Zablokowany
35 lat/a 181 cm
medium i współwłaściciel w Ova Di Ve, lider TSE
Awatar użytkownika
ABOUT ME
Standing in the front yard tellin' me, how I'm such a fool...
Miejscow*
1. The beginning is always today
Głośny warkot silnika, a potem sygnał ostrzegawczy, gdy ciężarówka toczyła się po ulicy, podjeżdżając tyłem pod jego dom 一 zasadzie to już ich dom 一 wywabiły go ze środka w jedwabnym szlafroku, pod którym miał na sobie podkoszulek i luźne, bawełniane spodnie od piżamy. Stanął na bosaka na trawniku, ryzykowanie nie sprawdzając wcześniej czy jeden z pupili sąsiadów nie zostawił na nim niespodzianki, przechodząc obok podczas porannego spaceru (na szczęście nie), z kubkiem kawy w jednej dłoni i papierosem tkwiącym między palcami drugiej.
Zmrużył lekko oczy, przyglądając się bez słowa dwóm chłopakom, którzy wysiedli z samochodu i przeszli na tył, aby otworzyć wrota, za którymi piętrzyły się kartony, wypełnione rzeczami Fran. Chyba zauważył kilka kwiatków doniczkowych i … Czy to meble? Wsunął papierosa między wargi i zaciągnął się pospiesznie, zerkając w bok, by zorientować się czy kobieta też już dotarła na miejsce. Z tego co kojarzył miała przyjechać jeszcze przed ciężarówką, ale może coś ją zatrzymało. Nie wziął ze sobą telefonu, a nie chciał teraz po niego wracać, bo wolał mieć na oku profesjonalnych panów od przeprowadzek, którzy właśnie zastanawiali się we dwóch jak obniżyć podest. Cass westchnął, wypuszczając powietrze wraz z dymem przez nos. Musiał wyglądać na odrobine niepocieszonego i przez chwilę nawet rozważał wesprzeć pracowników firmy radą, może nawet instrukcjami jak pracować, żeby nic nie zjebać, ale ostatecznie uznał, że sobie poradzą… kiedyś.
Kiedy przed domem pojawiła się Francesca, mężczyzna rzucił jej wymowne, chociaż łagodne, spojrzenie i gdy tylko podeszła bliżej, pochylił się i złożył na jej głowie krótki pocałunek. Prostując się przeniósł wzrok na mężczyzn, którzy właśnie wynosili pierwszy, duży karton.
Myślisz, że sobie poradzą? 一 zapytał, przekrzywiając lekko głowę, jednocześnie powoli unosząc kubek do ust, aby napić się letniej już kawy. Papierosa zgasił jeszcze zanim przyjechała narzeczona, więc nie otaczało go już chmura siwego dymu.
Nagle jeden z pracowników firmy od przeprowadzek potknął się, depcząc po własnej, rozwiązanej sznurówce i upuścił karton z jednej strony, ostatecznie chroniąc się jednak przed upadkiem i uderzeniem twarzą w beton.
Niesamowite 一 szepnął Caspar, otwierając szerzej oczy. Odchrząknął krótko, zerkając kątem oka na Fran, upił pospiesznie kilka łyków kawy i ruszył się w końcu, aby udzielić mężczyznom krótkiej reprymendy, bo przecież powinien dzielnie bronić własności Salvaggio. 一 Ostrożnie, to nie pierwsze, lepsze graty cyrkowe 一 powiedział, rzucając każdemu z mężczyzn ostrzegawcze spojrzenie, a na koniec wzrok kierując na zmaltretowany karton. Jeżeli były tam jakieś szklane, delikatne rzeczy, to pewnie zamieniły się już w proch. 一 Zawiąż sznurówki, na miłość boską 一 dodał, kręcąc lekko, z dezaprobatą, głową.
Kiedy mężczyźni wrócili do pracy, odwrócił się do przyjaciółki, opierając jedną z dłoni na swoim boku, wczepiając palce w śliski materiał szlafroka, a drugą znowu unosząc, aby napić się resztki kawy.
Kochanie, czy oprócz ciebie wprowadza się ktoś jeszcze, o kim nie wiem? 一 zapytał, unosząc lekko jedną z brwi. Upił łyka kawy i znad kubka, za którym zniknęły jego usta, można było dostrzec jednak iskierkę rozbawienia w jego spojrzeniu.

Francesca Salvaggio
Ostatnio zmieniony pn 15 sty 2024, 15:38 przez Caspar Malveaux, łącznie zmieniany 1 raz.
33 lat/a 164 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
I’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
Miejscow*
2
Dziwnie czuła się ze świadomością, że ma zamieszkać ze swoim narzeczonym i opuścić swoje własne przytulne mieszkanie. W trakcie pakowania kolejnych rzeczy zorientowała się jak wiele wspomnień wiąże się z tym miejscem. Nieprzespane noce spędzone na rozmowach z przyjaciółkami po wyjątkowo paskudnym zerwaniu, hektolitry kawy wypijane w poranek przed kolejnym egzaminem na studiach czy ostatecznie pierwsze zmagania z rzeczywistością jako pełnoprawna, zarabiająca na swoje utrzymanie dorosła. Trudno więc było opuścić to miejsce, składając kolejne rzeczy do kartonów. Być może nieco to przeciągała, bo bała się tej dużej zmiany w swoim życiu. Ostrożnie wszystko przygotowując (niemalże na ostatnią chwilę przypominając sobie, że nie spakowała jeszcze Kostka - swojego wiernego szkieleta, na którym uczyła się anatomii) myślała nad tym jak jej życie się potoczyło. O dziwo jednak nie była zawiedziona.
Po wciśnięciu opasłego tomiszcza z łacińskimi nazwami organów (którego dawno powinna się już pozbyć nawiasem mówiąc) pomiędzy ubrania i okręceniu kartonu taśmą pakową mogła powiedzieć, że była gotowa wejść w nowy etap swojego życia.
Mniej gotowa była za to firma przeprowadzkowa, która przyjechała nieco wcześniej niż kobieta się spodziewała. Wciąż z wilgotnymi włosami po porannym prysznicu (nie miała pojęcia w którym pudle jest suszarka i jeśli miała być szczera niezbyt ją to obchodziło) wyszła i pomogła im znosić te rzeczy. Co prawda płaciła też za to, aby to właśnie pracownicy to pakowali, ale sama wiedziała że niektóre kartony są szczególnie wrażliwe i nie ufała ekipie na tyle, żeby pozwolić im na przenoszenie ich. Tym bardziej, że jeszcze będąc w mieszkaniu i podnosząc pudło ze szklanym wypełnieniem usłyszała podejrzany gruchot na korytarzu. Zanim jednak zdążyła się zorientować co się stało pracownicy zdążyli się zwinąć - nic dziwnego, miała w rękach resztę swojego dobytku, a ten mógł pojechać z nią w jej samochodzie. Została chwilę, aby upewnić się że wszystko w porządku z mieszkaniem (lubiła całkiem właściciela tego miejsca i nie chciała, aby przez jej niedokładność miał jakieś problemy. W końcu nie tak dawno temu jej przyjaciółka nie zakręciła kranu i los postanowił, że to pora aby zalać mieszkanie i sąsiadów z dołu), zamknęła je i ruszyła do samochodu, odnotowując, że ciężarówki już nie ma. Podejrzewała, że wbrew ustaleniom panowie z firmy przyjadą na miejsce jednak przed nią. Nie przejmując się więc za mocno zajechała jeszcze po nieco jedzenia i kawę, czując że ta może jej się tego dnia przydać.
Widziała spojrzenie Cassa i naprawdę mało sobie z niego robiła. Uśmiechnęła się lekko, wcale niespeszona i wzruszyła ramionami. To nie była sprawa życia i śmierci, pudła mogły dotrzeć bez jej obecności. Tym bardziej że na większości z tych wrażliwych było napisane dużymi, drukowanymi literami "ostrożnie". Nie wykluczała też możliwości, że na tych z pamiątkami rodzinnymi bądź szczególnie dla niej ważnymi było kilka obietnic ucięcia tego i owego w razie uszkodzenia.
Uśmiechnęła się na pocałunek w czoło (w środku nieco się rozpływając, ale tego nie musiał nikt wiedzieć, prawda?) i pokręciła głową.
- Myślę, że raczej nie. Mam wrażenie, że już przynajmniej jeden kwiatek ucierpiał na klatce schodowej - powiedziała nieco zrezygnowana, mając nadzieję, że to będzie jedyna ofiara tej przeprowadzki. Inna sprawa, że to dawało jej pretekst do zakupu kolejnego badylka do nowego domu. Kimże była by odmawiać sobie takich małych przyjemności?
Kiedy tylko zobaczyła, że karton wysunął się z rąk pracownika rzuciła soczystym przekleństwem pod nosem po włosku, przymykając oczy i licząc do dziesięciu w myślach, aby przypadkiem nie wybuchnąć tak rano. Dobre pierwsze wrażenie na nowych sąsiadach i te sprawy. Powstrzymała więc chęć mordu, mając nadzieję, że w kartonie były jakieś bibeloty, a nie coś ważnego dla niej. Przeczuwała, że takiego upadku by nie przetrwało.
- Tu się z tobą zgadzam - przytaknęła mu kobieta, powstrzymując się od powiedzenia pracownikowi co myśli o nim i jego rodzinie trzy pokolenia wstecz. - Jeśli chociaż jedna z moich szklanych figurek aniołów po babce została zniszczona to osobiście wydrapię panu oczy- rzuciła z miłym uśmiechem, chociaż właściwie wcale nie żartowała. Babcia w końcu nie wstanie z grobu i nie da jej kolejnej, więc były to pamiątki na wagę złota.
Sama uniosła brew do góry, patrząc na narzeczonego, który pił sobie kawę i starał się ogarnąć chociaż trochę ten chaos. Wątpiła, że mu się uda, ale doceniała, że próbował.
- Kostek, jego ciężarówka przyjedzie niedługo - rzuciła, na wpół żartując. Oczywiście jej szkielet musiał zająć jakieś honorowe miejsce w ich domu i mało ją interesowało czy będzie to salon czy sypialnia - był jej nieodłącznym towarzyszem od ponad dekady, przetrwał domówki i zasługiwał na spokojną emeryturę. - Cass, ubierz się na litość boską.

Caspar Malveaux
35 lat/a 181 cm
medium i współwłaściciel w Ova Di Ve, lider TSE
Awatar użytkownika
ABOUT ME
Standing in the front yard tellin' me, how I'm such a fool...
Miejscow*
Mężczyzna, który upuścił karton, spojrzał na Francescę i wyraźnie się zmieszał, może nawet trochę wystraszył jej groźbą. Był średniego wzrostu i chudy, a oczy ogromne, niczym spodki, rozszerzył jeszcze bardziej i odetchnął w pewnym momencie gwałtowniej, jakby wcześniej w ogóle zapomniał, żeby to robić. Być może zasmakował już wcześniej kobiecego temperamentu i brał słowa Fran na poważnie, zresztą słusznie. Drugi z pracowników firmy przeprowadzkowej, niższy i okrągły, wyglądał jednak jakby niczym się za bardzo nie przejmował. Zerknął na kolegę bez zainteresowania, po czym poczekał cierpliwie aż ten zawiąże sznurówki, westchnął, jakby życie ciążyło mu bardziej, niż pokaźny brzuch, po czym ruszył do domu, aby wnieść do niego te nieszczęsne pudło, w którym, miał nadzieję, nie było rozbitych aniołków.
Caspar odprowadził Bolka i Lolka krytycznym spojrzeniem, po czym przeniósł je na Francescę, po drodze przyjmując łagodniejszy wyraz twarzy, żeby nie pomyślała przypadkiem, że krzywi się tak na wzmiankę o Kostku. Nazywanie szkieletów chyba było normą wśród studentów medycyny, a przynajmniej tak mu się wydawało. Pokręcił głową z przekorą, po czym opuścił dłoń z kubkiem z resztką kawy, drugą ręką naciągając na siebie nieco szlafrok, bo zrobiło mu się odrobinę chłodno.
Jeżeli nie będzie spał z nami w łóżku, to jakoś to zniosę 一 odparł z lekkim uśmiechem, chociaż jak już wypowiedział te słowa, to miał wrażenie, że może zrobić się odrobinę niezręcznie. Chyba obydwoje omijali tę kwestię i ostatecznie jednoznacznie nie ustalili gdzie kto będzie spał. Znając życie, i Francescę, podejrzewał że ona weźmie łóżko, a on zadowoli się jakoś sofą.
Trochę rozbawiło go jakie oboje mają podejście do boga i jego miłości oraz litości, ale jedynie obrócił się powoli, układając stopy mimo wszystko ostrożnie, jednocześnie praktycznie bez dźwięku. Puścił szlafrok i wysunął dłoń w bok, układając ją wewnętrzną stroną ku górze.
Przecież jestem ubrany 一 odparł, bo nie widział absolutnie żadnego problemu w poruszaniu się u siebie w piżamie i szlafroku, tym bardziej, że niedawno wstał, bo do późna próbował rozszyfrować jedno z zaklęć, które znalazł w częściowo zapleśniałej, niezwykle starej księdze. Udało mu się co prawda dojść do połowy, co było sukcesem, ale jeszcze sporo pracy przed nim. Puścił jej oczko, po czym wskazał ruchem głowy na wejście do domu, sugerując aby weszli już do środka, tym bardziej że Francesca miała ze sobą śniadanie. W progu minął się z wychodzącymi pracownikami, którym posłał wymowne spojrzenie, a wewnątrz sprawdził tylko gdzie postawili karton. Zrobił wcześniej miejsce na rzeczy przyjaciółki, aby nie przeszkadzały w poruszaniu się po domu, zanim je rozpakuje.
Był dosyć spokojny, chociaż zdawał sobie sprawę, że zarówno on, jak i Fran zdecydowali się na duży krok i doskonale wiedzieli co zyskują, ale jednocześnie czego się pozbawiaj. Póki co chyba pasował im taki układ, a Caspar myślał, że wszystko jest jasne jak słońce i poukładane jak gwiazdy na niebie, niby w chaosie, ale jednak każda miała swoje miejsce. Mężczyzna potrzebował obok osoby, która odciągnie go raz na jakiś czas od swojej pracy, aby się w niej nie zatracił, bo powoli przestawał sobie w tej kwestii ufać. Jednocześnie nie chciał, aby Francesca za bardzo się tym tematem interesowała, a skoro planują wspólne życie, jednocześnie skupiających się na własnych, oddzielnych, to równowaga powinna pozostać jak najbardziej zachowana.
Wszedł wolnym krokiem do kuchni, nawet nie rozglądając się za kapciami, i odłożył kubek na blat, po czym sięgnął do szafki po talerz. Pomieszczenie było przestronne i dobrze oświetlone, a drewniane meble zdawały się nadawać miejscu ciepła i przedziwnej poczciwości. Nie urządzał domu sam, zrobiła to jego matka, której oddał dowolność, prosząc jedynie o to, aby energia mogła płynąć w tym miejscu swobodnie. Uszanowała tę decyzję i faktycznie czuł się w tu wyjątkowo lekko.
Dzisiaj mam wolne, pomyślałem że przyda ci się pomoc z rozpakowywaniem tych pudeł 一 powiedział, odwracając się przodem do kobiety. Odniósł wrażenie, że była w całkiem dobrym nastroju, mimo gniewu, którym obdarzyła niezdarnego mężczyznę, transportującego jej dobytek. Jakby promieniała. Uśmiechnął się lekko, posyłając jej odrobinę zaciekawione spojrzenie. To niesamowite, że jako osoba zajmująca się wręcz zawodowo rozpoznawaniem nastrojów, odczytywaniem intencji i przeczuwaniem nadchodzących zdarzeń był tak mało domyślny co do osób tak bliskich, jak Frania.
Na co masz ochotę? 一 zapytał, mając na myśli oczywiście śniadanie, w końcu wyjął talerz właśnie z myślą o posiłku. Co prawda kobieta przywiozła ze sobą coś do przekąszenia, ale może chciała do tego jeszcze jakieś dodatki.

Francesca Salvaggio
33 lat/a 164 cm
Awatar użytkownika
ABOUT ME
I’m not sure, but I’m almost positive, that all music came from New Orleans.
Miejscow*
Nie mogło mniej jej obchodzić czy mężczyzna się zmieszał czy nie. Miała w sobie dużo wyrozumiałości i wiele mogła wybaczyć. Panowie co prawda nie wyglądali na jakichś wybitnie rozgarniętych, ale oczekiwała chociaż odrobiny szacunku do swoich rzeczy. Tym bardziej, że nie robili tego charytatywnie, a szczególnie wrażliwe rzeczy zapakowane w kartony były odpowiednio oznaczone. Miała naprawdę dużą nadzieję, że jej aniołki przetrwały. Była przywiązana do rodziny i tego co jej członkowie po sobie zostawili. Oczywiście dla większości ludzi szklane bibeloty były tylko kiczowatym dodatkiem zbierającym niepotrzebny kurz, ale dla niej stanowiły pamiątkę i część rodzinnego dziedzictwa. Taniego, bo taniego - ale jednak. Dlatego można to było podsumować bardzo prosto: owszem, naprawdę byłaby zdolna wydrapać oczy mężczyźnie za jakikolwiek incydent.
Jej serce lekko załopotało z powodu jego wzroku. Nie żeby zamierzała się przyznać, ale być może wyglądała na nieco bardziej rozpromienioną niż zwykle. A być może była to tylko kwestia nowego początku w nowym miejscu - tego też nie wykluczała. Jeśli chodziło o same szkielety to nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad tym czy wszyscy studenci medycyny je nazywali. Gdyby jednak miała się nad tym mocniej namyślić to pewnie doszłaby do wniosku, że coś w tym jest. Nie potrafiła zliczyć na ilu imprezach poznawała imiona pomocy naukowych. Nie sądziła, aby było to coś aż tak mocno nietypowego: ich kierunek studiów nie należał do najłatwiejszych, a w okresach okołozaliczeniowych zasadniczo ich szkielety często były jedynymi towarzyszami męki i świadkami płaczu oraz gróźb rzucenia uczelni w diabły.
- Będzie spał w szafie, myślę że mu się spodoba- uznała, chociaż wzmianka o wspólnym spaniu nieco ją skrępowała. Nie na tyle mocno, aby dać to po sobie poznać, ale jednak trochę. Jakoś wcześniej nie docierało do niej, że w zasadzie sporo się zmieni. Pomijała przy tym fakt, że tak na dobrą sprawę rzadko kiedy dzieliła z kimś łóżko i spała. Po prostu to nie leżało w jej naturze. No i mogło mieć związek z tym, że strasznie się rozpychała i kopała, co zazwyczaj kończyło się kilkoma siniakami u jej partnerów. Podejrzewała, że niedługo będzie musiała wyjaśnić tę kwestię z narzeczonym. I miała dziwne przeczucie, że któreś z nich będzie spało na kanapie.
- Kwestia dyskusyjna - stwierdziła i przewróciła oczami na jego obrót. Nie uznawała piżamy i szlafroka za pełnoprawny ubiór. Postanowiła jednak machnąć na to ręką, na ten moment to był najmniejszy z ich problemów. Jeśli mężczyźnie było wygodnie i ciepło to nie zamierzała jakoś wybitnie mocno naciskać. Co oczywiście nie przeszkodziłoby jej w suszeniu mu głowy w razie przewiania (wiatr mógł sobie być ciepły, ale Francesca wiedziała, iż było to podstępne działanie natury).
Odczytała jego gest i ruszyła ze śniadaniem w stronę jego domu. A raczej bardziej ich domu, chociaż wciąż uparcie wypierała tą informację ze swojej głowy. Doceniała, że panowie mieli miejsce na postawienie jej kartonów, chociaż czuła, że nowe lokum przez pewien czas będzie zagracony. Nie było możliwości, aby dali radę to szybko rozpakować. Ani rozpakować większości kartonów we względnie krótkim czasie.
Zamieszkanie razem było wielkim krokiem, ale takim który musiał nastąpić wcześniej lub później. Fran zdawała sobie mgliście sprawę z tego, że mogą się nie dogadać. Z jednej strony mogła być bliżej osoby, w której była prawdopodobnie zauroczona i jednocześnie bliżej swojego przyjaciela. Z drugiej strony pozbawiało ją to części wolności i niejako prywatności, którą cieszyła się w samotności. Uznała jednak, że w zasadzie plusów obecnej sytuacji będzie więcej niż minusów. Poza tym naprawdę mocno potrzebowała osoby, dla której mogłaby wracać po zakończonej pracy czy wypadzie ze znajomymi i miejsca, które mogłaby nazwać domem. Nie tym należącym do matki, ojca czy rodziny Salvaggio - a takiego tylko jej, prywatnego. Musiała przyznać, że jej życie ostatnio było nieco zbyt rutynowe: praca dom, praca dom i to dobijało ją nieco. Nie lubiła nudy i potrzebowała urozmaicenia. Nie wiedziała jednak czy będą prowadzić życie wspólne, czy dwa odrębne istniejące bardziej koło siebie niż ze sobą. Miała cichą nadzieję na to pierwsze. Czuła mimo to podekscytowanie i nie mogła się doczekać tego co przyniesie im przyszłość.
Rozglądała się z ciekawością i musiała przyznać, że to co widziała całkiem jej się podobało, ale kuchnia wręcz zaparła dech w jej piersiach. Było tu tak swojsko, że z miejsca pokochała to miejsce. Jasne, przestronne i niebywale ciepłe. Nigdy nie przepadała za stylem współczesnym, wolała ten nieco mniej minimalistyczny. Aż chciało się tutaj siedzieć i pijąc herbatę wyglądać przez okno.
- Doceniam, ale myślę, że raczej nie zdążymy tego rozpakować dzisiaj. Zanim panowie to przeniosą minie chwila - stwierdziła. Gest był całkiem miły - w końcu mężczyzna poświęcał dla niej swój czas wolny - ale podejrzewała, że kartony przez najbliższych kilka dni (albo tygodni) miały być ich towarzyszami. Nie przeszkadzało to jej jednak w posiadaniu dobrego humoru. Zawsze była optymistką i patrzyła na świat z jasnej strony. No i miała zamieszkać z wyjątkową osobą.
- Kawa? - zaproponowała. Ostatecznie czyż nie kawa była najlepszym śniadaniem świata? Nawet jeśli niezdrowym i mało pożywnym oczywiście. - Upolowałam jedzenie, więc z głodu raczej nie umrzemy - stwierdziła, opierając się o ścianę i mrużąc oczy. - Mam wrażenie jakbym o czymś zapomniała.
Caspar Malveaux
35 lat/a 181 cm
medium i współwłaściciel w Ova Di Ve, lider TSE
Awatar użytkownika
ABOUT ME
Standing in the front yard tellin' me, how I'm such a fool...
Miejscow*
Uśmiechnął się do siebie, stojąc z talerzem w dłoni i słuchając wyboru Frani. Właściwie nie dziwił się jej, w końcu sam zaczął od kawy - od pewnych przyzwyczajeń trudno się jest uwolnić. Zerknął na papierową torebkę z kupionym przez kobietę śniadaniem i sięgnął po nią, by zaraz wrócić do kuchennego blatu. Odwrócił się do Salvaggio plecami i wyłożył na talerz pieczywo, uprzednio włączając czajnik, aby zagotować wodę na kawę. Wiedział jaką pijała Francesca, więc nawet nie musiał jej pytać jak mocna ma być lub ile słodzi.
Jeżeli zaczniemy tuż po śniadaniu, to być może ogarniemy chociaż połowę, jak nie więcej 一 oznajmił dosyć pozytywnie, może lekko rozbawiony. Nie chodziło w końcu o to, aby zacząć, ale również mieć na to chęci, a czy naprawdę chcieli spędzić pierwszy dzień wspólnego mieszkania na rozpakowywaniu sterty kartonów i sprzątaniu? 一 Możemy też przypilnować pracowników, oglądając jakiś film, a później wyskoczyć na obiad do Muriel’s albo Irene’s 一 zaproponował, sięgając po kubek dla narzeczonej. Co prawda lubił porządek i kiedy wszystko miało swoje miejsce, bo nawet chaos rządził się swoimi prawami. Nie oznaczało to jednak, że wykazywał cechy pedanta. Kilka dni w bałaganie nie sprawi, że skończy się świat.
Przypomniał sobie, że miał w lodówce trochę świeżych winogron, więc sięgnął po nie, zastanawiając się nad dalszymi słowami przyjaciółki. Na pewno miałby trudności w zgadywance czego mogła zapomnieć, gdyby nie zauważył, że nigdzie nie było kota, który towarzyszył Frani już od jakiegoś czasu i którego zdążył poznać.
Gdzie Salem? 一 zapytał ostrożnie, chociaż nieważne w jaki sposób zainteresowałby się kotem i tak można było uznać, że sugeruje jej aż takie zapominalstwo. Co prawda nigdy nie miał zwierzaka domowego, ale chyba można było o takim zapomnieć, szczególnie podczas chaosu i stresu, jaki przynosi przeprowadzka. Była naturalnie opcja, że nie miał racji i to nie o kocie Francesca zapomniała, bo ten był bezpieczny u jej przyjaciół lub rodziny, czekając grzecznie, aż jego właścicielka upora się z pakowaniem i przenosinami. Mogło więc chodzić o coś zupełnie innego.
Posłał kobiecie zaciekawione spojrzenie, o czym przeniósł owoce do zlewu, obmył je i wrzucił do miski. W tym czasie zagotowała się woda, więc mógł zalać kawę. Zrobił to, co sprawiło że po pomieszczeniu rozniósł się charakterystyczny aromat. Zwrócił się przodem do Frani i podał jej miskę z winogronami, przyglądając się jej z lekkim, może odrobinę tajemniczym uśmiechem. Zawsze był dla niej bardzo łagodny i nigdy nie powiedział złego słowa. Z jakiegoś powodu czuł przy niej głęboki spokój i po podjęciu decyzji o zaręczynach i wspólnym mieszkaniu jego ciało i umysł wypełniła ulga. Nie mógł odeprzeć wrażenia, że właśnie tak to powinno było się potoczyć. Jak widać potrzebowali kilku lat więcej, niż sobie obiecali, ale ostatecznie znaleźli się właśnie w tym miejscu i dążyli do urzeczywistnienia wymyślonej przed laty idei.
Przeniósł na stół talerz z pieczywem, kubek z kawą dla Frani i szklankę z sokiem pomarańczowym, który nalał dla siebie, chociaż dostawił pustą szklankę i karton, gdyby kobieta również chciała się napić czegoś poza kawą. Sam nie pił kawy za kawą, więc nie zrobił sobie drugiej. Ewentualnie wspomoże się kofeiną po południu, o ile będzie to w ogóle konieczne. Zazwyczaj miał wystarczająco energii, aby utrzymywała go w dobrej kondycji przez cały dzień, nawet bez odrobiny wspomagaczy.
Usiadł na jednym z mocnych, drewnianych krzeseł, których oparcia były ręcznie rzeźbionymi dziełami sztuki. Cały komplet - czyli sześć sztuk - przedstawiał żywioły. Po jednym na pięciu krzesłach i na szóstym wszystkie razem w harmonii. Upił łyk soku, zerkając w stronę drzwi frontowych, za którymi usłyszał ciężkie kroki i ciche przekleństwo. Czy naprawdę tak trudno było wnieść bez problemów kilka kartonów?
Koniec.
Francesca Salvaggio
Zablokowany

Wróć do „Rozgrywki”