mniej stopni. Najłatwiej byłoby to załatwić na bardziej otwartym terenie, ale najwidoczniej mężczyzna był wystarczająco głupi, aby stawać twarzą w twarz z polującym na niego najemnikiem i wystawić się na prawdopodobieństwo przerzucenia przez barierki na ostatnie piętro. Theodore zamarł słysząc jego głos odbijający się od twardych ścian. Obliczał w głowie dystans, prawdopodobieństwo nagłego ataku z zaskoczenia oraz swoje szanse, jeśli postanowi rzucić się na Salvaggio z nożem. Jego przewagą było znajdowanie się na górze, ponieważ mógł po prostu rzucić się na cel i zepchnąć go niżej. Niestety zdawał sobie sprawę z nieobliczalności kogoś, kto z niewielką pomocą innych ludzi postanowił przemierzyć cały ocean, żeby zabić Fernando.
Nie wierzył w pokojowe intencje Riccardo. Nie był głupi, miał sporo doświadczenia i jeśli zgodziłby się na rozmowę mógłby skończyć z kulą między oczami. Nie, to nie wchodziło w grę. Misja musiała zostać wykonana, aby mógł odwiedzić siostrę. Zacisnął mocniej dłoń na czarnej torbie ze złożonym karabinem w środku, a następnie bardzo powoli odłożył ją na ziemię. Przeklął pod nosem, bo pierdolony ciężar uderzył głośniej niż powinien o schodek i właśnie to oznaczało, że już nie mógł się cofnąć. Powrót na dach byłby jego zgubą, pertraktacje kompletną impertynencją. Postanowił działać bardzo uważnie, stopień po stopniu schodząc niżej, a kiedy zauważył zaledwie kawałek sylwetki mężczyzny zeskoczył z hukiem i rzucił się na niego, dociskając ciałem do pobliskiej ściany.
Szarpał się z nim, szamotał, próbował wbić nóż w szyję Salvaggio, ale mężczyzna bardzo dobrze wiedział jak powinien kontrować tę akcję. Warknął rozzłoszczony patrząc mu prosto w oczy, a zielone tęczówki intensywnie wbijały się w twarz skurwiela, który doprowadził hiszpańską szajkę do ruiny.
Widząc, że na bardzo małej przestrzeni schodów nie wygra, pchnął Riccardo na bok i zbiegł na sam dół, zostawiając ekwipunek samopas. Wiedział, że po niego wróci albo zginie, nie było innej opcji. W głowie obmyślał plan potencjalnej ucieczki, jeśli przeciwnik okazałby się lepszy w walce wręcz i znajdując się na opuszczonym parkingu samochodowym zaczął rozglądać się za czymś, czego mógłby użyć poza bronią białą oraz pistoletem ukrytym za paskiem.
— Chodź, pogadasz sobie z moją lufą Salvaggio! Mam dla ciebie pozdrowienia od rodziny Fernando! — krzyknął, próbując tym samym zachęcić mężczyznę do gonitwy. Zdawał sobie sprawę z faktu, że odkrywanie paru informacji o przyczynie polowania było bardzo niebezpieczne, ale nie mogło naprowadzić nikogo na trop jego tożsamości. Dlaczego? Ostatnie lata praktycznie nie istniał. Nie widniał w żadnej kartotece, nikt nie upominał się o niego, nie posiadał dowodu osobistego, żadnej karty kredytowej ani rejestru szpitalnego. Spędzając czas w Europie zazwyczaj płacił gotówką, jeśli w ogóle wyjeżdżał poza bezpieczną strefę najemniczą. Tam miał dość proste, ale całkiem wygodne łóżko, salę treningową i strzelnicę - tyle było mu potrzebne do szczęścia, aby wrócić pełną sprawność poharatanych dłoni. Przebaczenie nie miało racji bytu, bo właśnie Włoch był prowodyrem niepełnosprawności, za co powinien zapłacić swoją głową.


Riccardo Salvaggio
Myre
Miejscow*
35 lat/a, 182 cm
ochroniarz w Velvet Flamingo
Awatar użytkownika
Whispers of life
Did you lose what won't return? Did you love but never learn? The fire's out but still it burns. And no one cares.
   Riccardo wbrew pozorom nie był głupi, narwany i spontaniczny już tak i chociaż bywało, że towarzyszyło mu sporo szczęścia, o ironio, to bardzo wiele sukcesów zawdzięczał umiejętnościom i doświadczeniu. Wiedział jak atakować, jak się bronić i jak myśleć chłodno i szybko, nawet w najbardziej stresujących sytuacjach. Był żołnierzem, który wybrał ten kierunek z braku lepszych perspektyw i stał się jednym z lepszych.
   Wątpił, że jego podstęp dobrej woli się uda, ale chciał wywołać jakąkolwiek reakcje. Po chwili zadarł głowę, słysząc upuszczaną na posadzkę, ciężką torbę. Już wiedział gdzie był zamachowiec i że zdecydował się na konfrontacje; z balastem trudniej jest atakować. Przeciwnik był szybki i zdecydowanie postawniejszy od Dicka, przez co nie udało mu się na czas wycelować do niego z broni, wtedy pewnie byłoby już po wszystkim. Zamiast tego musiał użyć całej swojej siły, aby odeprzeć atak i nie pozwolić, żeby nóż zagłębił się w jego ciało. Odetchnął ciężko, doceniając że miał oparcie w postaci ściany, w parterze byłoby mu zdecydowanie trudniej.
   Spojrzał na błyszczące ostrze noża i zacisnął zęby, z całych sił odpierając atak. Odetchnął przez nos, unosząc wzrok na maskę, której przyjrzał się wnikliwie, zaglądając w dziwnie znajome oczy. Rozszerzył własne ze zdumienia i spróbował odepchnąć mężczyznę, zahaczając o ostrze, które rozcięło mu wnętrze dłoni. Nie przejął się tym, tym bardziej, że napastnik odskoczył i zniknął w wyjściu na podziemny parking.
   Riccardo pochylił się i łapiąc oddech, zamiast pobiec za nim, wniósł wzrok, postanawiając pospiesznie dostać się do porzuconej torby. Zajrzał do niej w poszukiwaniu czegokolwiek, co naprowadziłoby go na tożsamość mężczyzny w masce. Mógłby przysiąc, że…
   Przełknął nerwowo ślinę, słysząc jego głos, gdy zbliżał się do parkingu, niosąc na ramieniu torbę, w której niestety był jedynie sprzęt. Został w środku, czując jak żołądek zaciska mu się na supeł i zbiera mu się na mdłości. Dick nie miał wielu słabych punktów, ale kiedy ktoś już na taki nacisnął, umyślnie, bądź przypadkowo, Salvaggio reagował na to bardzo nieprzyjemnie, a dopuszczanie do siebie silnych emocji kończyło się zazwyczaj paskudną chorobą.
   Fernando
   Czy ten skurwiel musi go prześladować nawet po śmierci? Skrzywił się na dźwięk imienia Hiszpana, ale mimo wszystko coś innego ciągle nie dawało mu spokoju. Na pewno widział już te oczy i głos 一 śnił mu się po nocach, przychodził we wspomnieniach i rozpoznałby go wszędzie. Ale to nie mogła być prawda. Theodore nie żył. Czy to dziwny zbieg okoliczności, czy umysł płatał mu figle? Nie chciał pogubić się aż tak bardzo, aby oszaleć.
   一 Kim jesteś? 一 rzucił głośno, w głąb parkingu, chociaż nie wychylając się przez wyjście ewakuacyjne. Trzymał za to broń w pogotowiu, chociaż nie był pewien czy chce jej użyć, nawet jeżeli przecież nie powinien się wahać. Nie był pewien czy w ogóle się nie wycofać i nie wyjechać poza Nowy Orlean, o ile to w ogóle miało jakiś sens. Co by tam niby robił? Czekał aż nie poczuje oddechu na plecach?

Theodore Winchester
Baba Jaga
Przyjezdn*
37 lat/a, 196 cm
ex-żołnierz; najemnik w around the world
Awatar użytkownika
Whispers of life
I need a big boy with polar bear arms
Keeps me warm in the winter snow storm
Pusty parking wymuszał na nich konfrontację i chociaż Theodore zdążył dobiec za jeden z szerszych filarów podtrzymujących konstrukcję, musiał przygotować się na kolejne starcie z doświadczonym, silnym przeciwnikiem. Wyjął zza paska pistolet, sprawdził naładowanie magazynka i odbezpieczył go, wysłuchując szybkości kroków Włocha. Był w stanie pełnej gotowości, mając przed oczami tylko jedno rozwiązanie aktualnej sytuacji - zabójstwo największego wroga hiszpańskiej szajki. Dzięki temu będzie mógł pomścić zmarłego szefa, który de facto sam uratował mu życie wyławiając nieprzytomnego z wody po zażartej walce. Nie mógł pozwolić, aby nazwisko Fernando zniknęło z kart półświatka jak cholerny papierek puszczony na ostry wiatr.
Jego oddech był ciężki, przyspieszony, a prawa dłoń niejednokrotnie pulsowała przypominając o chwilowych zanikach czucia. Ostatnimi czasy miewał z nią większe problemy i cieszył się, że był leworęczny, inaczej pogłębiłyby się jego problemy z trzymaniem narzędzi albo broni. To również przypominało mu, jak bardzo nienawidził Salvaggio za okaleczenie ciągnące się przez poprzednie lata w ogromnych bólach.
Momentalnie zsunął maskę z ust, aby nabrać większych haustów powietrza, ale słysząc niski głos od razu zakrył twarz czarnym materiałem, próbując ocenić dzielącą ich odległość. Usłyszał, że jego torba została przechwycona przez mężczyznę i przeklął pod nosem, bo teraz na pewno będzie musiał pozbyć się go, zanim zwieje przed policją. Liczył się z faktem, że ktoś zainteresowany mógłby wezwać psy, a to bardzo mocno utrudniłoby polowanie.
— Teraz jestem twoim najgorszym koszmarem, Salvaggio! — krzyknął w odpowiedzi, dość enigmatycznie i jednocześnie cholernie głupio, jakby urwał się z jakiegoś gangsterskiego filmu. To miał mu odpowiedzieć? Podać pełne personalia? Może dodatkowo zdradziłby adres domu rodzinnego, numer seryjny samochodu i ulubioną knajpę z najlepszymi stekami w sosie barbecue?
— Jestem tu, żeby pomścić rodzinę Fernando, skurwielu! I zemścić się za to, co zrobiłeś mi parę lat temu! — dodał, chociaż nie chciał przesadnie zdradzać mu detali. Wątpił, że taki sukinkot pamiętał swoje ofiary. Na pewno miał ich dziesiątki, jeśli nie setki rocznie. Na jego miejscu też nie zapisywałby ich w żadnym kajecie i szedł dalej po trupach, dopóki nie osiągnąłby zamierzonego celu. A jego aktualnym celem był Riccardo.
Wtem, wychylił się zza filaru i oddał jeden strzał - ostrzegawczy - natychmiastowo powracając do poprzedniej pozycji. Przygotowany na zmniejszenie odległości zdawał się na własny słuch, czemu nie pomagało zagłuszające percepcję echo. Mimo wszystko zdążył zauważyć, że wygrywał posturą. Był wyższy i na pewno bardziej muskularny. Jeśli wyrwaliby sobie bronie z rąk, z łatwością pozbawiłby przeciwnika tlenu gołymi rękami, chociaż istniało prawdopodobieństwo pogryzienia przez cholernego, włoskiego psa. Słyszało nim kilka szalonych historii, ale czy jakaś była prawdziwa? Ciężko określić.

Riccardo Salvaggio
ODPOWIEDZ

Wróć do „The Ritz-Carlton”